piątek, 9 sierpnia 2019

Rozdział 2 Czas kawy i pogardy


— Malfoy.
Nazwisko szkolnego wroga wymknęło się z ust Hermiony, nim zdążyła się opanować. Powodem tego bynajmniej nie był napływ ciepłych wspomnień o paniczu Malfoyu na widok gościa z Francji, który do złudzenia go przypominał. On nim był.
— Dla ciebie pan Malfoy, Granger — odparł melodyjnym, nieco znudzonym tonem. — Nie spoufalaj się zbytnio.
Arystokrata przechadzał się po gabinecie, przyglądając się jego wyposażeniu. Zatrzymał się przy biurku i przesunął palcem po blacie.
— Widzę, że brytyjskie Ministerstwo Magii za nic ma współpracę z Francją i jesteście zupełnie nieprzygotowani na moją wizytę — rzekł, rozcierając w palcach drobinki kurzu. — Ktoś mógłby to uznać za zniewagę — dodał, w końcu odwracając się do niej. Oparł się o biurko i położył dłonie na jego krawędziach, a nienaganny czarny garnitur napiął się na szerokich ramionach. Teraz gdy się z nią zrównał, zaczął przyglądać się dziewczynie.
„Typowe dla samców” — pomyślała z niesmakiem, czując, jak jego beznamiętny wzrok przesuwa się leniwie po jej ciele.
Hermiona nie pozostawała mu dłużna. Jak zwykle biło od niego bogactwo, pewność siebie i przyprószona nutą pogardy duma, która czaiła się w leciutko uniesionym kąciku ust. Jego podłużna twarz, którą zapamiętała z Hogwartu, nabrała męskich rysów za sprawą wyrazistych kości policzkowych i mocnego, nieco szpiczastego podbródka z cieniem zarostu.
Świnia się nie ogoliła.
— Przytyłaś — oznajmił, przerywając chwilę ciszy.
Zmrużyła oczy. Owszem, przytyła. Owszem, przez ostatnie miesiące wolne wieczory spędzała przed telewizorem, w towarzystwie tanich romansideł i miski popcornu, ale niech pierwszy rzuci kamień ten, kto nie robił tak po nieudanym związku. Jednak, do cholery, zdążyła zrzucić już trzy z pięciu dodatkowych kilogramów!
— Ty za to nic się nie zmieniłeś. Rozwojem społecznym nadal jesteś na etapie pryszczatego nastolatka. Jak większość mężczyzn.
Blondyn uniósł brew. Szczerze mówiąc, jej odpowiedź go nie zaskoczyła, choć myślał, że żelazne ramy urzędniczej egzystencji zdołają nieco okiełznać jej charakterek... i burzę wiecznie roztrzepanych włosów. Niemal się zaśmiał, gdy dziewczyna, jakby wyczuwając jego spojrzenie, sięgnęła do nich ręką, by nieco je przygładzić, jednak w ostatniej chwili się powstrzymała.
— Radziłbym zważać na słowa. Stoję wyżej od ciebie.
Dziewczyna posłała mu puste spojrzenie.
— Oboje stoimy na podłodze.
Wargi Dracona nieznacznie drgnęły, jakby usiłował zwalczyć rosnące rozbawienie, jednak zdradzały go kpiące iskierki w jego stalowym spojrzeniu.
— A więc wszystko, co mówiła o tobie Patil, jest prawdą — mruknął, delikatnie przechylając głowę.
— Mianowicie?
— Mianowicie, że jesteś zdrętwiałym, trzymającym się rzeczywistości jak tonący brzytwy postrachem wszystkich pomniejszych pracowników, szczególnie mężczyzn. Chyba padło nawet wyrażenie feministyczny robokop.
Palce Hermiony mimowolnie mocniej zacisnęły się na aktówkach. Z dwojga złego było to lepszym rozwiązaniem, niż zaciśnięcie ich na jego gardle, próbując dodać nieco rumieńców na jego twarzy. Z czysto estetycznych pobudek, rzecz jasna.
— Jestem po prostu wymagająca. Zarówno wobec kobiet, jak i mężczyzn.
Draco uśmiechnął się wrednie.
— Niemniej jednak cieszę się, ze swoistego progresu, jakiego dokonałaś. Z obrony praw skrzatów domowych przeniosłaś się na walkę na rzecz praw kobiet. Zaskakujące. Zastawiam się, jak tym razem nazwałaś swoją organizację. Towarzystwo Ambitnych Modliszek Postulujących o Niezależność? W skrócie TAMPON?
Hermiona zmusiła swoje ciało do pozostania w bezruchu, powtarzając w myślach, że za usunięcie znajdującego się przed nią samca zapłaci dwudziestoma pięcioma latami swojego życia. Choć gdyby spełniła wszystko, co odgrywała sobie w głowie, jej czyn zaklasyfikowano by raczej do morderstwa z okrucieństwem.
„Dożywocie raczej zmartwiłoby rodziców.”.
— Jesteś. Taki. Zabawny.
— Prawda? — Rzucił z wyraźną pogardą i zadowoleniem. — Zastanawiam się, czy nie będziesz miała żadnych problemów z tym, że jestem zastępcą szefa Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, kiedy ty jesteś tylko sekretarką. Patil zdążyła mi już o tym powiedzieć — dodał, widząc jej spojrzenie. Nagle skrzywił się z niechęcią. — O tym i o wielu innych rzeczach, o których wolałbym raczej nie wiedzieć... Tak czy inaczej, dzielą nas dwa szczeble — podsumował, wyraźnie z tego zadowolony.
— Jeden — wyrzuciła zza zaciśniętych zębów. — Dziś zostanę asystentką.
— I jesteś tego taka pewna? Siedzę tu od pół godziny, nie dostałem nawet podstawowych dokumentów, a Patil nadal nie przyniosła mi tej cholernej kawy.
Jak na zawołanie drzwi otworzyły się, a do środka wpadła Parvati z filiżanką. Nie przejmując się tym, że obecna tu dwójka zdawała sobie sprawę, że ich podsłuchiwała, z uśmiechem postawiła napój na biurku.
— Pańska kawa.
— Czuję się zaszczycony, że w końcu ją dostałem — powiedział arystokrata z sarkastycznym uśmiechem.
Dziewczyna nic sobie z tego nie zrobiła.
— Życzy sobie pan czegoś jeszcze?
— Możesz nas zostawić.
Parvati skinęła głową. Wychodząc, zrobiła minę do Hermiony i niewątpliwie wróciła do swojego poprzedniego zajęcia.
— Nie możesz decydować o moim awansie. Nie masz tu takiej władzy, Malfoy — dodała, widząc, jak jego jasna brew unosi się niemal po linię włosów. Jej pewność siebie nieco zmalała, gdy usta blondyna wygięły się w delikatnym, niemal niezauważalnym uśmiechu. — Nie masz.
— To się jeszcze okaże. A teraz, jeśli formalności mamy za sobą, zobaczmy, co masz w tych teczkach — rzucił tonem, w którym łatwo było wychwycić rozkazującą nutę.
Odepchnął się lekko od biurka i ruszył za Hermioną w stronę rozsuwanych drzwi prowadzących do pokoju konferencyjnego. Nim jednak zdołała wejść do środka, Draco wyminął ją i od razu zajął miejsce u szczytu podłużnego stołu. Gdy zobaczył, że dziewczyna nadal stoi w miejscu, wyciągnął władczo dłoń, posyłając jej zniecierpliwione spojrzenie.
— Budynek się nie zawali, jeśli przestaniesz podpierać te drzwi, Granger. Dokumenty.
Pstryknął. Naprawdę na nią pstryknął.
— To kobieta powinna pierwsza przechodzić przez drzwi.
— Pierwsza przechodzi osoba o wyższym statusie. Obowiązuje tak zwana hierarchia, nie wiem, czy o niej słyszałaś.
Parsknięcie wymsknęło się jej, nim zdążyła nad nim zapanować.
— Słyszałam, ale w przeciwieństwie do ciebie, słyszałam także o kulturze — „pieprzony buraku” — dodała w myślach. — Nie jesteśmy w średniowieczu, nie jesteś królem, tylko pracownikiem, który tymczasowo jest wyżej w hierarchii.
— Widziałaś, żeby kiedykolwiek Minister Magii przepuszczał w drzwiach sekretarkę? — Odpowiedział błyskawicznie, jakby miał przygotowaną odpowiedź na wszystko.
Nie, nie widziała. Zamiast drążyć temat, przełknęła całą swoją dumę i feministyczne zapędy i w wiele mówiącej ciszy podała mu swoje teczki, żywiąc nadzieję, że przynajmniej zatnie się kartką. Bezceremonialnie odsunęła krzesło i postawiwszy je tuż obok jego, usiadła, razem z nim zaglądając do dokumentów. Draco, widząc ten jej mały bunt wobec jego przewagi nad nią, nie przerywając wertowania stron, mruknął:
— A tak poza tym, czy przepuszczanie kobiet w drzwiach nie uwłacza ponoć ich godności? Nie przypomina o ich słabości? To zupełnie tak, jakby podsuwać wam pod nos mocno zakręcony słoik, przy każdym przechodzeniu do innego pokoju.
I tym razem zachowała milczenie, choć w myślach już tworzyła nowy rozdział w swoim poradniku — „Jak powstrzymać się od morderstwa umysłowej ameby – 50 sposobów na rozładowanie frustracji brakiem kultury, inteligencji czy mózgu w ogóle.”
— Wyjaśnij mi, proszę, co to w ogóle jest — zażądał, odrzucając na stół dokumenty.
— Teczki zawierają propozycje miejsc w Wielkiej Brytanii, w których mogłoby się odbyć Sympozjum Wiedzy Czarodziejskiej. Dołączyłam do nich wstępne kosztorysy. Mamy też przygotowaną listę najlepszych usług cateringowych dostępnych na rynku oraz prezenterów, którzy mogliby pokierować galą przyznawania nagród. Już się z nimi skontaktowałam, wszyscy wyrażają chęć podjęcia z nami współpracy.
Draco, po mechanicznym wręcz wyrecytowaniu słów przez Hermionę, rozsiadł się na krześle i rozpiął marynarkę. Przez cały ten czas nie przestawał pocierać warg, co zapewne miało ukrywać jego uśmiech. Świadomie czy nie, robił to nieudolnie.
— Która z nich — zaczął, wskazując ruchem głowy na teczki — zawiera listę miejsc?
— Ta druga. Do każdego z nich dołączony jest adres najbliższego hotelu...
— To jest do wyrzucenia, Granger.
To jedno zdanie zdołało zabić profesjonalizm dziewczyny, która, pomimo ewidentnej zabawy Dracona, dzielnie starała się go utrzymywać.
— Dlaczego? — spytała rozdrażniona, przypuszczając, że jego decyzja jest podyktowana zwykłą złośliwością.
— Dlatego, że francuskie Ministerstwo Magii z racji tego, że cały pomysł powstał właśnie tam, chce, aby pierwsza edycja odbyła się w Paryżu — wyjaśnił łaskawie, wzruszając ramionami. — Catering i prezenterów sam przejrzę. Interesuje mnie jednak inna rzecz...
— Jaka? — spytała panna Granger, przeczuwając, że cokolwiek by to nie było, będzie to jej gwóźdź do trumny.
— Dlaczego nie zajęłaś się najważniejszą sprawą?
Hermiona zamrugała.
— To znaczy?
— Powinienem mieć tu wykaz najważniejszych odkryć czarodziejów z Wysp, Europy i obu Ameryk. Zatem dlaczego ich nie widzę? — Zastanawiał się Draco, wspierając głowę na dłoni. Wbił w sekretarkę spojrzenie, jakby z góry zakładał, że to niedopatrzenie było jej winą.
— Och.
— No właśnie. Och.
Dziewczyna zmarszczyła gniewnie brwi.
— To nie przeze mnie. Poprzednia asystentka...
— Zrzucasz winę na współpracownika? — wtrącił Draco spokojnym tonem, przeglądając kolejną teczkę z wyraźnym znudzeniem. — Co za profesjonalne podejście, Granger.
— Na miłość Merlina, ona się upiła i zniszczyła wszystkie swoje zapiski! — krzyknęła, podrywając się z miejsca.
Jak on śmiał lekceważyć jej pracę i obwiniać za cudze wybryki?
— I nie zdołałaś tego odrobić? Z tego, co mi wiadomo, wakat na stanowisko asystentki jest od niemal tygodnia.
— Dla twojej wiadomości...
Jej wypowiedź została przerwana przez jej własne ciało. Niekontrolowane podrygi reszty zawartości jej żołądka groziły emigracją w najmniej odpowiednim momencie. Ignorując obecność Malfoya, przymknęła na chwilę oczy, próbując zapanować nad mdłościami.
Draco zaśmiał się cicho i spojrzał na nią pobłażliwie.
— Chciałaś coś powiedzieć?
Wolno wypuściła powietrze, próbując zignorować zarówno pływy i odpływy treści żołądkowej, jak i rumieniec wpływający na jej twarz. Chociaż, gdy tak się nad tym zastanowiła, zwymiotowanie wprost na niego nie byłoby dla niej jakąś wielką tragedią.
— Dla twojej wiadomości — wysyczała przez zęby — lista została sporządzona na nowo.
Blondyn rozejrzał się teatralnie.
— Więc gdzie się znajduje?
— Aktualnie u naszego nadzorcy, który dziś rano został zwolniony.
Arystokrata zerknął na drzwi. Lada chwila ktoś miał tu wejść, czego wytrącona z równowagi sekretarka nie zauważyła.
„A to pech...”
Sięgnął po swoją kawę i upił łyk, nie spuszczając spojrzenia z sekretarki. Skrzywił się, odstawił kubek i przystawił do niego koniec różdżki, podgrzewając zawartość, jednak nawet to nie przemieniło podanej mu lury w prawdziwą kawę.
— I nie pomyślałaś, żeby na wszelki wypadek zrobić dla siebie kopię zapasową.
— Nie jestem jasnowidzem, Malfoy — warknęła, po czym zesztywniała, słysząc głos swojego przełożonego.
— Granger. Może powinnaś wrócić do siebie? — zaproponował pan Rogers, jasno dając jej do zrozumienia, że czeka ją nieprzyjemna rozmowa.
Hermiona przełknęła ślinę, ignorując nieprzyjemną gorycz porażki. Skinęła głową i wyszła z sali konferencyjnej, zostawiając ich samych. Mogła mieć tylko nadzieję, że Malfoy nie przedstawi całej sytuacji w jeszcze gorszym świetle. Naiwną nadzieję.
Ta, wcale nie taka krótka jej zdaniem konfrontacja, dowiodła, że choć minęło osiem lat, Draco Malfoy nadal pozostawał wrednym, cynicznym, wywyższającym się draniem. Co prawda ani razu nie nazwał jej szlamą, ale wyraźnie dał jej do zrozumienia, że nadal uważa ją za kogoś gorszego od siebie. Ciekawe tylko, czy powodem takiego zachowania była wpajana od dzieciństwa pogarda dla osób jej pokroju, którą starał się stonować ze względu na etykietę sprawowanego przez niego stanowiska, czy może najzwyczajniej w świecie nie liczył się z osobami gorzej usytuowanymi od niego samego. A może po prostu był kanalią.
Otworzyła gwałtownie drzwi i gniewnym krokiem podeszła do swojego biurka, nie zwracając uwagi na Parvati, która tylko cudem odskoczyła na czas i ocaliła swój nos od złamania.
— Co się stało? — spytała szeptem, podążając za Hermioną.
— Nienawidzę go — burknęła, przeszukując szafki w poszukiwaniu jakichkolwiek przekąsek. — Oberwało mi się za alkoholizm eks asystentki, skorumpowanego nadzorcę i za to, że Francja nie leży na Wyspach.
— Lisa nie była alkoholiczką — wtrąciła druga sekretarka, siadając na jej biurku. — Przynajmniej do czasu, aż nie odkryła, że jej facet kręci z jej matką...
Panna Granger przerwała poszukiwania i wyprostowała się, by posłać jej spojrzenie, które jasno mówiło, że jest to ostatnia rzecz, o której teraz chciałaby rozmawiać.
— Dlaczego mi nie powiedziałaś, że to on tam jest?
— A czy to by coś zmieniło? — rzuciła obronnie panna Patil. — Poza tym, jeśli chodzi o mnie, to wydaje się nieco bardziej... ułożony. I seksy.
Hermiona skrzywiła się. Doskonale wiedziała, o co jej chodziło. Malfoy oznaczał galeony, wpływy i jeszcze więcej galeonów. Z trudem powstrzymała dreszcz na myśl o nich... kopulujących. Fuj.
— Wygląd nie powinien być głównym kryterium oceny. Ale jeśli już mówimy o Malfoyu, przy nim nawet stary Harry jest seksowny. Chce mi się rzygać na sam jego widok — dodała z satysfakcją.
Gdy tylko to powiedziała, szybkim ruchem przystawiła dłoń do ust i pochyliła się.
— Uua — mruknęła Parvati, odpychając się od biurka. — Chcesz krakersy?
— Chyba jednak będzie lepiej, jak chwilowo zastopuję z jedzeniem.
Patil, korzystając, że jej koleżanka z biura zajęła się jakimiś papierami, uważnie się jej przyjrzała. Skierowała swój wzrok na brzuch Hermiony i uniosła wysoko brwi.
— Te... mdłości to świeża sprawa? — spytała pozornie obojętnym tonem, zapisując coś na skrawku pergaminu.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, do środka wszedł młody chłopak z obsługi departamentu. Rozejrzał się nerwowo po biurze, a gdy zobaczył Hermionę, przełknął ślinę.
— Biuro szefa współpracy czarodziejów to tutaj? — spytał, poprawiając okulary.
Parvati zmierzyła go wzrokiem i wróciła do przeglądania magazynu modowego.
— Tak. O co chodzi? — zagadnęła Hermiona, poprawiając spódnicę.
— Mam dokumenty do przekazania. Jacyś odkrywcy.
Dziewczyna poderwała się z miejsca, dziękując Merlinowi za tę odrobinę łaski. Podeszła do niego i odebrała teczki, mamrocząc podziękowania.
— To coś ważnego? — spytała Parvati, zerkając na niesiony przez Hermionę stosik.
— Mhm. To przez to Malfoy suszył mi głowę. Między innymi...
— Pomogę ci — oznajmiła po chwili namysłu, mając nadzieję, że jeśli pojawi się z ważnymi dokumentami, przełożony zobaczy ją w lepszym świetle. — Nie ma sensu, żebyś się przemęczała w twoim stanie.
Wyprzedzając protesty Hermiony, druga sekretarka zabrała część teczek i weszła do gabinetu. Dziewczyna przymknęła na chwilę oczy i podążyła za nią, by stoczyć drugą rundę. Parvati zatrzymała się przed drzwiami do sali konferencyjnej, mrugnęła do koleżanki i zapukała.
— Wejść.
— Przepraszam, że przeszkadzamy, ale właśnie otrzymałam spis odkrywców.
— Nareszcie. Dobrze, że jesteście, muszę z wami porozmawiać — oznajmił pan Rogers.
Odkładając teczki na stół, sekretarki wymieniły spojrzenia. Nadeszła ta chwila. Awans dla jednej z nich. Stanęły obok siebie i czekały na dalszy rozwój wypadków.
— W związku z... nagłym zamieszaniem, jakie wybuchło w Ministerstwie, zwolniono lub zawieszono na czas rozstrzygnięcia rozpraw wielu pracowników, również w naszym departamencie. Tak jest między innymi z naszym nadzorcą, którego obowiązki przejmę do czasu zakończenia jego procesu. — Tu ich przełożony przerwał na chwilę i z grymasem potarł kozią bródkę. Dla wszystkich było jasne, że nie jest to dla niego spełnienie marzeń. — Rozmawiałem już z panem Malfoyem, który zgodził się kontynuować współpracę z nami, pomimo tych okoliczności. W związku z tym, że na czas nieokreślony przydzielono mi dodatkowe obowiązki, będziecie pracować nad sprawą sympozjum z naszym gościem, który zajmie moje biuro. Oczekuję codziennych sprawozdań na godzinę osiemnastą w gabinecie nadzorcy.
Aiden Rogers zamyślił się na chwilę, zastanawiając się, czy przekazał wszystkie informacje. Po krótkiej chwili skinął głową i podszedł do Malfoya z wyciągniętą dłonią.
— To wszystko. Mam nadzieję, że będzie nam się razem dobrze pracowało.
Arystokrata wstał, posyłając mu wyćwiczony, beznamiętny uśmiech.
— Również żywię taką nadzieję.
Hermiona patrzyła na nich nieobecnym wzrokiem. Miała pracować, Merlin wie ile, z Malfoyem, nad organizacją sympozjum. Jeśli wytrzyma to psychicznie, od razu powinni ją kanonizować. Nie umknęło jednak jej uwadze to, że jej przełożony wychodził, nie poruszając jeszcze jednej, istotnej kwestii.
— A...
— A nasz awans? — wypaliła Parvati, z nadzieją patrząc na mężczyznę.
Rogers zerknął na nie przez ramię. Obie wstrzymały oddech, kiedy otworzył usta, jednak jakby się rozmyślił i z powrotem je zamknął.
— Nie... nie potrafię zdecydować. Przykro mi, ale nie ma teraz na to czasu. Chociaż... — posłał szybkie spojrzenie do Malfoya. Hermionie się to nie spodobało. — Myślę, że opinia osoby z zewnątrz bardzo mi pomoże. Tak... pan Malfoy zadecyduje, której z was bardziej należy się awans. Ach, zanim wyjdę... Panno Patil, była jakaś korespondencja do mnie?
— Owszem — burknęła niezadowolona sekretarka, wbijając w przełożonego wzrok bazyliszka. — Wyjca od byłej żony o treści: Aiden, Aiden, ty stary capie, zapłać alimenty.
Mężczyzna zaśmiał się, próbując ukryć tym skrępowanie.
— Łapczywa wiedźma. Zasada numer jeden, chłopcze — zwrócił się do arystokraty — nigdy się nie żeń. A już na pewno nie dwukrotnie — dodał, zerkając na Parvati. — Panno Patil, proszę na słówko.
Gdy tylko zostali sami, Draco przeniósł stalowe spojrzenie na Hermionę. Usiadł i splótł dłonie, wspierając podbródek na palcach wskazujących. Kącik jego bladych warg wykrzywił się w kpiącym uśmieszku, którego chętnie pozbyłaby się za pomocą tych cholernych teczek. Ewentualnie krzesła.
— A więc dziś miałaś dostać awans.
— Tak — odpowiedziała, siląc się na spokój.
Nie mogła dać mu się sprowokować... Choć w razie niefortunnego wypadku na swoje usprawiedliwienie miała szok spowodowany spotkaniem z nim i powtarzające się co jakiś czas problemy żołądkowe.
— Jakie to... przykre — zakończył po chwili zastanowienia. — Czy prócz was jest ktoś jeszcze, kto będzie bezpośrednio ze mną pracował? Na przykład zastępca?
— Zastępca jest... — dziewczyna skrzywiła się, szukając odpowiednich wyjaśnień. — Jest niedysponowany.
— Z powodu?
— Urlopu zdrowotnego.
Mężczyzna uniósł brwi.
— Pozwolono mu na urlop w czasie organizacji tak ważnego wydarzenia? — zdziwił się.
— Nie mieli wyjścia. Ma problemy natury psychicznej.
— A ściślej?
— Przechodzi załamanie nerwowe z powodu śmierci złotej rybki.
W pierwszej chwili twarz Dracona Malfoya nie wyrażała żadnych emocji. Spoglądał na sekretarkę beznamiętnym wzrokiem, zupełnie jakby nie dotarła do niego absurdalność wypowiedzianych przez nią słów. Zdołał odezwać się dopiero po chwili, pytając:
— Żartujesz sobie teraz ze mnie, prawda?
— Bynajmniej.
Draco przeczesał włosy. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że tutejszemu Ministerstwu daleko od ideału, tym bardziej że wiedział, jakie osoby sprawowały i nadal sprawują ważne stanowiska. Nie spodziewał się jednak tego, że brytyjskie realia tak bardzo odbiegają od standardów, do których zdołał przywyknąć podczas swojej pracy w Paryżu. A już na pewno nie był przygotowany na cyrk, którego miał wątpliwą przyjemność być świadkiem.
— Nie miałem świadomości, że brytyjskie Ministerstwo aż tak się stoczyło. Korupcja, hazard, pijane asystentki, zastępca wariat i dwie sekretarki, jedna kochanica szefa, druga niepotrafiąca odżywiać się tak, by nie nadymać się, jak paw co pięć minut.
— To się więcej nie powtórzy — oznajmiła Hermiona beznamiętnym tonem.
— Wiem — odparł, patrząc jej w oczy. Niewypowiedziana groźba zawisła między nim a sekretarką, podkreślając dzielący ich dystans. — Zawołaj tu Patil, chce z nią przejrzeć i pogrupować najnowszą listę.
— A ja?
— A ty nie.
— Uważam, że również powinnam przy tym być, chociażby po to, żebyś... żeby pan — poprawiła się szybko dziewczyna, zaciskając pięści — mógł sprawiedliwie ocenić nasze umiejętności i wkład w przedsięwzięcie.
— Ależ Granger, to zajęcie góra dla dwóch osób. Może po prostu próbujesz podkraść koleżance zadanie? Zastanawiam się, czy pan Rogers potrzebuje kogoś tak zawistnego na stanowisku asystentki... Jeśli nie możesz znaleźć sobie czegoś do roboty, możesz posprzątać moje biuro.
Hermiona zaniemówiła. Nie po to kończyła szereg staży, dodatkowych szkoleń i harowała tu od pięciu lat po to, żeby sprzątać!
— Posprzątać? — powtórzyła, wpatrując się w niego tępym wzrokiem.
— Tak, Granger, posprzątać. Uporządkować. Doprowadzić do ładu.
— Nie jestem od tego — prychnęła.
Draco nachylił się w jej stronę i spytał:
— W takim razie, od czego jesteś?
— Od wszystkiego innego — wysyczała, czując, jak mężczyzna bagatelizuje jej dotychczasową pracę.
— Kolejny dowód na to, że jeśli coś jest od wszystkiego, to tak naprawdę nie nadaje się do niczego — skwitował krótko. Wstał i wcisnął jej odrzucone przez siebie teczki z listą miejsc. Nachylił się, by byli na tym samym poziomie i powiedział wolno, jakby miała problem ze zrozumieniem tego, co mówił: — A teraz wyjdź, znajdź Patil i zajmij się moim gabinetem, a może nie poinformuję Rogersa, że chcesz podciąć skrzydełka jego kochance.
Dziewczyna szarpnięciem odebrała od niego teczki, ledwo trzymając temperament na wodzy.
— Tylko dlatego, że jestem kobietą, ignorujesz moje osiągnięcia i odsyłasz do sprzątania. Szowinistyczne, a jednak bardzo typowe dla samców trzęsących portkami o swoje stanowisko w momencie dostrzeżenia zagrożenia ze strony drugiej płci — podsumowała z wymuszonym uśmiechem.
— Och, mylisz się, Granger. Widzisz, moim zdaniem kobiety potrafią osiągnąć to samo, co samce, jak uroczo nasz określasz, a nawet jeszcze więcej. Silne, kreatywne, konsekwentne, są w stanie wspiąć się na najwyższe szczyty
— Skoro tak nas widzisz, to dlaczego przydzieliłeś mi obowiązki kury domowej?
— Bo ty, Granger, jesteś uroczym wyjątkiem od reguły — odparł, zapisując coś w swoim notesie. Nie słysząc odpowiedzi, uniósł głowę i zapytał: — Masz jeszcze jakieś pytania, skargi, zażalenia? Bo jeśli nie, to życzę miłego sprzątania.
Hermiona wyszła, z trudem powstrzymując się od kłapnięcia drzwiami. Przeszła do sekcji dla sekretarek i rzuciła teczki na swoje biurko.
Parvati podskoczyła i odwróciła się od lustra, przy którym poprawiała fryzurę.
— Co się stało?
— Ta przeklęta, szowinistyczna glizda w blond peruce czeka na ciebie w gabinecie. Będziecie zajmować się sympozjum, podczas gdy ja... Mały, śmierdzący, niewydarzony gnojek — warknęła, zamykając szafkę. Wyprostowała się i wzięła głęboki oddech na uspokojenie. — Mogę cię teraz prosić o te krakersy?
Parvati zamrugała, po czym po chwili zachichotała sztucznie.
— A wiesz... zupełnie zapomniałam, że już je zjadłam. Głuptasek ze mnie — dodała, machając ręką. — Lecę do Malfoya... Pana Malfoya. Trzymaj za mnie kciuki.
Hermiona odprowadziła koleżankę wzrokiem, zatrzymując swoje spojrzenie na wysokich szpilkach drugiej sekretarki. Gdy dziewczyna zniknęła za drzwiami gabinetu Malfoya, powiedziała pod nosem:
— Jasne, połamania nóg, Parvati.
Minuty wlokły się niemiłosiernie, jednak nawet głośne tykanie zegara nie było w stanie zagłuszyć dźwięk perlistego śmiechu koleżanki, dobiegającego z sali konferencyjnej. Nie wierząc, że to robi, Hermiona wstała zza biurka i weszła do gabinetu swojego tymczasowego szefa. Oparła ręce na biodrach i rozejrzała się po schludnym i uprzątniętym pomieszczeniu, szukając czegokolwiek, co mogło nie spełniać standardów „delegacji z Francji”.
— Aha, rzeczywiście. Syf jak cholera — mamrotała pod nosem, usuwając kłęby kurzu, które istniały tylko w wyobraźni Malfoya. — Pedancik jeden.
Kilka machnięć różdżką później straciła zapał do sprzątania wyimaginowanego bałaganu. Kilkukrotnie przestawiła dokumenty na biurku, by zdecydować, pod jakim kątem prezentują się najlepiej i wyszła z gabinetu, opierając się pokusie podsłuchania tego, co działo się w sali konferencyjnej. Miała przecież swoją godność i nie zamierzała się zniżać do poziomu co poniektórych.
Usiadła za swoim biurkiem, mimowolnie stukając paznokciami o jego blat. Nie mogła uwierzyć, że to Parvati, a nie ona, omawiała właśnie najnowsze odkrycia i wynalazki magii. Dziewczyna, której zainteresowanie postępem naukowym czarodziejów zatrzymało się na etapie Sumów!
Spojrzała z niesmakiem na miejsce, które zajmowała jej koleżanka, zagracone stertą czasopism, a także katalogami z kosmetykami. Dopiero teraz dotarł do niej absurd rywalizacji o promocję z kimś tak niezorganizowanym i skrajnie nieodpowiedzialnym.
Przeszukała stertę papierów, chcąc choć trochę zminimalizować godzący w jej perfekcjonizm bałagan i zmrużyła oczy, widząc przekąskę panny Patil, którą rzekomo już zdążyła zjeść. Ignorując kolejny wybuch śmiechu koleżanki, porwała swoją torebkę z planem zakupów i pochłonięcia czegoś dużego, słodkiego i czegoś, po czym prawdopodobnie będzie się toczyć.
— Uroczy wyjątek — warknęła, grzebiąc w torebce w poszukiwaniu portfela.
W hali, w której poustawiane były dziesiątki stanowisk pracowników departamentu, roznosił się głos Olivera, jednego z nielicznego grona mężczyzn, których lubiła, szanowała i z którymi świetnie jej się pracowało. Tym, co sprawiło, że zatrzymała się i podeszła do niego, nie była chęć przywitania się, ale ostry ton, który u niego był rzadkością.
— Oliver? Wszystko w porządku?
Brunet odprawił swojego rozmówcę i odwrócił się w jej stronę, posyłając dziewczynie szeroki uśmiech. Nieco zbyt szeroki.
Oliver Wood w ogóle nie zmienił się od czasów Hogwartu. Nadal pałał miłością do Quidditcha, był energiczny i z łatwością nawiązywał kontakt z ludźmi. Jedyną różnicą były nieliczne zmarszczki w okolicach oczu, pojawiające się przy uśmiechu, przez co wyglądał na najsympatyczniejszego pracownika Ministerstwa.
— Wychodzisz wcześniej na lunch? — zagadnął, chowając coś w dłoni.
Hermiona zmarszczyła brwi. Przeczuwała, co mogło być przyczyną podejrzanego uśmiechu.
— Kolejna plotka? — spytała, sięgając po skrawek papieru.
Oliver machnął niedbale dłonią, jednak odsunął się nieco w tył.
Jak zawsze szukają rozrywki. Nic takiego.
Nerwowa odpowiedź tylko upewniła ją w przeświadczeniu, że plotka dotyczy jej samej. Znowu.
— Miejmy to już z głowy — westchnęła.
Wood tym razem odpuścił i oddał jej przechwyconą zdobycz. W milczeniu obserwował, jak rozwija rulonik i śledzi wzrokiem krótki tekst.

Uwaga, uwaga, wiadomość dnia: Wiedźma jest w ciąży!

Dziewczyna przez dłuższy czas wpatrywała się w pergamin. W końcu spojrzała na rzędy biurek, przy których pracownicy w niezwykłej ciszy i pośpiechu wypełniali swoje obowiązki. Świadomi jej surowego spojrzenia, nawet nie podnosili głów znad stert dokumentów.
— Chyba będę musiała porozmawiać z Parvati...
— Nie przypominam sobie, Granger, bym pozwolił ci opuścić stanowisko — rozległ się za nią spokojny i lodowaty głos Malfoya. — Czyżbyś skończyła sprzątać?
— Wyszłam tylko na chwilę, bo...
— Nie obchodzą mnie twoje wyjaśnienia. Nie omieszkam wspomnieć panu Rogersowi o tym incydencie. —Dopiero teraz zwrócił uwagę na rozmówcę swojej sekretarki i z przyklejonym do twarzy sztucznym uśmiechem zwrócił się do chłopaka: — Miło cię widzieć, Wood. Niezmiernie się cieszę, że zdołałeś sobie znaleźć jakieś inne zajęcie. To musiało być straszne... Taka poważna kontuzja na samym początku kariery — dodał, patrząc na niego z politowaniem, po czym z powrotem skupił swoją uwagę na dziewczynie. — Nie będę tolerował więcej takiej niesubordynacji. Ze względu na dawne czasy, dam ci dobrą radę, Granger: jeśli zależy ci na awansie, to skończ flirty i weź się w końcu do roboty. Przynieś nam dwie kawy — dodał, po czym wrócił do sali konferencyjnej.
— A więc to prawda — burknął Wood, wpatrując się w oddalającą się sylwetkę arystokraty. — Malfoy wrócił do kraju.
— Mam nadzieję, że tymczasowo — westchnęła zrezygnowana. — Słuchaj, jeśli chodzi o twój wczorajszy wniosek...
— O propozycję wyjścia do kina — poprawił ją z uśmiechem.
Hermiona skinęła głową i odchrząknęła, nagle czując się niezręcznie. Oliver mógł być pierwszym mężczyzną, z którym gdzieś by wyszła. Pierwszym po rozstaniu z Nickiem.
— Obawiam się, że musimy przenieść realizację spotkania na bardziej odległy termin. Malfoy...
Wood zrobił krok w tył, cofając się w stronę swojego biura.
— Jasne — rzucił, nieudolnie próbując ukryć zawód. — Po prostu daj znać, gdybyś zmieniła zdanie.
Skinęła głową, powoli obracając między palcami skrawek papieru.

***

— Nienawidzę publicznych środków transportu miejskiego! Jak tylko urodzę, uroczyście spalę swój bilet. — Głośny trzask drzwi wejściowych zaanonsował przybycie gościa. Dwa głuche stukoty zrzucanych butów później ów gość pociągnął nosem. — Czy ja czuję lazanię?
Hermiona automatycznie sięgnęła po dodatkowy talerz.
— Co się stało?
— Czekam sobie kulturalnie na przystanku jak zwyczajny mugol i wsiadam do środka. I wiesz co?
— Co?
— Ustępują mi miejsca!
Dziewczyna przyglądała się zgarniającej lazanię ciężarnej przyjaciółce spod zmarszczonych brwi. W końcu sięgnęła po swój talerz i usiadła na barowym stołku naprzeciw niej.
— To chyba dobrze, że...
— Ty nie rozumiesz! — przerwała jej z oburzeniem. — Ustąpiła mi dwójka, rozumiesz? Dwójka mugoli! Zajmowali miejsca obok! Myśleli, że jedno mi nie wystarczy! — Ginny pokręciła głową, wprawiając w ruch ogniste kosmyki. Wpakowała sobie do buzi pokaźny kawał lazanii i z pełnymi ustami wyrzuciła: — Słyszałam o Malfoyu.
Hermiona przymknęła oczy, mamrocząc coś o plotkarzach i odbiorze premii. Wbiła widelec w jedzenie i wzięła kolejny kęs, odraczając na krótką chwilę nieprzyjemny temat.
— No więc? — Ponaglała ją Ginny. — Wrócił na stałe? Jak ci się z nim pracuje?
— Nie wiem, Ginn. Raczej chce jak najszybciej zakończyć projekt i wrócić do swojej cudownej Francji. A jeśli chodzi o pracę — głos dziewczyny zadrżał, gdy wróciła myślami do dzisiejszego poranka — najwyraźniej zostałam jego osobistą sprzątaczką i mogę zapomnieć o awansie.
Przyjaciółka odruchowo pogładziła się po okazałym brzuchu w obronnym geście, zastanawiając się, czy powinna poruszyć bolesny dla Hermiony temat. Upiła łyk soku i cicho spytała:
— A czy poruszył temat...?
— Nie — ucięła zdecydowanie panna Granger. — I będzie dla niego lepiej, jeśli tak zostanie. Chociaż jestem pewna, że usłyszał o tym zaraz po powrocie — dodała gorzkim tonem. — Całe Wyspy o tym huczały.
Ginny ze smutkiem patrzyła, jak druga kobieta zbiera talerze i odwracając się do niej plecami, zaczyna je myć energicznie, wyładowując na nich część swojej frustracji. Trwało to na tyle długo, by mogła się domyślić, że Hermiona próbuje ukryć przed nią swoje zaszklone oczy.
— Przepraszam.
— Chcesz lody? — nie czekając na odpowiedź, Hermiona podeszła do lodówki. — Mam chyba jeszcze jakieś...
— Poproszę. — Wzrok Ginny natknął się na niewielki skrawek pergaminu leżący na blacie. — Co to? — Spytała, próbując pokierować rozmowę na luźniejszy temat.
Jej przyjaciółka zerknęła przez ramię. Przewróciła oczami, widząc trzymany przez nią najnowszy wytwór znudzenia pracowników Ministerstwa.
— Plotka. A cóż by innego — mruknęła, jakby do siebie, odkładając naczynia.
Dziewczyna odwróciła się, spodziewając się, że Ginny wyśmieje treść liściku. Zamiast tego, patrzyła z namysłem raz na niego, raz na nią, głęboko się nad czymś zastanawiając.
— Hermiono — zaczęła powoli — jak długo masz te mdłości?
Panna Granger wytarła mokre dłonie o spodnie, po czym wzruszyła ramionami.
— Już jakiś czas. Chyba nie myślisz... — Zaśmiała się. — Ginny, to tylko zatrucie żołądkowe, bo opycham się, czym popadnie.
Przyjaciółka odłożyła liścik. Nerwowo przygryzła wargę, lustrując wzrokiem sylwetkę Hermiony.
— Nie jestem żadnym ekspertem, ale odkąd jestem w ciąży, trochę poczytałam. Hermiono, zdarzają się przypadki, w których kobiety są nieświadome i dopiero kiedy zaczyna się poród, dowiadują się o dziecku. A ty nieco przytyłaś, masz zachcianki i wymiotujesz. W dodatku masz stresującą pracę, na którą możesz zrzucać niektóre objawy — dodała.
Kobieta stała w bezruchu przez dobrych kilka chwil, aż w końcu pokręciła głową, jakby chciała uciec od nieprzyjemnych myśli. Czuła, że po prostu nie może być w ciąży, jednak zasiane w niej ziarno wątpliwości zaczęło rozrastać się w błyskawicznym tempie. Nagle mur, który budowała wokół siebie tak starannie przez kilka miesięcy, zaczął drżeć w posadach. Dziecko byłoby pamiątką po nim na całe życie.
— Nie mogę być w ciąży — wyszeptała, a maska pewnej siebie, opanowanej i silnej kobiety na chwilę jakby straciła na mocy.
Ginny chwyciła jej dłoń i mocno ścisnęła.
— Lepiej mieć to za sobą. Jeśli chcesz, kupię test. Zostanę z tobą.
Hermiona jak przez mgłę pamiętała objęcie przyjaciółki, słowa pocieszenia i trzask zamykanych drzwi. Gdy została sama, spojrzała w swoje zniekształcone odbicie w czajniku. To, co zobaczyła, wzbudziło w niej gniew. Ujrzała bowiem kobietę, która tylko udawała siłę, jaką chciałaby w sobie mieć.


***

Witamy, witamy :)
Za nami kolejny rozdział po poprawkach no i sporo zmian u nas. Jeśli doszukiwać się w nich pozytywów - to znów mieszkamy razem, a co za tym idzie pewnie zwiększy się częstotliwość dodawania kolejnych rozdziałów... o ile nie pochłonie nas serial <nerwowy śmiech> (polecamy "Once upon a time").
Jeśli czytaliście poprzednią wersję, pewnie dostrzegliście subtelną <jak armia radziecka> modyfikację w charakterze Hermiony... i powiem szczerze, że wymyślając to dobrych parę miesięcy temu nie spodziewałam się, że tak bardzo będę się z nią utożsamiać.
Pamiętajcie, shit happens, ale karawana jedzie dalej.
Nie jedzcie sznurowadeł!
Pozdrawiamy,
Do następnego!



sobota, 13 lipca 2019

Rozdział 1 Niezwykłego zwyczajny początek


Nigdy nie sądziła, że człowiek jest zdolny do odczuwania tak wielkiego bólu. Wiodła spokojne, szczęśliwe życie, nie mając pojęcia, że ludzki organizm może wytrzymać agonię, która z każdą trawiła jej ciało z coraz większą zachłannością. Z zamkniętymi oczami, odliczała w myślach każdą następną sekundę nieopisanych tortur, marząc, by chwila wyzwolenia od nich nadeszła tu i teraz.
Jęk bólu, który od dłuższego czasu tkwił w zamknięciu za zaciśniętymi wargami, zdołał wydostać się na wolność. Zupełnie jakby był to sygnał dla reszty ciała, wkrótce jej ramiona zaczęły się trząść, mięśnie nóg drgać w niekontrolowanych odruchach tak mocno, że niemal straciła władzę nad sobą i upadła na posadzkę. Warknęła, próbując wytrzymać jeszcze chwilę, jeszcze sekundę, ignorując kroplę potu zwisającą z czubka jej nosa.
Litości... Na miłość Merlina, jak długo jeszcze?! — krzyknęła, zezując na pojedynczą kroplę, zjeżdżającą coraz niżej i niżej.
Ćwiczenie: deska. Pozostały czas: trzydzieści pięć sekund.
Powoli, jakby nie chciała tym ruchem jeszcze bardziej się obciążyć, obróciła głowę, by spojrzeć niczym najprawdziwszy bazyliszek na małe urządzenie leżące obok na podłodze.
Łżesz — szepnęła złowróżbnie, mrużąc gniewnie oczy. — Już dawno minęła minuta.
Ćwiczenie wykonywane od piętnastu sekund — odparł mechaniczny głos. — Dotychczasowa ocena kondycji: gorsza niż u ciężarnej trolicy. Stan ćwiczącego... — urządzenie umilkło, wytwarzając jedynie niepokojące trzaski — przedzawałowy.
Och, gdyby wkładanie baterii sprawiało ci ból...
Zalecane zamknięcie jadaczki. Pozostało dwadzieścia jeden sekund.
Hermiona spuściła głowę, zaciskając zęby na pobladłej już wardze. Wytrzyma. Przetrwała o wiele gorsze rzeczy. Nie mogła pozwolić, by pokonał ją kawałek blachy i kilka durnych ćwiczeń. To był jej wielki dzień i nic nie było w stanie tego zepsuć. Odsunęła od siebie ból, skupiając się na wizji dzisiejszego awansu.
Pozostało dziesięć sekund.
Dam radę. Dam radę... Po prostu nie myśl o bólu — powtarzała w myślach i choć próbowała skupiać się na dzisiejszym dniu, pracy, nowym stanowisku, wszystko to zostało rozwiane przez głośną muzykę jej sąsiada.

Ból, bez miłości
Ból, ciągle mi mało
Ból, lubię jego brutalność
Bo wolę czuć ból niż zupełnie nic

Zaśmiała się pod nosem, kręcąc z niedowierzaniem głową. Na szczęście chwilę później z małego urządzenia dobiegły fanfary i gromkie brawa. Jej ciało zadrżało po raz ostatni i z hukiem runęła na posadzkę.
Gratulacje.
Jak ja cię nienawidzę — mruknęła dziewczyna, nie wkładając w to jednak ani grama nienawiści. Przeciwnie, była szczęśliwa i z szerokim uśmiechem pławiła się w błogiej chwili odpoczynku.
Cała mokra, leżała na dywanie, wtulając w niego twarz. Nic nie zmusiłoby jej do zmienienia pozycji, nie, kiedy ten kawałek cienkiego, szorstkiego materiału wydawał się najwygodniejszym, najbardziej miękkim łożem.
Nic, prócz...
Zerwała się biegiem do łazienki i nachyliła nad sedesem, by zacząć wylewać z siebie zawartość żołądka, która jeszcze wczoraj stanowiła pokaźny zapas zawartości jej lodówki.
Tuż za nią do środka wpadł duch, zjawa, widmo czy czymkolwiek była jej bardziej martwa niż żywa współlokatorka. Przypatrywała się tej dantejskiej scenie, odruchowo ściskając swój wisiorek.
Kyrie eleison — wymamrotała z przerażeniem. — Znowu?
Znowu — wybąkała ta cierpiąca. Opuściła klapę i położyła na niej głowę, przytulając swojego nowego sedesowego przyjaciela. — Kolejny raz chyba mnie zabije.
Zabawne. Kto by pomyślał, że kobieta, z którą zaprzyjaźniłam się po śmierci, umrze w podobnych okolicznościach.
To wy w klasztorach mogliście spożywać trunki?
Zdawało się, że blade policzki martwej zakonnicy poczerwieniały z oburzenia.
Absolutnie! Chodziło mi o to, że też zmarłam w ramionach porcelanowego odpływu fekaliów. Choć ze mnie lało się z innej strony...
Błagam, stop — jęknęła Hermiona, czując, jak kolejna fala na wpół strawionego jedzenia niebezpiecznie pochodzi jej do gardła.
Błyskawicznie podniosła klapę, by po raz kolejny się uzewnętrznić. Przymknęła oczy z ulgi, gdy okazało się, że to fałszywy alarm. W pozycji, w której się znajdowała miała doskonały widok na zjawę, dzięki czemu mogła posłać jej błagalne spojrzenie.
Pomożesz?
Oczekiwała, że współlokatorka przyniesie jej coś na uspokojenie żołądka. Zamiast tego duch uklęknął i złożył ręce do modlitwy.
Co ty robisz?
Martwa zakonnica uniosła na chwilę powieki, patrząc z powagą na dogorywającą pannę Granger.
Pomagam — odparła żarliwie, na powrót zamykając oczy i zaczynając modlitwę. — Panie wszechmogący, pomóż cierpiącej córce swojej. Niech to, co z niej uchodzi tak rzewnymi falami odejdzie... albo przynajmniej przestanie tak cuchnąć. Amen. — Zmarła uchyliła jedną powiekę. — I jak, pomogło?
Zaskakujące, ale nie.
Duch wzruszył ramionami.
Widocznie taka wola Pana.
Tak, to mogła być kara boska. Jednak równie dobrze mogło to być porządne zatrucie pokarmowe związane z wczorajszą orgią żywieniową Hermiony. Być może nie powinna jeść tych ogórków. I popcornu. I tego ciasta, które ze świeżością miało tyle wspólnego, co prostytutka z cnotą. A już na pewno mogła sobie odpuścić butelkę wina.
A może to ta klątwa! — wychrypiał z ożywieniem duch, przerywając wewnętrzną wyliczankę przyjaciółki. — No co? Nie wierzysz mi? — oburzył się, widząc sceptyczne spojrzenie Hermiony.
Ty we wszystkim widzisz klątwy. A już szczególnie w odkurzaczu, który rzekomo czyha na ciebie i chce wessać twoją duszę i uwięzić ją wewnątrz siebie na wieki wieków.
Jestem wielce rada, że moje obawy są dla ciebie źródłem pociechy.
Dziewczyna zignorowała oburzenie przyjaciółki, wracając do ich pierwszego spotkania. To właśnie wtedy po raz pierwszy usłyszała od niej o klątwie. Widmo, gdy tylko zobaczyło nową współlokatorkę, od razu wypaliło: Jesteś przeklęta!. Zakonnica nie potrafiła określić, na czym miałaby polegać straszliwa klątwa, choć zazwyczaj nie miała problemów. Jej obsesja na punkcie klątw nie była jedyną rzeczą, która czyniła ją wyjątkową. Nikt, łącznie z samą zakonnicą, nie wiedział, czym była. Martwa, która nie ma problemów z manipulacją przedmiotami. Która, pod jednym, małym warunkiem, może opuszczać miejsce śmierci.
Hermiona odczekała dobrych kilka minut, by mieć pewność, że najgorsze już minęło i niepewnie wstała.
Gdzie ty niby idziesz? — Rzuciła zjawa, przechodząc za nią do przedpokoju.
Do pracy.
Do pracy! Kiedy wyrzucasz swoje wnętrzności!
Tak. Do pracy — powtórzyła dziewczyna, zerkając przez ramię na ducha. — Ktoś musi zarabiać na twoją prenumeratę Umocnionych w wierze.
Zakonnica uśmiechnęła się lekko.
Co ja poradzę, kocham tę gazetę. Na Pana w niebiosach! Co ty wyprawiasz! — Zawołał duch, gdy jego współlokatorka nagle zatrzymała się, sprawiając, że przeniknął przez nią. — Dobrze wiesz, że nienawidzę oglądać... Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Nie słuchała. W przerażeniu wpatrywała się w radio, skąd dobiegał energiczny głos spikera.
— … Czeka nas słoneczny i piękny dzień. Termometry wskażą piętnaście stopni. Cóż, wygląda na to, że wiosna na dobre się zadomowiła i najwyższy czas schować zimowe kurtki głęboko do szafy. Czy ten dzień mógłby się zacząć lepiej? Wysłuchajmy najnowszego przeboju Fatalnych Jędz: Eliksir szczęścia.  Tak, moi drodzy, właśnie tak brzmi sobotni poranek o godzinie 8:30…
8:30?!
Kurwa.
To nie po bożemu tak kląć! — Zawoła duch, obserwując, jak Hermiona gna do sypialni, którą po chwili wypełniły gniewne pomruki dziewczyny, trzaski szuflad i brzdęk tłuczonego szkła.
Kilka minut później zadyszana panna Granger stanęła przed współlokatorką.
I jak?
Wyglądasz jak kobieta, która za wszelką cenę stara się ukryć mdłości eleganckim przyodziewkiem. Niech ci Bóg szczególnie dziś błogosławi, cna współlokatorko.
Tobie też miłego dnia! — odkrzyknęła Hermiona, wybiegając z domu.
Zamknęła drzwi, kiwnęła w pośpiechu głową sąsiadowi i zniknęła za rogiem, udając, jak co dzień, że kieruje się na przystanek. Ścisnęła różdżkę i przeniosła się do Ministerstwa.
Gdy tylko pojawiła się w atrium, wiedziała, że coś wstrząsnęło jego pracownikami. Gorączkowe szepty odbijały się od ścian, lawirując pomiędzy ciekawskimi spojrzeniami a gestami wyrażającymi dezaprobatę.
— Granger!
Skrzekliwy głos przełożonego przeszył umysł dziewczyny, nim zdążyły uformować się w nim domysły na temat tego, co się wydarzyło. Odwróciła się i posłała wyćwiczony przez lata pracy uśmiech w stronę przełożonego.
Aiden Rogers był szczupłym mężczyzną średniego wzrostu. Zarówno jego przyozdobiona kozią bródką twarz, jak i włosy, nosiły pierwsze ślady mijającego czasu, jednak piwne oczy nadal iskrzyły się sprytem i intelektem. Szyty na miarę garnitur nadawał mu wygląd poważnego, szanowanego człowieka, jednak jego głos zupełnie nie pasował do jego osoby i raczej przywodził na myśl gwiazdę rocka po tygodniowym tournée na Saharze.
— Właśnie cię szukałem — ciągnął dalej, szybkim krokiem kierując się do windy. Hermionie nie pozostało nic innego, jak podążyć za nim. — Zaszło kilka zmian i całe Ministerstwo stanęło na głowie.
— Co się stało? — spytała, poprawiając trzymane w ramionach aktówki.
— Afera hazardowa w Ministerstwie Gier i Sportu. Ponadto wyszło na jaw, że zamieszani są w to pracownicy praktycznie wszystkich szczebli Ministerstwa. Oczywiście stracili już stanowiska, przez co mamy tu rozgardiasz — prychnął, nerwowym gestem przeczesując kozią bródkę. — Resztę opowie ci panna Patil. Jestem pewien, że zna więcej szczegółów ode mnie.
Hermiona skrzywiła się. To oznaczało niestałe godziny pracy, gorączkowe szukanie zastępstw i falę artykułów Rity Skeeter. Akurat teraz, gdy ich departament rozpoczynał olbrzymie przedsięwzięcie z francuskim Ministerstwem.
— Czy delegacja już tu jest?
— Do tej pory nie dostałem żadnej wiadomości — odpowiedział pan Rogers, wchodząc do windy. — Muszę stawić się w Departamencie Spraw Wewnętrznych. Pod moją nieobecność nie opuszczaj gabinetu i zajmij się gośćmi, gdyby się zjawili. Powiedz Patil, że to ona przyjmuje dziś wszystkich interesantów i odpowiada za korespondencje. Przygotuj dokumenty dla delegacji z listą propozycji i wykazem kosztów na wypadek, gdybym był nieobecny przez dłuższy czas.
— Oczywiście. Zajmę się wszystkim.
Mężczyzna skinął głową, zawijając bródkę wokół palca. Wiedząc, że rozmowa dobiegła końca, Hermiona wyjęła z aktówki kartkę z listą zadań na dzień dzisiejszy i dopisała kilka pozycji. Mogła pożegnać się z myślą o lunchu. Choć w jej aktualnej sytuacji może to i lepiej.
Z wysoko uniesioną głową wyszła z windy, myśląc o dzisiejszym dniu jak o kolejnej okazji, by się wykazać i udowodnić, że w pełni zasługuje na awans. Była zdeterminowana i gotowa, by stawić czoło przeszkodom zesłanym przez los, cokolwiek by to nie było.
Skinęła głową przełożonemu i wysiadła na swoim piętrze. Rzędy biurek zapełniające drogę do jej biura świeciły pustkami. Wystarczyło jednak jej jedno spojrzenie, by pracownicy wymieniający się pikantnymi plotkami wrócili na miejsca.
— Cześć — pisnęła z daleka na jej widok Parvati, po czym praktycznie wciągnęła Hermionę do środka i zatrzasnęła drzwi. — Słyszałaś już? Pięciu z naszego departamentu wyleciało za hazard i korupcję. W tym nasz nadzorca.
Panna Granger, delikatnym acz stanowczym ruchem zebrała dłoń naczelnej plotkary Ministerstwa ze swojego ramienia i podeszła do swojego biurka.
— Niemożliwe...
— Jego żona też będzie miała proces!
Zdumiona dziewczyna odłożyła aktówki na swoje biurko. Nie mogła uwierzyć, że ta miła, starsza para brała udział w tej aferze. Przecież jeszcze wczoraj zapraszali ją na ślub wnuka!
— Wydawali się w porządku — mruknęła, wyciągając różdżkę i kierując ją na listę zadań. Po chwili obok leżała jej kopia.
Parvati zaśmiała się i pokiwała palcem, jakby pouczała drugą sekretarkę.
— Tacy zawsze mają coś za uszami. Mnie od razu wydawali się zbyt... poukładani — prychnęła, dając do zrozumienia, że bycie poukładanym to dla niej wybryk natury równie wielki, co ziejące ogniem świnie.
Hermiona nie odpowiedziała. Przywykła do charakteru Parvati. Zawsze wszystko wiedziała, na wszystko miała już wyrobione zdanie i trudno było ją przekonać do zmiany poglądu. Była uparta i sprytna, jednak drugiej sekretarce nie podobało się to, w jaki sposób podchodziła do obowiązków i jak osiągnęła swoje stanowisko. A osiągnęła je dzięki mężczyznom, którzy tracili zdrowy rozsądek pod wpływem jej egzotycznej urody.
— To dla ciebie — Hermiona podała jej kopię i usiadła na swoim miejscu, wyciągając z szafki plik segregatorów.
Parvati nachyliła się i niechętnym wzrokiem przyjrzała się kartce.
— Co to?
— Lista zadań. Te podkreślone są dla ciebie... — resztę jej zdania zagłuszył jęk zawodu panny Patil.
— Korespondencja? — spytała, wydymając wargę. — Przecież to nudy. A ty co masz? Co masz, co masz, co masz... — podśpiewywała pod nosem, skanując wzrokiem jej zadania. — O. Delegacja.
Hermiona uniosła wzrok znad dokumentów. Nie podobał jej się ton Parvati.
— O co chodzi?
— Delegacja już tu jest. Jednoosobowa. W gabinecie szefa — dodała, zerkając z uśmiechem na drzwi.
Kasztanowłosa poderwała się z miejsca.
— I ty mi to mówisz dopiero teraz? — szepnęła, piorunując ją wzrokiem.
Parvati machnęła dłonią.
— Nie gorączkuj się tak. Delegacja nie zając, a wiedzieć co w trawie piszczy zawsze warto — oznajmiła, rozsiadając się na swoim krześle. Zarzuciła nogę na nogę i zaczęła piłować paznokcie.
— Jak długo tu siedzi?
— Jakieś dziesięć minut.
— Merlinie — jęknęła żałośnie dziewczyna, biorąc cenne aktówki. Podeszła do drzwi i wzięła głęboki oddech.
Widząc to, druga sekretarka zachichotała.
— Przydałoby ci się coś więcej na uspokojenie niż wentylacja.
Hermiona przewróciła oczami i zapukała. Po chwili weszła do środka, nie spuszczając wzroku z aktówek, które powoli zaczęły wymykać się z jej uścisku.
— Przepraszam, że tyle to trwało. Jestem Hermiona Granger i podczas nieobecności pana Rogersa postaram się przedstawić podstawowe informacje o wkładzie brytyjskiego Ministerstwa Magii w projekt.
Gdy poprawiła dokumenty i w końcu miała pewność, iż te nie wylądują na podłodze, dziewczyna uniosła wzrok.
Nie śpieszyłaś się zbytnio... Granger.

***

Witamy,

Dzisiaj trochę w okrojonym składzie, bo Cookie jest ze mną tylko duchem (oby!), ale mam nadzieję, że ciepło przyjmiecie zmodyfikowany pierwszy rozdział, który w pierwotnej wersji uchodził za prolog. Nasza praca skończona - teraz pałeczkę przekazujemy Wam, licząc na komentarze :D

PS: Z racji tego, że trochę trudno wracać po tak długiej przerwie i móc z powrotem dotrzeć do czytelników, mamy maleńkie pytanie: skąd obecnie czerpiecie wiedzę o nowych rozdziałach bądź też nowych opowiadaniach Dramione? Są jakieś aktualne stowarzyszenia/zbiory itp? Z góry dzięki za pomoc :)

Do następnego!

sobota, 29 czerwca 2019

Prolog


Razu pewnego, w niewielkiej mieścinie, spokojnej i cichej aż do bólu, stało się coś, co zaburzyło nudną codzienność. Ludzie szeptali gorączkowo, z podnieceniem wymieniali porozumiewawcze spojrzenia i nawet samo powietrze wydawało się gęstsze, jakby zatrzymało się w oczekiwaniu na nadchodzące wydarzenie.
Całe to napięcie i radosne oczekiwanie trwało aż do południa, kiedy to na rynku ustawiono pojedynczy stos, na którym wkrótce miała spłonąć wiedźma.
A na imię jej było Hermiona.
Niewiele czasu minęło, nim rynek wypełnił się po brzegi widzami: wysokimi, niskimi, chudymi, grubymi, tymi biednymi i tymi, którzy szczycili się swą majętnością. Nawet zwaśnione rodziny stały ramię w ramię, wszystkich bowiem łączyły strach i nienawiść do złej, okrutnej czarownicy, która sprowadziła na nich tyle nieszczęścia.
Wśród tej przedziwnej mieszanki znalazła się również wysoka, jasnowłosa dziewczyna, z oczami czarnymi jak dwa węgielki. Ana, bo tam miała na imię ta niemałej urody dziewczyna, wytrwale przepychała się na sam przód, ignorując gniewne pomruki mijanych mieszkańców. Tuż za nią podążała jej przyjaciółka, choć z mniejszym uporem i determinacją.
Jesteś pewna, że chcesz stać tak blisko, Ano? — spytała, z niepokojem zerkając na stos. — To wiedźma. Może się bronić.
Jasnowłosa uśmiechnęła się mściwie, razem z innymi wypatrując skazanej.
Chce dokładnie widzieć, jak umiera.
Odwróciła się i wyciągając długą szyję, poczęła błądzić wzrokiem przez zebrany tłum, starając dostrzec wśród niego obiekt swych westchnień. Mężczyznę o stalowych oczach, najpiękniejszych, jakie kiedykolwiek widziała.
Myślisz, że przyjdzie? — dziwiła się jej przyjaciółka. — Pewnie już stąd wyjechał. Ja bym tak zrobiła. Gdyby ludzie myśleli, że to w mojej rodzinie jest czarownica...
Kobiety wzdrygnęły się na samą myśl, a gdy z powrotem spojrzały na stos, zaśmiały się złośliwie. Uśmiech jednej gościł na ustach wyjątkowo krótko, co szybko wyłapała druga.
Chcesz jej śmierci. Prawda? Mir?
Miranda zamrugała, przenosząc wzrok ze stosu na przyjaciółkę.
Tak, Ano. Za wszystko, co mi zrobiła.
W oczach Any błysnęła satysfakcja.
To dobrze.
Nieco dalej od nich stała krzepka kobieta, głośno lamentując. Wielkie łzy nieustannie spływały po jej policzkach, które nieudolnie próbowała osuszyć.
W moim domu. W moim własnym domu! — powtarzała, wzbudzając tym współczucie jej towarzyszy. — Co za skaza! Co za poniżenie, dla mojej biednej rodziny! Wiedźma... A ona nie jedyna — wykrzyczała głośno, po czym skryła twarz w szerokiej piersi karczmarza Gilberta.
Kogo masz na myśli? — dopytywał ktoś.
Jej brata!
Słysząc to, stojąca nieopodal Ana wyprostowała się jak struna i odwróciła w jej stronę.
To niemożliwe! — zawołała z czystym oburzeniem w głosie, broniąc ukochanego.
Niemożliwe — prychnęła pogardliwie zapłakana, na chwilę gubiąc swój zdruzgotany ton. — A jak wyjaśnić to, że zniknął zaraz po tym, jak ją złapali? Nie wziął nawet swoich rzeczy, tak mu było śpieszno — syknęła, po czym wróciła do płaczu.
I tak rozmowom, łkaniom i żarliwym kłótniom nie było końca, do czasu aż nie wprowadzili czarownicy. Wszystko to na chwilę ustało, by wrócić ze zdwojoną siłą. Widok tej zgarbionej, zakrwawionej szkarady podsycił płomień nienawiści w sercach mieszkańców. Niegdyś radosna i urokliwa dziewczyna dziś jawiła się jako potwór z głębin piekła. Wielkimi oczyma łypała na nich spod kurtyny mokrych włosów, poruszając niemrawo ustami, zapewne rzucając okrutną klątwę.
Stała niepewnie, obejmując się ramionami. Idąc w stronę stosu, potykała się raz po raz, aż w końcu upadła, wbijając w powietrze piach i kurz.
Wstawaj, potworze! — wrzasnął ktoś, a reszta podchwyciła słowa.
Mały chłopiec, korzystając z nieuwagi matki, wyrwał się z jej ramion. Podbiegł bliżej wiedźmy, podniósł kamień i rzucił nim. Szkarada krzyknęła z bólu, przyciskając dłoń do rozciętej skroni.
Cofnij się!
Chłopiec zignorował strażnika i chwycił następny kamień. Nim jednak zdążył nim rzucić, wiedźma odsłoniła zakrwawioną twarz i spojrzała na niego.
Proszę — wychrypiała błagalnie.
Zostaw mojego syna!
Hermiona spojrzała na matkę chłopca, która podbiegła do nich i objęła swoje dziecko. Zaczęło się szarpać w jej uścisku, więc podniosła je i zniknęła w tłumie, który zaczął przybliżać się wiedźmy, pomimo otaczających ją mężczyzn.
Jeden z nich zacisnął dłoń na jej posiniaczonym ramieniu i szarpnął nią, brutalnie stawiając na nogi. Popychając, zmuszał ją do dalszej drogi.
Plugawa szmata.
Kochanica diabła!
Mam nadzieję, że będziesz długo płonąć, wiedźmo.
Nie próbowała się bronić. W milczeniu wodziła rozpaczliwym wzrokiem po tłumie, zdając się kogoś w nim szukać. Była w niej, w jej postawie iskra czegoś, co przypominało ledwie tlący się płomień nadziei. Odziana w porwaną szmatę, pobita i zakrwawiona nadal miała w sobie wiarę, lecz im bliżej była swojego przeznaczenia, tym wiara ta stawała się coraz mniejsza.
Każdy kolejny krok sprawiał, że tuż obok niej pojawiały się coraz to nowe twarze. Pociągłe i okrągłe, szczupłe i pulchne, każda inna, a jednak wyglądająca tak samo. W ich oczach widziała tą samą wściekłość, to samo obrzydzenie i satysfakcję. Mimo to nie odwracała wzroku, szukając wśród nich jednej, szczególnej pary.
Odmawiała spojrzenia na stos do momentu, w którym nie zatrzymała się tuż przed nim. Jego widok musiał złamać jej ducha, bowiem jej posiniaczona twarz wykrzywiła się w rozpaczy i przerażeniu.
Taki jest koniec wszystkich wiedźm — usłyszała spokojny głos. — Taki jest koniec wszystkiego, co występuje przeciw Bogu.
Odwróciła się powoli, drżącą dłonią odsuwając z twarzy mokre włosy. Tłum cofnął się lękliwie, jednak ksiądz nawet nie drgnął.
Powiedz mi, ojcze — szepnęła pogardliwie — kto występuje przeciw Bogu? Ten, kto uratował życie umierającemu chłopcu czy ten, który skazuje za to na śmierć?
Mężczyzna uśmiechnął się, powoli podchodząc do niej bliżej. Jeden ze strażników próbował go przed tym powstrzymać, jednak on uspokajająco poklepał go po ramieniu.
Wiesz — zaczął, w zamyśleniu spoglądając na stos — jest kilka sposobów ich budowania. Można tak ułożyć kłody, że ofiara omdlewa przez dym, nim dotrą do niej płomienie. Twój skonstruowany jest tak, by ogień pochłaniał ją stopniowo — wyjaśnił, wracając do niej spojrzeniem. — To będzie bardzo długa i bolesna śmierć. Czasem jednak właśnie takiej potrzeba, by wymazać grzechy, szczególnie tak brudne, jak twoje. — Uśmiechnął się z udawanym żalem i gestem nakazał, by zaprowadzono ją na stos. — Masz ostatnią szansę. Przyznaj się do czarów.
Użyłam ziół, których używa każda inna kobieta. To nie magia, to tylko nauka.
Kapłan zmrużył oczy, podchodząc bliżej, tak, by tylko ona go usłyszała.
Okaż skruchę. Wyjaw, gdzie ukrywają się pozostałe wiedźmy, a zmienimy stos. Być może nawet nie poczujesz bólu.
Hermiona spojrzała na niego pustymi oczami i splunęła mu prosto w twarz. Wyprostował się i jakby niedowierzając otarł dłonią policzek, po czym uderzył ją, wywołując jeszcze większą radość mieszkańców.
Zaczynajcie — warknął do strażników, po czym odwrócił się do tłumu i zawołał: — Magia jest złem. Zło jest nieczystością. Nieczystość jest grzechem, który należy wytępić za pomocą ognia.
Stos zapłonął. Dziewczyna nie wiła się w walce, tak jak inne wiedźmy, nie przeklinała mieszkańców, nie błagała o litość. Milczała, tęsknym wzrokiem spoglądając w dół, znowu kogoś szukając, a gdy ponownie go nie znalazła, zaczęła płakać. Najpierw cicho, niemal niesłyszalnie, potem coraz głośniej, aż w końcu całe ciało Hermiony drżało od siły jej rozpaczy.
Im więcej łez wylewała, tym bardziej rozjuszeni byli mieszkańcy. Swąd drewna szczypał ją w oczy, zabierał powietrze, jednak był zbyt słaby, by odebrać jej przytomność. Uniosła zapłakaną twarz i spojrzała w niebo, pogodne i bezchmurne. I choć całe jej jestestwo łkało, jej spierzchnięte wargi drgnęły w uśmiechu na wspomnienie, jak jeszcze niedawno pod tym niebem spędziła jedne z najszczęśliwszych chwil jej życia.
Odcinając się od wszystkiego, przywołała te wspomnienia. Odtworzyła w pamięci czuły dotyk ust, zręczne, smukłe dłonie i mięśnie, które napinały się pod jej dotykiem. Jednak najwyraźniej widziała jego twarz, czasem wykrzywioną przez irytację, czasem zmiękczoną rozbawieniem, a czasem wyostrzoną surowymi liniami pożądania.
Próbowała uciec od cierpienia, otulając się płaszczem wspomnień związanych z kimś, przed kim uciekała całe życie.
I nawet gdy pierwsze płomienie zaczęły lizać jej młode ciało, przed oczyma nadal miała jego twarz.

***

Serdecznie witamy wszystkich tych, którzy wytrwali w oczekiwaniu na wznowienie opowiadania, a także tych, którzy trafili tu po raz pierwszy (jest ktoś takie w ogóle? Dajcie o sobie znać xd). Trochę to trwało zanim zatęskniłyśmy za pisaniem, poza tym sporo się działo w naszym prywatnym życiu i musiałyśmy się z tym wszystkim oswoić, zwłaszcza że do tej pory wiodłyśmy żywot dość uporządkowany i nudny :) I właśnie między innymi przez te zmiany tyle to trwało, zanim zarówno my jak i wy mogliśmy powrócić do "Polowania", a najbardziej na naszą pracę nad opowiadaniem wpływa to, iż nie mieszkamy już razem i czasem trudno jest się ze sobą zgrać czasowo, no i powiedzmy to szczerze - nie mamy przy sobie non stop kogoś, by nam kazał spinać poślady i pisać.
Ale tyle o nas XD 
Wracamy do Was z wielkim podekscytowaniem ale też niespotykaną u nas do tej pory tremą (a przynajmniej nie na taką skalę). Dlatego też prosimy o wyrozumiałość i już teraz dziękujemy za (mamy nadzieję) ciepłe przyjęcie nowego początku naszej historii.

O ile wszystko pójdzie dobrze rozdział pierwszy pojawi się za dwa tygodnie.

A i jeszcze jedna sprawa: to, co było do tej pory opublikowane na blogu oczywiście zostaje, nowe, odświeżone rozdziały będą podlinkowane w spisie treści. 
Chyba tyle.

Do następnego!





środa, 24 kwietnia 2019

Brace yourself...


Biuro numer trzydzieści sześć wypełnione było ciszą. Paskudną, przytłaczającą ciszą przerywaną jedynie szumem wahadła w równie paskudnym, antycznym zegarze, który pasował do nowoczesnego wnętrza tak dobrze, jak parasol do odbytu. Takiego zdania była przynajmniej panna Granger, która patrzyła wszędzie, byle nie w oczy swojej rozmówczyni. Po oderwaniu ostatniej zbędnej skórki przy paznokciu w końcu odchrząknęła i spojrzała prosto na szefową mrowiska, w którym się znajdowała.
— Więc wszystko jest źle.
Kobieta nerwowo poprawiła okulary, przekładając kolejne strony dzieła Hermiony.
— Niezupełnie — zaczęła delikatnie, nie chcąc podpaść sławie, jaka siedziała przed nią. — Znaczy się rozumiem ogólny przekaz ale ironiczny charakter tych rozdziałów nie do końca może zostać zrozumiany przez czytelników...
— To nie ironia.
— Ach tak — bąknęła kobieta. — Cóż, uważam, że to naprawdę wyjątkowe... coś, jednak niektóre komentarze nie wpasowują się... są zbyt drastyczne.
Panna Granger zmarszczyła brwi. Bo cóż tam było takiego drastycznego?
— Na przykład?
— Na przykład... Myślę, że wiele prawdy zawiera powiedzenie „mężczyzna myśli czasem drugą głową". Skoro ta druga głowa jest definitywnie gorsza, jak insynuuje to przytoczona przeze mnie sentencja, być może rozwiązaniem problemu jest masowa kastracja. Może jeśli ograniczy się im ilość posiadanych głów, będą zmuszeni skoncentrować się na tej jednej, właściwej. Albo: Ewidentnie widać, że mężczyzna to boski prototyp, pozbawiony wyższych potrzeb, tak charakterystycznych dla kobiet. Ogranicza się on do pożywiania, tworzenia stolca (im ciekawsza faktura i kształt, tym więcej uciechy czerpie z tego osobnik płci męskiej), a także do szaleńczego zarzynania pewnej części ciała, której to czynności nadali uroczą nazwę walenia konia z zupełnie niezrozumiałych mi przyczyn, wszak wielkościowo bliżej jest ich członkom do mrówek aniżeli do konia.

środa, 18 lipca 2018

Dekret #3

W związku z pogorszeniem jakości opowiadania, co zauważamy dzięki nie tylko naszemu głębszemu przyjrzeniu się mu ale też Waszej zmniejszonej aktywności, podjęłyśmy decyzję o zawieszeniu bloga. Chcemy dać sobie czas na odpoczynek i nabranie zarówno siły, motywacji jak i chęci do dalszej pracy. Miałyśmy nadzieję, że powoli powróci do nas radość z możliwości tworzenia i dzielenia się tym z Wami - Czytelnikami, jednak z biegiem czasu wszystko to gdzieś prysło i zamiast radości pojawiło się poczucie obowiązku, przy którym nie było już nawet satysfakcji z dobrze wykonanej pracy. Trud i czas wkładany w kolejne rozdziały nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Póki co wracamy do pisania do szuflady - bez presji czasu i wszystkiego tego, co idzie za publikowaniem swoich treści. Jeśli nie podjęłybyśmy tej decyzji teraz, czujemy, iż blog umarłby śmiercią naturalną - coraz większe przerwy pomiędzy publikacjami kolejnych rozdziałów skutkowały tym, że coraz mniejsza ilość z Was śledziła i komentowała dalszy ciąg tej historii, a co za tym idzie nie "jarało nas" to już tak, jak kiedyś.
Informacje o rozpoczęciu poprawek, ich przebiegu oraz data publikacji poprawionych rozdziałów pojawią się na blogu (prawy górny róg).
Jednocześnie dziękujemy za Wasze dotychczasowe wsparcie i przemyślenia na temat rozdziałów i przepraszamy za tak nagłe przerwanie historii.

Pozdrawiamy,
Cookie Monster&Sappy

czwartek, 5 lipca 2018

Szala przeznaczenia


Hermiona Granger siedziała. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ulokowała się na drzewie, z przerażeniem wczepiając palce w masywny pień, jednocześnie obserwując znikającą wśród zarośli sylwetkę Dracona Malfoya, uciekającego przed dzikiem. Ach, no i oczywiście ostatni, choć niemniej istotny fakt. Znajdowali się w średniowieczu.
— Jasna... cholera — wydukała, wlepiając wzrok w krzaki, za którymi zniknął jej towarzysz i ich nowy, agresywny przyjaciel. — Niedobrze. — Nerwowym gestem sięgnęła do piersi, gdzie powinien spoczywać zmieniacz czasu. Sapnęła, nie wyczuwając go i zaczęła nerwowo rozglądać się dookoła. — Bardzo niedobrze.
Spojrzała na ziemię, niemal od razu odnajdując go pośród liści i traw. Już szykowała się do skoku, gdy ponownie usłyszała krzyk Dracona, który nagle wypadł zza krzaków i zaczął nieudolnie wspinać się na sąsiednie drzewo. Chwile po tym, jak jego nogi oderwały się od ziemi, jego napastnik wbiegł na polanę i rzucił się na zajmowane przez niego schronienie.
— Granger — wysapał Draco, obejmując wszystkimi kończynami pień. — Jeśli nas znajdą i będą chcieli spalić, zażądam, żeby spalono cię na osobnym stosie! A najlepiej w osobnej wiosce!
— Jeżeli najpierw nie pożre cię dzik, szybkonogi — odparła kąśliwie Hermiona. — Mamy problem.
Arystokrata posłał jej niedowierzające spojrzenie.
— No co ty nie powiesz? — Niemal zapiszczał, a gdy jego drzewo zatrzęsło się niebezpiecznie, ryknął: — Spokój tam na dole! Jaki problem?
— Upuściłam zmieniacz. Leży obok niego — skinęła głową na zwierzę.
Draco rozchylił usta, zacisnął je w wąską linię, a na końcu głośno warknął.
— Osobiście uzbieram dla ciebie chrust.
— Jeśli twój nowy przyjaciel oszczędzi ci ręce.
Milczał przez chwilę, a jego oczy stopniowo zmieniały się w coraz węższe szparki. Dawno niewidziana przez nią żyłka na skroni blondyna teraz wyraźnie się odznaczała. Nawet nie podejrzewała, jak mocno świerzbiły go ręce, żeby w końcu coś jej zrobić. W tej chwili cierpliwości zazdrościli mu nawet aniołowie.
— Jakieś sugestie, Granger? — spytał, siląc się na spokój.
— Ja odciągnę jego uwagę, ty zabierz mu zmieniacz.
— Dlaczego to ja jestem mięsem armatnim? To TY go upuściłaś!
— Ale ty nie masz na swoim drzewie broni — odpowiedziała, sięgając po szyszkę. Zerwała ją i spojrzała na Dracona. — Gotowy?
— Nie.
— Teraz!
Dziewczyna rzuciła pierwszą szyszką, potem następną i kolejną, całkowicie przyciągając uwagę dzika. Pomimo tego, arystokrata nadal siedział w bezruchu na drzewie. Powoli puścił pień i ku zdumieniu Hermiony, zaczął zdejmować koszulę.
— Zamierzasz z nim iść na gołe pięści? Może nie zauważyłeś, ale to nie są zapasy w kisielu.
— Grabisz sobie, Granger. Naprawdę sobie grabisz — burknął, zdejmując spodnie.
Gdy w ślad za nimi poszła bielizna, dziewczyna ponownie skupiła się na zwierzęciu.
— Teraz zaczynam obawiać się o dzika...
Nie odpowiedział. Zamiast tego przywołał w myślach obraz wilka. Coś blokowało ich magię, uniemożliwiając rzucanie zaklęć. Mógł mieć tylko nadzieję, że blokada nie obejmowała jego zdolności.
Zamiast jego burkliwej odpowiedzi Hermiona usłyszała ciche tupnięcie, a sekundę później przez oczami mignęło jej coś białego i ogromnego. W milczeniu obserwowała toczącą się na dole walkę między dzikiem a potężnym, szczerzącym kły wilkiem. Na sam ich widok przeszyły ją dreszcze i jeszcze mocniej chwyciła gałąź, wdzięczna, że nie musi schodzić w dół.
Rzucili się na siebie. Dzik zaszarżował, celując prosto w łeb wilka. Ten w ostatniej chwili uskoczył i głośno warcząc, skoczył na przeciwnika, próbując przygnieść go swoim ciężarem. Zaczęli toczyć się po ziemi, aż w końcu wilk wbił pazury w mniejsze ciało i wgryzł się w szyję. Dzik definitywnie przeszedł do historii.
Oniemiała dziewczyna, spojrzała na Dracona, jednak drzewo było puste, nie licząc ubrań zwisających z najniższej gałęzi. Raz jeszcze spojrzała na wilka i szczęka jej opadła, gdy na własne oczy zobaczyła, jak zmienia się on w dobrze znaną jej sylwetkę.
— Malfoy — wydukała, po czym krótko krzyknęła, gdy gałąź, na której siedziała, trzasnęła i z hukiem wylądowała na arystokracie.
Syknęła, gdy upadek przypomniał jej o nadal posiniaczonym ramieniu. Powoli podparła się na rękach i uniosła, rozłączając swoje obolałe ciało z nagim ciałem Dracona. Spodziewała się, że zepchnie ją z siebie, przeklnie albo chociaż jęknie z bólu, jednak on nadal leżał nieruchomo.
— Malfoy? — szepnęła zmartwiona i nie bez wysiłku przewróciła go na plecy. — Malfoy, słyszysz mnie?
Widząc, jak jego usta delikatnie się poruszają, nachyliła się nad nim.
— Co?
— Poszedłem na solo z dzikiem, Granger. Fuck yeah...
— Okey... — powiedziała wolno, odgarniając mu włosy z czoła. — Nie ruszaj się. Chyba masz wstrząs mózgu. Ile widzisz palców?
Draco zmarszczył brwi, wpatrując się w jej dłoń. Głowił się i trudził, aż w końcu po długim czasie, rzucił:
— W chuj dużo.
— Malfoy! Widzisz cokolwiek?
— Widzę cię pośrodku nocy, przechodzisz milcząco przez pokój i znikasz za jasną łąką dywanu. W ilu księżycach zabrakło twoich odbić?
Hermiona wolno usiadła obok niego. Złapała go za rękę, jednocześnie oglądając jego rozciętą skroń. Wierzchem dłoni musnęła jego policzek, zrzucając z niego drobne kamyki i grudki ziemi. Gdy skończyła, zamachała palcem tuż przed jego oczami. Zamrugał gwałtownie i zaczął recytować kolejny wiersz.
— Jam twój niewolnik, cóż mi więc przystoi, jak tylko czekać chwili twojego zachcenia? Mój czas nic niewart, chyba w służbie twojej i tylko twego słuchać mi zlecenia. Tak wielkim błaznem miłości, że w twej woli czyń, co zapragniesz, nic go nie zaboli...
— Shakespeare.
Draco spojrzał na nią z zaskoczeniem i powoli skinął głową.
— Tak, Shakespeare. Granger?
— Tak?
— Jaja mi marzną.
Hermiona parsknęła śmiechem i, kręcąc głową, wstała, by przynieść mu jego ubrania. Wspięła się na palce i ściągając jego rzeczy, westchnęła.
— Wolałam już, jak mówiłeś wierszem — powiedziała, wracając do niego.
Przykucnęła i wyciągnęła dłoń, by pomóc mu usiąść. Gdy znaleźli się twarzą w twarz, ze wzruszeniem wyszeptał:
— Litwo, ojczyzno moja, ty jesteś jak zdrowie, ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto cię stracił...
Wypowiedziawszy ostatnie słowo, sam stracił przytomność.

***

Zapach krwi jeszcze nigdy nie był dla niej tak drażniący. Ciche uderzenia łez spadających na posadzkę nigdy nie były tak donośne. Opuściła wzrokiem oczy zamarłe w przerażeniu, które miało już trwać wieczność i wbiła puste spojrzenie w swoje dłonie. Krople szkarłatu spływały z palców, dołączając do niemego lamentu słonych kropel, znaczących policzki Hermiony.
Była boleśnie świadoma różdżki, wbijającej się w jej ciało, jakby niemal krzyczała do niej kpiąco: tak łatwo mogłaś temu zapobiec! Wystarczyło jedno, krótkie zaklęcie i Aiden Rogers nie byłby martwy.
Nie żyje — szepnęła cicho.
Parvati pokręciła gorączkowo głową, gdy jej piękną twarz wykrzywił ból. Szloch wstrząsnął jej ciałem i opadła niemal bezwładnie na ciało. Wtuliła się w zakrwawioną, nieruchomą pierś, mocno zaciskając na niej pięści.
Choć nie chciała i nie mogła na to patrzeć, Hermiona nie potrafiła odwrócić wzroku. Przeklinała to, że mimo łez nadal wyraźnie widziała kochanków w ich ostatnim objęciu. Skryła twarz w dłoniach, uciekając od tego obrazu, otarła łzy i nieświadomie przysłoniła uszy, by nie słyszeć rozpaczy Parvati i kłótni pozostałych osób. Zmusiła zdrętwiałe ciało do tego, by powoli wstało i w tym momencie uświadomiła sobie, że cała jej twarz pokryta jest krwią.
Coś w niej pękło. Głęboka rysa w jej wnętrzu w końcu przebiła się na drugą stronę jej jestestwa, dzieląc je na pół.
Kurwa, zamknijcie się! — ryknęła, odwracając się do mężczyzn.
Zapadła cisza zakłócana jedynie przez lament panny Patil.

***

Hermiona rozejrzała się czujnie dookoła i przykucnęła na ziemi, szukając ran, które mogła przeoczyć. Starła dłonią liście i błoto pokrywające klatkę piersiową Malfoya, dokładnie obejrzała kończyny, szukając złamań. Gdy skończyła, wytarła brudne dłonie o spodnie i zaczęła go ubierać. Sprawnie nasunęła skarpety i po chwili zdołała wsunąć mu na nogi spodnie. Próbowała naciągnąć je jak najwyżej, w końcu jednak poddała się i narzuciła na jego biodra pomiętą koszulę. Instynktownie drgnęła, gdy usłyszała cichy śmiech.
— Podobało ci się?
— Podobało co? — burknęła i zmęczona oparła się o drzewo.
Nadal nie otwierając oczu, Draco uśmiechnął się.
— To, co widziałaś.
— Mówisz o pięknym siniaku w kształcie racicy na twoim pośladku? — rzuciła, nadal czujnie przyglądając się otoczeniu. — Jest piękny. Z pewnością skusi niejedną miłośniczkę dziczyzny.
— Jesteś nieznośna, Granger.
— Bądź cicho. Myślę.
— Możesz myśleć głośno? — mruknął, a gdy nie otrzymał odpowiedzi, otworzył oczy i spojrzał na nią. — Dziwnie mi.
Zaniepokojona dziewczyna nachyliła się nad nim.
— Dziwnie to znaczy jak? Nie wstawaj jeszcze — delikatnie pchnęła go z powrotem na ziemię.
— Jestem słaby. Obraz mi czasem wiruje — dodał, przysłaniając twarz ramieniem. — Mam wrażenie, że zaraz znów coś na mnie wyskoczy, a cisza tylko to potęguje. Granger? — spytał cicho, gdy nic nie odpowiedziała.
W końcu usłyszał jej ciche westchnienie. Wiedząc, że dopiął swego, rozluźnił się, czekając na jej głos.
— Zastanawiam się, jak wrócić do naszych czasów.
— Roślina...
— Wiem, że roślina — przerwała mu poirytowana. Z roztargnieniem potarła czoło, szukając jakiegokolwiek wyjścia z ich sytuacji. Udało im się uchwycić szansę na odwrócenie biegu wydarzeń. Szansa ta w zatrważającym tempie wyrywała im się z garści. — Tylko nie wiemy jaka i gdzie jej szukać. Znam okazy najbardziej powszechne i wyjątkowe, zagrożone i te, które lepiej omijać szerokim łukiem. W żadnej książce nie znalazłam o niej najmniejszej wzmianki.
Draco usiadł niepewnie, powoli podciągając się do siadu. Włożył koszulę i bez skrępowania dopiął spodnie.
— Może to roślina, która w naszych czasach nie istnieje — zanucił pod nosem, po czym ponownie upadł.

***

Wycie alarmu stawało się niemal nie do wytrzymania. Słyszeli dudnienie kroków nadchodzących oddziałów, wystrzały i tępe odgłosy uderzeń, jednak nadal nikt nie wszedł środka.
Hermiona otoczyła ich starym, niemal rozsypującym się w palcach cienkim sznurkiem i przytknęła jego końcówkę do głównej części zmieniacza czasu. Coś głośno pstryknęło i oba jego elementy połączyły się.
Szybciej — ponaglał ją Draco, celując różdżką w drzwi.
Dziewczyna obróciła ciężką, drewnianą kulę i przełknęła ślinę.
Draco...
Co?!
Nie wiem jak to zrobić — wyznała z przerażeniem w oczach. — Potrzebuję więcej czasu.
Arystokrata rzucił szybkie spojrzenie w dół i zaklął. Zamiast typowego zegara ujrzał dwa rzędy małych pokręteł i kilka dziwnych znaków wyrytych pod każdym z nich.
My nie mamy żadnego czasu, Granger!
Zamarli, czując potężną i mroczną siłę. Nawet czas ukorzył się przed nią, płynąc nieco wolniej. Krew w ich żyłach zaprzestała szaleńczego biegu, serce stanęło, nie ważąc się wydać najcichszego dźwięku w obawie, że zwróci na siebie uwagę owej siły. Ich ciała w jednej chwili pokryły się potem.
Malfoy... Czujesz to?
Drgnęli, gdy drzwi ugięły się przed siłą rzuconego w nie ciężaru. Usłyszeli wrzask Lloyda, który nagle ucichł, a gdy opuścili wzrok, ujrzeli krwawą rzekę, przepływającą przez szczelinę między drzwiami a posadzką. Klamka zadrżała, otwierając przejście, a do środka wpadła oderwana od reszty ciała ręka. Ręka odziana w resztki garnituru i smugi szkarłatu.
Krzyk uwiązł w ich gardłach. Wszystko, co mogli robić, to wpatrywać się w nieruchomą dłoń nadal zaciśniętą wokół różdżki. Dopiero donośny stukot obcasów sprawił, że Hermiona zamknęła oczy i mocno obejmując Dracona, przeniosła ich w pierwsze miejsce, jakie wpadło jej do głowy.
Tu musi być jakaś wskazówka — wydyszała, nerwowo obracając przedmiot w dłoniach. — To prototyp. Musi mieć proste działanie.
Nabrała gwałtownie powietrza, gdy blondyn mocno chwycił jej podbródek i szarpnął go w górę. W jego przekrwionych oczach żarzył się niemal szaleńczy błysk.
Po prostu się, kurwa, zamknij i pomyśl. Lloyd nie zginął po to, żebyś zmarnowała ostatnią szansę nas wszystkich — warknął, po czym wypuścił ją i wyrwał z jej dłoni różdżkę.
Odsunął się na tyle, na ile pozwalał mu na to otaczający ich sznur i uniósł różdżki, celując nimi w dwie strony. Czujnie obserwował linię drzew, jednak były to tylko pozory. W głębi siebie wiedział, że jest to już koniec i znienawidzone przez niego łzy rozmazały obraz nocnego nieba, ciemnej, gęstej trawy i wysokich drzew. Z każdą kolejną sekundą opuszczała go wola walki, aż w końcu zupełnie przestał zwracać uwagę na to, czy ktoś ich już tu znalazł.
Dick? Dick, Dick, Dick... — powtarzała, wpatrując się w wydrapany w tylnej części zmieniacza napis. — Nie znam takiego czarodzieja. Te runy są inne — niemal krzyknęła, wpatrując się w dziwne znaki, które tylko częściowo przypominały te, które doskonale znała. Niektóre wydawały się być połączeniem kilku różnych run, aż w końcu nie wiedziała, czy to, czym manipulowała, było dniami, miesiącami czy może latami. Intuicyjnie zaczęła ustawiać pokrętła, decydując się podnieść rękawicę rzuconą przez los.
Gdzieś nieopodal rozległo się głośne uderzenie. Tuż po tym usłyszała całą serię charakterystycznych dźwięków.
Hermiono?
Poderwała głowę i spojrzała na Dracona, studiującego jej twarz ze smutkiem w oczach. Gdzieś za nią wiatr rozniósł ciche trzaski łamanych gałązek.
Ja...
Padł strzał. Dziewczyna objęła rozpaczliwie ramionami jego talię, kciukiem naciskając największy przycisk. Wiatr, który unosił jej loki i smagał nimi policzki, zwolnił, aż w końcu całkowicie stanął.
Nie tylko on się zatrzymał. Obydwoje spojrzeli na kulę, która zamarła tuż przed nimi. W ciszy i narastającej radości obserwowali, jak powoli zaczyna się cofać, stopniowo nabierając tempa, aż w końcu zarówno ona, jak i wszystko dookoła straciło ostrość i zaczęło wirować.
Coś jest nie tak! — ryknęła Hermiona, próbując przekrzyczeć narastający szum.
Wokół nich zaczęło tworzyć się coś, co przypominało małe tornado. Jego siła była wystarczająca, by po chwili ich stopy oderwały się od ziemi. Złapali się za ręce, z przerażeniem obserwując, jak unoszą się coraz wyżej, aż w końcu wszystko nagle ustało.
Arystokrata sapnął, gdy silne uderzenie wypchnęło powietrze z jego płuc. Zamrugał, jednak świat nadal wirował, był wyczerpany i obolały, a jednak w jego sercu nieśmiało rodziło się szczęście.
Udało się?
Hermiona powoli usiadła, rozcierając ramię. Omiotła wzrokiem pobliskie drzewa i wzruszyła ramionami, gdy nie zauważyła żadnego łowcy czarownic.
Chyba tak. Ale to, co się wydarzyło... Nie podobało mi się to.
Mi też — przyznał. — Zwłaszcza ta ostatnia część. Ty też czujesz się taka...
Wyczerpana? Tak. Może tak po prostu działa ten prototyp? — zastanawiała się, szukając w trawie swojej różdżki. — Co chciałeś mi powiedzieć? — spytała nagle z zaciekawieniem w głosie.
Draco niepewnie wstał i zmarszczył brwi.
Powinniśmy przenieść się i znaleźć nasze obecne wcielenia. Myślę, że to od nich powinniśmy zacząć — oznajmił, zmieniając temat. Zauważył jej zgubę i nie patrząc na Hermionę, rzucił w jej stronę różdżkę. — Im szybciej zaczniemy, tym lepiej. W którym dokładnie momencie jesteśmy?
Dziewczyna westchnęła, jednak nie próbowała ponowić pytania. Chwyciła różdżkę i wstała, otrzepując się z ziemi.
Cofnęłam nas na sam początek.
Początek czego?
Naszej pracy. — Wyjaśniła, zerkając na zegarek. — Właśnie po raz pierwszy mieszasz mnie z błotem i wypominasz dodatkowe kilogramy.
Spojrzał na nią, unosząc kącik ust w złośliwym uśmieszku.
Och.
No właśnie. Och. — Wyciągnęła w jego stronę dłoń. — Zaczynamy od ciebie czy ode mnie?
Spojrzał na jej rękę i jego uśmiech niemal natychmiast zniknął, jakby sama myśl o dotykaniu jej była dla niego wstrętna. Dziewczyna dostrzegła to i w jednej chwili stała się tak samo spięta, jak on. Sztywno złapała jego rękę, czekając w milczeniu na decyzję.
Myślę, że będzie lepiej, jeśli najpierw pójdziemy do mnie, Granger — powiedział w końcu. — Ty w tej chwili możesz zareagować na mnie nieco nerwowo.
Skinęła głową, przyznając mu w milczeniu rację.
Draco przymknął oczy, przywołując obraz swojego apartamentu, jednak zamiast przenieść się do niego razem z Hermioną, nadal stał na środku polany.
Hmm... może ja spróbuję — zaproponowała dziewczyna, czym zasłużyła sobie na jego poirytowane spojrzenie.
To z przemęczenia — odpowiedział z wyższością i ponowił próbę. — Co, do cholery... Granger?
Ja też nie mogę — wydukała.
W ciszy uniosła różdżkę i wycelowała nią w pobliski krzak. Machnęła krótko, spodziewając się, że stanie on w płomieniach, jednak nic takiego się nie wydarzyło.
Granger? — warknął, powoli odwracając się do niej. — Coś ty zrobiła?
Cofnęła się, nerwowo potrząsając głową.
To nie moja wina.
To TY bawiłaś się zmieniaczem! — wrzasnął, nachylając się nad nią
Ale to TY mnie poganiałeś!
Draco zaśmiał się krótko.
Nie wiem, czy zauważyłaś, ale goniło nas wesołe stadko morderców. Zapewniam cię, że nie chcieli z nami powymieniać się ploteczkami. Czy ty w ogóle wiedziałaś, co robisz? Miałaś choć raz zmieniacz czasu w rękach? Widziałaś go, czytałaś o nim?
Tak, oczywiście, że tak — wtrąciła, nim zdołał się rozkręcić. — Żaden zmieniacz nie wygląda jak ten, nie zachowuje się jak ten i nie odbiera mocy jak ten. Przestań obwiniać mnie za coś, co nie jest moją winą. — Widząc, że chce coś powiedzieć, zakryła mu usta dłonią i gdyby nie powaga sytuacji, zaśmiałaby się na widok jego oburzonej miny. — Mamy zadanie do wykonania i to nim powinniśmy się w tej chwili martwić. Najpierw przekonamy samych siebie, wspólnie poszukamy źródła problemu, a jeśli nam się to nie uda, informujemy Ministerstwo i zabijamy to od środka. Jakieś obiekcje? Świetnie — rzuciła, ignorując jego gniewne pomruki. — Idziemy.
Niby gdzie? — spytał, gromiąc ją wzrokiem. — Wysłałaś nas na zadupie.
Nie zatrzymała się. Nie mając wyboru, Draco podążył za nią.
Za tamtymi drzewami jest ulica. Złapiemy coś. I pamiętaj, im mniej ludzi wie...
Wolałbym od razu poinformować Ministerstwo, Granger. Im szybciej zaczną się organizować, tym większe mamy szanse na to, by zmienić przyszłość.
Dziewczyna skrzywiła się, po raz kolejny słysząc tę jakże kuszącą propozycję. Tak byłoby najłatwiej, przygotować pozostałych i odsunąć się w cień, spokojnie obserwując rozwój wypadków.
Sam mówiłeś, że w Ministerstwie musiał być szczur — mruknęła, przedzierając się przez gęste krzewy.
Syknęła cicho, gdy jedna z gałęzi wymknęła się z jej z uścisku i uderzyła ją w twarz.
Szczur? — powtórzył, unosząc na nią brew.
Szczur, kret, co za różnica. Cholera! — syknęła, gdy na jej policzku pojawiła się kolejny ślad po uderzeniu. — Poprzednio tu tego nie było.
Jesteś pewna, że nie zabłądziłaś?
Zgromiła go wzrokiem.
Ostatnio zrobiłeś się bardzo uszczypliwy. I chyba wiem dlaczego.
Przystanął na chwilę, odpowiadając na jej spojrzenie, po czym prychnął pod nosem i bez słowa wyminął Hermionę.
Draco, daj spokój...
Nie mów do mnie Draco.
Och, błagam o wybaczenie, wielmożny Malfoyu, za urażenie twojego majestatu. Me usta są niegodne, by wypowiadać twoje imię. Żywię jednak głęboką nadzieję, że przez moją ignorancję nie dostaniesz wrzodów na twym jakże szlachetnym siedzeniu. Założyłam jednak, że jesteś na tyle wszechstronnie wykształcony, że będziesz w stanie jednocześnie iść, rozmawiać i oddychać.
Pomimo szelestu liści i chrzęstu gruntu pod ich stopami usłyszała, jak arystokrata zazgrzytał zębami. Nie odpowiedział jej w żaden sposób, jedynie przyśpieszył kroku.
Zamierzasz milczeć? — zapytała po kilku minutach.
Zamierzam działać, Granger — warknął, nawet nie kryjąc swojej złości.
Odsunął gwałtownie gałąź i puścił, nie czując żadnych wyrzutów sumienia, gdy usłyszał kolejne sapnięcie dziewczyny. Nie chciał wciągać się w żadne dyskusje, bo wiedział, jaki temat chciała poruszyć. Nie widział sensu w ckliwych pogadankach, wolał skupić się na wykonaniu misji, jaka ciążyła im na barkach.
Z każdym kolejnym krokiem jej uwagę stopniowo przyciągał narastający hałas. Nie do końca była wstanie go określić, było tam donośne dudnienie i okropny chrzęst metalu lub czegoś podobnego. Marszcząc brwi, wymieniła z Malfoyem podejrzliwe spojrzenia.
Blondyn podszedł do ostatniej przeszkody, jaka dzieliła ich od drogi i rozsunął gęste łodygi, by móc przez nie zerknąć na drugą stronę. Chwilę stał tam w całkowitym bezruchu, aż w końcu Hermiona przykucnęła obok niego i spojrzała mu przez ramię.
O... ooo — wymamrotała przeciągle, mocno zaciskając pięść na jego ramieniu.
Odprowadzili wzrokiem niecodzienne zjawisko. Dopiero gdy zniknęło im z oczu, arystokrata puścił gałęzie i powoli odwrócił się do dziewczyny.
O.... ooo? Tylko tyle masz do powiedzenia? O... ooo?! Granger, idiotko, o ile ty nas cofnęłaś?!
Hermiona wyprostowała się, nerwowo wiercąc butem w ziemi.
No cóż... Jestem prawie pewna, że cofnęłam nas o dwa miesiące.
Prawie pewna?
No tak na dziewięćdziesiąt cztery procent...
GRANGER!!!
Podskoczyła, przezornie zwiększając odległość między nimi.
Może nie jest tak, jak ci się wydaje — powiedziała, sama niezbyt do tego przekonana. — Może rzeczywiście pomyliłam drogę i gdzieś w pobliżu jest turniej...
WYSŁAŁAŚ NAS DO ŚREDNIOWIECZA!!! DO PIERDOLONEGO ŚREDNIOWIECZA! Do czasów, gdzie za samo kichnięcie szło się na stos! Oddaj to — warknął, wystawiając dłoń po zmieniacz. — Oddaj to w tej chwili albo nie ręczę za siebie.
Hermiona zerwała go z szyi i cisnęła zmieniaczem w Dracona.
Proszę bardzo.
Blondyn zręcznie złapał go i posyłając ostatnie mordercze spojrzenie w jej stronę, zaczął obracać urządzenie w dłoniach. Nagle pociągnął nosem i zaklął, gdy upewnił się, że to, co czuł, rzeczywiście było spalenizną.
Tylko nie to — szepnął, uważnie przyglądając się zmieniaczowi. Przypadkiem musnął niewielki przycisk i drewniana kula rozpadła się na dwie części.
Coś ty zrobił? — spytała zduszonym głosem Hermiona.
Nie mam pojęcia... Co ty...? — zaczął, widząc, jak dziewczyna kuca przed nim. Coś powąchała i wyprostowała się, trzymając w dłoni na wpół spalony płatek kwiatu.
To nie zmieniacz się popsuł, tylko to — mruknęła, oglądając płatek pod każdym kątem. Nie zauważając poczynań Malfoya, ciągnęła: — Nie wiem, co to... Jest fioletowe, ale gdy się przyjrzysz, widać cienkie, złote żyłki. — Oderwała malutki kawałek i włożyła do ust. — Słodkie — zauważyła ze zdziwieniem. — Wiesz, jaka to roślina? Malfoy! — krzyknęła, gdy ten otoczył ją sznurkiem, wepchnął do środka zmieniacza parę zerwanych kwiatków i zaczął ustawiać jego pokrętła. — Malfoy, to nie zadziała.
Nie słuchał jej. Gdy skończył swoje dzieło, nacisnął główny przycisk i z nadzieją zacząć wypatrywać towarzyszącego im wcześniej tornada. Gdy nic takiego się nie pojawiło, ponownie rzucił zmieniacz Hermionie i zaczął głośno przeklinać.
Kurwa! Cholera! Gówno! Skurwysyn! Niech to szlag! No kurwa mać!
Malfoy...
Ja pierdolę! Kurwa! Chujnia!
Malfoy, zamknij się! — wrzasnęła w końcu dziewczyna, zakrywając mu usta. — Potrzebuję cię myślącego. Błagam, nie panikuj.
O nie, Granger — oświadczył doniośle, oddalając się od niej. — Nie panikowałem od ośmiu lat. Od ośmiu lat! Dopóki znowu nie wpieprzyłaś się w moje życie. Mam chęć na atak paniki i będę go miał. Łapiesz? — spytał, celując w nią palcem, po czym wrócił do swojej litanii.
Twój atak paniki może sprowadzić na nas większe kłopoty — zauważyła, wkładając tajemniczy płatek z powrotem do zmieniacza.
Draco zaśmiał się lodowato.
Och, ciekawe, co jeszcze mogłoby nam się przytrafić.
Jak na zawołanie dostali odpowiedź. Zza ich pleców rozniosło się coś jakby... chrumkanie? Powoli odwrócili się i jednocześnie rzucili do ucieczki.

***

Draco jęknął cicho, stając się coraz bardziej świadomym bólu, jaki zawładnął jego głową. Przez chwilę nie wiedział, gdzie jest i, co ważniejsze, dlaczego tu jest, jednak wspomnienia szybko go dogoniły. Coś, co blokowało magię, nie obejmowało w pełni jego przemiany. Jednak będąc w ciele wilka, czuł się słabszy, wolniejszy i wrażliwszy na obrażenia, niż zwykle.
Spiął się, słysząc głośny syk gdzieś nieopodal niego. Odruchowo spojrzał w tamtym kierunku i zmrużył oczy, widząc lichy jeszcze płomień.
Pomyślałam, że w naszym wypadku lepiej trzymać się lasu niż całkowicie otwartej przestrzeni — powiedziała Hermiona, dorzucając drewna. Łakome płomienie natychmiast je objęły. — Zaciągnęłam cię nieco dalej, żeby światło nie było widoczne z drogi — dodała, widząc, jak zaczyna otrzepywać się z ziemi. — Dobrze się czujesz?
Skinął krótko głową i usiadł naprzeciw niej.
— Jak długo byłem nieprzytomny?
— Nieco ponad trzy godziny. Myślę, że powinniśmy, póki co, przemieszczać się, trzymając się obrzeży lasu.
Blondyn powoli pokręcił głową.
— A jak wtedy znajdziemy kwiat? — rzucił, rozglądając się dookoła, jakby w nadziei, że cudownym sposobem znajdzie roślinę. — Czas nie jest naszym sprzymierzeńcem, Granger. A jest tylko jeden sposób, żeby zdobyć potrzebne informacje. No... właściwie dwa, ale domyślam się, że ci się to nie spodoba.
— Zamieniam się w słuch.
Draco chwycił jedną z suchych gałązek i wyjął z kieszeni niewielki nożyk.
— Nie liczyłbym na to, że gdzieś coś wyczytamy, Granger. Cała wiedza jest w rękach klasztorów, zakonów czy czego tam jeszcze... Włamanie się i przeszukanie ich zbirów bez magii jest niemożliwe. — Nagle zaśmiał się gorzko. — Nawet nie wiemy, w którym dokładnie momencie się znajdujemy i na jakim etapie stoi tutejsza wiedza i przepisywanie jej na papier.
— Więc albo dyskretnie podpytujemy ludzi i się rozglądamy, albo... — urwała, zerkając na nożyk, zagłębiający się w drewnie.
— Albo zdobywamy wiedzę w nieco mniej humanitarny sposób — mruknął, zręcznym ruchem odcinając kolejny kawałek. Widząc jej minę, dodał: — Mi też się to nie podoba, Granger. Zwłaszcza że nasze szanse na przeżycie nie napawają optymizmem.
W milczeniu przypatrywała się, jak dalej struga w drewnie. Nie dopuszczała do siebie myśli, że mogłaby stać się oprawcą. Albo stać i pozwalać na to Draconowi.
— Nie, Malfoy. Nie pozwolę ci na to.
— Więc co twoim zdaniem powinniśmy zrobić? Co? Wtopić się w tłum i dożyć tu szczęśliwej starości? — syknął, nachylając się w jej stronę. Chłód w jego oczach na chwilę odebrał jej mowę. — Nie wiem, Granger, może dla ciebie jest to jakieś wyjście, ale nie dla mnie. Zapomniałaś, ilu ludzi czeka tam, w naszych czasach, na jakikolwiek ratunek?
— Nie za cenę życia niewinnych osób — szepnęła. — Nie za cenę twojego sumienia.
— Ono i tak jest już zniszczone!
Hermiona instynktownie zacisnęła pięści, widząc, jak gwałtownie wstaje. Nie spuszczali z siebie wzroku, aż w końcu dziewczyna spojrzała na jego szybko unoszącą się i opadającą klatkę piersiową. W głowie po raz kolejny odegrała jej się scena sprzed kilku dni. Ona, kuląca się w stercie śmieci i Draco... odbierający życie.
Zamrugała, wracając do chwili obecnej i ze współczuciem spojrzała na arystokratę. Cieszyła się, że siedzi tyłem do niej, wiedziała, że to, co teraz odbijało się w jej oczach, błędnie wziąłby za litość.
— Nie jest — powiedziała tak cicho, że nie miała pewności, czy ją usłyszał. — I zrobię wszystko, by tak pozostało.
Wstała, by dorzucić drewna do przygasającego ognia. Po drodze potknęła się o gałąź, którą Draco w gniewie odrzucił od siebie. Zauważając coś niezwykłego, pochyliła się i podniosła ją. W górnej części, tam, gdzie była najszersza, wyrzeźbił różę. Ze smutkiem musnęła palcami wzór, zastanawiając się, dlaczego jego doskonale widoczny ból, rozdarcie i piękno, które potrafił wytworzyć w kilku prostych ruchach, tak nią zawładnęło.
Ponuro spojrzała w płomienie, na nowo rozpamiętując słowa Parvati.

***

Kochałaś go?
Parvati owinęła się szczelniej kocem, mimowolnie spoglądając na widoczne krzywizny zakrytego ciała.
Kochałam? — szepnęła cicho, zwijając się na posłaniu. — Nie. Ale to jednak boli. Bardzo boli. — Zadrżała pomimo okrycia. — Wszystko potoczyłoby się inaczej, gdybym nie uparła się, żeby zabrał mnie na spotkanie z Larrym. Wtedy mnie by tu nie było, nie martwiłby się i nie zostawiłby tu dla mnie broni. Być może gdyby Aiden mógł się bronić...
Nie myśl tak o tym — wtrąciła Hermiona, kładąc się naprzeciw niej. — Gdybym zrobiła to, gdybym zrobiła tamto... Gdybym mogła cofnąć czas, wiele rzeczy zrobiłabym inaczej — powiedziała po chwili, nie mogąc się powstrzymać. — Wiedząc, co mnie czeka, poważnie zastanowiłabym się nad pracą w Ministerstwie.
Obie zerknęły na rozmawiającego z Loydem Malfoya i wymieniły smutne uśmiechy.
Co jest między wami?
Hermiona ze zmieszaniem spojrzała na Pannę Patil i uniosła wysoko brwi, gdy zrozumiała, o co jej chodziło.
Nic — odpowiedziała krótko.
Mhm. Jasne.
O co ci chodzi?
Parvati wzruszyła ramionami.
Po prostu dostrzegam więcej niż inni.
Albo dostrzegasz to, czego nie ma — rzuciła kasztanowłosa, przewracając oczami.
Sama myśl, że między nimi coś mogło być, była niedorzeczna. Dwoje dawnych wrogów, tak całkowicie odmiennych zakochujący się w czasie wojny? Dla niej to brzmiało jak fabuła do taniego romansidła. Taniego i beznadziejnego.
Och, daj spokój. Nie próbuj zamydlić mi oczu — nakłaniała ją szeptem Parvati, nachylając się w jej stronę.
Hermiona podniosła się, gromiąc ją wzrokiem.
Naprawdę teraz naszła cię ochota na wymianę plotek?
Patil wyraźnie posmutniała. Odruchowo zerknęła na ciało i z powrotem położyła się na posłaniu.
Przydałoby nam się trochę normalności — szepnęła tak smutno, że słowa same wydostały się z ust Hermiony.
Naprawdę między nami nic nie ma. On dbał o mnie, ja dbałam o niego. To wszystko.
Druga z kobiet prychnęła pod nosem.
Jakoś w to nie wierzę — oznajmiła sceptycznym tonem. — Skoro już doszłaś do siebie i przeszła ci faza gniewu na wszystko i wszystkich, dlaczego nadal wściekasz się na niego? A muszę ci powiedzieć, moja droga — wtrąciła tonem znawcy — że są tylko dwa powody, dla którego kobieta wścieka się na mężczyznę bez powodu.
Tylko dwa?
To pytanie nieco zbiło ją z tropu.
No cóż... — powiedziała przeciągle. — Jeśli chodzi o waszą dwójkę, stawiam na te dwa powody. Albo wybrałaś go sobie na kozła ofiarnego, żeby odreagować to wszystko albo jesteś na niego zła, bo podświadomie wiesz, jak naprawdę jest i próbujesz samą siebie przekonać, że on nic dla ciebie nie znaczy a sama świadomość, że jednak coś do niego czujesz, roznosi cię od środka.
Parvati?
Tak?
Idź już spać.
Czarnowłosa prychnęła, patrząc wyniośle na wiercącą się po posłaniu Hermionę.
Zapamiętaj moje słowa: prędzej czy później to, przed czym uciekasz, ugryzie się w tyłek, nieważne jak szybko będziesz biec.
Wygłosiwszy swoją przepowiednię, po raz kolejny położyła się i okryła wysłużonym kocem. Przez długi czas leżała w ciszy, aż w końcu Hermiona nabrała przekonania, że Parvati zasnęła. Ona jednak, próbując zapomnieć o Aidenie, nawet na chwilę nie pozwoliła myślom oderwać się od rzekomego romansu Malfoya i Granger.
Naprawdę nic, a nic? — wypaliła w końcu, na co Hermiona głośno jęknęła i naciągnęła koc na twarz.
Nic, a nic — mruknęła, krzywiąc się na wspomnienie niedawnego "nic".
Drgnęła, gdy poczuła muśnięcie palców na swoich wargach. Za zdziwieniem spojrzała na swoją dłoń, po czym ze złością zacisnęła pięść i opuściła ją na ziemię. Zamknęła oczy, wbrew swojej woli zaczynając rozliczać się z samą sobą. Dobrze wiedziała, że tamten pocałunek nie był niczym. Był czymś, co przy każdym wspomnieniu sprawiało, że zerkała na Dracona, chcąc po prostu do niego podejść, stanąć przy nim i czuć jego bliskość. Zastanawiała się, czy i on odczuwał to samo, ponieważ tak jak Hermiona, Draco unikał najmniejszego dotyku między nimi. Uczestnicząc w naradach zawsze stali najdalej, podając sobie posiłki, robili to tak, by ich palce przypadkiem się nie musnęły i choć doskonale wiedzieli, co robili, żadne nie próbowało tego zmieniać.
Odsunęła koc z twarzy i odwróciła się, szukając wygodniejszej pozycji. Wzrokiem od razu odszukała siedzącego na drugim końcu sejfu Dracona. Za każdym razem gdy to robiła, czuła pragnienie go i wyrzuty sumienia, z powodu tego, co czuła i tego, co zrobiła. Wiedziała, że nie miała innego wyjścia, ale zmuszenie go do pocałunku tuż po tym, czego dokonał, budziło obrzydzenie do niej samej.
Jakby czując, że mu się przygląda, Draco zerknął na nią przez ramię i spotkał się z jej spojrzeniem. Oboje odwrócili wzrok w tym samym momencie. To tylko upewniło Hermionę, że bez względu na to, co mogłaby do niego poczuć w przyszłości, musiała to urwać właśnie teraz. To nie był czas miłości ale wojny, brutalności i krwi. Musieli skupić się na walce.
Skrzywiła się, przypominając sobie słowa stare i niemal wyblakłe w jej pamięci.
"Dumbledore byłby bardzo szczęśliwy, widząc, że na świecie przybyło trochę miłości."
"To tylko pożądanie" — broniła się w myślach. "Pożądanie i być może zauroczenie. Nic ponadto."
Nic a nic — powtórzyła na głos.
Hę?
Nic takiego, Parvati. Dobranoc.
Dobranoc... Jak noc na stercie szmat ma być dobra? Oddałabym wszystko, żeby mieć znowu dawne problemy — mruknęła sennie Patil, na co Hermiona skinęła głową. — Móc wrócić do tamtego życia.
Gdyby tylko został choć jeden zmieniacz czasu — westchnęła, zamykając oczy.
Został.
Hmm?
Został jeden — powtórzyła Parvati.
Hermiona natychmiast poderwała się z ziemi, wpatrując się w nią intensywnie.
Jesteś pewna? — spytała cicho, nie śmiąc mieć nadziei, że to wszystko nie było tylko jej kolejnym snem.
Patil skinęła głową.
Usłyszałam, jak rozmawiali o tym Niewymowni. Aiden i ja... — urwała na chwilę, spoglądając na jego ciało. Brązowe oczy zaszły mgłą, kiedy myślami wróciła do jednego z wielu potajemnych spotkań. Nagle odchrząknęła i ponownie spojrzała na Hermionę. — Zatrzymali jeden egzemplarz ze względów historycznych — wyjaśniła. — Ponoć to pierwszy skonstruowany zmieniacz czasu.
Kasztanowłosa poderwała się z miejsca.
Słyszeliście?
Grający w kącie mężczyźni odwrócili się w jej stronę.
Co takiego? — spytali niemal równocześnie.
Jest jeden zmieniacz czasu. Możemy wszystko naprawić — szepnęła, przytykając drżącą dłoń do ust.
Zaczęła nerwowo przemierzać sejf, czując zarówno podniecenie i radość, jak i przerażenie i ciężar odpowiedzialności.
Wiesz, gdzie dokładnie on jest? — zwróciła się do Parvati, która po chwili skinęła głową.
Tak, ale nie liczcie, że was tam zaprowadzę — burknęła, unosząc dłonie. — Nie mam zamiaru wystawiać stąd czubka nosa.
Wiemy — zapewnił ją pogardliwie Draco, wbijając w nią nieprzychylne spojrzenie, po czym skierował uwagę na Hermionę. — Trzeba będzie opracować plan jak zakraść się do Ministerstwa...
A dlaczego mamy się zakradać? — przerwała mu Hermiona.
Przez chwilę wpatrywał się w nią, po czym powoli się uśmiechnął.
Czy tylko ja nie wiem, o co chodzi? — spytał Vincenta Larry.
Po ich szaleńczych spojrzeniach i sadystycznych uśmiechach wnioskuję, że chcą po prostu przenieść się do Ministerstwa i zrobić jedną wielką rozpierduchę. Czy tak?
Czy wam do końca odjebało? — wykrztusiła Patil, podchodząc do reszty.— To jest niewykonalne! Równie dobrze moglibyście wyjść na zewnątrz i wrzeszczeć: Hej, tutaj mam takie ładne czoło, brakuje mi w nim tylko dziury! Efekt będzie taki sam...
Jeśli tak — kontynuował Lloyd, ignorując ją — potrzebujecie zasłony dymnej.
Draco zerknął na niego przez ramię.
Masz jakiś pomysł.
Korzystając z jego nieuwagi, Larry zatarł ręce i z chciwym uśmiechem zwinął ze stolika nożyk Dracona, który w następnym rozdaniu miał być jego wkupnym.
Może pomysł to za dużo powiedziane, ale mógłbym przenieść się zaraz po was w nieco innym miejscu. Część z nich powinna zająć się mną.
Zapadła cisza, w czasie której Lloyd znalazł się pod ostrzałem ich wymownych spojrzeń.
Jesteś pewny? — spytał arystokrata. — To misja samobójcza.
My mamy przynajmniej szansę na znalezienie zmieniacza i przeniesienie się — dodała Hermiona.
Vincent uchylił usta, jednak zanim coś powiedział, nagle uderzył w stół. Ręka Larry'ego, sięgająca po jego stawkę błyskawicznie odskoczyła na miejsce.
Mnie akurat nie uda ci się okraść — oświadczył z mściwym uśmiechem. — Mademoiselle — mruknął do niej. — Twoja troska jest jak miód na moje serce, jednak musisz przyznać, że jak nikt inny nadaje się do tego zadania. Kto inny jest w zastępstwie? Panna Patil wyraziła swoje stanowisko. Macie mnie, dziecko albo goblina, który wyda was, gdy przyjdzie czas na ratowanie tyłka.
Larry wyszczerzył zęby i uroczo wzruszył ramionami.
Takie życie.
Nie znajdziecie nikogo innego. Nasz czas się kończy, dzielą nas dni do odkrycia przez nich drugiego wyjścia z sejfu. To nasza jedyna szansa. No i nie ukrywam, że liczę na to, że cofniecie się w czasie, zanim mnie dopadną — dodał z typowym dla siebie uśmiechem samca alfa. — Przez całe swoje życie ukrywałem przed światem cząstkę mojej osoby. Nie chcę do końca robić tego z całym sobą.
Larry zmarszczył brwi i podejrzliwie zerknął na empatę.
Jesteś gejem?
Cofniemy się przed tym — powiedział pewnie Draco, po czym szepnął do przyjaciela: — Nie chcę zabrzmieć jak płaczliwa baba, ale jeśli jeszcze raz odpierdolisz numer w stylu umarłem ale zmartwychwstałem, to ci wpierdolę.
Lloyd z poważną miną poklepał go po ramieniu.
To wcale nie brzmiało płaczliwie.
Serio?
Nie. To było żałosne.
To, co chcecie zrobić, jest szalone, niebezpieczne i na pewno wam się nie uda — rzucił Larry, bujając się na krześle. Nagle klasnął w ręce tak głośno, że Mała wybudziła się ze snu i sennym jeszcze wzrokiem powiodła po nich wzrokiem. — Jak mogę wam pomóc? — spytał, nie tracąc dobrego humoru.
Panna Patil uniosła brew.
Jak możesz im pomóc, skoro z nimi nie idziesz? — spytała, na co goblin skinął głową na stos urządzeń, które przez resztę postrzegane były jako góra złomu.
Prócz monet, trzymam tu moje najlepsze wytwory. Być może coś z tego wam się przyda.
Mężczyźni porzucili grę, zaczynając przeglądać przedmioty. Z nowo narodzoną nadzieją, brali do rąk kolejne z nich. W tym czasie Hermiona podeszła do Parvati, przyglądającej się temu wszystkiemu z rezerwą.
Chciałabym cię o coś prosić — zaczęła, przyciągając jej uwagę.
Nie ma mowy — rzuciła nerwowo. — Nie namówisz mnie...
Nie o to chodzi. Chodzi o moją siostrę. Obiecaj mi, że się nią zaopiekujesz, jeśli nam się nie uda.
Patil przygryzła wargę, wpatrując się w rysującą coś dziewczynkę. Jej wahanie było doskonale widoczne, jednak coś sprawiło, że w końcu powoli skinęła głową.
Masz moje słowo.
Zaskoczona drgnęła, gdy Hermiona przytuliła ją. Dziewczyna skinęła jej głową i podeszła do siostry.
Co to jest? — spytała, kucając obok niej.
Mała odłożyła kredkę i z dumą pokazała jej swoje dzieło.
Zgadnij.
Emm... Kanarek.
Młodsza Granger skrzywiła się.
To portret Malfoya. Co się dzieje? Bo coś się dzieje, prawda?
Hermiona skinęła głową i zapraszająco rozłożyła ramiona. Jej siostra odrzuciła kredkę i chętnie się w nią wtuliła.
Przyszłam porozmawiać — wyjaśniła.
O czym?
O wszystkim.
Nie mogła tego zrobić. Nie była w stanie tak od razu wyjaśnić jej, co miała zamiar zrobić i jak niewielkie są szanse na to, że jeszcze kiedyś przytulą się tak jak teraz.
Och, świetnie. Czy teraz powiesz mi, o co dokładnie chodzi z tym seksem?
Hermiona zaśmiała się cicho, wspominając dzień, w którym po raz pierwszy zadała jej to pytanie. Zatęskniła za biurem, stosem papierów i zapachem kawy, od którego w tamtym czasie dostawała nudności.
Powiem — szepnęła z uśmiechem i zaczęła mówić.

***

Czyjaś silna dłoń przysłoniła jej usta. Szarpnęła się w tył, próbując uderzyć głową w podbródek napastnika. Ten zwinnie uchylił się, jednak jej nie puścił.
— Shhh...
Draco powoli puścił ją i przyłożył palec do ust. Wtedy usłyszała odgłos kroków, do którego po chwili dołączyły zachrypnięte głosy.
— Nic wartościowego! — krzyknął pierwszy z mężczyzn. — Trochę jedzenia, jakieś szmaty...
— Bierz wszystko.
— To samo — odezwał się kolejny, po czym zaklął szpetnie. — Stary Gilbert nie będzie zadowolony. A będzie jeszcze gorzej, jeśli nie wrócimy do gospody przed zmierzchem.
Któryś z nich głośno westchnął. Draco posłał dziewczynie zaniepokojone spojrzenie. Byli zbyt blisko nich. Wyjął z kieszeni nożyk i wcisnął do w zaciśniętą pięść Hermiony. Ta zerknęła w dół, pokręciła głową i spojrzała na niego znacząco.
— A ty? — powiedziała bezgłośnie.
Nie odpowiedział. Pozwolił tylko, by dostrzegła w jego oczach wilczy błysk. Pod cienką powłoką skóry czuł ukryte w nim zwierzę, gotowe do działania. Zszedł z niej i przykucnął, gotowy, by zmienić się w jednej chwili. Hermiona mocniej ścisnęła nożyk.
— Słyszeliście? — spytał jeden z mężczyzn. Po chwili usłyszeli miękki szelest, jakby zaczął powoli iść w ich stronę.
— Wracaj. To pewnie zając.
Nie słysząc odpowiedzi pierwszego z nich, ich ciała instynktownie spięły się do ataku. Rączka nożyka niemal ślizgała się w mokrej dłoni Hermiony.
— Will. Will! — usłyszeli nieco cichsze już wołanie, jakby mężczyzna w tym czasie zdążył się oddalić. — Nie mamy na to czasu.
Coś głośno trzasnęło tuż za rozłożystymi krzewami, oddzielającymi ich od nich. Dziewczyna kucnęła, gotowa skoczyć i stanąć do walki, jednak z każdą kolejną chwilą męskie głowy stawały się coraz bardziej odległe. Wymieniła z Draconem spojrzenia i powoli wyjrzała na drugą stronę.
— Poszli — mruknęła, zaraz jednak gwałtownie wciągnęła powietrze i rzuciła się w przód, niknąc z oczu arystokracie.
Blondyn zaklął pod nosem i z niezadowoleniem ruszył za nią, gotów wygarnąć jej głupotę. Zamarł, gdy zobaczył Hermionę pochylającą się nad dwoma ciałami.
— Martwi? — spytał cicho, jednak nie potrzebował odpowiedzi. Spojrzał na nią i zobaczył, że mimo tego, że starała się ignorować parę zakrwawionych ciał, zmarszczka między jej brwiami stawała się coraz bardziej wyraźna.
Powoli podszedł bliżej i przykucnął przy martwym mężczyźnie i jego biednej towarzyszce. Kiedyś zrobiłoby to na nim większe wrażenie, podobnie jak i na Hermionie. Teraz widok ten stanowił dla nich niemal codzienność.
— Myślisz o tym samym?
Ponuro skinęła głową, niechętnie wracając do ciał. Wyciągnęła drżącą dłoń ku martwej dziewczynie i walcząc z mdłościami i poczuciem winy, zaczęła ściągać z niej ubranie.
— Zdaje się, że masz swój sposób na wtopienie się w tłum — wychrypiała, skupiając się tylko i wyłącznie na swoich palcach. Gdy przypadkiem musnęła zimną skórę, odskoczyła, wyprostowała się i przytknęła wierzch dłoni do ust. Nim zdołała się odwrócić, usłyszał jej cichy szloch.
Przez długi czas obserwował jej drżącą sylwetkę, odwlekając moment, w którym miał dokończyć dzieła. Zamrugał szybko, przełknął głośno ślinę i nerwowo rozsznurował spodnie mężczyzny.
— Ja to zrobię — szepnął, mając wrażenie, że cokolwiek głośniejszego od lekkiego tchnienia było niestosowne.
— Nie. Nie musisz — odpowiedziała natychmiast, wracając do niego.
Gdy w ciszy ściągali kolejne rzeczy, Hermiona wyczuła coś dziwnego. Przesunęła w dłoniach materiał spódnicy i zmarszczyła brwi, słysząc nieśmiały szelest pergaminu. Wyjęła z kieszeni list i z trudem odczytała nieczytelne niemal słowa.

Helen,
Nie mogę się doczekać, aż wreszcie poznam tę dwójkę. Nie martw się, pracy na ziemi nigdy nie dość, coś się dla nich znajdzie. Gdy będą na miejscu, niech wstąpią do gospody Starego Gilberta, tam wskażą im drogę.
Lora

— Co to?
Bez słowa podała mu brudny zwitek, ściągając swoje ubrania.
— Gospoda musi być niedaleko stąd. Kimkolwiek jest Lora, nie wie, jak oni wyglądali — rzuciła, szybko nakładając szorstką w dotyku spódnicę. Spojrzała na koszulę i krew, znajdującą się w jej górnej części. Tłumiąc mdłości, narzuciła ją i rozpuściła włosy, odwracając się tyłem do Malfoya. — Zakrywają wszystko?
Skinął z roztargnieniem głową, rozpinając guziki swojej koszuli.
— Trzeba będzie znaleźć inne ubrania. Dowiedzieć się, kim ona jest. I znaleźć kwiat — dodał, z każdym słowem brzmiąc coraz bardziej ponuro.
Dziewczyna odwróciła się, wyciągając ku niemu dłoń.
— Zrobimy to wszystko.
Choć nie powiedziała wszystkiego, co chciała, słowa i tak zawisły między nimi. Nie mieli wyboru. Na szali przeznaczenia ich losy zaczęły niebezpiecznie opadać w dół.




Ave my!
I oto był on - rozdział w którym to, co jeszcze nie zostało wywrócone do góry nogami, zostało wywrócone i to w najbardziej wywrócony sposób z możliwych. Następna notka prawdopodobnie znowu będzie pochodzić z kronik, a z racji tego, że podobnie jak poprzednia będzie krótka, pojawi się zapewne szybciej. Zapewne.

Do następnego!

PS: Wszyscy dziękujemy Cookie, której się chciało. Jesteś najlepsza! <3
PS2: Udanych wakacji :)