Pierwsze, co zalało
podświadomość Hermiony, to metaliczny posmak krwi, wypełniającej
wnętrze jej ust. Odruchowo kaszlnęła, pokrywając podłogę
karmazynowymi kroplami. Niewiele widziała, niewielki obraz otoczony
ramami jedynie lekko uchylonych powiek i tak zamazywał się raz po
raz.
Jęknęła cicho, próbując
zmusić swoje obolałe ramiona do ruchu. Całe jej ciało zdawało
się pulsować. Pamiętała tylko huk i ból, gdy coś poderwało ją
w powietrze i z impetem pchnęło na ścianę. Zaklęcie? Tylko kto
mógł ją zaatakować? I dlaczego?
Sunęła dłonią po
podłodze, krzywiąc się za każdym razem, gdy ostre krawędzie
szkła naznaczały delikatną skórę jaskrawą rysą. Owe rysy
przybierały szkarłatną barwę, a wypływająca z nich krew
utrudniała jej podniesienie się z podłogi. Jedna z dłoni
poślizgnęła się na niewielkiej kałuży czerwieni i Hermiona
ponownie wylądowała na ziemi. Głowa zdawała się jej coraz
bardziej ciążyć i jedyne, o czym myślała, to jak łatwo i
przyjemnie byłoby poddać się owijającej się wokół niej czerni.
Gdy już zamknęła oczy,
godząc się na utratę przytomności, do jej uszu dobiegł krzyk
siostry. Przypomniało jej to o śmiertelnym niebezpieczeństwie
grożącym Małej i Ianie, który był z nią w momencie ataku. Dało
jej to siłę, by raz jeszcze spróbować się podnieść.
—
Ian? — wychrypiała cichutko, czując, jakby tym samym wprawiała w
ruch drzazgi wbite w jej gardło. — Ian...
Zaczęła
ostrożnie badać dłońmi podłogę, nadal widząc zaledwie
niewyraźne zarysy przedmiotów. Wśród odłamków szkła, drzazg i
kwiatów skąpanych we krwi wychwyciła plastikowy obiekt. Podsunęła
go niemal pod nos, próbując rozpoznać kształt.
Okulary.
—
Ian — powtórzyła z paniką, słysząc odgłos kroków i
niewyraźne, męskie głosy dobiegające z podwórza.
—
Gotowi? Wchodzimy za trzydzieści sekund...
Hermiona
z jeszcze większą desperacją spróbowała się podnieść.
Dźwignęła się na kolana, szukając swojej różdżki. Pamiętała,
że zostawiła ją na stole, jednak wybuch musiał ją przemieścić.
Gdy
okrążała stół, potknęła się o coś podłużnego, leżącego
na podłodze. Zmrużyła oczy, skupiając wzrok na niewyraźnym
kształcie. Wyciągnęła drżącą dłoń w kierunku pomarańczowej
plamy i jęknęła, gdy poczuła posklejane krwią włosy.
Ian.
—
Dwadzieścia sekund.
Nie
żył. Przyszedł do niej, a już po chwili leżał martwy w jej
salonie. Tu, gdzie jeszcze przed chwilą rozmawiali o pracy. W jej
domu. Tu, gdzie przed chwilą szykowała się z Małą do snu. Tu,
gdzie było bezpiecznie.
—
Dziesięć...
Z
przerażenia gwałtownie nabrała powietrza i zakrztusiła się
własną krwią. Kaszląc i charcząc, gorączkowo zaczęła
przeszukiwać kieszenie Iana.
—
Pięć...
—
Nie... — wychrypiała, rozpinając jego kurtkę, by móc zbadać
jej wewnętrzną kieszeń. — Musisz ją mieć — załkała.
—
Dwie...
—
Musisz...
—
Teraz!
Ciężki
odgłos kroków rozniósł się po pomieszczeniu. Hermiona zamarła,
przyciskając różdżkę do piersi. Obraz nadal jej się rozmywał i
miała wrażenie, jakby ona sama przechylała się raz w jedną raz w
drugą stronę. Przyległa do fotela plecami, starając się oddychać
jak najciszej. Musiała poczekać, aż ci mężczyźni, kimkolwiek
byli, podejdą bliżej. Dopiero wtedy będzie mogła precyzyjnie
rzucić zaklęcie.
Chrzęst
szkła był jedynym ostrzeżeniem. Nie potrzebowała kolejnego.
Wychyliła się i posłała w stronę napastnika czerwony promień.
Ku jej zdumieniu, zaklęcie nie zrobiło na nim żadnego wrażenia,
jedynie cofnął się o krok, jednak nie z powodu obrażeń, a
zaskoczenia. Czerwona smuga rozbłysła, po czym podzieliła się,
przywodząc na myśl niewielką błyskawicę i rozeszła po jego
ciele, stopniowo tracąc na sile.
— Tu
jest!
Rzuciła
się do ucieczki. Wiedząc, że magia na nich nie działa, poderwała
z miejsca szafę, odgradzając się od intruzów. Jeden z mężczyzn
wycelował i oddał strzał. Kula przemknęła przez niewielką
szczelinę między meblem a ścianą i zanurzyła się w
ramieniu dziewczyny.
Wrzasnęła
z bólu i zachwiała się. Ramię zdawało się stanąć w ogniu, a
widok strumienia krwi odebrał jej dech. Załkała z bólu, jednak
nie pozwoliła sobie na choćby chwilę wytchnienia. Chwyciła się
balustrady i zaczęła pokonywać kolejne stopnie, by jak najszybciej
dotrzeć do siostry i stąd uciec.
Napastnicy
zaczęli odsuwać szafę. Bez zastanowienia rzuciła jeszcze jedno
zaklęcie, zwiększając jej wagę. Wiedziała jednak, że to nie
zatrzyma ich na długo.
—
Hermiona! — wrzasnęła, mając nadzieję, że dziewczynka do niej
zbiegnie.
Słysząc
wołanie siostry, mała Hermiona pisnęła i jeszcze bardziej zwinęła
się w kłębek. Wsunęła się głębiej pod łóżko, trzęsąc się
ze strachu. Na dźwięk wystrzału wtuliła się w swojego ulubionego
pluszaka, bezwiednie odmawiając słowa modlitwy, którą nauczyła
ją babcia.
„Niech
to się wreszcie skończy” — powtarzała sobie,
mocniej przyciskając dłonie do uszu, by już więcej nie słyszeć
tych krzyków.
„Niech
przyjdzie Hermiona i mnie stąd zabierze. A jeśli coś jej się
stało?”
Niepokój
o siostrę sprawił, że powoli wypełzła spod łóżka i opuściła
bezpieczną kryjówkę. Drżącą dłonią uchyliła drzwi do swojego
pokoju i krzyknęła na widok umazanej krwią Hermiony, która bez
wahania rzuciła się w jej stronę i mocno ścisnęła za rękę.
Mała
wzdrygnęła się, czując, jak krew z dłoni jej siostry
prześlizguje się między jej palcami. Odruchowo spróbowała się
odsunąć, jednak starsza Granger zacisnęła uchwyt, niemal miażdżąc
jej dłoń. Wszystko zawirowało, obraz korytarza zastąpiła czerń,
nasilona uczuciem napierania ze wszystkich stron. Wszystko to
zniknęło równie szybko jak się pojawiło i już po chwili
znalazły się w najbezpieczniejszym miejscu, jakie przyszło
Hermionie do głowy.
Ministerstwo
Magii.
Nie
tylko ona podjęła taką decyzję. Dziesiątki czarodziejów miotało
się po atrium, szukając odpowiedzi na pytanie, które dręczyło
ich wszystkich. Co się działo? Dlaczego kilkunastu z nich
zaatakowało mugoli i ujawniło istnienie magii?
—
Malfoy! — wrzasnęła Mała, wyłapując w rozbieganym tłumie
blond czuprynę. Zaczęła podskakiwać, wymachując ręką, byle
tylko mężczyzna ich zauważył.
Draco
odwrócił się i od razu podbiegł do Hermiony, która trzęsącą
się ręką próbowała rzucić zaklęcie, by usunąć kulę.
Skrzywił się, widząc plamy krwi, pokrywające jej szlafrok i
złapał ją za nadgarstek.
—
Zostaw. Możesz narobić więcej szkód.
Wyciągnął
różdżkę, jednocześnie rozchylając poły szlafroka. Delikatnie
rozciął materiał bluzki, by mieć pełny dostęp do rany i rzucił
zaklęcie. Gdy tylko pozbył się kuli, natychmiast uleczył jej
ramię.
Hermiona
nie chciała jeszcze bardziej wystraszyć Małej, dlatego zacisnęła
zęby, starając się za wszelką cenę nie zdradzić, że jego
zabieg sprawia jej ból. Gdy napotkała wzrok siostry, posłała jej
drżący uśmiech, który i tak wydawał się być ponad jej siły.
Przymknęła
oczy, wracając do chwili tuż przed atakiem. Czy mogła zapobiec
śmierci Iana? Czy było coś, co zwiastowało nadejście
napastników?
—
Granger.
Ponaglający
ton przełożonego wyrwał ją z chwilowego letargu. Zanim powtórzył
swoje pytanie, dziewczyna zdołała rozejrzeć się po pomieszczeniu,
do którego napływało coraz więcej czarodziei.
— Co
się stało?
Hermiona
rzuciła szybkie spojrzenie w kierunku siostry i przytuliła ją do
siebie, delikatnie gładząc ją po główce. Sprężyste loki
dziewczynki zdołały już uwolnić się z upięcia, okalając
niegdyś zawsze pełną radości twarz, na której teraz z łatwością
można było wyczytać strach. Wydawało jej się, że od beztroskich
chwil przygotowania do snu minęły godziny.
—
Zaatakowali nas.
—
Kto? Kto was zaatakował? Granger!
—
Nie wiem! — krzyknęła, drżącą dłonią przeczesując włosy. —
Przyszedł Ian po jakieś dokumenty, a potem... — Hermiona
przerwała, raz jeszcze widząc przed oczami martwego Iana. Tylko ten
obraz był wyraźny, reszta wspomnień mieszała się ze sobą, co
chwilę ukazując jej umazane krwią ciało. Zignorowała formującą
się w gardle gulę i kontynuowała opowieść: — Później
zobaczyliśmy w telewizji, jak grupa czarodziejów morduje
napotkanych mugoli. Malfoy, wszyscy już o nas wiedzą, o
czarodziejach, o magii... to było wszędzie...
—
Wiem — przerwał jej, gromiąc wzrokiem pracownika Ministerstwa,
który, przechodząc, zderzył się z nim barkiem. — Minister
stworzył już grupy, by najszybciej jak tylko się da zatuszować
całą sprawę. Właśnie rozmawia ze swoim mugolskim odpowiednikiem
— wyjaśnił, kierując się w głąb atrium. — Wiesz, kto was
zaatakował? Ci sami, którzy odpowiadają za te morderstwa?
—
Nie — odpowiedziała, pocierając skroń. — To byli mugole.
Malfoy, poczekaj! — zawołała, chwytając go za ramię, gdy
blondyn przyśpieszył krok.
—
Granger, jeśli to prawda, jeśli zaatakowali was mugole to oznacza,
że to wszystko było z góry zaplanowane. Morderstwa, atak na was...
To nie był zbieg okoliczności, co więcej...
—
Nie działała na nich magia.
Draco
zatrzymał się gwałtownie, rzucając jej przez ramię
niedowierzające spojrzenie. Zmarszczył brwi, zastanawiając się
nad czymś głęboko i po krótkiej chwili pokręcił głową.
— To
niemożliwe. Byłaś w szoku, mogłaś po prostu nie wycelować...
—
Trafiłam. Wiem to — odpowiedziała z siłą w głosie. — Nie
wiem jak, ale zaklęcie po prostu.... po prostu rozpłynęło się na
nim. Malfoy, jeśli takich grup jest więcej, jeśli zaczną na nas
napadać, czarodzieje mogą być bez szans.
Blondyn
odwrócił się w jej stronę, mierząc w nią rozeźlonym
spojrzeniem. Odkąd usłyszał roznoszące się po gmachu
Ministerstwa syreny alarmowe, nieustannie narastał w nim niepokój,
podsycany kolejnymi wieściami, które napływały do nich z samego
serca Londynu. Ucieczka sprawców napaści, kolejne ataki oraz
zamieszki wśród mugoli tylko pogarszały sytuację, wabiąc
czarodziei do miejsca, które w myślach wielu z nich stanowiło
bezpieczną kryjówkę. W emanującym niegdyś magią i duchem wielu
pokoleń czarodziejów atrium czuć było odór strachu stłoczonych
w pomieszczeniu czarodziejów, których z każdą minutą przybywało.
Zrobił krok w jej stronę,
czując, jak narastające emocje wrzą pod jego skórą, czekając
tylko na to, aż przestanie nad nimi panować. Nie wiedział dlaczego
akurat teraz był tak bliski utraty panowania. Być może nawet on
nie był w stanie dłużej odizolowywać się od krzyków,
widoku rannych i kolejnych zabitych. A być może po prostu nie był
w stanie znieść kolejnych złych wieści z ust osoby, co do
której był pewien, że będzie jedną z tych, które znajdą jakieś
rozwiązanie.
— Przestań
histeryzować — niemal wysyczał, gdy z trudem oderwał
wzrok od słaniającego się na nogach Aurora. —
Zapewne zaatakowali was jedni z tych, którzy odpowiadają za ataki
pod pałacem. Zastanów się. Mugole odporni na magię? Mugole,
którzy nagle wiedzą, gdzie mieszkasz? To musieli być czarodzieje,
nawet nie zauważyłaś, jak rzucali zaklęcie tarczy. A gdy tylko
ich złapią, osądzą i naprawią szkody, wszystko wróci do normy —
dodał, choć z każdą chwilą narastało w nim przekonanie, że się
myli.
—
Skoro tak to dlaczego używali broni mugoli? Wiem, co widziałam —
odpowiedziała, unosząc głowę. — Minister musi się o tym
dowiedzieć.
—
Hermiona, chcę do domu — jęknęła płaczliwie jej siostra,
uwieszając się jej na ręce. — Zabierz mnie do domu.
—
Jeśli naprawdę jest tak jak mówisz, w co szczerze wątpię,
ujawnienie magii jest ostatnią rzeczą, o którą Minister powinien
się teraz martwić. Pójdziemy do niego, opowiesz wszystko dokładnie
ze szczegółami i odeślemy ją do twoich rodziców — zarządził
arystokrata.
Widząc,
jak jego sekretarka bierze siostrę na ręce, wyciągnął różdżkę,
by zamienić ich poplamione krwią szlafroki w płaszcze. Rzucił
zaklęcie i chwilę później atrium wypełnił wrzask.
—
Znajdą nas! Przez ciebie nas znajdą!
Wszyscy
jak jeden mąż zamilkli, wpatrując się młodego czarodzieja,
który, podobnie jak Hermiona, przybył do Ministerstwa nosząc na
sobie ślady stoczonej walki. Gdy Draco rozejrzał się, zauważył,
że takich osób jest znacznie więcej.
— O
czym ty mówisz?
—
Ich przyciąga magia! Przyjdą tu!
W
pomieszczeniu nastała głucha cisza, zdając się zasysać wszystko
wokół: odgłosy niedawnych rozmów, szelest peleryny czarodzieja,
który przemknął tuż obok, a nawet narastający wśród nich
strach. Wszystko to znikło w ułamku sekundy, by po chwili
rozbrzmieć echem, które z każdą chwilą przybierało na sile, a
Draconowi zdawało się, że wszystkie te dźwięki rozbrzmiały w
jego głowie, tylko po to, by rozsadzić ją swoją siłą.
Podobnie
jak wielu innych upadł na kolana, czując jak ból odbiera mu władzę
nad ciałem. Zakrył dłońmi uszy, łudząc się, że uda mu się
odseparować od przenikliwych pisków, jednak wszelkie jego wysiłki
okazały się nadaremne. Jęknął i zadrżał, gdy dźwięk przybrał
na sile, a on sam był zdolny tylko do tego, by odczuwać ten
przenikliwy ból. Nie uciekał. Nawet nie próbował otworzyć oczu w
obawie, że najmniejszy ruch przyczyni się do wzrostu jego
cierpienia. Chciał tylko, żeby to wszystko się skończyło.
Gdy
już całkowicie zatracił się w bólu, myśląc, że utracił
zdolność odbierania jakichkolwiek innych bodźców, wzdrygnął
się, słysząc huk przedzierający się przez barierę złożoną z
dotychczasowego pisku. I choć za wszelką cenę starał się
powstrzymać przed tym swoje ciało, te, jakby zupełnie go nie
słuchając, powoli uchyliło powieki, ukazując mozolnie tworzącą
się karmazynową ścieżkę, przecinającą marmurową posadzkę.
Wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany, do czasu kiedy jego uszu
dobiegł kolejny huk, tym razem jeszcze głośniejszy. Odwrócił się
w tamtym kierunku i odruchowo zaczął się cofać, przeklinając
mokre od potu dłonie, które ślizgały się po podłodze.
Parę
metrów dalej kolejne ciało czarodzieja upadło z głuchym łoskotem
na posadzkę, chwilę po tym, jak otrzymało śmiertelny strzał w
tył głowy. Blondyn zacisnął powieki, gdy dźwięk w jego głowie
przybrał na sile, jednak nawet to nie uchroniło go przez obrazem
rozrastającej się kałuży krwi i pustych oczu, które zamarły
z wyrazem niesprawiedliwości.
Kolejne
wystrzały były coraz głośniejsze, raz po raz odmierzając moment,
w którym nadejdzie jego kolej. Otworzył oczy, starając się za
wszelką cenę nie dopuścić do siebie ogromu rzezi, jaka miała tu
miejsce. Chwycił różdżkę, mierząc w jednego z napastników
przebranego w czarodziejskie szaty i rzucił zaklęcie. Odgłosy w
jego głowie zdawały się na przemian zanikać i przybierać na
sile, przywodząc na myśl rozstrojone radio, jednak on zdawał się
być już zbyt słaby, by podjąć walkę. Obrazy zaczęły się
zlewać, ukazując całą gamę barw, jednak zdołał jeszcze
zobaczyć, jak czerwony promień trafia w napastnika i rozchodzi się
po jego ciele, nie pozostawiając żadnych śladów. Zwymiotował.
Ostry
odór tylko wzmógł chaos pustoszący jego ciało. Jęknął, gdy
ból ponownie się wzmógł, co Draco mógł tylko przyrównać do
stalowych oków, zaciskających się wokół jego głowy coraz
bardziej i bardziej. Skulił się, szykując na kolejną falę,
jednak ta nie nadeszła.
Powoli
uniósł głowę, z trudem koncentrując wzrok na walczących.
Wydawało się, że tylko część czarodziejów musiała mierzyć
się z tym samym, co Draco, pozostali próbowali walczyć z mugolami,
odbijając w ich stronę pociski. Oszołomiony, nie zdawał sobie
sprawy z tego, że ktoś potrząsa jego ramieniem. Dopiero po chwili
odwrócił się, napotykając zaznaczoną łzami i krwią twarz małej
Scarlet. Jej usta poruszyły się, jednak nie dotarło do niego żadne
słowo.
—
Hermiona — wyczytał z ruchu jej warg.
Podniósł
się z posadzki i zaczął wycofywać się z dziewczynką, znajdując
schronienie za jednym z filarów. Przez cały czas rozglądał się
za Hermioną, jednak w rozbieganym tłumie znalezienie jej graniczyło
z cudem.
—
Gdzie ona jest?
—
Nie wiem — odpowiedziała płaczliwie mała, rozglądając się w
poszukiwaniu siostry. — Do domu. Znajdź ją i weź nas do
domu.
Klnąc
pod nosem, blondyn chwycił dłoń Scarlet i rzucił się w kierunku
jednego z wyjść dla interesantów. Skoro napastników rzeczywiście
przyciągała magia, teleportacja mogła jedynie sprowadzić ich do
rodziców Granger.
Drżącą
dłonią nacisnął przycisk przywołujący budkę telefoniczną.
Widząc, że nic się nie dzieje, zaczął wściekle w niego uderzać.
—
Kurwa mać! — ryknął, gdy dotarło do niego, że prawdopodobnie
wszystkie drogi ucieczki zostały zablokowane.
—
Malfoy!
Zaalarmowany
krzykiem małej, odwrócił się i zamarł, widząc celującego do
nich mugola. Szarpnął dziewczynkę za siebie, jednak nim napastnik
oddał strzał, sklepienie nad nim zawaliło się, chowając jego
ciało pod stertą gruzu.
— Na
co czekasz? — syknęła Hermiona, broniąc ich przed kolejnym
mugolem. — Malfoy, przejście!
—
Nie działa.
Dziewczyna
rzuciła kolejne zaklęcie i schowała się za sąsiednim filarem.
Otarła pot z czoła, zastanawiając się, co im pozostało. Jedyne,
co przychodziło jej do głowy to teleportacja. Być może uda im się
wtopić w tłum, nim odnajdą ich czarodzieje współpracujący z
napastnikami. Być może uda im się ukryć i przeczekać wszystko w
bezpiecznym miejscu do czasu aż odpowiedzialni za napaść
czarodzieje zostaną schwytani. Malfoy miał rację. Oboje ją mieli.
Dotarło to do niej, gdy zobaczyła, jak grupa czarodziejów ochrania
oddziały mugoli, jednak było już za późno. W obliczu ataku
i zdrady była ich zaledwie garstka, zbyt mało, by mogli stanąć do
walki. Słysząc przeszywające powietrze charakterystyczne trzaski
towarzyszące teleportacji, podjęła decyzję i krzyknęła do
siostry:
—
Gdy rzucę zaklęcie biegniecie do mnie i łapiecie mnie za ręce!
Draco
skinął głową i wychylił się, sprawdzając, jak radzą sobie
pozostali. Gęsta, czerwona posoka pokrywająca niegdyś
nieskazitelne atrium Ministerstwa sprawiła, że na nowo poczuł
duszący w gardle odór śmierci, a widok napływających mugoli
nieustannie rozsiewał w jego głowie myśl, że i jego krew zmiesza
się z krwią pozostałych. Gdyby tylko miał z powrotem swoją
różdżkę! Jakąkolwiek różdżkę...
Wrócił
wzrokiem do Hermiony, przygotowując się do biegu i zmarszczył
brwi, widząc wyraz jej twarzy. Dziewczyna ze skupieniem wpatrywała
się w coś, co znajdowało się daleko przed nią, gestem nakazując
im nie ruszać się z miejsca. Odwrócił się i skrzywił na widok
fontanny, w którą wgapiała się Hermiona.
„Niby
jak ma nam to pomóc?”
— pomyślał, kuląc się, gdy tuż obok roztrzaskało się jedno z
luster.
—
Granger!
Ku
jego zdumieniu, kasztanowłosa podbiegła do nich, jednym ruchem
różdżki zatrzymując mugoli w miejscu, pokrywając podłogę grubą
taflą lodu.
— W
fontannie ukryte są klucze — wydyszała, tworząc wokół nich
barierę ochronną. — W każdej rzeźbie jest klucz do innego
tunelu. Grot włóczni centaura, ucho skrzata, różdżka czarodzieja
i sakwa goblina.
—
Zaczekaj — syknął blondyn, zaciskając dłoń na jej ramieniu. —
Skąd pozostali będą wiedzieli gdzie są tunele...?
—
Harry im powie.
—
Potter? — zapytał, jednak Hermiona zdawała się go nie usłyszeć.
Wyrwała ramię z jego uścisku i pobiegła w stronę fontanny.
Zaklął pod nosem i w ostatniej chwili zdołał zatrzymać małą
Scarlet, która wyrwała się w pogoni za siostrą.
—
Stój, do cholery!
—
Ale Hermiona...
—
Poradzi sobie — przerwał, przykucając przed dziewczynką. —
Jest przecież czarownicą.
—
Oni też byli — odpowiedziała, pociągając nosem, starając się
za wszelką cenę nie patrzeć na znajdujące się w pobliżu
ciała. Wtuliła się w arystokratę i zadrżała od powstrzymywanego
szlochu. — A co będzie, jeśli...
— Nie będzie, zobaczysz. Twoja siostra świetnie sobie radzi.
— Na pewno lepiej niż ty —
dotarł do niego stalowy, zimny głos na chwilę przed tym,
jak usłyszał dźwięk zwalnianego spustu i poczuł przytkniętą do
głowy broń. — Wstawaj.
Draco ociągał się z wykonaniem rozkazu, ukradkiem rozglądając
się w poszukiwaniu różdżki.
— To
nawet zabawne, patrzeć, jak przeświadczeni o własnej doskonałości
czarodzieje padają jak muchy, jedna po drugiej, pozbawieni jedynej
obrony, która okazała się bezużyteczna. Jakieś ostatnie słowa?
— zapytał mężczyzna, przechylając lekko głowę. Gdy jego wzrok
padł na stojącą obok dziewczynkę, jego twarz wykrzywił grymas,
będący zaledwie parodią uśmiechu. Skierował broń na Małą i
powiedział: — A może najpierw powinienem zająć się tym brudnym
bękartem?
Draco raptownie odchylił
głowę do tyłu, uderzając nią w twarz napastnika. Gdy ten
zachwiał się i zaklął pod nosem, blondyn odwrócił się,
korzystając z chwilowego zamroczenia przeciwnika i wytrącił mu
broń z ręki. Ulga, jaką poczuł, niemal natychmiast została
zagłuszona przez precyzyjny cios mugola. Zgiął się wpół,
próbując zaczerpnąć choć odrobinę powietrza, jednak jego
przeciwnik mu na to nie pozwolił. Arystokrata poczuł gwałtowne
szarpnięcie i chwilę później został przygwożdżony do ściany.
Uchylił się przed kolejnym ciosem i odepchnął od siebie
napastnika. Serce podeszło mu do gardła, gdy zobaczył, że wśród
gruzów, zaledwie kilka metrów od miejsca, w którym teraz znajdował
się mugol, leży jego broń. Draco rzucił się w jej stronę
dokładnie w tym samym momencie, co on, jednak zdawał sobie sprawę
z tego, że jego przeciwnik ma przewagę. Zaledwie dwa metry. Tak
niewiele, a może zadecydować o śmierci jednego z nich.
Upadł na podłogę,
jednak było już za późno. Na chwile przed tym, jak poczuł chód
metalu na swojej skórze, dostrzegł błysk tryumfu w przepełnionych
nienawiścią oczach nieznanego mu mugola.
Mówią, że na chwilę
przed śmiercią człowiek ma wgląd w całe swoje życie. Sceny
radości, smutku, sukcesy i porażki, a także niespełnione
marzenia... wszystkie one mieszają się ze sobą, tworząc niezwykłą
mozaikę przedstawiającą twoje jestestwo. On, zanim usłyszał
wystrzał, nie był w stanie nawet przywołać twarzy swoich
bliskich.
„Dziwne”
— pomyślał. Spodziewał się, że
wylewająca się z rany krew będzie palić jego ciało, a w miejscu
rozdarcia skóry będzie czuł niewyobrażalny ból. Zamiast tego
czuł tylko chłód stali. Chłód i nic więcej. Dopiero po chwili
dotarło do niego uczucie rozlewającego się ciepła, ale było ono
oddalone, zupełnie jakby wydobywało się z zewnątrz. Spojrzał
w twarz napastnika, którego oczy zastygły z wyrazem nienawiści i
wpatrywały się w niego, dopóki ktoś nie zrzucił go z niego
niczym szmacianą lalkę.
—
Vincent? Co ty tu robisz?
Brunet
wyciągnął dłoń i pomógł przyjacielowi wstać, w dalszym ciągu
trzymając jedną z broni mugoli.
—
Ratuję ci dupsko. Znowu. — Skrzywił się i potarł oparzenie na
dłoni. — Strasznie to cholerstwo nieporęczne — oznajmił.
Machnął różdżką, tworząc tym samym iluzję, przedstawiającą
ślepy zaułek w tym samym momencie, w którym podeszła do nich
Scarlet.
— Jesteś cała? —
zapytał Vincent, przyglądając się jej badawczo. —
To dobrze —
oznajmił, gdy dziewczynka pokiwała głową. —
Smoczyca urwałaby mi to i owo, gdyby ci się coś
stało.
— Widziałeś się z Granger?
— Aha. Przy fontannie —
odpowiedział Lloyd wychylając się z ich tymczasowej
kryjówki. — To
ona powiedziała mi, gdzie cię szukać, więc gdy to wszystko się
skończy, wypadałoby żebyś dał jej podwyżkę. Widać, że się
dziewczyna stara.
— Chcę już do Hermiony —
powiedziała cicho Scarlet, kuląc się na dźwięk
wybuchu.
— Gdy tylko otworzą tunele —
oznajmił Vincent, z uwagą przyglądając się walkom
przy Fontannie Braterstwa. —
Masz różdżkę?
Zanim blondyn zdołał cokolwiek
odpowiedzieć, w jego dłoni wylądowała przywołana przez Vincenta
różdżka. Skinął mu głową w podziękowaniu, czując się nieco
bezpieczniej. Po raz pierwszy od chwili ataku w jego głowie pojawiła
się myśl, że nie wszystko zostało stracone.
— Gdzie są te tunele? —
zapytał Malfoy, lustrując wzrokiem pomieszczenie,
zupełnie jakby dzięki temu zdołał dostrzec ukryte korytarze, o
których istnieniu nie miał pojęcia.
— To wiedzą tylko Dzierżący
Klucze. Tak przynajmniej mówił Harry.
— Potter?
Vincent zaprzeczył. Skinieniem głowy
wskazał wędrującą przez Atrium postać która nie przejmowała
się wystrzelonymi pociskami. Co więcej, Draco był niemal pewien,
że ów mężczyzna został kilkukrotnie trafiony, jednak zdawał się
tego nie zauważyć. Jego sylwetka rozpłynęła się w miejscu
trafienia, zupełnie jakby składała się z dymu.
— Co do… —
wyszeptał blondyn, jak zahipnotyzowany wpatrując się
w starego poczciwego portiera Harry’ego, którego codziennie mijał
w drodze do swojego gabinetu.
— Niezły cyrk, co?
Draco zdawał się nie słyszeć słów
przyjaciela. Nieopodal Harry'ego dostrzegł bowiem inną postać,
która wydała mu się znajoma. I choć cała była odziana w czarną
pelerynę, a twarz jej skryta była za kapturem, chłopak był
pewien, że gdzieś już ją widział. Co więcej, nie mógł się
oprzeć wrażeniu, że ją zna. Wstrzymał oddech, gdy pochwyciła
jego spojrzenie. Chwilę później już jej nie było, zupełnie
jakby rozpłynęła się w powietrzu.
— Zniszczyć fontannę! —
rozbrzmiał głos jednego z przywódców atakującej
grupy.
— O cholera…
— Wiedzą, już wiedzą.
Spojrzeli po sobie i niemal w tym samym
momencie skinęli głowami. Blondyn nachylił się nad Scarlet
i powiedział:
— Musisz się trzymać blisko nas,
rozumiesz?
— Tak —
powiedziała, wsuwając swoją drobną rączkę w jego
dłoń.
— Mam cholernie złe przeczucia —
powiedział Lloyd i zrobił pierwszy krok, rzucając na
nich zaklęcie ochronne.
Draco wzmocnił uścisk i ze złością
spojrzał na przyjaciela.
—
Pierdol się. Razem z tymi przeczuciami, cyrkiem i chorymi żartami.
Nie
był bohaterem i dobrze o tym wiedział, a jego pokłady odwagi można
byłoby porównać do ilości włosów na niemalże łysej głowie
starego portiera, który najwyraźniej był jakiegoś rodzaju duchem.
Bał się, bał się cholernie mocno i marzył jedynie o jak
najszybszej ucieczce. Choć domyślał się, że zachowanie Lloyda to
jego niezbyt moralny sposób na odreagowanie tego, co tkwiło głęboko
w nim samym, każde jego słowo dodawało tylko do tej mieszanki
kolejne uczucie: gniew. Może to i dobrze, ponieważ sprawił on, że
chwycił mocno różdżkę, po raz kolejny wymienił spojrzenia z
Vincentem i zaczął biec w kierunku fontanny.
W
pierwszej chwili wydawało mu się, że uczucie pewności siebie,
które nagle się w nim pojawiło, wywołane zostało przez przypływ
adrenaliny i świadomość tego, że podjął walkę. Pomimo tego, że
zewsząd padały strzały i kilkukrotnie niemal nie został
ugodzony zaklęciem, nieustannie dążył do celu, nie zważając na
grożące im niebezpieczeństwo. Dopiero, gdy dotarło do niego, że
nie ma w nim ani krztyny strachu, z furią posłał połamaną ławę
w stronę mugoli i odwrócił głowę w stronę przyjaciela.
—
Lloyd, wypierdalaj z mojej głowy i zajmij się w końcu czymś
pożytecznym!
—
Robię to, co potrafię najlepiej — wycedził przez zęby,
zatrzymując pędzące w ich stronę kule.
— To
bądź w tym bardziej kreatywny, do cholery!
Kreatywność
Vincenta Lloyda ukazała się w najgorszym z możliwych sposobów.
Draco, zaalarmowany krzykiem jednego z mugoli, odwrócił się w jego
stronę i zamarł na chwilę na zastały widok. Zaledwie kilka metrów
dalej ciała poległych podnosiły się z posadzki, wezwane do walki
przez swojego stwórcę, który z błyskiem w oku nakazał im ruszyć
na ich przeciwników. Arystokrata przyciągnął do siebie Scarlet,
zasłaniając jej widok będący idealnym wręcz materiałem na
koszmary.
Vincent,
wyczuwając siłę spojrzenia przyjaciela odwrócił się w jego
stronę i lekceważąco wzruszył ramionami na oskarżenie
płynące z jego oczu. Już wkrótce mugole wycofywali się przed
grupą Inferiusów, które nieczułe na zadawane im rany parły do
przodu, wypełniając wolę Lloyda. I choć Draco był wściekły na
przyjaciela za posłużenie się czarną magią, musiał przyznać mu
rację: na chwilę obecną Inferiusy zdawały się najlepszą bronią
do walki z mugolami, choć wielu będzie uważało wezwanie ich
za czyn niemoralny. Cóż, najwyraźniej Vincent Lloyd nie miał
problemów ze swoją moralnością.
—
Jesteś popierdolonym psychopatą, Lloyd — wysyczał blondyn, gdy
dotarli do fontanny.
Brunet
parsknął ponurym śmiechem i rzucił niemal na oślep kolejne
zaklęcie.
— I
dobrze. Popierdoleni psychopaci statystycznie żyją dłużej.
—
Nienawidzę cię. W tej chwili po prostu cię nienawidzę, Lloyd.
Vincent
zamarł na krótką chwilę, zmrużył oczy i posłał w jego stronę
obraźliwy gest.
—
Mnie nie oszukasz, Blondie.
Otoczeni
przez barierę ochronną utworzoną wokół fontanny wreszcie mogli
zaznać odrobinę wytchnienia. Oparli się o jeden z posągów,
próbując złapać oddech po szaleńczym biegu. Zauważywszy grupę
czarodziejów, którzy odłączają się od reszty, blondyn trącił
ramieniem przyjaciela. W ciszy obserwowali jak opuszczają bezpieczną
kryjówkę i kierują się do miejsca, w którym miało ukazać się
im wejście do tunelu. Gdy dobiegli do marmurowej ściany, bloki
kamienia rozsunęły się, ukazując niewielką grotę. Chwilę
później przejście zniknęło.
— A
co jeśli nie znajdziemy nikogo z kluczem?
—
Muszą tu przyjść — odpowiedział Draco, wskazując na pobliski
posąg. — Mówiła, że jeden z kluczy jest w sakwie goblina.
Vincent
pokiwał głową. Widząc, jak otaczająca ich bariera słabnie,
ponownie rzucił zaklęcia ochronne, z uwagą przyglądając się
kolejnej grupie uciekinierów. Im mniej ich zostawało, tym bardziej
wątła wydawała się magiczna ochrona, która odgradzała ich od
mugoli i współpracujących z nimi czarodziejami. Pomimo ich prób
odnowienia jej, w świetlistej powłoce co rusz pojawiały się nowe
szczeliny.
—
Hermiona! — wykrzyknęła Mała, wyrywając rączkę z uścisku
Dracona.
Dziewczyna
objęła mocno siostrę, głośno wypuszczając powietrze z płuc.
Zdawało jej się, że minęły wieku odkąd się rozdzieliły. I
choć bardzo chciałyby już nigdy nie musieć wypuścić jej z
objęć, po raz ostatni zapewniła ją, że wszystko będzie dobrze i
wstała, celując w posąg goblina.
Kiedy
opadł pył i kurz, wyciągnęła rękę w kierunku żeliwnego
klucza, który był ich ostatnią nadzieją na wydostanie się z tego
miejsca. Niemal już czuła jego chłód w swojej dłoni, gdy silne
uderzenie odrzuciło ją w bok. Syknęła, lądując na podłodze.
Uniosła się na łokciach i z zawiścią obserwowała, jak klucz
ląduje na wyciągniętej dłoni Teodora Notta. Rzuciła zaklęcie,
jednak zostało ono odbite przez jednego z jego towarzyszy. Chwilę
później, nie zważając na los pozostawionych przy fontannie
czarodziei, wyszli spod osłony, kierując się do jednego z tuneli.
Gdy
tylko opuścili teren fontanny, otaczająca ją zasłona pękła pod
naporem ataków mugoli.
—
Pięknie — mruknął Vincent, machając różdżką w stronę
gruzów, powodując tym samym, że ciężkie kamienne bloki uniosły
się, formując coś na kształt zapory, mającej za zadanie
zatrzymanie atakujących. — Co teraz?
Draco
rozejrzał się po zniszczonym pomieszczeniu w poszukiwaniu
jakiejkolwiek drogi ucieczki, podobnie jak reszta stłoczonych w
grupie czarodziejów.
—
Tam! — zawołał, widząc, jak niewielka zgraja biegnie w ślad za
rudowłosym mężczyzną.
Lloyd
zerknął w ich kierunku i powoli zaczął się wycofywać.
—
Będę bardzo rozczarowany, jeśli ten rudy karzełek nie ściska w
dłoni klucza — mruknął, po czym wymienił spojrzenia z Hermioną,
która razem z nim utrzymywała kamienną zaporę. — Weź tą tutaj
na ręce i biegnijcie. Ja nieco rozruszam towarzystwo — dodał, z
mściwym uśmiechem posyłając jeden z głazów w stronę
napastników.
Dziewczyna
nie zastanawiała się długo. Schyliła się, podniosła Małą i
ruszyła za pozostałymi.
—
Zamknij oczy — wydyszała, widząc kilka Inferiusów przed nimi.
Siostra
posłusznie zacisnęła powieki, chowając zapłakaną twarz w jej
włosach. Obie słyszały krzyki czarodziejów, głośne trzaski
aportacji, gdy niektórzy z nich tracąc nadzieję, przenosili się,
tym samym stawiając na szali swoje własne życie, jak i życie
swoich bliskich. Tuż za nimi podążał Draco, który raz po raz
odwracał się, osłaniając całą ich trójkę. Nawet Vincent
przestał walczyć i zaczął już biec do otwierającego się
przejścia.
Draco
wbiegł do środka jako ostatni i uskoczył w bok, unikając
bezpańskiego zaklęcia. Czując chłodny kamień tuż obok
pulsującej, pokrytej potem skroni niemal zapłakał z ulgi. To i
głośny zgrzyt zamykającego się przejścia było obietnicą
przynajmniej pozornego spokoju i bezpieczeństwa.
—
Niech to cholerstwo szybciej się zamyka! — krzyknął jeden z
mężczyzn.
Blondyn
w pełni się z nim zgadzał, jednak nie miał już sił, by choćby
skinąć głową. Rozejrzał się po ich niewielkiej grupce. On,
Hermiona, Scarlet, niewielkie stado roztrzęsionych kobiet, w tym
jedna staruszka i pięciu mężczyzn, na oko w podobnym do jego
wieku.
—
Kurwa — mruknął niemal nieświadomie, gdy w pełni dotarł do
niego co się przed chwilą stało.
Hermiona
miała rację. Część nich, czarodziei zdradziła i razem z
mugolami zabijali pozostałych i tylko Merlin wiedział, jak
wyglądała sytuacja na zewnątrz.
Gdzieś
podświadomie Draco czekał na odpowiedź Lloyda. Był pewny, że od
razu rzuci coś w stylu: "och, tak, przydałaby się jedna",
jednak nie doczekał się ani tego, ani innego tekstu. To sprawiło,
że momentalnie otrzeźwiał z odrętwiającego poczucia ulgi i raz
jeszcze rozejrzał się po tunelu.
—
VINCENT!
Rzucił
się ku zamykającemu się przejściu, próbując zablokować je
własnym ciałem. Oparł się o wilgotną ścianę, odpychając od
siebie przysuwający się właz.
—
Pospiesz się! — ryknął, czując, że jego działania zdają się
na nic.
Przejście
zamykało się i wiedział, że jeśli w porę nie odpuści, zostanie
zmiażdżony. Spojrzał na przyjaciela, który pozbywszy się
przeciwnika, biegł w jego stronę. Odetchnął z ulgą. Nie mogło
ich dzielić więcej piętnaście metrów. Wszystko powinno być
dobrze.
Jeden
z mugoli zaważył wychylającego się z przejścia arystokratę i
skierował broń w jego stronę. Być może nie miał z nią wiele
doświadczenia, a być może to wiek sprawił, że spudłował. Kula
trafiła tuż obok głowy Dracona.
—
Co ty wyprawiasz?! — krzyknęła jedna z kobiet.
—
Wracaj tu!
—
Przez ciebie nas zabiją!
—
Jeszcze... chwilę — jęknął, napinając mięśnie do granic
możliwości.
Ponownie
spojrzał na przyjaciela i serce podjechało mu do gardła. Jeden z
mugoli leżących na posadzce nagle uniósł rękę i chwycił
Vincenta za kostkę. Ten zaklął i wylądował w jednej z kałuż
krwi.
—
Vincent!
Brunet
spojrzał na niego. Arystokrata przez chwilę miał wrażenie, że na
jego twarzy widnieje całkowita pustka, jakby zupełnie nie
przejmował się tym, że za chwilę zginie.
—
Różdżka — szepnął, po czym odwrócił się do swojej grupy i
powtórzył: — Różdżka! Do cholery, dajcie jakąś różdżkę!
—
Nie! — warknął do Hermiony Barry. — A jeśli będą mogli nas
przez to śledzić? Będą czekali na końcu tego przeklętego
tunelu!
Nim
Draco zdołał cokolwiek powiedzieć, ktoś chwycił go za ramię i
wciągnął do środka. Przejście zamknęło się z hukiem.
Przez
chwilę stał w bezruchu, z ciężkim oddechem wpatrując się we
właz oddzielający go od przyjaciela. Słyszał, jak pozostali
zaczynają omawiać swoje dalsze kroki i po chwili ruszają wgłąb
tunelu, jednak on nie mógł się ruszyć.
Vincent
Lloyd nie żył. Albo umrze w przeciągu kilku następnych sekund.
—
Kurwa! — wrzasnął, uderzając pięścią w twardy kamień, jednak
ból fizyczny był niczym w porównaniu z tym, który powoli zaczął
rozlewać się wewnątrz niego.
Na
początku nie czuł nic, zupełnie jakby umysł odrzucił śmierć
Vincenta, choć oczy wiernie oddawały każdy pojedynczy obraz,
sekunda po sekundzie. Do jego wnętrza wkradła się złudna
nadzieja, fałszywe znieczulenie wsączające mu do głowy naiwne
myśli. A może zdołał się uratować? Może zdążył uciec? Może
celujący do niego mugol ostatecznie nie oddał strzału? W końcu
jednak musiał przyjąć to, co mówiło mu całe jego jestestwo, a
potworna świadomość odebrała mu dech. Spod zaciśniętych powiek
spłynęły łzy, a kiedy do rozpaczy dołączyła wściekłość,
raz jeszcze uderzył we właz, który miał być zapowiedzią
bezpieczeństwa i wytchnienia, a stał się symbolem śmierci i jego
słabości.
Mała
Granger podskoczyła, jednak nawet nie pisnęła. Pociągając
noskiem patrzyła, jak jej siostra powoli podchodzi do mężczyzny i
kładzie mu dłoń na ramieniu.
—
Musimy iść dalej — wyszeptała współczująco.
Draco
dopiero po chwili spojrzał na nią i choć było to dziwne, na widok
cierpienia wymalowanego na jej twarzy, zrobiło mu się lżej. Smugi
brudu pokrywające jej policzki, zaschnięta krew w kąciku ust...
Poczuł się lepiej, wiedząc, że inni też ciepią, bo w tej chwili
nikt nie zasługiwał na to, by czuć się lepiej od niego. Nie
chciał czuć wokół siebie jakiejkolwiek obecności, ale wiedział,
że jeżeli chciał przetrwać, musiał iść z resztą, dlatego
odepchnął się od przejścia i z poczuciem pustki i odrętwienia
podążył wgłąb korytarza.
—
Nic cię nie boli?
Mała
zerknęła na siostrę i pokręciła głową.
— Na
pewno?
—
Tak.
—
Posłuchaj — zaczęła Hermiona, przykucając przed siostrą. —
To, co się tam wydarzyło... Jeśli coś się będzie działo,
natychmiast biegnij do mnie. Teraz będziemy iść tym tunelem, nie
wiemy jak długo. Cokolwiek by się nie działo, nie odchodź ode
mnie i od grupy. Kiedy stąd wyjdziemy, znajdziemy sposób, żeby
zabrać cię do rodziców.
— A
ty? Co będzie z tobą?
— A
ja zajmę się wszystkim — odpowiedziała, zapinając jej płaszczyk
po samą szyję. — I zadbam o to, żebyś była bezpieczna —
dodała, przytulając siostrę.
Dziewczyna
wyprostowała się, chwyciła jej dłoń i dołączyła do
czekającego na nie Dracona. Razem zamykali ponury pochód, w
milczeniu pokonując kolejne metry.
Nie
wiedzieli, jak długi był tunel, jednak był na tyle szeroki, że
ich troje mogło bez problemu iść ramię w ramię. Na szczęście
było tu sucho i póki co nie natknęli się na jakiekolwiek żadnych
ślady świadczące o obecności szczurów. Kamienne ściany, lekko
zaokrąglony sufit - tunel zdawał się być ponurą parodią jednego
z korytarzy prowadzącego do lochów w Hogwarcie.
Hermiona
nawet nie próbowała rozmawiać z Draconem, gdyż wiedziała, jak
teraz zareagowałby na jakiekolwiek słowa pocieszenia. Zaczęła
zatem zastanawiać się nad czymś, co w niej samej rodziło
oburzenie.
— Na
pewno zastanawiasz się nad tym, co tam zaszło — powiedziała w
końcu cicho do siostry, na co ta niepewnie na nią spojrzała i
skinęła głową.
—
Ci...
—
Naprawdę? Zamierzasz jej o tym mówić?
Kasztanowłosa
drgnęła, bowiem niemal zapomniała, że tuż obok niej idzie
arystokrata. Żadne słowo, żaden szelest nie zdradzał jego
obecności, aż do teraz gdy odezwał się ponurym choć nieco
napastliwym tonem.
—
Jest na tyle duża, by to zapamiętać, zadawać pytania i zrozumieć
więcej, niż ci się wydaje.
W
odpowiedzi blondyn prychnął pod nosem.
—
Słyszałaś, jak Barry mówił, że doszło... doszło do zdrady w
społeczeństwie czarodziejów — Hermiona poczekała, aż Mała
skinie głową i kontynuowała: — Mugole dowiedzieli się o
istnieniu magii i teraz musimy...
—
Ale dlaczego was atakują? Nie rozumiem, przecież nie jesteście
źli.
—
Nie, nie jesteśmy, ale ci, którzy nas zdradzili zrobili bardzo złe
rzeczy na oczach mugoli. Poza tym ludzie boją się...
—
.... tego, co nieznane — dokończyła młodsza Granger.
Hermiona
przytaknęła, nabierając przekonania, że dobrze zrobiła,
zaczynając rozmowę. Jej siostra nadal mocno ściskała jej dłoń,
niemal boleśnie, jednak skoro zadawała pytania musiała w pewien
sposób odsunąć od siebie to, co zaszło.
—
Tak. Poczekamy na pomoc. Minister na pewno podjął już pewne kroki.
W tym
momencie Draco całkowicie odciął się od rozmowy towarzyszek.
Zapewne to śmierć Lloyda sprawiała, że nie mógł dłużej
słuchać ich tylko na pozór spokojnych głosów, rozprawiających
nad tym, co się stało. Widząc ich niespokojne spojrzenia,
dostrzegając mimowolny odruch oglądania się za siebie, wyłapując
drżenie w głosie miał ochotę gorzko się roześmiać. Wątpił,
by wielce szanowny Minister zdołał cokolwiek zrobić, był
przekonany, że cały ten atak był krok po kroku dokładnie
zaplanowany i przeprowadzony tak, by nie tylko rozruszać Anglię,
ale i cały świat. Czymże był niewielki procent czarodziejów w
obliczu całej ludzkości? Niemożliwym było wyczyszczenie pamięci
każdemu. Niemożliwym było ot tak przejść do porządku dziennego
po ujawnieniu magii. Czekanie na pomoc? Dla Dracona było to tylko
iluzją, która miała przysłonić bolesną prawdę.
—
Czyli to Harry powiedział ci o tunelu?
Kolejne,
tym razem ciekawe dla niego pytanie Scarlet ściągnęło go z
powrotem na ziemię.
—
Harry to rodzaj cielesnego widma. Ponoć żył w czasach, gdy
budowano Ministerstwo Magii, niektórzy twierdzą, że jeszcze
wcześniej. Jego zadaniem jest strzeżenie tego miejsca i pracujących
tu czarodziei. Wtedy... — Hermiona zawahała się przy doborze
słów. Chciała odciągnąć uwagę siostry a nie raz po raz wracać
do momentu napaści. — W pewnym momencie usłyszałam jego głos.
To on powiedział mi, a potem pozostałym o fontannie i tunelach.
— I
dokąd one prowadzą? — spytał Draco, odzywając się po raz
pierwszy od dłuższego czasu.
— Do
kryjówki. Będziemy mogli bezpiecznie poczekać na pomoc.
Arystokrata,
wyczuwając dziwną nutę w jej głosie spojrzał na nią i od razu
wiedział, że skłamała. Nie mylił się, skłamała zarówno
teraz, jak i wcześniej, gdy cała grupa naradzała się nad ich
następnymi posunięciami. Zrobiła to, aby dodać otuchy zarówno
siostrze, jak i pozostałym i teraz tylko miała nadzieję, że
przejście nie wyprowadzi ich prosto w ręce mugoli. Z resztą
istniało duże prawdopodobieństwo, że miała rację.
Hermiona
zauważyła jego spojrzenie i delikatnie skinęła głową.
Wiedziała, że Draco nie usłyszał żadnego słowa z ich grupowej
dyskusji, dlatego postanowiła mu wszystko opowiedzieć.
—
Razem jest nas piętnaście osób. Sophia ma chore serce — tu
ruchem głowy wskazała na siwowłosą, pulchną staruszkę. —
Potrzebuję od czasu do czasu przerwy, jednak większość naciskała
na jak najszybsze tempo. W tym Barry.
Nacisk,
z jakim wypowiedziała ostatnie imię jasno dawał do zrozumienia, że
dziewczyna nie przepadała za samozwańczym liderem ich grupy. Nie
wyróżniał się wzrostem ani postawą, jednak zdecydowane rysy
twarzy i zarozumiałe spojrzenie było ostrzeżeniem przed
upartym i dumnym charakterem.
— Na
razie całkowita zgodność zapadła jedynie w trzech kwestiach:
dzisiaj nie ma żadnej przerwy, chcemy jak najdalej znaleźć się od
wejścia. Po drugie, w czasie snu dwie osoby pilnują pozostałych. I
ostatnie: nie ruszamy kryształów.
—
Jakich kryształów?
Dopiero
teraz Draco zauważył, że na suficie w równych odstępach znajdują
się żółte kryształy, które oświetlały im drogę. Zmarszczył
brwi, próbując przypomnieć sobie cokolwiek o świecących
kryształach, jednak był pewien, że w całym swoim życiu nie
widział i nie słyszał o czymś podobnym.
— To
jakaś specjalna odmiana? Zaklęcie?
—
Jeśli tak, to bardzo dziwne zaklęcie. Przyjrzyj się im. Każdy w
identycznym miejscu ma wyryty ten sam znak — Hermiona przechyliła
głowę, przypatrując się im, jednak nawet w innej perspektywie owe
znaki niczego jej nie przypominały. — To na pewno nie są runy...
ani żadne znane mi zaklęcie. Harry powiedział, że tunele jeszcze
nigdy nie były używane. Żadne zaklęcie oświetlające nie
wytrwałoby tyle czasu. Poza tym Gloria powiedziała, że kryształy
zapaliły się w momencie, gdy weszliśmy do środka. Zastanawia mnie
jeszcze sposób ich ułożenia. Nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie,
że w pewnym sensie stanowią całość, jakiś wzór, a skoro są
całością...
—
... brak jednego zaburzy pracę pozostałych — mruknął Draco i
skinął głową. — Brzmi logicznie.
Między nimi na powrót nastała cisza. Nikt nie miał już sił na
rozmowę albo, co gorsza, udawanie, że wcale nie są w najgorszej
sytuacji.
"Taak,
bo bycie ściganym, uciekając zatęchłym przejściem, nie mając
pojęcia, co jest dalej, wcale nie brzmi najgorzej" —
pomyślał, zastanawiając się przez ile godzin będą tak szli, bez
jedzenia, wody i porządnych ubrań.
Szli
tak przez sześć godzin, do czasu, gdy Sophia i mała Hermiona nie
mogły dłużej dotrzymać reszcie tempa. Końca tunelu nie było
widać i jak miało się potem okazać, jeszcze wiele drogi na nich
czekało. Nawet wymagający Barry nie protestował i zdjąwszy
marynarkę, położył się na kamiennej posadzce.
Reszta
poszła jego przykładem. Już w momencie, w którym wybierali
miejsce do spania było widać, że utworzyły się mniejsze części
ich grupy. Była staruszka i jej dwie towarzyszki, Anabelle i Gloria,
nastolatka o nieco indiańskiej urodzie. Młodsze kobiety nie
przestawały wymieniać szeptem swoich obaw i lęków, pociągały
nosem tylko pogarszając atmosferę. Kolejną część stanowił
Barry i jego towarzysze, którzy bez słowa sprzeciwu wypełniali
jego polecenia. Niektórzy z nich próbowali co jakiś czas zacząć
neutralną rozmowę, jednak ta samoistnie umierała, bo nikt nie był
w stanie oderwać się od tego, co nadal tkwiło w ich głowach.
Ostatnia była Hermiona, Scarlet i Draco, jednak on sam uważał,
że stanowi jeszcze inną, osobną grupę. W milczeniu przyglądał
się, jak w codziennym zwyczaju jego sekretarka przeczesuje
siostrze włosy, szepcze jej coś do ucha i przytula, gdy ta zaczyna
płakać.
Teraz,
gdy każdy czuł, że w tym przerażającym czasie gdzieś
przynależy, z całą mocą odczuł brak Vincenta. Dopiero teraz
dotarło do niego, że na świecie został już naprawdę sam. Nie
miał rodziców. Nie miał Gabrielle. A teraz nie miał kogoś,
kto pomógł pozbierać mu się po obu tamtych stratach.
Odwrócił
się od pozostałych i mocno zacisnął powieki przeklinając siebie
samego za to, że nie zatrzymał zamykającego się włazu. Lloyd
poradziłby sobie, wystarczyłoby pół minuty. Pół minuty i jego
przyjaciel nadal by żył.
Drgnął,
gdy poczuł czyjąś dłoń na brzuchu, a chwilę potem całe ciało
przylegające do jego pleców.
—
Wiesz, że nie ma w tym twojej winy.
—
Wracaj do siostry, Granger — warknął, jednak gdy nie doczekał
się reakcji, zaklął i zrzucił z siebie jej rękę. — Nie
potrzebuję...
Urwał,
gdy odwrócił się do niej i zobaczył, że płacze. Nie chciał jej
obok siebie, nie chciał widzieć, jak płacze, bo on sam dusił w
sobie żałobę. Wystarczająco trudne było radzenie sobie z własnym
bólem, nie miał odwagi mierzyć się z cudzym. Chciał, żeby
wróciła na swoje miejsce, jednak Hermiona skrzywiła się i skryła
twarz w jego szyi.
—
Boże, jak trudno udawać przy niej, że jest się silnym —
wyszeptała, a kilka łez spłynęło po jej policzkach, lądując na
obojczyku Dracona.
Wiedziała,
że nie powinna do niego przychodzić, że wolał być sam, ale ona
sama nie potrafiła znieść samotności w obliczu śmierci i
brutalności, z którymi po raz kolejny przyszło jej się zmierzyć.
Powstrzymywała płacz przez zbyt wiele godzin, by móc zasnąć,
dlatego teraz pozwalała, by raz po raz wstrząsał jej ciałem.
Szlochała cichutko, by nie zbudzić śpiącej obok siostry, coraz
bardziej przysuwając się do Dracona, aż ten w końcu nieporadnie
ją objął. Dopiero po długim czasie arystokrata odsunął się,
odgarniając jej mokre loki z czoła.
—
Wracaj do siostry.
Bez
słowa obserwował, jak podnosi się i wraca na swoje miejsce.
Dziewczyna ułożyła się za Małą i poprawiła jej płaszczyk. Nim
zamknęła oczy po raz ostatni spojrzała na Dracona i dopiero wtedy
spokojnie zasnęła.
Ave my!
Chyba żaden napisany przez nas do tej pory rozdział nie zmęczył nas tak jak powyższy. Z racji obowiązków płynących z ponurej prozy życia praktycznie nie było czasu na to, żeby cokolwiek napisać, a jak już znalazłyśmy godzinkę, to wszechobecne ciśnienie mówiące "musisz coś teraz napisać, musisz...bo później przez jakiś tydzień nie będziesz miała okazji, by przysiąść do pisania"... no cóż: w większości akapitów nie ma tu mowy o wenie, a jedynym motorem napędowym byliście Wy i fakt, że ktoś czeka na nowy rozdział. Dlatego też dodajemy go, choć mamy wobec niego mieszane uczucia - ale wiemy, że jeśli byśmy nie dodały go dzisiaj, to pewnie nie zrobiłybyśmy tego przez najbliższy miesiąc.
Mamy jedynie nadzieję, że zbytnio nie razi po oczach, choć pisany był trochę na siłę.
Do następnego!
Chyba żaden napisany przez nas do tej pory rozdział nie zmęczył nas tak jak powyższy. Z racji obowiązków płynących z ponurej prozy życia praktycznie nie było czasu na to, żeby cokolwiek napisać, a jak już znalazłyśmy godzinkę, to wszechobecne ciśnienie mówiące "musisz coś teraz napisać, musisz...bo później przez jakiś tydzień nie będziesz miała okazji, by przysiąść do pisania"... no cóż: w większości akapitów nie ma tu mowy o wenie, a jedynym motorem napędowym byliście Wy i fakt, że ktoś czeka na nowy rozdział. Dlatego też dodajemy go, choć mamy wobec niego mieszane uczucia - ale wiemy, że jeśli byśmy nie dodały go dzisiaj, to pewnie nie zrobiłybyśmy tego przez najbliższy miesiąc.
Mamy jedynie nadzieję, że zbytnio nie razi po oczach, choć pisany był trochę na siłę.
Do następnego!
OMG! NOWY ROZDZIAŁ! IDEM CZYTAĆ!!
OdpowiedzUsuńA ja postanowiłam nie wierzyć, że Vincent nie żyje :) Rozdział w porządku, są lepsze. Akcja się naprawdę rozkręca
OdpowiedzUsuńWow. Dawno mnie tu nie było. Pamiętacie jeszcze o mnie? Bo ja o Was nie zapomniałam, jakiś czas temu obiecałam, że w wolnej chwili coś tu napiszę. Nie, to nie jest ta wolna chwila. Mam w cholerę dużo na głowie, siedzę nad sprawdzianem z historii, czekając na korepetycje z angielskiego, ale po zobaczeniu powiadomienia, nie w sposób było nie włączył i nie przeczytać tego.
OdpowiedzUsuńNa szybciutko, bo czas nagli(?), wszystkie Wasze postacie jak zwykle są wspaniale wykreowane. Parvati u Was jest bardziej nieznośna niż w książce, a myślałam, że to niemożliwe. XD
Hermiona jedna jak i druga, realistyczne i dające się pokochać.
Draco — jego rysunki, dopisku — więcej, więcej poproszę.
Vincent był jedną z moich ulubionych postaci i mam nadzieję, że mimo wszystko nie umarł.
Kurde, tak jak w NML Teodora kochałam, tak tu został tylko wspomniany i juz mnie zirytował, wrr.
Potraficie świetnie przedstawiać sceny wzruszające, śmieszne, dramatyczne. Opowiadanie się dopiero zaczyna, a ja już nie raz płakałam. Dziękuję za to bardzo i przepraszam za tak beznadziejny komentarz. (Mam nadzieję, że następny rozdział pojawi się kiedy będę miała mniej do roboty i będę mogła się nim na spokojnie delektować i dodac komentarz bez wstydu, jak teraz)
Dziękuję po raz drugi, pozdrawiam ciepło(?), Vinci.
WAIT WAIT WAIT... COOO COOO COO?! CO TU SIĘ DZIEJE HALO?! No dobra, opanujmy się. Okej. Co tu się stanęło? Kto zdradził czarodziejów? Dlaczego? Czuję się zszokowana XD
OdpowiedzUsuńDobra ale jest cos co musze powiedzieć. JEŚLI COŚ ZROBILYSCIE VINCENTOWI TO NIGDY, PRZENIGDY WAM TEGO NIE WYBACZE LASKI. Nie no, ale tak serio to ja wierzę w to, że Vincent wroci później i zrobi super-fajne wejście smoka XD
Dobra nie będę się już kompromitować i skończę ten jakże ogarnięty komentarz. Czekam z niecierpliwością na rozdział. Nie wiem, co ja poczne ze swoim życiem do następnej notki. Ehh, chyba będę musiała zakopać się w łóżku i serialem i stosem jedzenia. Okej, nieważne xd
Pozdrawiam najserdeczniej na świecie kochane! <3
Wow! Nie sądziłam, że tak szybko - bo w przeciągu jednego rozdziału wszystko obróci się do góry nogami. Jestem bardzo ciekawa kto za tym wszystkim stoi. Wydaje mi się, że musi mieć to coś wspólnego z czarodziejami. Podejrzewam, że mogą to być jacyś wyznawcy Voldemorta, którzy chcą w pewien sposób zrazić czarodziei do mugoli do tego stopnia, że sami będą chcieli ich wytępić. Wiecie o co mi chodzi, prawda? Jak na razie nie widzę innej odpowiedzi na pytania które sobie zadałam - kto? dlaczego? po co? Jestem ciekawa jak przeniesienie się w przeszłość może nareperować to, co teraz się stało. No i w jaki sposób rozumiecie przeszłość - rok temu, czy może czasy Hogwartu? No i żeby przenieść się w czasie będą musieli wiedzieć, kto ich wydał i czy tych osób jest więcej. Mam nadzieję, że Vincent przeżyje - domyślam się, że pewnie teraz jest martwy, ale przeniesienie się w czasie mam nadzieję, że go uratuje. Chyba, że to Vincent w jakiś sposób ich wydał, albo może go nie zabili tylko wzięli na jeńca? Empata na pewno przydałby się temu, kto to wszystko zaplanował.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawi mnie kogo Draco zobaczył przy Harry'm. Wydaje mi się, że to będzie istotna postać. No i dalej jestem ciekawa o co chodzi z wilkiem. Zdecydowanie namieszałyście mi w głowie tym rozdziałem. Pomimo całego tego cierpienia i rozlewu krwi w tym rozdziale zakończenie jakoś dało mi nadzieję na lepsze jutro. Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się jeszcze przed Nowym Rokiem - taki prezent dla czytelników :D
Pozdrawiam serdecznie i czekam z niecierpliwością!
Panda :)
No, no, no!!!! Zdecydowanie było na co czekać!
OdpowiedzUsuńPodejrzenie Pandy, kto za tym wszytskim stoi jest bardzo prawdopodbnę i chyba będę się tego trzymać, przynajmniej na razie. Jesli chodzi o Vincenta to oczywistym jest dla mnie to, że będzie go w tym opowiadaniu bardzo dużo (a spróbujcie zrobić inaczej to mnie popamiętacie ;P). Jestem ciekawa jak to wszystko dalej się potoczy i gdzie dojdą nasi bohaterowie tym tunelem.
To jak Hermiona popłakała sie przy Draconie było bardzo ładnie przedstawione, cieszę się, że Draco okazał się być na tyle dojrzałym, że nie zaczął na nią wrzeszeć żeby sie odczepiła bo sam przeżywa żałobę. Świadczy to o nim bardzo dobrze i polubiłam go przez to jeszcze bardziej.
No, będę już kończyć, jedyny minus to długość rozdziału. Jest zdecydowanie za krótki, ale i tak się cieszę, że go dodałyście. Życzę dużych pokładów weny oraz wielkiej ilości czasu, którego zawsze wam barkuje ;)
Azira.
Hmm... jakoś nie chce mi się wierzyć że Vincent nie żyje. A co do rozdziału jak zwykle cudo. Pozdrawiam cieplutko w te zimne dni.
OdpowiedzUsuńOkej, wrócę jak pozbieram myśli, czyli za jakieś naście godzin. Do tego czasu pragnę tylko zaznaczyć, że absolutnie nie zgadzam się na tak rychły koniec Vincenta, którego pokochałam równie mocno, co Dracona (choć skurczybykowi nie ufam,ale tym,co się wydarzyło powyżej uświadomiłyście mi,że nie wyobrażam sobie bez niego tego opowiadania);( K.
OdpowiedzUsuńJuż myślałam, że nie znajdę dziś chwilki, ale wiadomo: są rzeczy ważne i ważniejsze. Na samym wstępie zaznaczę, że przed przeczytaniem rozdziału orientacyjnie przeleciałam wzrokiem posta (jakkolwiek dwuznacznie to brzmi XD) no i pokręciłam nosem na długość rozdziału... ale w trakcie czytania go zupełnie o tym zapomniałam. Co więcej, mam wrażenie, że gdyby był dłuższy (a co za tym idzie, byłoby w nim jeszcze więcej akcji), no rozum by tego nie ogarnął... a przynajmniej nie mój :D
UsuńTak na szybko: dzieje się, to na pewno, śmierdzi jakimś przekrętem na kilometry (kto za tym stoi? jeszcze nie wiem, jeden z moich potencjalnych czynów sprawczych całego zamieszania jest CHWILOWO (oby!) martwy, ale podejrzewam sprytny zabieg odwrócenia uwagi - czas pokaże czy mam rację.
Z ważnych niuansów: propsy za to, że Draco nie okazał się wprawionym w walce wojownikiem, który sam jeden wyprowadził czarodziejów z pułapki, tylko jest taki ludzki (boi się, wie, że nie jest bohaterem - no chyba że do gry wejdzie niejaki Vincent Lloyd).
Hmm w myślach ułożyłam sobie ten komentarz jakoś lepiej i ładniej, ale usprawiedliwiam się tym, że nie spałam odkąd wstałam XD K.
Znając was szczerze nie wiem czy jednak uśmierciłyście Vincenta czy nie. Choć rozum podpowiada, że za mało o nim wiemy, żeby miał zostać zabity :) Rozdział według mnie świetny, nie widziałam tego braku weny. Jedyne co to strasznie szybko mi minął i tak się zastanawiam czy był tak dobrze napisany czy rzeczywiście dość krótki? Ale to nieistotne. Polowanie się rozpoczęło. Muszę zwrócić uwagę na to, że jeszcze nigdy nie czytałam niczego choćby odrobinę podobnego. Gigantyczny plus za to. Dodajmy do tego wasze umiejętności pisania i ładne zdania, gdzie kompletnie niczego bym nie zmienia i wychodzi historia doskonała. Jedyne co to brakuje mi w tym opowiadaniu waszego humoru, który sprawił, że Naucz Mnie latać było tak świetne. Oczywiście nie w tym rozdziale, ciężko tu o humor, mówię raczej o całości.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że w święta uda wam się coś naskrobac, ale nie na zasadzie presji, że musicie tylko - o mamy czas,zróbmy coś co lubimy - napiszmy nowy rozdział! Bo jak widać macie talent - zarówno pisania ładnych zdań (co aż tak rzadkie nie jest) jak i mnóstwo kreatywności (co z drugiej strony jest BARDZO rzadkie, a przynajmniej takie pokłady jakie można u was znaleźć). Życzę radości przy pisaniu!
Wooow. To chyba najlepiej opisana masakra w fanficu jaką kiedykolwiek czytałam. Bardzo polubiłam ten rozdział i mogę śmiało stwierdzić, że jest jedym z tych, do których będę często wracać :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieje że Vincety żyje, uwielbiam to opowiadanie i czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuńCzy naprawdę nikt nie pochyli się nad losem biednego Iana? :) Tylko ten Vincent i Vincent...
OdpowiedzUsuńBiedny Ian :(
UsuńJa pisałam o nim koleżance, marudzac równocześnie na autorki, które bawią się w Martina (<3) za dużo miałam do przekazania w swoim komenatarzu i nie napisałam nawet ⅓. Ale kiedy Ian nie żył to było takie „cooo... Przecież on jest super”
Usuń"Czy naprawdę nikt nie pochyli się nad losem biednego Iana?" - taki już los mało znaczących (przynajmniej na pierwszy rzut oka)postaci drugiego, czy nawet trzeciego planu ;) Vincentowi same nadałyście taki rys, że nie sposób przejść obojętnie obok tej postaci. Poza tym, jego szczególne zdolności mogłyby z pewnością przydać się w walce z nieznanym.
OdpowiedzUsuńIan zaś, to taka gorsza wersja Longbottoma, zatem być może miałby szansę pokazać się w nieco lepszej odsłonie, gdyby dane mu było więcej czasu. Póki co, jest jedną z pierwszych, prawie bezimiennych ofiar nowej wojny.
Bo to już jest wojna, tyle, że na razie nie wiadomo, kto z kim tak naprawdę walczy. Podejrzenia i koncepcje są różne, ale przypuszczam, że odpowiedź wcale nie okaże się tak oczywista.
Ja też mam nadzieję, że Vincent jednak żyje i pojawi się ponownie w chwili, kiedy będzie najbardziej potrzebny :)
Weny i przyjemności przy pisaniu następnego rozdziału i wszystkich kolejnych :)
Margot
Rozdział jak zawsze świetny. Dowaliłyście z tym Vincentem, ale ja tak jak reszta nie wierzę, że on nie żyje. Nie mogłyście tak szybko zabić jednej z najciekawszych postaci!
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i pewnie kilka razy w tygodniu będę sprawdzać czy są postępy w pisaniu :D życzę dużo weny!
Kulka
nie wierzę, jak mogłyście przerwać w takim momencie, to okrutne i nieludzkie :'(
OdpowiedzUsuńWow. Co tu się zadziało, nigdy bym na to nie wpadła co tu się stanie :o jestem w szoku. Rozdział genialny, dużo akcji, to co lubię, wszystko co się stało to po prostu wielkie wow za waszą kreatywność. Hermiona naprawdę dzielna ze tak potrafiła udawać ze jest dobrze. Póki co ja jeszcze Vincenta nie chowam, musicie mi najpierw pokazać jego zwłoki bym to uznała. Wierzę że dał sobie rade. Draco widać ze z odwaga zostawilyscie tego kanonicznego troszkę tchórza, ale to bardzo dobrze, sprawia że jest taki bardziej ludzki? Każdy twierdzi ze on to by zrobił to i tamto ale w obliczu zagrożenia inaczej się to widzi i jak co do czego przychodzi są sparalizowani strachem. Nie da się odczuć ze ten rozdział nie ma nic wspólnego z waszą wena. Ale życzę widać jej i tak dużo a przede wszystkim więcej czasu dla tego opowiadania.
OdpowiedzUsuńNastępny cudowny rozdział... Dziewczyny, kocham Was! <3
OdpowiedzUsuńRozdział wyszedł naprawdę super!!! Pozdrawiam i życzę wesołych świąt!! 💕
OdpowiedzUsuńDziewczyny czy jest jeszcze szansa na rozdział w tym roku? :)
OdpowiedzUsuńNiestety nie :( Choć mamy troszeczkę czasu na pisanie, Cookie znowu dopadło jakieś choróbsko :'(
UsuńCóż nie wiem czy mam rację a może też jestem w błędzie? Ale większąć pisze " Dlaczego Vincent umarł? Że oni nie wierzą w jego śmierć. Itp." Ale czy czasem Hermiona z Darco nie będą cofać się w czasie? Przynajmniej tak pisze z prawej strony blogu. I jestem na siebie zła że podkusiłam się to przeczytać bo strciłam zaskoczenie no ale okey. Nadal jestem ciekawa jak to się rozwinie i uwielbiam to opowiadanie i zobaczyłam że posiadacie jeszcze jedno a że dużo już czytałam to nie jestem pewna czy tamto również ale jak nawet to i tak sobie odświeże pamięć o nim. A tu.. no już nie mogę się doczekać na kolejny rozdział i wracam co jakiś czas by zobaczyć jakie postepy;d Nie lubię komentować i rzadko to robię ale jak nawet nie będzie mi się udawać skomentować to musicie wiedzieć że zostanę z wami do końca tego opowiadania <3
OdpowiedzUsuńAve Wy, hejo hejooo ja, czyli tradycyjna beczka śmiechu w moim wykonaniu.
OdpowiedzUsuńMoże i byłoby mi do śmiechu, gdyby nie fakt, że wracam niczym syn marnotrawny i proszę o wybaczenie za komentarz, który jak zwykle ukazuje się na samym samiutkim końcu. Jeśli gdzieś tam ze swojego majestatu jesteście gotowe, by zniżyć wzrok i rzucić okiem, a nawet czterema na kajającą się u Waszych stóp istotę, powinnyście wysłuchać także jej tłumaczeń. Otóż istota ta, nota bene wielka fanka wszelkich Dramionowych fików, rzuca się na wszelakie rozdziały, które w swej dobroci publikujecie, czyta je od deski do deski, nucąc w międzyczasie balladę o Waszej doskonałości, a potem wyczerpana tak intensywnym ćwiczeniem, zapomina o komentarzu. Uswiadomilam to sobie dzisiaj, gdy jak zwykle wpadłam na chwilę, by przeczytać datę kolejnego rozdziału. Gdy moje brązowiutkie oko zawędrowało pod rozdział i uświadomiło sobie, że nie ma pod nim mojego komentarza, byłam bliska depresji.
No aufnie wierząc, że i tym razem jesteście mi w stanie wybaczyć. Tym bardziej, że byl to genialny rozdział i nie mam pojęcia co się Wam w nim nie podoba. Serio.
Korzystając z okazji, daję Wam kolejnego plusa za pomysł, bo jeszcze nigdy nie spotkałam się z opowiadaniem, w którym to Mugole mściliby się na czarodziejach. Pomijając oczywiście całą otoczkę, czyli wirujące w powietrzu zaklęcia, śmierć bohatera, który moim zdaniem wcale nie zginął i tragiczną sytuację, w której znaleźli się teraz ocalali, podnoszę się i biję brawo.
A więc; klap, klap, klap.
Także podsumowując: padłam, leżę i nie wstaję (serio, z łóżka to piszę)
Iva Nerda
Genialny :) Kiedy następny rozdział? :) Czekam z niecierpliwością.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Przez ostatnie 2 dni w każdej wolnej chwili czytałam to opowiadanie i sie zakochałam. Trafiłam na nie przypadkiem na jakiejs grupie na Fb, gdzie ktos je polecał i z ciekawości poszukałam w internecie. Jak przeczytałam opis, spodziewałam sie mrocznego opowiadania, którego nie bede w stanie przeczytac dużo za jednym razem, zeby mnie nie przytłoczyło, a jak weszłam w "dziennik" i potem zaczęłam czytać, to byłam w szoku. Zastanawiałam sie, czy nie pomyliły mi sie opowiadania albo czy sobie nie przyśniłam tego opisu, bo z moimi wyobrażeniami nie zgadzało sie nic poza głównymi bohaterami. Jednak było to bardzo pozytywne zaskoczenie - swietnie sie Was czyta, zazwyczaj jak piszą coś dwie osoby, to widać różnice stylów, ja tutaj czegos takiego wcale nie zauwazylam. Juz bardzo dawno nie czytałam żadnego dramione i przez Was chyba znowu utonę w swiecie blogów ;) Kocham poczucie humoru, Draco, Hermione, SCARLET (przede wszystkim) i Vincenta (nie wierze, ze nie żyje, taki skurwyn nie moze umrzeć, złego diabli nie bierze - chociaz sama zawsze uwielbiałam w opowiadaniach zabijać najlepszych bohaterów, miałam wielka frajdę z tego, jak wszyscy sie na mnie o to wkurzają - taki ślizgoński charakterek przeze mnie przemawiał). W tym rozdziale tyle sie działo, dzieki Waszym opisom pewnie bedzie mi sie to teraz snilo, ale czułam sie jakbym byla cały czas w Ministerstwie w jakiejs zaczarowanej bańce, która mnie przed wszystkim chroniła i oglądała to wszystko z boku - okropne doświadczenie, ale cudowne uczucie podczas czytania.
OdpowiedzUsuńTaka byłam szczęśliwa, ze juz nie musze czekać az autor(zy) beda mieli czas, zeby napisac i cos wrzucić, bo juz żadnego bloga na bierząco nie czytam, a tu niespodzianka - znowu bede siedziec jak na szpilkach przez następne (hopefully) dni/tygodnie/miesiące i bede zaglądać tu iles razy dziennie, nabijając wam wejścia ;)
Wybaczcie miejscami brak polskich znaków albo błędy, ale pisze z telefonu w emocjach o 1 w nocy i nie mam siły wszystkiego poprawiać ;)
Czekam niecierpliwie
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńKiedy mniej wiecej mozemy się spodziewać rozdziału, juz tyle czekqmy!!! Nie moge sie doczekac!
OdpowiedzUsuńHej :)
UsuńObecnie wielkimi krokami zbliżamy się do połowy rozdziału, a z racji tego, że zła i okrutna sesja już sobie poszła, rozdział powinien pojawić się na blogu w przeciągu tygodnia.
Wow, dzięki za odpowiedź :D zycze wam duzo weny żeby skończyć ten rozdzial :)
UsuńAż mi się nasunęło pytanie: kim był ten człowiek, który zaatakował gościa w windzie i czy to on nie zdradził czarodziei. Na pewno brał w tym bardzo czynny udział. Akcja szybko się toczy i nagle trach! Odcina się Vincent (ah ten Ian w jego roli...) I nie uwierzę że pieprzony empatia tak po prostu dałby się zabić! Zrobi z nich miazgę! Musi po prostu, no... Biedny Malfoy, strata przyjaciela dla niego jest czymś potwornym, zwłaszcza, że ma ich tak niewiele, a właściwie jednego. Hermiona także nieźle sobie daje radę, ale tak jakoś ogólnie gorzej jej poszło niż za czasów świętej Trójcy. Ciekawa jestem jak się miewa w tej sytuacji właśnie Potter..
UsuńCzekam z niecierpliwością na nowy odcinek i cieszę się, że dobrnęła mnie do końca. Teraz będę mogła trochę czasu poświęcić "naucz mnie latać" ;)
Dużo weny życzę i oczywiście czasu na pisanie bo niestety wiem jak to jest gdy weny nie brakuje, a doby owszem.
Pozdrawiam ciepło :)