niedziela, 10 grudnia 2017

Uciekaj!

Pierwsze, co zalało podświadomość Hermiony, to metaliczny posmak krwi, wypełniającej wnętrze jej ust. Odruchowo kaszlnęła, pokrywając podłogę karmazynowymi kroplami. Niewiele widziała, niewielki obraz otoczony ramami jedynie lekko uchylonych powiek i tak zamazywał się raz po raz.
Jęknęła cicho, próbując zmusić swoje obolałe ramiona do ruchu. Całe jej ciało zdawało się pulsować. Pamiętała tylko huk i ból, gdy coś poderwało ją w powietrze i z impetem pchnęło na ścianę. Zaklęcie? Tylko kto mógł ją zaatakować? I dlaczego?
Sunęła dłonią po podłodze, krzywiąc się za każdym razem, gdy ostre krawędzie szkła naznaczały delikatną skórę jaskrawą rysą. Owe rysy przybierały szkarłatną barwę, a wypływająca z nich krew utrudniała jej podniesienie się z podłogi. Jedna z dłoni poślizgnęła się na niewielkiej kałuży czerwieni i Hermiona ponownie wylądowała na ziemi. Głowa zdawała się jej coraz bardziej ciążyć i jedyne, o czym myślała, to jak łatwo i przyjemnie byłoby poddać się owijającej się wokół niej czerni.
Gdy już zamknęła oczy, godząc się na utratę przytomności, do jej uszu dobiegł krzyk siostry. Przypomniało jej to o śmiertelnym niebezpieczeństwie grożącym Małej i Ianie, który był z nią w momencie ataku. Dało jej to siłę, by raz jeszcze spróbować się podnieść.
— Ian? — wychrypiała cichutko, czując, jakby tym samym wprawiała w ruch drzazgi wbite w jej gardło. — Ian...
Zaczęła ostrożnie badać dłońmi podłogę, nadal widząc zaledwie niewyraźne zarysy przedmiotów. Wśród odłamków szkła, drzazg i kwiatów skąpanych we krwi wychwyciła plastikowy obiekt. Podsunęła go niemal pod nos, próbując rozpoznać kształt.
Okulary.
— Ian — powtórzyła z paniką, słysząc odgłos kroków i niewyraźne, męskie głosy dobiegające z podwórza.
— Gotowi? Wchodzimy za trzydzieści sekund...
Hermiona z jeszcze większą desperacją spróbowała się podnieść. Dźwignęła się na kolana, szukając swojej różdżki. Pamiętała, że zostawiła ją na stole, jednak wybuch musiał ją przemieścić.
Gdy okrążała stół, potknęła się o coś podłużnego, leżącego na podłodze. Zmrużyła oczy, skupiając wzrok na niewyraźnym kształcie. Wyciągnęła drżącą dłoń w kierunku pomarańczowej plamy i jęknęła, gdy poczuła posklejane krwią włosy.
Ian.
— Dwadzieścia sekund.
Nie żył. Przyszedł do niej, a już po chwili leżał martwy w jej salonie. Tu, gdzie jeszcze przed chwilą rozmawiali o pracy. W jej domu. Tu, gdzie przed chwilą szykowała się z Małą do snu. Tu, gdzie było bezpiecznie.
— Dziesięć...
Z przerażenia gwałtownie nabrała powietrza i zakrztusiła się własną krwią. Kaszląc i charcząc, gorączkowo zaczęła przeszukiwać kieszenie Iana.
— Pięć...
— Nie... — wychrypiała, rozpinając jego kurtkę, by móc zbadać jej wewnętrzną kieszeń. — Musisz ją mieć — załkała.
— Dwie...
— Musisz...
— Teraz!
Ciężki odgłos kroków rozniósł się po pomieszczeniu. Hermiona zamarła, przyciskając różdżkę do piersi. Obraz nadal jej się rozmywał i miała wrażenie, jakby ona sama przechylała się raz w jedną raz w drugą stronę. Przyległa do fotela plecami, starając się oddychać jak najciszej. Musiała poczekać, aż ci mężczyźni, kimkolwiek byli, podejdą bliżej. Dopiero wtedy będzie mogła precyzyjnie rzucić zaklęcie.
Chrzęst szkła był jedynym ostrzeżeniem. Nie potrzebowała kolejnego. Wychyliła się i posłała w stronę napastnika czerwony promień. Ku jej zdumieniu, zaklęcie nie zrobiło na nim żadnego wrażenia, jedynie cofnął się o krok, jednak nie z powodu obrażeń, a zaskoczenia. Czerwona smuga rozbłysła, po czym podzieliła się, przywodząc na myśl niewielką błyskawicę i rozeszła po jego ciele, stopniowo tracąc na sile.
— Tu jest!
Rzuciła się do ucieczki. Wiedząc, że magia na nich nie działa, poderwała z miejsca szafę, odgradzając się od intruzów. Jeden z mężczyzn wycelował i oddał strzał. Kula przemknęła przez niewielką szczelinę między meblem a ścianą i zanurzyła się w ramieniu dziewczyny.
Wrzasnęła z bólu i zachwiała się. Ramię zdawało się stanąć w ogniu, a widok strumienia krwi odebrał jej dech. Załkała z bólu, jednak nie pozwoliła sobie na choćby chwilę wytchnienia. Chwyciła się balustrady i zaczęła pokonywać kolejne stopnie, by jak najszybciej dotrzeć do siostry i stąd uciec.
Napastnicy zaczęli odsuwać szafę. Bez zastanowienia rzuciła jeszcze jedno zaklęcie, zwiększając jej wagę. Wiedziała jednak, że to nie zatrzyma ich na długo.
— Hermiona! — wrzasnęła, mając nadzieję, że dziewczynka do niej zbiegnie.
Słysząc wołanie siostry, mała Hermiona pisnęła i jeszcze bardziej zwinęła się w kłębek. Wsunęła się głębiej pod łóżko, trzęsąc się ze strachu. Na dźwięk wystrzału wtuliła się w swojego ulubionego pluszaka, bezwiednie odmawiając słowa modlitwy, którą nauczyła ją babcia.
Niech to się wreszcie skończy” — powtarzała sobie, mocniej przyciskając dłonie do uszu, by już więcej nie słyszeć tych krzyków.
Niech przyjdzie Hermiona i mnie stąd zabierze. A jeśli coś jej się stało?”
Niepokój o siostrę sprawił, że powoli wypełzła spod łóżka i opuściła bezpieczną kryjówkę. Drżącą dłonią uchyliła drzwi do swojego pokoju i krzyknęła na widok umazanej krwią Hermiony, która bez wahania rzuciła się w jej stronę i mocno ścisnęła za rękę.
Mała wzdrygnęła się, czując, jak krew z dłoni jej siostry prześlizguje się między jej palcami. Odruchowo spróbowała się odsunąć, jednak starsza Granger zacisnęła uchwyt, niemal miażdżąc jej dłoń. Wszystko zawirowało, obraz korytarza zastąpiła czerń, nasilona uczuciem napierania ze wszystkich stron. Wszystko to zniknęło równie szybko jak się pojawiło i już po chwili znalazły się w najbezpieczniejszym miejscu, jakie przyszło Hermionie do głowy.
Ministerstwo Magii.
Nie tylko ona podjęła taką decyzję. Dziesiątki czarodziejów miotało się po atrium, szukając odpowiedzi na pytanie, które dręczyło ich wszystkich. Co się działo? Dlaczego kilkunastu z nich zaatakowało mugoli i ujawniło istnienie magii?
— Malfoy! — wrzasnęła Mała, wyłapując w rozbieganym tłumie blond czuprynę. Zaczęła podskakiwać, wymachując ręką, byle tylko mężczyzna ich zauważył.
Draco odwrócił się i od razu podbiegł do Hermiony, która trzęsącą się ręką próbowała rzucić zaklęcie, by usunąć kulę. Skrzywił się, widząc plamy krwi, pokrywające jej szlafrok i złapał ją za nadgarstek.
— Zostaw. Możesz narobić więcej szkód.
Wyciągnął różdżkę, jednocześnie rozchylając poły szlafroka. Delikatnie rozciął materiał bluzki, by mieć pełny dostęp do rany i rzucił zaklęcie. Gdy tylko pozbył się kuli, natychmiast uleczył jej ramię.
Hermiona nie chciała jeszcze bardziej wystraszyć Małej, dlatego zacisnęła zęby, starając się za wszelką cenę nie zdradzić, że jego zabieg sprawia jej ból. Gdy napotkała wzrok siostry, posłała jej drżący uśmiech, który i tak wydawał się być ponad jej siły.
Przymknęła oczy, wracając do chwili tuż przed atakiem. Czy mogła zapobiec śmierci Iana? Czy było coś, co zwiastowało nadejście napastników?
— Granger.
Ponaglający ton przełożonego wyrwał ją z chwilowego letargu. Zanim powtórzył swoje pytanie, dziewczyna zdołała rozejrzeć się po pomieszczeniu, do którego napływało coraz więcej czarodziei.
— Co się stało?
Hermiona rzuciła szybkie spojrzenie w kierunku siostry i przytuliła ją do siebie, delikatnie gładząc ją po główce. Sprężyste loki dziewczynki zdołały już uwolnić się z upięcia, okalając niegdyś zawsze pełną radości twarz, na której teraz z łatwością można było wyczytać strach. Wydawało jej się, że od beztroskich chwil przygotowania do snu minęły godziny.
— Zaatakowali nas.
— Kto? Kto was zaatakował? Granger!
— Nie wiem! — krzyknęła, drżącą dłonią przeczesując włosy. — Przyszedł Ian po jakieś dokumenty, a potem... — Hermiona przerwała, raz jeszcze widząc przed oczami martwego Iana. Tylko ten obraz był wyraźny, reszta wspomnień mieszała się ze sobą, co chwilę ukazując jej umazane krwią ciało. Zignorowała formującą się w gardle gulę i kontynuowała opowieść: — Później zobaczyliśmy w telewizji, jak grupa czarodziejów morduje napotkanych mugoli. Malfoy, wszyscy już o nas wiedzą, o czarodziejach, o magii... to było wszędzie...
— Wiem — przerwał jej, gromiąc wzrokiem pracownika Ministerstwa, który, przechodząc, zderzył się z nim barkiem. — Minister stworzył już grupy, by najszybciej jak tylko się da zatuszować całą sprawę. Właśnie rozmawia ze swoim mugolskim odpowiednikiem — wyjaśnił, kierując się w głąb atrium. — Wiesz, kto was zaatakował? Ci sami, którzy odpowiadają za te morderstwa?
— Nie — odpowiedziała, pocierając skroń. — To byli mugole. Malfoy, poczekaj! — zawołała, chwytając go za ramię, gdy blondyn przyśpieszył krok.
— Granger, jeśli to prawda, jeśli zaatakowali was mugole to oznacza, że to wszystko było z góry zaplanowane. Morderstwa, atak na was... To nie był zbieg okoliczności, co więcej...
— Nie działała na nich magia.
Draco zatrzymał się gwałtownie, rzucając jej przez ramię niedowierzające spojrzenie. Zmarszczył brwi, zastanawiając się nad czymś głęboko i po krótkiej chwili pokręcił głową.
— To niemożliwe. Byłaś w szoku, mogłaś po prostu nie wycelować...
— Trafiłam. Wiem to — odpowiedziała z siłą w głosie. — Nie wiem jak, ale zaklęcie po prostu.... po prostu rozpłynęło się na nim. Malfoy, jeśli takich grup jest więcej, jeśli zaczną na nas napadać, czarodzieje mogą być bez szans.
Blondyn odwrócił się w jej stronę, mierząc w nią rozeźlonym spojrzeniem. Odkąd usłyszał roznoszące się po gmachu Ministerstwa syreny alarmowe, nieustannie narastał w nim niepokój, podsycany kolejnymi wieściami, które napływały do nich z samego serca Londynu. Ucieczka sprawców napaści, kolejne ataki oraz zamieszki wśród mugoli tylko pogarszały sytuację, wabiąc czarodziei do miejsca, które w myślach wielu z nich stanowiło bezpieczną kryjówkę. W emanującym niegdyś magią i duchem wielu pokoleń czarodziejów atrium czuć było odór strachu stłoczonych w pomieszczeniu czarodziejów, których z każdą minutą przybywało.
Zrobił krok w jej stronę, czując, jak narastające emocje wrzą pod jego skórą, czekając tylko na to, aż przestanie nad nimi panować. Nie wiedział dlaczego akurat teraz był tak bliski utraty panowania. Być może nawet on nie był w stanie dłużej odizolowywać się od krzyków, widoku rannych i kolejnych zabitych. A być może po prostu nie był w stanie znieść kolejnych złych wieści z ust osoby, co do której był pewien, że będzie jedną z tych, które znajdą jakieś rozwiązanie.
— Przestań histeryzować — niemal wysyczał, gdy z trudem oderwał wzrok od słaniającego się na nogach Aurora. — Zapewne zaatakowali was jedni z tych, którzy odpowiadają za ataki pod pałacem. Zastanów się. Mugole odporni na magię? Mugole, którzy nagle wiedzą, gdzie mieszkasz? To musieli być czarodzieje, nawet nie zauważyłaś, jak rzucali zaklęcie tarczy. A gdy tylko ich złapią, osądzą i naprawią szkody, wszystko wróci do normy — dodał, choć z każdą chwilą narastało w nim przekonanie, że się myli.
— Skoro tak to dlaczego używali broni mugoli? Wiem, co widziałam — odpowiedziała, unosząc głowę. — Minister musi się o tym dowiedzieć.
— Hermiona, chcę do domu — jęknęła płaczliwie jej siostra, uwieszając się jej na ręce. — Zabierz mnie do domu.
— Jeśli naprawdę jest tak jak mówisz, w co szczerze wątpię, ujawnienie magii jest ostatnią rzeczą, o którą Minister powinien się teraz martwić. Pójdziemy do niego, opowiesz wszystko dokładnie ze szczegółami i odeślemy ją do twoich rodziców — zarządził arystokrata.
Widząc, jak jego sekretarka bierze siostrę na ręce, wyciągnął różdżkę, by zamienić ich poplamione krwią szlafroki w płaszcze. Rzucił zaklęcie i chwilę później atrium wypełnił wrzask.
— Znajdą nas! Przez ciebie nas znajdą!
Wszyscy jak jeden mąż zamilkli, wpatrując się młodego czarodzieja, który, podobnie jak Hermiona, przybył do Ministerstwa nosząc na sobie ślady stoczonej walki. Gdy Draco rozejrzał się, zauważył, że takich osób jest znacznie więcej.
— O czym ty mówisz?
— Ich przyciąga magia! Przyjdą tu!
W pomieszczeniu nastała głucha cisza, zdając się zasysać wszystko wokół: odgłosy niedawnych rozmów, szelest peleryny czarodzieja, który przemknął tuż obok, a nawet narastający wśród nich strach. Wszystko to znikło w ułamku sekundy, by po chwili rozbrzmieć echem, które z każdą chwilą przybierało na sile, a Draconowi zdawało się, że wszystkie te dźwięki rozbrzmiały w jego głowie, tylko po to, by rozsadzić ją swoją siłą.
Podobnie jak wielu innych upadł na kolana, czując jak ból odbiera mu władzę nad ciałem. Zakrył dłońmi uszy, łudząc się, że uda mu się odseparować od przenikliwych pisków, jednak wszelkie jego wysiłki okazały się nadaremne. Jęknął i zadrżał, gdy dźwięk przybrał na sile, a on sam był zdolny tylko do tego, by odczuwać ten przenikliwy ból. Nie uciekał. Nawet nie próbował otworzyć oczu w obawie, że najmniejszy ruch przyczyni się do wzrostu jego cierpienia. Chciał tylko, żeby to wszystko się skończyło.
Gdy już całkowicie zatracił się w bólu, myśląc, że utracił zdolność odbierania jakichkolwiek innych bodźców, wzdrygnął się, słysząc huk przedzierający się przez barierę złożoną z dotychczasowego pisku. I choć za wszelką cenę starał się powstrzymać przed tym swoje ciało, te, jakby zupełnie go nie słuchając, powoli uchyliło powieki, ukazując mozolnie tworzącą się karmazynową ścieżkę, przecinającą marmurową posadzkę. Wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany, do czasu kiedy jego uszu dobiegł kolejny huk, tym razem jeszcze głośniejszy. Odwrócił się w tamtym kierunku i odruchowo zaczął się cofać, przeklinając mokre od potu dłonie, które ślizgały się po podłodze.
Parę metrów dalej kolejne ciało czarodzieja upadło z głuchym łoskotem na posadzkę, chwilę po tym, jak otrzymało śmiertelny strzał w tył głowy. Blondyn zacisnął powieki, gdy dźwięk w jego głowie przybrał na sile, jednak nawet to nie uchroniło go przez obrazem rozrastającej się kałuży krwi i pustych oczu, które zamarły z wyrazem niesprawiedliwości.
Kolejne wystrzały były coraz głośniejsze, raz po raz odmierzając moment, w którym nadejdzie jego kolej. Otworzył oczy, starając się za wszelką cenę nie dopuścić do siebie ogromu rzezi, jaka miała tu miejsce. Chwycił różdżkę, mierząc w jednego z napastników przebranego w czarodziejskie szaty i rzucił zaklęcie. Odgłosy w jego głowie zdawały się na przemian zanikać i przybierać na sile, przywodząc na myśl rozstrojone radio, jednak on zdawał się być już zbyt słaby, by podjąć walkę. Obrazy zaczęły się zlewać, ukazując całą gamę barw, jednak zdołał jeszcze zobaczyć, jak czerwony promień trafia w napastnika i rozchodzi się po jego ciele, nie pozostawiając żadnych śladów. Zwymiotował.
Ostry odór tylko wzmógł chaos pustoszący jego ciało. Jęknął, gdy ból ponownie się wzmógł, co Draco mógł tylko przyrównać do stalowych oków, zaciskających się wokół jego głowy coraz bardziej i bardziej. Skulił się, szykując na kolejną falę, jednak ta nie nadeszła.
Powoli uniósł głowę, z trudem koncentrując wzrok na walczących. Wydawało się, że tylko część czarodziejów musiała mierzyć się z tym samym, co Draco, pozostali próbowali walczyć z mugolami, odbijając w ich stronę pociski. Oszołomiony, nie zdawał sobie sprawy z tego, że ktoś potrząsa jego ramieniem. Dopiero po chwili odwrócił się, napotykając zaznaczoną łzami i krwią twarz małej Scarlet. Jej usta poruszyły się, jednak nie dotarło do niego żadne słowo.
— Hermiona — wyczytał z ruchu jej warg.
Podniósł się z posadzki i zaczął wycofywać się z dziewczynką, znajdując schronienie za jednym z filarów. Przez cały czas rozglądał się za Hermioną, jednak w rozbieganym tłumie znalezienie jej graniczyło z cudem.
— Gdzie ona jest?
— Nie wiem — odpowiedziała płaczliwie mała, rozglądając się w poszukiwaniu siostry. — Do domu. Znajdź ją i weź nas do domu.
Klnąc pod nosem, blondyn chwycił dłoń Scarlet i rzucił się w kierunku jednego z wyjść dla interesantów. Skoro napastników rzeczywiście przyciągała magia, teleportacja mogła jedynie sprowadzić ich do rodziców Granger.
Drżącą dłonią nacisnął przycisk przywołujący budkę telefoniczną. Widząc, że nic się nie dzieje, zaczął wściekle w niego uderzać.
— Kurwa mać! — ryknął, gdy dotarło do niego, że prawdopodobnie wszystkie drogi ucieczki zostały zablokowane.
— Malfoy!
Zaalarmowany krzykiem małej, odwrócił się i zamarł, widząc celującego do nich mugola. Szarpnął dziewczynkę za siebie, jednak nim napastnik oddał strzał, sklepienie nad nim zawaliło się, chowając jego ciało pod stertą gruzu.
— Na co czekasz? — syknęła Hermiona, broniąc ich przed kolejnym mugolem. — Malfoy, przejście!
— Nie działa.
Dziewczyna rzuciła kolejne zaklęcie i schowała się za sąsiednim filarem. Otarła pot z czoła, zastanawiając się, co im pozostało. Jedyne, co przychodziło jej do głowy to teleportacja. Być może uda im się wtopić w tłum, nim odnajdą ich czarodzieje współpracujący z napastnikami. Być może uda im się ukryć i przeczekać wszystko w bezpiecznym miejscu do czasu aż odpowiedzialni za napaść czarodzieje zostaną schwytani. Malfoy miał rację. Oboje ją mieli. Dotarło to do niej, gdy zobaczyła, jak grupa czarodziejów ochrania oddziały mugoli, jednak było już za późno. W obliczu ataku i zdrady była ich zaledwie garstka, zbyt mało, by mogli stanąć do walki. Słysząc przeszywające powietrze charakterystyczne trzaski towarzyszące teleportacji, podjęła decyzję i krzyknęła do siostry:
— Gdy rzucę zaklęcie biegniecie do mnie i łapiecie mnie za ręce!
Draco skinął głową i wychylił się, sprawdzając, jak radzą sobie pozostali. Gęsta, czerwona posoka pokrywająca niegdyś nieskazitelne atrium Ministerstwa sprawiła, że na nowo poczuł duszący w gardle odór śmierci, a widok napływających mugoli nieustannie rozsiewał w jego głowie myśl, że i jego krew zmiesza się z krwią pozostałych. Gdyby tylko miał z powrotem swoją różdżkę! Jakąkolwiek różdżkę...
Wrócił wzrokiem do Hermiony, przygotowując się do biegu i zmarszczył brwi, widząc wyraz jej twarzy. Dziewczyna ze skupieniem wpatrywała się w coś, co znajdowało się daleko przed nią, gestem nakazując im nie ruszać się z miejsca. Odwrócił się i skrzywił na widok fontanny, w którą wgapiała się Hermiona.
Niby jak ma nam to pomóc? — pomyślał, kuląc się, gdy tuż obok roztrzaskało się jedno z luster.
— Granger!
Ku jego zdumieniu, kasztanowłosa podbiegła do nich, jednym ruchem różdżki zatrzymując mugoli w miejscu, pokrywając podłogę grubą taflą lodu.
— W fontannie ukryte są klucze — wydyszała, tworząc wokół nich barierę ochronną. — W każdej rzeźbie jest klucz do innego tunelu. Grot włóczni centaura, ucho skrzata, różdżka czarodzieja i sakwa goblina.
— Zaczekaj — syknął blondyn, zaciskając dłoń na jej ramieniu. — Skąd pozostali będą wiedzieli gdzie są tunele...?
— Harry im powie.
— Potter? — zapytał, jednak Hermiona zdawała się go nie usłyszeć. Wyrwała ramię z jego uścisku i pobiegła w stronę fontanny. Zaklął pod nosem i w ostatniej chwili zdołał zatrzymać małą Scarlet, która wyrwała się w pogoni za siostrą.
— Stój, do cholery!
— Ale Hermiona...
— Poradzi sobie — przerwał, przykucając przed dziewczynką. — Jest przecież czarownicą.
— Oni też byli — odpowiedziała, pociągając nosem, starając się za wszelką cenę nie patrzeć na znajdujące się w pobliżu ciała. Wtuliła się w arystokratę i zadrżała od powstrzymywanego szlochu. — A co będzie, jeśli...
— Nie będzie, zobaczysz. Twoja siostra świetnie sobie radzi.
— Na pewno lepiej niż ty — dotarł do niego stalowy, zimny głos na chwilę przed tym, jak usłyszał dźwięk zwalnianego spustu i poczuł przytkniętą do głowy broń. — Wstawaj.
Draco ociągał się z wykonaniem rozkazu, ukradkiem rozglądając się w poszukiwaniu różdżki.
— To nawet zabawne, patrzeć, jak przeświadczeni o własnej doskonałości czarodzieje padają jak muchy, jedna po drugiej, pozbawieni jedynej obrony, która okazała się bezużyteczna. Jakieś ostatnie słowa? — zapytał mężczyzna, przechylając lekko głowę. Gdy jego wzrok padł na stojącą obok dziewczynkę, jego twarz wykrzywił grymas, będący zaledwie parodią uśmiechu. Skierował broń na Małą i powiedział: — A może najpierw powinienem zająć się tym brudnym bękartem?
Draco raptownie odchylił głowę do tyłu, uderzając nią w twarz napastnika. Gdy ten zachwiał się i zaklął pod nosem, blondyn odwrócił się, korzystając z chwilowego zamroczenia przeciwnika i wytrącił mu broń z ręki. Ulga, jaką poczuł, niemal natychmiast została zagłuszona przez precyzyjny cios mugola. Zgiął się wpół, próbując zaczerpnąć choć odrobinę powietrza, jednak jego przeciwnik mu na to nie pozwolił. Arystokrata poczuł gwałtowne szarpnięcie i chwilę później został przygwożdżony do ściany. Uchylił się przed kolejnym ciosem i odepchnął od siebie napastnika. Serce podeszło mu do gardła, gdy zobaczył, że wśród gruzów, zaledwie kilka metrów od miejsca, w którym teraz znajdował się mugol, leży jego broń. Draco rzucił się w jej stronę dokładnie w tym samym momencie, co on, jednak zdawał sobie sprawę z tego, że jego przeciwnik ma przewagę. Zaledwie dwa metry. Tak niewiele, a może zadecydować o śmierci jednego z nich.
Upadł na podłogę, jednak było już za późno. Na chwile przed tym, jak poczuł chód metalu na swojej skórze, dostrzegł błysk tryumfu w przepełnionych nienawiścią oczach nieznanego mu mugola.
Mówią, że na chwilę przed śmiercią człowiek ma wgląd w całe swoje życie. Sceny radości, smutku, sukcesy i porażki, a także niespełnione marzenia... wszystkie one mieszają się ze sobą, tworząc niezwykłą mozaikę przedstawiającą twoje jestestwo. On, zanim usłyszał wystrzał, nie był w stanie nawet przywołać twarzy swoich bliskich.
Dziwne — pomyślał. Spodziewał się, że wylewająca się z rany krew będzie palić jego ciało, a w miejscu rozdarcia skóry będzie czuł niewyobrażalny ból. Zamiast tego czuł tylko chłód stali. Chłód i nic więcej. Dopiero po chwili dotarło do niego uczucie rozlewającego się ciepła, ale było ono oddalone, zupełnie jakby wydobywało się z zewnątrz. Spojrzał w twarz napastnika, którego oczy zastygły z wyrazem nienawiści i wpatrywały się w niego, dopóki ktoś nie zrzucił go z niego niczym szmacianą lalkę.
— Vincent? Co ty tu robisz?
Brunet wyciągnął dłoń i pomógł przyjacielowi wstać, w dalszym ciągu trzymając jedną z broni mugoli.
— Ratuję ci dupsko. Znowu. — Skrzywił się i potarł oparzenie na dłoni. — Strasznie to cholerstwo nieporęczne — oznajmił.
Machnął różdżką, tworząc tym samym iluzję, przedstawiającą ślepy zaułek w tym samym momencie, w którym podeszła do nich Scarlet.
— Jesteś cała? zapytał Vincent, przyglądając się jej badawczo. To dobrze oznajmił, gdy dziewczynka pokiwała głową. Smoczyca urwałaby mi to i owo, gdyby ci się coś stało.
— Widziałeś się z Granger?
— Aha. Przy fontannie odpowiedział Lloyd wychylając się z ich tymczasowej kryjówki. To ona powiedziała mi, gdzie cię szukać, więc gdy to wszystko się skończy, wypadałoby żebyś dał jej podwyżkę. Widać, że się dziewczyna stara.
— Chcę już do Hermiony powiedziała cicho Scarlet, kuląc się na dźwięk wybuchu.
— Gdy tylko otworzą tunele oznajmił Vincent, z uwagą przyglądając się walkom przy Fontannie Braterstwa. Masz różdżkę?
Zanim blondyn zdołał cokolwiek odpowiedzieć, w jego dłoni wylądowała przywołana przez Vincenta różdżka. Skinął mu głową w podziękowaniu, czując się nieco bezpieczniej. Po raz pierwszy od chwili ataku w jego głowie pojawiła się myśl, że nie wszystko zostało stracone.
— Gdzie są te tunele? zapytał Malfoy, lustrując wzrokiem pomieszczenie, zupełnie jakby dzięki temu zdołał dostrzec ukryte korytarze, o których istnieniu nie miał pojęcia.
— To wiedzą tylko Dzierżący Klucze. Tak przynajmniej mówił Harry.
— Potter?
Vincent zaprzeczył. Skinieniem głowy wskazał wędrującą przez Atrium postać która nie przejmowała się wystrzelonymi pociskami. Co więcej, Draco był niemal pewien, że ów mężczyzna został kilkukrotnie trafiony, jednak zdawał się tego nie zauważyć. Jego sylwetka rozpłynęła się w miejscu trafienia, zupełnie jakby składała się z dymu.
— Co do… wyszeptał blondyn, jak zahipnotyzowany wpatrując się w starego poczciwego portiera Harry’ego, którego codziennie mijał w drodze do swojego gabinetu.
— Niezły cyrk, co?
Draco zdawał się nie słyszeć słów przyjaciela. Nieopodal Harry'ego dostrzegł bowiem inną postać, która wydała mu się znajoma. I choć cała była odziana w czarną pelerynę, a twarz jej skryta była za kapturem, chłopak był pewien, że gdzieś już ją widział. Co więcej, nie mógł się oprzeć wrażeniu, że ją zna. Wstrzymał oddech, gdy pochwyciła jego spojrzenie. Chwilę później już jej nie było, zupełnie jakby rozpłynęła się w powietrzu.
— Zniszczyć fontannę! rozbrzmiał głos jednego z przywódców atakującej grupy.
— O cholera…
— Wiedzą, już wiedzą.
Spojrzeli po sobie i niemal w tym samym momencie skinęli głowami. Blondyn nachylił się nad Scarlet i powiedział:
— Musisz się trzymać blisko nas, rozumiesz?
— Tak powiedziała, wsuwając swoją drobną rączkę w jego dłoń.
— Mam cholernie złe przeczucia powiedział Lloyd i zrobił pierwszy krok, rzucając na nich zaklęcie ochronne.
Draco wzmocnił uścisk i ze złością spojrzał na przyjaciela.
— Pierdol się. Razem z tymi przeczuciami, cyrkiem i chorymi żartami.
Nie był bohaterem i dobrze o tym wiedział, a jego pokłady odwagi można byłoby porównać do ilości włosów na niemalże łysej głowie starego portiera, który najwyraźniej był jakiegoś rodzaju duchem. Bał się, bał się cholernie mocno i marzył jedynie o jak najszybszej ucieczce. Choć domyślał się, że zachowanie Lloyda to jego niezbyt moralny sposób na odreagowanie tego, co tkwiło głęboko w nim samym, każde jego słowo dodawało tylko do tej mieszanki kolejne uczucie: gniew. Może to i dobrze, ponieważ sprawił on, że chwycił mocno różdżkę, po raz kolejny wymienił spojrzenia z Vincentem i zaczął biec w kierunku fontanny.
W pierwszej chwili wydawało mu się, że uczucie pewności siebie, które nagle się w nim pojawiło, wywołane zostało przez przypływ adrenaliny i świadomość tego, że podjął walkę. Pomimo tego, że zewsząd padały strzały i kilkukrotnie niemal nie został ugodzony zaklęciem, nieustannie dążył do celu, nie zważając na grożące im niebezpieczeństwo. Dopiero, gdy dotarło do niego, że nie ma w nim ani krztyny strachu, z furią posłał połamaną ławę w stronę mugoli i odwrócił głowę w stronę przyjaciela.
— Lloyd, wypierdalaj z mojej głowy i zajmij się w końcu czymś pożytecznym!
— Robię to, co potrafię najlepiej — wycedził przez zęby, zatrzymując pędzące w ich stronę kule.
— To bądź w tym bardziej kreatywny, do cholery!
Kreatywność Vincenta Lloyda ukazała się w najgorszym z możliwych sposobów. Draco, zaalarmowany krzykiem jednego z mugoli, odwrócił się w jego stronę i zamarł na chwilę na zastały widok. Zaledwie kilka metrów dalej ciała poległych podnosiły się z posadzki, wezwane do walki przez swojego stwórcę, który z błyskiem w oku nakazał im ruszyć na ich przeciwników. Arystokrata przyciągnął do siebie Scarlet, zasłaniając jej widok będący idealnym wręcz materiałem na koszmary.
Vincent, wyczuwając siłę spojrzenia przyjaciela odwrócił się w jego stronę i lekceważąco wzruszył ramionami na oskarżenie płynące z jego oczu. Już wkrótce mugole wycofywali się przed grupą Inferiusów, które nieczułe na zadawane im rany parły do przodu, wypełniając wolę Lloyda. I choć Draco był wściekły na przyjaciela za posłużenie się czarną magią, musiał przyznać mu rację: na chwilę obecną Inferiusy zdawały się najlepszą bronią do walki z mugolami, choć wielu będzie uważało wezwanie ich za czyn niemoralny. Cóż, najwyraźniej Vincent Lloyd nie miał problemów ze swoją moralnością.
— Jesteś popierdolonym psychopatą, Lloyd — wysyczał blondyn, gdy dotarli do fontanny.
Brunet parsknął ponurym śmiechem i rzucił niemal na oślep kolejne zaklęcie.
— I dobrze. Popierdoleni psychopaci statystycznie żyją dłużej.
— Nienawidzę cię. W tej chwili po prostu cię nienawidzę, Lloyd.
Vincent zamarł na krótką chwilę, zmrużył oczy i posłał w jego stronę obraźliwy gest.
— Mnie nie oszukasz, Blondie.
Otoczeni przez barierę ochronną utworzoną wokół fontanny wreszcie mogli zaznać odrobinę wytchnienia. Oparli się o jeden z posągów, próbując złapać oddech po szaleńczym biegu. Zauważywszy grupę czarodziejów, którzy odłączają się od reszty, blondyn trącił ramieniem przyjaciela. W ciszy obserwowali jak opuszczają bezpieczną kryjówkę i kierują się do miejsca, w którym miało ukazać się im wejście do tunelu. Gdy dobiegli do marmurowej ściany, bloki kamienia rozsunęły się, ukazując niewielką grotę. Chwilę później przejście zniknęło.
— A co jeśli nie znajdziemy nikogo z kluczem?
— Muszą tu przyjść — odpowiedział Draco, wskazując na pobliski posąg. — Mówiła, że jeden z kluczy jest w sakwie goblina.
Vincent pokiwał głową. Widząc, jak otaczająca ich bariera słabnie, ponownie rzucił zaklęcia ochronne, z uwagą przyglądając się kolejnej grupie uciekinierów. Im mniej ich zostawało, tym bardziej wątła wydawała się magiczna ochrona, która odgradzała ich od mugoli i współpracujących z nimi czarodziejami. Pomimo ich prób odnowienia jej, w świetlistej powłoce co rusz pojawiały się nowe szczeliny.
— Hermiona! — wykrzyknęła Mała, wyrywając rączkę z uścisku Dracona.
Dziewczyna objęła mocno siostrę, głośno wypuszczając powietrze z płuc. Zdawało jej się, że minęły wieku odkąd się rozdzieliły. I choć bardzo chciałyby już nigdy nie musieć wypuścić jej z objęć, po raz ostatni zapewniła ją, że wszystko będzie dobrze i wstała, celując w posąg goblina.
Kiedy opadł pył i kurz, wyciągnęła rękę w kierunku żeliwnego klucza, który był ich ostatnią nadzieją na wydostanie się z tego miejsca. Niemal już czuła jego chłód w swojej dłoni, gdy silne uderzenie odrzuciło ją w bok. Syknęła, lądując na podłodze. Uniosła się na łokciach i z zawiścią obserwowała, jak klucz ląduje na wyciągniętej dłoni Teodora Notta. Rzuciła zaklęcie, jednak zostało ono odbite przez jednego z jego towarzyszy. Chwilę później, nie zważając na los pozostawionych przy fontannie czarodziei, wyszli spod osłony, kierując się do jednego z tuneli.
Gdy tylko opuścili teren fontanny, otaczająca ją zasłona pękła pod naporem ataków mugoli.
— Pięknie — mruknął Vincent, machając różdżką w stronę gruzów, powodując tym samym, że ciężkie kamienne bloki uniosły się, formując coś na kształt zapory, mającej za zadanie zatrzymanie atakujących. — Co teraz?
Draco rozejrzał się po zniszczonym pomieszczeniu w poszukiwaniu jakiejkolwiek drogi ucieczki, podobnie jak reszta stłoczonych w grupie czarodziejów.
— Tam! — zawołał, widząc, jak niewielka zgraja biegnie w ślad za rudowłosym mężczyzną.
Lloyd zerknął w ich kierunku i powoli zaczął się wycofywać.
— Będę bardzo rozczarowany, jeśli ten rudy karzełek nie ściska w dłoni klucza — mruknął, po czym wymienił spojrzenia z Hermioną, która razem z nim utrzymywała kamienną zaporę. — Weź tą tutaj na ręce i biegnijcie. Ja nieco rozruszam towarzystwo — dodał, z mściwym uśmiechem posyłając jeden z głazów w stronę napastników.
Dziewczyna nie zastanawiała się długo. Schyliła się, podniosła Małą i ruszyła za pozostałymi.
— Zamknij oczy — wydyszała, widząc kilka Inferiusów przed nimi.
Siostra posłusznie zacisnęła powieki, chowając zapłakaną twarz w jej włosach. Obie słyszały krzyki czarodziejów, głośne trzaski aportacji, gdy niektórzy z nich tracąc nadzieję, przenosili się, tym samym stawiając na szali swoje własne życie, jak i życie swoich bliskich. Tuż za nimi podążał Draco, który raz po raz odwracał się, osłaniając całą ich trójkę. Nawet Vincent przestał walczyć i zaczął już biec do otwierającego się przejścia.
Draco wbiegł do środka jako ostatni i uskoczył w bok, unikając bezpańskiego zaklęcia. Czując chłodny kamień tuż obok pulsującej, pokrytej potem skroni niemal zapłakał z ulgi. To i głośny zgrzyt zamykającego się przejścia było obietnicą przynajmniej pozornego spokoju i bezpieczeństwa.
— Niech to cholerstwo szybciej się zamyka! — krzyknął jeden z mężczyzn.
Blondyn w pełni się z nim zgadzał, jednak nie miał już sił, by choćby skinąć głową. Rozejrzał się po ich niewielkiej grupce. On, Hermiona, Scarlet, niewielkie stado roztrzęsionych kobiet, w tym jedna staruszka i pięciu mężczyzn, na oko w podobnym do jego wieku.
— Kurwa — mruknął niemal nieświadomie, gdy w pełni dotarł do niego co się przed chwilą stało.
Hermiona miała rację. Część nich, czarodziei zdradziła i razem z mugolami zabijali pozostałych i tylko Merlin wiedział, jak wyglądała sytuacja na zewnątrz.
Gdzieś podświadomie Draco czekał na odpowiedź Lloyda. Był pewny, że od razu rzuci coś w stylu: "och, tak, przydałaby się jedna", jednak nie doczekał się ani tego, ani innego tekstu. To sprawiło, że momentalnie otrzeźwiał z odrętwiającego poczucia ulgi i raz jeszcze rozejrzał się po tunelu.
— VINCENT!
Rzucił się ku zamykającemu się przejściu, próbując zablokować je własnym ciałem. Oparł się o wilgotną ścianę, odpychając od siebie przysuwający się właz.
— Pospiesz się! — ryknął, czując, że jego działania zdają się na nic.
Przejście zamykało się i wiedział, że jeśli w porę nie odpuści, zostanie zmiażdżony. Spojrzał na przyjaciela, który pozbywszy się przeciwnika, biegł w jego stronę. Odetchnął z ulgą. Nie mogło ich dzielić więcej piętnaście metrów. Wszystko powinno być dobrze.
Jeden z mugoli zaważył wychylającego się z przejścia arystokratę i skierował broń w jego stronę. Być może nie miał z nią wiele doświadczenia, a być może to wiek sprawił, że spudłował. Kula trafiła tuż obok głowy Dracona.
— Co ty wyprawiasz?! — krzyknęła jedna z kobiet.
— Wracaj tu!
— Przez ciebie nas zabiją!
— Jeszcze... chwilę — jęknął, napinając mięśnie do granic możliwości.
Ponownie spojrzał na przyjaciela i serce podjechało mu do gardła. Jeden z mugoli leżących na posadzce nagle uniósł rękę i chwycił Vincenta za kostkę. Ten zaklął i wylądował w jednej z kałuż krwi.
— Vincent!
Brunet spojrzał na niego. Arystokrata przez chwilę miał wrażenie, że na jego twarzy widnieje całkowita pustka, jakby zupełnie nie przejmował się tym, że za chwilę zginie.
— Różdżka — szepnął, po czym odwrócił się do swojej grupy i powtórzył: — Różdżka! Do cholery, dajcie jakąś różdżkę!
— Nie! — warknął do Hermiony Barry. — A jeśli będą mogli nas przez to śledzić? Będą czekali na końcu tego przeklętego tunelu!
Nim Draco zdołał cokolwiek powiedzieć, ktoś chwycił go za ramię i wciągnął do środka. Przejście zamknęło się z hukiem.
Przez chwilę stał w bezruchu, z ciężkim oddechem wpatrując się we właz oddzielający go od przyjaciela. Słyszał, jak pozostali zaczynają omawiać swoje dalsze kroki i po chwili ruszają wgłąb tunelu, jednak on nie mógł się ruszyć.
Vincent Lloyd nie żył. Albo umrze w przeciągu kilku następnych sekund.
— Kurwa! — wrzasnął, uderzając pięścią w twardy kamień, jednak ból fizyczny był niczym w porównaniu z tym, który powoli zaczął rozlewać się wewnątrz niego.
Na początku nie czuł nic, zupełnie jakby umysł odrzucił śmierć Vincenta, choć oczy wiernie oddawały każdy pojedynczy obraz, sekunda po sekundzie. Do jego wnętrza wkradła się złudna nadzieja, fałszywe znieczulenie wsączające mu do głowy naiwne myśli. A może zdołał się uratować? Może zdążył uciec? Może celujący do niego mugol ostatecznie nie oddał strzału? W końcu jednak musiał przyjąć to, co mówiło mu całe jego jestestwo, a potworna świadomość odebrała mu dech. Spod zaciśniętych powiek spłynęły łzy, a kiedy do rozpaczy dołączyła wściekłość, raz jeszcze uderzył we właz, który miał być zapowiedzią bezpieczeństwa i wytchnienia, a stał się symbolem śmierci i jego słabości.
Mała Granger podskoczyła, jednak nawet nie pisnęła. Pociągając noskiem patrzyła, jak jej siostra powoli podchodzi do mężczyzny i kładzie mu dłoń na ramieniu.
— Musimy iść dalej — wyszeptała współczująco.
Draco dopiero po chwili spojrzał na nią i choć było to dziwne, na widok cierpienia wymalowanego na jej twarzy, zrobiło mu się lżej. Smugi brudu pokrywające jej policzki, zaschnięta krew w kąciku ust... Poczuł się lepiej, wiedząc, że inni też ciepią, bo w tej chwili nikt nie zasługiwał na to, by czuć się lepiej od niego. Nie chciał czuć wokół siebie jakiejkolwiek obecności, ale wiedział, że jeżeli chciał przetrwać, musiał iść z resztą, dlatego odepchnął się od przejścia i z poczuciem pustki i odrętwienia podążył wgłąb korytarza.
— Nic cię nie boli?
Mała zerknęła na siostrę i pokręciła głową.
— Na pewno?
— Tak.
— Posłuchaj — zaczęła Hermiona, przykucając przed siostrą. — To, co się tam wydarzyło... Jeśli coś się będzie działo, natychmiast biegnij do mnie. Teraz będziemy iść tym tunelem, nie wiemy jak długo. Cokolwiek by się nie działo, nie odchodź ode mnie i od grupy. Kiedy stąd wyjdziemy, znajdziemy sposób, żeby zabrać cię do rodziców.
— A ty? Co będzie z tobą?
— A ja zajmę się wszystkim — odpowiedziała, zapinając jej płaszczyk po samą szyję. — I zadbam o to, żebyś była bezpieczna — dodała, przytulając siostrę.
Dziewczyna wyprostowała się, chwyciła jej dłoń i dołączyła do czekającego na nie Dracona. Razem zamykali ponury pochód, w milczeniu pokonując kolejne metry.
Nie wiedzieli, jak długi był tunel, jednak był na tyle szeroki, że ich troje mogło bez problemu iść ramię w ramię. Na szczęście było tu sucho i póki co nie natknęli się na jakiekolwiek żadnych ślady świadczące o obecności szczurów. Kamienne ściany, lekko zaokrąglony sufit - tunel zdawał się być ponurą parodią jednego z korytarzy prowadzącego do lochów w Hogwarcie.
Hermiona nawet nie próbowała rozmawiać z Draconem, gdyż wiedziała, jak teraz zareagowałby na jakiekolwiek słowa pocieszenia. Zaczęła zatem zastanawiać się nad czymś, co w niej samej rodziło oburzenie.
— Na pewno zastanawiasz się nad tym, co tam zaszło — powiedziała w końcu cicho do siostry, na co ta niepewnie na nią spojrzała i skinęła głową.
— Ci...
— Naprawdę? Zamierzasz jej o tym mówić?
Kasztanowłosa drgnęła, bowiem niemal zapomniała, że tuż obok niej idzie arystokrata. Żadne słowo, żaden szelest nie zdradzał jego obecności, aż do teraz gdy odezwał się ponurym choć nieco napastliwym tonem.
— Jest na tyle duża, by to zapamiętać, zadawać pytania i zrozumieć więcej, niż ci się wydaje.
W odpowiedzi blondyn prychnął pod nosem.
— Słyszałaś, jak Barry mówił, że doszło... doszło do zdrady w społeczeństwie czarodziejów — Hermiona poczekała, aż Mała skinie głową i kontynuowała: — Mugole dowiedzieli się o istnieniu magii i teraz musimy...
— Ale dlaczego was atakują? Nie rozumiem, przecież nie jesteście źli.
— Nie, nie jesteśmy, ale ci, którzy nas zdradzili zrobili bardzo złe rzeczy na oczach mugoli. Poza tym ludzie boją się...
— .... tego, co nieznane — dokończyła młodsza Granger.
Hermiona przytaknęła, nabierając przekonania, że dobrze zrobiła, zaczynając rozmowę. Jej siostra nadal mocno ściskała jej dłoń, niemal boleśnie, jednak skoro zadawała pytania musiała w pewien sposób odsunąć od siebie to, co zaszło.
— Tak. Poczekamy na pomoc. Minister na pewno podjął już pewne kroki.
W tym momencie Draco całkowicie odciął się od rozmowy towarzyszek. Zapewne to śmierć Lloyda sprawiała, że nie mógł dłużej słuchać ich tylko na pozór spokojnych głosów, rozprawiających nad tym, co się stało. Widząc ich niespokojne spojrzenia, dostrzegając mimowolny odruch oglądania się za siebie, wyłapując drżenie w głosie miał ochotę gorzko się roześmiać. Wątpił, by wielce szanowny Minister zdołał cokolwiek zrobić, był przekonany, że cały ten atak był krok po kroku dokładnie zaplanowany i przeprowadzony tak, by nie tylko rozruszać Anglię, ale i cały świat. Czymże był niewielki procent czarodziejów w obliczu całej ludzkości? Niemożliwym było wyczyszczenie pamięci każdemu. Niemożliwym było ot tak przejść do porządku dziennego po ujawnieniu magii. Czekanie na pomoc? Dla Dracona było to tylko iluzją, która miała przysłonić bolesną prawdę.
— Czyli to Harry powiedział ci o tunelu?
Kolejne, tym razem ciekawe dla niego pytanie Scarlet ściągnęło go z powrotem na ziemię.
— Harry to rodzaj cielesnego widma. Ponoć żył w czasach, gdy budowano Ministerstwo Magii, niektórzy twierdzą, że jeszcze wcześniej. Jego zadaniem jest strzeżenie tego miejsca i pracujących tu czarodziei. Wtedy... — Hermiona zawahała się przy doborze słów. Chciała odciągnąć uwagę siostry a nie raz po raz wracać do momentu napaści. — W pewnym momencie usłyszałam jego głos. To on powiedział mi, a potem pozostałym o fontannie i tunelach.
— I dokąd one prowadzą? — spytał Draco, odzywając się po raz pierwszy od dłuższego czasu.
— Do kryjówki. Będziemy mogli bezpiecznie poczekać na pomoc.
Arystokrata, wyczuwając dziwną nutę w jej głosie spojrzał na nią i od razu wiedział, że skłamała. Nie mylił się, skłamała zarówno teraz, jak i wcześniej, gdy cała grupa naradzała się nad ich następnymi posunięciami. Zrobiła to, aby dodać otuchy zarówno siostrze, jak i pozostałym i teraz tylko miała nadzieję, że przejście nie wyprowadzi ich prosto w ręce mugoli. Z resztą istniało duże prawdopodobieństwo, że miała rację.
Hermiona zauważyła jego spojrzenie i delikatnie skinęła głową. Wiedziała, że Draco nie usłyszał żadnego słowa z ich grupowej dyskusji, dlatego postanowiła mu wszystko opowiedzieć.
— Razem jest nas piętnaście osób. Sophia ma chore serce — tu ruchem głowy wskazała na siwowłosą, pulchną staruszkę. — Potrzebuję od czasu do czasu przerwy, jednak większość naciskała na jak najszybsze tempo. W tym Barry.
Nacisk, z jakim wypowiedziała ostatnie imię jasno dawał do zrozumienia, że dziewczyna nie przepadała za samozwańczym liderem ich grupy. Nie wyróżniał się wzrostem ani postawą, jednak zdecydowane rysy twarzy i zarozumiałe spojrzenie było ostrzeżeniem przed upartym i dumnym charakterem.
— Na razie całkowita zgodność zapadła jedynie w trzech kwestiach: dzisiaj nie ma żadnej przerwy, chcemy jak najdalej znaleźć się od wejścia. Po drugie, w czasie snu dwie osoby pilnują pozostałych. I ostatnie: nie ruszamy kryształów.
— Jakich kryształów?
Dopiero teraz Draco zauważył, że na suficie w równych odstępach znajdują się żółte kryształy, które oświetlały im drogę. Zmarszczył brwi, próbując przypomnieć sobie cokolwiek o świecących kryształach, jednak był pewien, że w całym swoim życiu nie widział i nie słyszał o czymś podobnym.
— To jakaś specjalna odmiana? Zaklęcie?
— Jeśli tak, to bardzo dziwne zaklęcie. Przyjrzyj się im. Każdy w identycznym miejscu ma wyryty ten sam znak — Hermiona przechyliła głowę, przypatrując się im, jednak nawet w innej perspektywie owe znaki niczego jej nie przypominały. — To na pewno nie są runy... ani żadne znane mi zaklęcie. Harry powiedział, że tunele jeszcze nigdy nie były używane. Żadne zaklęcie oświetlające nie wytrwałoby tyle czasu. Poza tym Gloria powiedziała, że kryształy zapaliły się w momencie, gdy weszliśmy do środka. Zastanawia mnie jeszcze sposób ich ułożenia. Nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że w pewnym sensie stanowią całość, jakiś wzór, a skoro są całością...
— ... brak jednego zaburzy pracę pozostałych — mruknął Draco i skinął głową. — Brzmi logicznie.
Między nimi na powrót nastała cisza. Nikt nie miał już sił na rozmowę albo, co gorsza, udawanie, że wcale nie są w najgorszej sytuacji.
"Taak, bo bycie ściganym, uciekając zatęchłym przejściem, nie mając pojęcia, co jest dalej, wcale nie brzmi najgorzej" — pomyślał, zastanawiając się przez ile godzin będą tak szli, bez jedzenia, wody i porządnych ubrań.
Szli tak przez sześć godzin, do czasu, gdy Sophia i mała Hermiona nie mogły dłużej dotrzymać reszcie tempa. Końca tunelu nie było widać i jak miało się potem okazać, jeszcze wiele drogi na nich czekało. Nawet wymagający Barry nie protestował i zdjąwszy marynarkę, położył się na kamiennej posadzce.
Reszta poszła jego przykładem. Już w momencie, w którym wybierali miejsce do spania było widać, że utworzyły się mniejsze części ich grupy. Była staruszka i jej dwie towarzyszki, Anabelle i Gloria, nastolatka o nieco indiańskiej urodzie. Młodsze kobiety nie przestawały wymieniać szeptem swoich obaw i lęków, pociągały nosem tylko pogarszając atmosferę. Kolejną część stanowił Barry i jego towarzysze, którzy bez słowa sprzeciwu wypełniali jego polecenia. Niektórzy z nich próbowali co jakiś czas zacząć neutralną rozmowę, jednak ta samoistnie umierała, bo nikt nie był w stanie oderwać się od tego, co nadal tkwiło w ich głowach. Ostatnia była Hermiona, Scarlet i Draco, jednak on sam uważał, że stanowi jeszcze inną, osobną grupę. W milczeniu przyglądał się, jak w codziennym zwyczaju jego sekretarka przeczesuje siostrze włosy, szepcze jej coś do ucha i przytula, gdy ta zaczyna płakać.
Teraz, gdy każdy czuł, że w tym przerażającym czasie gdzieś przynależy, z całą mocą odczuł brak Vincenta. Dopiero teraz dotarło do niego, że na świecie został już naprawdę sam. Nie miał rodziców. Nie miał Gabrielle. A teraz nie miał kogoś, kto pomógł pozbierać mu się po obu tamtych stratach.
Odwrócił się od pozostałych i mocno zacisnął powieki przeklinając siebie samego za to, że nie zatrzymał zamykającego się włazu. Lloyd poradziłby sobie, wystarczyłoby pół minuty. Pół minuty i jego przyjaciel nadal by żył.
Drgnął, gdy poczuł czyjąś dłoń na brzuchu, a chwilę potem całe ciało przylegające do jego pleców.
— Wiesz, że nie ma w tym twojej winy.
— Wracaj do siostry, Granger — warknął, jednak gdy nie doczekał się reakcji, zaklął i zrzucił z siebie jej rękę. — Nie potrzebuję...
Urwał, gdy odwrócił się do niej i zobaczył, że płacze. Nie chciał jej obok siebie, nie chciał widzieć, jak płacze, bo on sam dusił w sobie żałobę. Wystarczająco trudne było radzenie sobie z własnym bólem, nie miał odwagi mierzyć się z cudzym. Chciał, żeby wróciła na swoje miejsce, jednak Hermiona skrzywiła się i skryła twarz w jego szyi.
— Boże, jak trudno udawać przy niej, że jest się silnym — wyszeptała, a kilka łez spłynęło po jej policzkach, lądując na obojczyku Dracona.
Wiedziała, że nie powinna do niego przychodzić, że wolał być sam, ale ona sama nie potrafiła znieść samotności w obliczu śmierci i brutalności, z którymi po raz kolejny przyszło jej się zmierzyć. Powstrzymywała płacz przez zbyt wiele godzin, by móc zasnąć, dlatego teraz pozwalała, by raz po raz wstrząsał jej ciałem. Szlochała cichutko, by nie zbudzić śpiącej obok siostry, coraz bardziej przysuwając się do Dracona, aż ten w końcu nieporadnie ją objął. Dopiero po długim czasie arystokrata odsunął się, odgarniając jej mokre loki z czoła.
— Wracaj do siostry.
Bez słowa obserwował, jak podnosi się i wraca na swoje miejsce. Dziewczyna ułożyła się za Małą i poprawiła jej płaszczyk. Nim zamknęła oczy po raz ostatni spojrzała na Dracona i dopiero wtedy spokojnie zasnęła.



Ave my!
Chyba żaden napisany przez nas do tej pory rozdział nie zmęczył nas tak jak powyższy. Z racji obowiązków płynących z ponurej prozy życia praktycznie nie było czasu na to, żeby cokolwiek napisać, a jak już znalazłyśmy godzinkę, to wszechobecne ciśnienie mówiące "musisz coś teraz napisać, musisz...bo później przez jakiś tydzień nie będziesz miała okazji, by przysiąść do pisania"... no cóż: w większości akapitów nie ma tu mowy o wenie, a jedynym motorem napędowym byliście Wy i fakt, że ktoś czeka na nowy rozdział. Dlatego też dodajemy go, choć mamy wobec niego mieszane uczucia - ale wiemy, że jeśli byśmy nie dodały go dzisiaj, to pewnie nie zrobiłybyśmy tego przez najbliższy miesiąc.
Mamy jedynie nadzieję, że zbytnio nie razi po oczach, choć pisany był trochę na siłę.

Do następnego!

32 komentarze:

  1. OMG! NOWY ROZDZIAŁ! IDEM CZYTAĆ!!

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja postanowiłam nie wierzyć, że Vincent nie żyje :) Rozdział w porządku, są lepsze. Akcja się naprawdę rozkręca

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow. Dawno mnie tu nie było. Pamiętacie jeszcze o mnie? Bo ja o Was nie zapomniałam, jakiś czas temu obiecałam, że w wolnej chwili coś tu napiszę. Nie, to nie jest ta wolna chwila. Mam w cholerę dużo na głowie, siedzę nad sprawdzianem z historii, czekając na korepetycje z angielskiego, ale po zobaczeniu powiadomienia, nie w sposób było nie włączył i nie przeczytać tego.
    Na szybciutko, bo czas nagli(?), wszystkie Wasze postacie jak zwykle są wspaniale wykreowane. Parvati u Was jest bardziej nieznośna niż w książce, a myślałam, że to niemożliwe. XD
    Hermiona jedna jak i druga, realistyczne i dające się pokochać.
    Draco — jego rysunki, dopisku — więcej, więcej poproszę.
    Vincent był jedną z moich ulubionych postaci i mam nadzieję, że mimo wszystko nie umarł.
    Kurde, tak jak w NML Teodora kochałam, tak tu został tylko wspomniany i juz mnie zirytował, wrr.
    Potraficie świetnie przedstawiać sceny wzruszające, śmieszne, dramatyczne. Opowiadanie się dopiero zaczyna, a ja już nie raz płakałam. Dziękuję za to bardzo i przepraszam za tak beznadziejny komentarz. (Mam nadzieję, że następny rozdział pojawi się kiedy będę miała mniej do roboty i będę mogła się nim na spokojnie delektować i dodac komentarz bez wstydu, jak teraz)
    Dziękuję po raz drugi, pozdrawiam ciepło(?), Vinci.

    OdpowiedzUsuń
  4. WAIT WAIT WAIT... COOO COOO COO?! CO TU SIĘ DZIEJE HALO?! No dobra, opanujmy się. Okej. Co tu się stanęło? Kto zdradził czarodziejów? Dlaczego? Czuję się zszokowana XD
    Dobra ale jest cos co musze powiedzieć. JEŚLI COŚ ZROBILYSCIE VINCENTOWI TO NIGDY, PRZENIGDY WAM TEGO NIE WYBACZE LASKI. Nie no, ale tak serio to ja wierzę w to, że Vincent wroci później i zrobi super-fajne wejście smoka XD
    Dobra nie będę się już kompromitować i skończę ten jakże ogarnięty komentarz. Czekam z niecierpliwością na rozdział. Nie wiem, co ja poczne ze swoim życiem do następnej notki. Ehh, chyba będę musiała zakopać się w łóżku i serialem i stosem jedzenia. Okej, nieważne xd
    Pozdrawiam najserdeczniej na świecie kochane! <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Wow! Nie sądziłam, że tak szybko - bo w przeciągu jednego rozdziału wszystko obróci się do góry nogami. Jestem bardzo ciekawa kto za tym wszystkim stoi. Wydaje mi się, że musi mieć to coś wspólnego z czarodziejami. Podejrzewam, że mogą to być jacyś wyznawcy Voldemorta, którzy chcą w pewien sposób zrazić czarodziei do mugoli do tego stopnia, że sami będą chcieli ich wytępić. Wiecie o co mi chodzi, prawda? Jak na razie nie widzę innej odpowiedzi na pytania które sobie zadałam - kto? dlaczego? po co? Jestem ciekawa jak przeniesienie się w przeszłość może nareperować to, co teraz się stało. No i w jaki sposób rozumiecie przeszłość - rok temu, czy może czasy Hogwartu? No i żeby przenieść się w czasie będą musieli wiedzieć, kto ich wydał i czy tych osób jest więcej. Mam nadzieję, że Vincent przeżyje - domyślam się, że pewnie teraz jest martwy, ale przeniesienie się w czasie mam nadzieję, że go uratuje. Chyba, że to Vincent w jakiś sposób ich wydał, albo może go nie zabili tylko wzięli na jeńca? Empata na pewno przydałby się temu, kto to wszystko zaplanował.
    Bardzo ciekawi mnie kogo Draco zobaczył przy Harry'm. Wydaje mi się, że to będzie istotna postać. No i dalej jestem ciekawa o co chodzi z wilkiem. Zdecydowanie namieszałyście mi w głowie tym rozdziałem. Pomimo całego tego cierpienia i rozlewu krwi w tym rozdziale zakończenie jakoś dało mi nadzieję na lepsze jutro. Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się jeszcze przed Nowym Rokiem - taki prezent dla czytelników :D
    Pozdrawiam serdecznie i czekam z niecierpliwością!
    Panda :)

    OdpowiedzUsuń
  6. No, no, no!!!! Zdecydowanie było na co czekać!
    Podejrzenie Pandy, kto za tym wszytskim stoi jest bardzo prawdopodbnę i chyba będę się tego trzymać, przynajmniej na razie. Jesli chodzi o Vincenta to oczywistym jest dla mnie to, że będzie go w tym opowiadaniu bardzo dużo (a spróbujcie zrobić inaczej to mnie popamiętacie ;P). Jestem ciekawa jak to wszystko dalej się potoczy i gdzie dojdą nasi bohaterowie tym tunelem.
    To jak Hermiona popłakała sie przy Draconie było bardzo ładnie przedstawione, cieszę się, że Draco okazał się być na tyle dojrzałym, że nie zaczął na nią wrzeszeć żeby sie odczepiła bo sam przeżywa żałobę. Świadczy to o nim bardzo dobrze i polubiłam go przez to jeszcze bardziej.
    No, będę już kończyć, jedyny minus to długość rozdziału. Jest zdecydowanie za krótki, ale i tak się cieszę, że go dodałyście. Życzę dużych pokładów weny oraz wielkiej ilości czasu, którego zawsze wam barkuje ;)
    Azira.

    OdpowiedzUsuń
  7. Hmm... jakoś nie chce mi się wierzyć że Vincent nie żyje. A co do rozdziału jak zwykle cudo. Pozdrawiam cieplutko w te zimne dni.

    OdpowiedzUsuń
  8. Okej, wrócę jak pozbieram myśli, czyli za jakieś naście godzin. Do tego czasu pragnę tylko zaznaczyć, że absolutnie nie zgadzam się na tak rychły koniec Vincenta, którego pokochałam równie mocno, co Dracona (choć skurczybykowi nie ufam,ale tym,co się wydarzyło powyżej uświadomiłyście mi,że nie wyobrażam sobie bez niego tego opowiadania);( K.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już myślałam, że nie znajdę dziś chwilki, ale wiadomo: są rzeczy ważne i ważniejsze. Na samym wstępie zaznaczę, że przed przeczytaniem rozdziału orientacyjnie przeleciałam wzrokiem posta (jakkolwiek dwuznacznie to brzmi XD) no i pokręciłam nosem na długość rozdziału... ale w trakcie czytania go zupełnie o tym zapomniałam. Co więcej, mam wrażenie, że gdyby był dłuższy (a co za tym idzie, byłoby w nim jeszcze więcej akcji), no rozum by tego nie ogarnął... a przynajmniej nie mój :D
      Tak na szybko: dzieje się, to na pewno, śmierdzi jakimś przekrętem na kilometry (kto za tym stoi? jeszcze nie wiem, jeden z moich potencjalnych czynów sprawczych całego zamieszania jest CHWILOWO (oby!) martwy, ale podejrzewam sprytny zabieg odwrócenia uwagi - czas pokaże czy mam rację.
      Z ważnych niuansów: propsy za to, że Draco nie okazał się wprawionym w walce wojownikiem, który sam jeden wyprowadził czarodziejów z pułapki, tylko jest taki ludzki (boi się, wie, że nie jest bohaterem - no chyba że do gry wejdzie niejaki Vincent Lloyd).
      Hmm w myślach ułożyłam sobie ten komentarz jakoś lepiej i ładniej, ale usprawiedliwiam się tym, że nie spałam odkąd wstałam XD K.

      Usuń
  9. Znając was szczerze nie wiem czy jednak uśmierciłyście Vincenta czy nie. Choć rozum podpowiada, że za mało o nim wiemy, żeby miał zostać zabity :) Rozdział według mnie świetny, nie widziałam tego braku weny. Jedyne co to strasznie szybko mi minął i tak się zastanawiam czy był tak dobrze napisany czy rzeczywiście dość krótki? Ale to nieistotne. Polowanie się rozpoczęło. Muszę zwrócić uwagę na to, że jeszcze nigdy nie czytałam niczego choćby odrobinę podobnego. Gigantyczny plus za to. Dodajmy do tego wasze umiejętności pisania i ładne zdania, gdzie kompletnie niczego bym nie zmienia i wychodzi historia doskonała. Jedyne co to brakuje mi w tym opowiadaniu waszego humoru, który sprawił, że Naucz Mnie latać było tak świetne. Oczywiście nie w tym rozdziale, ciężko tu o humor, mówię raczej o całości.
    Mam nadzieję, że w święta uda wam się coś naskrobac, ale nie na zasadzie presji, że musicie tylko - o mamy czas,zróbmy coś co lubimy - napiszmy nowy rozdział! Bo jak widać macie talent - zarówno pisania ładnych zdań (co aż tak rzadkie nie jest) jak i mnóstwo kreatywności (co z drugiej strony jest BARDZO rzadkie, a przynajmniej takie pokłady jakie można u was znaleźć). Życzę radości przy pisaniu!

    OdpowiedzUsuń
  10. Wooow. To chyba najlepiej opisana masakra w fanficu jaką kiedykolwiek czytałam. Bardzo polubiłam ten rozdział i mogę śmiało stwierdzić, że jest jedym z tych, do których będę często wracać :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Mam nadzieje że Vincety żyje, uwielbiam to opowiadanie i czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  12. Czy naprawdę nikt nie pochyli się nad losem biednego Iana? :) Tylko ten Vincent i Vincent...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biedny Ian :(

      Usuń
    2. Ja pisałam o nim koleżance, marudzac równocześnie na autorki, które bawią się w Martina (<3) za dużo miałam do przekazania w swoim komenatarzu i nie napisałam nawet ⅓. Ale kiedy Ian nie żył to było takie „cooo... Przecież on jest super”

      Usuń
  13. "Czy naprawdę nikt nie pochyli się nad losem biednego Iana?" - taki już los mało znaczących (przynajmniej na pierwszy rzut oka)postaci drugiego, czy nawet trzeciego planu ;) Vincentowi same nadałyście taki rys, że nie sposób przejść obojętnie obok tej postaci. Poza tym, jego szczególne zdolności mogłyby z pewnością przydać się w walce z nieznanym.
    Ian zaś, to taka gorsza wersja Longbottoma, zatem być może miałby szansę pokazać się w nieco lepszej odsłonie, gdyby dane mu było więcej czasu. Póki co, jest jedną z pierwszych, prawie bezimiennych ofiar nowej wojny.
    Bo to już jest wojna, tyle, że na razie nie wiadomo, kto z kim tak naprawdę walczy. Podejrzenia i koncepcje są różne, ale przypuszczam, że odpowiedź wcale nie okaże się tak oczywista.
    Ja też mam nadzieję, że Vincent jednak żyje i pojawi się ponownie w chwili, kiedy będzie najbardziej potrzebny :)

    Weny i przyjemności przy pisaniu następnego rozdziału i wszystkich kolejnych :)

    Margot

    OdpowiedzUsuń
  14. Rozdział jak zawsze świetny. Dowaliłyście z tym Vincentem, ale ja tak jak reszta nie wierzę, że on nie żyje. Nie mogłyście tak szybko zabić jednej z najciekawszych postaci!
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i pewnie kilka razy w tygodniu będę sprawdzać czy są postępy w pisaniu :D życzę dużo weny!
    Kulka

    OdpowiedzUsuń
  15. nie wierzę, jak mogłyście przerwać w takim momencie, to okrutne i nieludzkie :'(

    OdpowiedzUsuń
  16. Wow. Co tu się zadziało, nigdy bym na to nie wpadła co tu się stanie :o jestem w szoku. Rozdział genialny, dużo akcji, to co lubię, wszystko co się stało to po prostu wielkie wow za waszą kreatywność. Hermiona naprawdę dzielna ze tak potrafiła udawać ze jest dobrze. Póki co ja jeszcze Vincenta nie chowam, musicie mi najpierw pokazać jego zwłoki bym to uznała. Wierzę że dał sobie rade. Draco widać ze z odwaga zostawilyscie tego kanonicznego troszkę tchórza, ale to bardzo dobrze, sprawia że jest taki bardziej ludzki? Każdy twierdzi ze on to by zrobił to i tamto ale w obliczu zagrożenia inaczej się to widzi i jak co do czego przychodzi są sparalizowani strachem. Nie da się odczuć ze ten rozdział nie ma nic wspólnego z waszą wena. Ale życzę widać jej i tak dużo a przede wszystkim więcej czasu dla tego opowiadania.

    OdpowiedzUsuń
  17. Następny cudowny rozdział... Dziewczyny, kocham Was! <3

    OdpowiedzUsuń
  18. Rozdział wyszedł naprawdę super!!! Pozdrawiam i życzę wesołych świąt!! 💕

    OdpowiedzUsuń
  19. Dziewczyny czy jest jeszcze szansa na rozdział w tym roku? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety nie :( Choć mamy troszeczkę czasu na pisanie, Cookie znowu dopadło jakieś choróbsko :'(

      Usuń
  20. Cóż nie wiem czy mam rację a może też jestem w błędzie? Ale większąć pisze " Dlaczego Vincent umarł? Że oni nie wierzą w jego śmierć. Itp." Ale czy czasem Hermiona z Darco nie będą cofać się w czasie? Przynajmniej tak pisze z prawej strony blogu. I jestem na siebie zła że podkusiłam się to przeczytać bo strciłam zaskoczenie no ale okey. Nadal jestem ciekawa jak to się rozwinie i uwielbiam to opowiadanie i zobaczyłam że posiadacie jeszcze jedno a że dużo już czytałam to nie jestem pewna czy tamto również ale jak nawet to i tak sobie odświeże pamięć o nim. A tu.. no już nie mogę się doczekać na kolejny rozdział i wracam co jakiś czas by zobaczyć jakie postepy;d Nie lubię komentować i rzadko to robię ale jak nawet nie będzie mi się udawać skomentować to musicie wiedzieć że zostanę z wami do końca tego opowiadania <3

    OdpowiedzUsuń
  21. Ave Wy, hejo hejooo ja, czyli tradycyjna beczka śmiechu w moim wykonaniu.
    Może i byłoby mi do śmiechu, gdyby nie fakt, że wracam niczym syn marnotrawny i proszę o wybaczenie za komentarz, który jak zwykle ukazuje się na samym samiutkim końcu. Jeśli gdzieś tam ze swojego majestatu jesteście gotowe, by zniżyć wzrok i rzucić okiem, a nawet czterema na kajającą się u Waszych stóp istotę, powinnyście wysłuchać także jej tłumaczeń. Otóż istota ta, nota bene wielka fanka wszelkich Dramionowych fików, rzuca się na wszelakie rozdziały, które w swej dobroci publikujecie, czyta je od deski do deski, nucąc w międzyczasie balladę o Waszej doskonałości, a potem wyczerpana tak intensywnym ćwiczeniem, zapomina o komentarzu. Uswiadomilam to sobie dzisiaj, gdy jak zwykle wpadłam na chwilę, by przeczytać datę kolejnego rozdziału. Gdy moje brązowiutkie oko zawędrowało pod rozdział i uświadomiło sobie, że nie ma pod nim mojego komentarza, byłam bliska depresji.
    No aufnie wierząc, że i tym razem jesteście mi w stanie wybaczyć. Tym bardziej, że byl to genialny rozdział i nie mam pojęcia co się Wam w nim nie podoba. Serio.
    Korzystając z okazji, daję Wam kolejnego plusa za pomysł, bo jeszcze nigdy nie spotkałam się z opowiadaniem, w którym to Mugole mściliby się na czarodziejach. Pomijając oczywiście całą otoczkę, czyli wirujące w powietrzu zaklęcia, śmierć bohatera, który moim zdaniem wcale nie zginął i tragiczną sytuację, w której znaleźli się teraz ocalali, podnoszę się i biję brawo.
    A więc; klap, klap, klap.
    Także podsumowując: padłam, leżę i nie wstaję (serio, z łóżka to piszę)
    Iva Nerda

    OdpowiedzUsuń
  22. Genialny :) Kiedy następny rozdział? :) Czekam z niecierpliwością.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  23. Przez ostatnie 2 dni w każdej wolnej chwili czytałam to opowiadanie i sie zakochałam. Trafiłam na nie przypadkiem na jakiejs grupie na Fb, gdzie ktos je polecał i z ciekawości poszukałam w internecie. Jak przeczytałam opis, spodziewałam sie mrocznego opowiadania, którego nie bede w stanie przeczytac dużo za jednym razem, zeby mnie nie przytłoczyło, a jak weszłam w "dziennik" i potem zaczęłam czytać, to byłam w szoku. Zastanawiałam sie, czy nie pomyliły mi sie opowiadania albo czy sobie nie przyśniłam tego opisu, bo z moimi wyobrażeniami nie zgadzało sie nic poza głównymi bohaterami. Jednak było to bardzo pozytywne zaskoczenie - swietnie sie Was czyta, zazwyczaj jak piszą coś dwie osoby, to widać różnice stylów, ja tutaj czegos takiego wcale nie zauwazylam. Juz bardzo dawno nie czytałam żadnego dramione i przez Was chyba znowu utonę w swiecie blogów ;) Kocham poczucie humoru, Draco, Hermione, SCARLET (przede wszystkim) i Vincenta (nie wierze, ze nie żyje, taki skurwyn nie moze umrzeć, złego diabli nie bierze - chociaz sama zawsze uwielbiałam w opowiadaniach zabijać najlepszych bohaterów, miałam wielka frajdę z tego, jak wszyscy sie na mnie o to wkurzają - taki ślizgoński charakterek przeze mnie przemawiał). W tym rozdziale tyle sie działo, dzieki Waszym opisom pewnie bedzie mi sie to teraz snilo, ale czułam sie jakbym byla cały czas w Ministerstwie w jakiejs zaczarowanej bańce, która mnie przed wszystkim chroniła i oglądała to wszystko z boku - okropne doświadczenie, ale cudowne uczucie podczas czytania.
    Taka byłam szczęśliwa, ze juz nie musze czekać az autor(zy) beda mieli czas, zeby napisac i cos wrzucić, bo juz żadnego bloga na bierząco nie czytam, a tu niespodzianka - znowu bede siedziec jak na szpilkach przez następne (hopefully) dni/tygodnie/miesiące i bede zaglądać tu iles razy dziennie, nabijając wam wejścia ;)
    Wybaczcie miejscami brak polskich znaków albo błędy, ale pisze z telefonu w emocjach o 1 w nocy i nie mam siły wszystkiego poprawiać ;)
    Czekam niecierpliwie

    OdpowiedzUsuń
  24. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  25. Kiedy mniej wiecej mozemy się spodziewać rozdziału, juz tyle czekqmy!!! Nie moge sie doczekac!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej :)
      Obecnie wielkimi krokami zbliżamy się do połowy rozdziału, a z racji tego, że zła i okrutna sesja już sobie poszła, rozdział powinien pojawić się na blogu w przeciągu tygodnia.

      Usuń
    2. Wow, dzięki za odpowiedź :D zycze wam duzo weny żeby skończyć ten rozdzial :)

      Usuń
    3. Aż mi się nasunęło pytanie: kim był ten człowiek, który zaatakował gościa w windzie i czy to on nie zdradził czarodziei. Na pewno brał w tym bardzo czynny udział. Akcja szybko się toczy i nagle trach! Odcina się Vincent (ah ten Ian w jego roli...) I nie uwierzę że pieprzony empatia tak po prostu dałby się zabić! Zrobi z nich miazgę! Musi po prostu, no... Biedny Malfoy, strata przyjaciela dla niego jest czymś potwornym, zwłaszcza, że ma ich tak niewiele, a właściwie jednego. Hermiona także nieźle sobie daje radę, ale tak jakoś ogólnie gorzej jej poszło niż za czasów świętej Trójcy. Ciekawa jestem jak się miewa w tej sytuacji właśnie Potter..
      Czekam z niecierpliwością na nowy odcinek i cieszę się, że dobrnęła mnie do końca. Teraz będę mogła trochę czasu poświęcić "naucz mnie latać" ;)
      Dużo weny życzę i oczywiście czasu na pisanie bo niestety wiem jak to jest gdy weny nie brakuje, a doby owszem.
      Pozdrawiam ciepło :)

      Usuń