niedziela, 4 marca 2018

Ukryj się!


Jest to bezsensowne. Bezsensowne, uwłaczające godności i drażniące jak pryszcz na dupie, ale czymś trzeba się zająć, czymś, co wciągnie cię na tyle, że sam zapomnisz o całym tym gównie, a i dla pozostałych sprawi wrażenie, że jesteś niedostępny i dadzą ci święty spokój. Właśnie dlatego Draco Lucjusz Malfoy zaczął prowadzić pamiętnik, jak Merlin przykazał.
No, nie do końca. Nie znajdziecie tu ani ckliwych rozmyślań nad Vincentem Lloydem, w cholerę odważnym skurwysynie, playboyu i moim, jak dowiedziałem się od Scarlet, BFF, ani pełnych napięcia opisów naszych bohaterskich prób utrzymania się przy życiu, dzień po dniu. Skupię się raczej na tym, dlaczego poszczególni ludzie mnie drażnią, jak mocno to robią i kogo w pierwszej kolejności bym zwolnił. W skrócie: będzie tu tylko moja wywyższająca się gadanina. Czego się spodziewaliście? To w końcu mój dziennik.
Zacznijmy od osoby, która w największym natężeniu podwyższa mi ciśnienie i, co zadziwiające, nie jest to Scarlet. Ta, obecnie przypominająca emo nastolatkę z nagłymi napadami radości miniatura owcy zajmuje dopiero drugie miejsce.
Wracając do tematu... Barry. Wcześniej nieznany mi auror z pięcioletnim doświadczeniem. Chodzi z miną ważniaka i sprawuje nadzór nad wszystkim i wszystkimi, podkreślając za każdym razem, czego my to mu nie zawdzięczamy. Jest arogancki, bezczelny i z uporem maniaka podkreśla, że on jest tu najważniejszy. Całe szczęście, że ja taki nie jestem. Krótko mówiąc, sam siebie uznał za przywódcę, a inni nie protestują, nie chcąc brać na siebie brzemienia, jakim jest utrzymywanie przy życiu całej grupy.
Czy wykonuję polecenia Barry'ego? Odpowiem na to tak: kiedy ostatnio spuszczałem gacie, jaja nadal tam były. Jego chęć wykazania się, udawanie, że nad wszystkim sprawuje kontrolę, że każdy nasz najmniejszy sukces to jego zasługa... Kontrola? Jaka kontrola! Już od miesiąca gnieździmy się w jaskini, a naszym największym sukcesem jest to, że ostatnio udało nam się ukraść kilka paczek Pringlesów. Szał. Mam nadzieję, że dostatecznie jasno wyraziłem swój entuzjazm. Tyle o naszym samcu alfa z przerośniętymi ego i cocones.
Scarlet. Kochana, urocza Scarlet. Jak ja jej nie znoszę. Mam wrażenie, że wszędzie gdzie ja, tam i ona, a jest ono tak duże, że za każdym razem, gdy mam zamiar się odlać, pięć razy sprawdzam teren. To małe, włochate, głośne... coś, bo mam obiekcje co do tego, że jest to normalne dziecko, cały czas przy mnie ślęczy. Nie wiem, może upatrzyła sobie we mnie tymczasowego tatusia, a może po prostu (o, mój Merlinie) ona tak ma, ale dzięki temu doświadczeniu wiem nieco więcej o życiu. Po pierwsze: dzieci to największy życiowy błąd, którego nie popełnię. Po drugie: trzeba pilnować przy nich swoich Pringlesów. I po trzecie: jeśli lizak wpadnie w te dzikie chaszcze na głowie, nie ma innego wyjścia jak użycie nożyczek.
Zdecydowanie nie lubię przy niej przebywać. Prócz ww. powodów, jest coś jeszcze. Budzi się we mnie coś jakby... hmm... uczucie, powiedzmy, że jest to uczucie, które sprawia, że boli mnie patrzenie na jej uśmiech, bo wiem, że za chwilę coś znowu jebnie. Mam nadzieje, że to uczucie... tak, będę nazywał to uczuciem... szybko zniknie i będę mógł spokojnie usiąść i w pełni oddać się swojemu wizerunkowi ponurego, wiecznie milczącego gnojka.
Daruję sobie opisywanie przydupasów Barry'ego i przejdę do mojej byłej sekretarki/niedoszłej asystentki. Widzę, że się o mnie martwi i za każdym razem jak przyłapię ją na tym, że wlepia we mnie te współczujące ślepia, mam ochotę się roześmiać. Serio, to chyba jedyna rzecz, jaka mnie teraz bawi. Ma na głowie Scarlet i tą taką małą apokalipsę świata czarodziejów, a ona po prostu nie może darować sobie zamartwiania się o mnie. Na szczęście zdaje się, że zna mnie na tyle dobrze, że nie wciąga mnie w żenujące, emocjonalne rozmowy. Właściwie, ogranicza się tylko do patrzenia, dbania o moje racje żywieniowe i wciągania mnie w działania dla grupy. I dobrze, nie wytrzymałbym, gdyby próbowała czegokolwiek innego i ona chyba to wyczuwa. To, co zrobiła tamtej pierwszej nocy w tunelu... Muszę przyznać, że potrzebowałem tego, potrzebowałem mieć obok siebie kogoś, kto mnie znał. Teraz po prostu potrzebuję samotności... co jest ciężkie, gdy siedzisz w zamknięciu z piętnastoma osobami.


PUK, PUK, PUK

Piętnastoma osobami, mówisz? I pewnie myślicie, że wypadałoby opisać kogoś jeszcze? Hmmm... Nie. Reszta jest tak bardzo mdła, niewyrazista i zupełnie nieużyteczna, że nie będę na nią marnował cennego miejsca w dzienniku...

PUK, PUK, PUK

...dzienniku. Byłoby nam o wiele łatwiej, gdybyśmy zamiast kilkorga z nich mieli tego cholernego empatę i ludzie sami oddawaliby nam wszystko. Ale nie, frajer umarł na samym początku i co tydzień mam wątpliwą przyjemność zabawy w...

PUK, PUK, PUK

— Mogłabyś to odłożyć?
Scarlet rzuciła w stronę Dracona krótkie spojrzenie i w skupieniu przygryzła wargę.
— Zaraz dojdę do rekordu. Gloria mi to przyniosła — oświadczyła, nie przerywając odbijania. — Właśnie wróciła ze zwiadu.
— I musisz to robić tutaj?
Dziewczynka wzruszyła ramionami.
— W tej grocie jest najlepsze światło.
Blondyn zmrużył oczy i w nerwowym geście parę razy pstryknął długopisem. Postanawiając ignorować jej obecność, ponownie otworzył dziennik i wrócił do zapełniania jego stron wyjątkowo obraźliwymi słowami. Odgłos stukania okazał się jednak na tyle irytujący, że skutecznie wypierał z jego głowy każdą nową myśl. Odłożył dziennik i jednym zwinnym ruchem chwycił drobną piłeczkę, wywołując u dziewczynki głośny jęk zawodu.
— A byłam tak blisko!
— Za blisko — burknął blondyn, odruchowo obracając w palcach zdobycz. Na krótką chwilę wrócił wspomnieniami do lat dzieciństwa i Quidditcha, jednak szybko zamknął otwierający się na nowo rozdział i wyciągnął dłoń w kierunku małej Granger. — Bierz to i idź pomęczyć kogoś innego.
— Kogo?
— Nie wiem. Kogoś, kto znajduje się najdalej ode mnie.
Hermiona ciężko westchnęła.
— Niech ci będzie — powiedziała, po czym zerknęła przez ramię i szepnęła. — To miało nas zagłuszać, głupi.
— Zagłuszać? Ciebie nie dałby rady zagłuszyć wyjący z bólu bawół, a co dopiero jedna mała piłeczka.
— Nie czepiaj się. Chce powiedzieć ci o czymś, czego nie powinnam wiedzieć — oznajmiła z widoczną dumą, po czym przykucnęła obok arystokraty. — Barry cię nie lubi.
Z ust Dracona wyrwało się mimowolne prychnięcie.
— A to ci heca...
— No! A w dodatku pokłócił się o ciebie z Hermioną — dodała Scarlet, wyjmując mu z dłoni piłeczkę. Usiadła wygodniej, ujęła paletkę i znowu zaczęła odbijać. — Barry powiedział, że tylko obciążasz grupę. Że dużo ryzykujesz na zwiadach i w ogóle się go nie słuchasz. Że mu się sprzeciwiasz, podważasz jego zdanie i wywołujesz chaos w grupie. Tak powiedział. Ale Hermiona nie dała sobie w budyń dmuchać...
— Kaszę — wtrącił Draco, choć wiedział, że Mała i tak to zignoruje.
— ... i powiedziała, że dzięki temu, że tak ryzykujesz, tak wiele mamy. Swoją drogą, skąd wziąłeś zestaw naczyń żaroodpornych?
— Ukradłem staruszce.
Scarlet spojrzała na niego z wyrzutem i pokręciła głową, gdy piłeczka zamiast na paletce wylądowała na ziemi.
— Ty i ten twój szary humor...
Draco postanowił nie wyprowadzać jej z błędu. Bądź co bądź, nie było się czym chwalić, jednakże okolicznością łagodzącą było to, że starsza pani zostawiła wypełnioną po brzegi siatkę na ławce i dopiero gdy arystokrata spokojnie wracał z nią do kryjówki, przypomniała sobie o swoich zakupach. Można to było podpiąć pod prawo dżungli: jeśli nie uważasz na swoje garnki, na twoje garnki uważa ktoś inny.
Przypomnienie całej tej sytuacji sprawiało, że jednocześnie chciał się gorzko roześmiać i uderzać w coś aż do zmęczenia. Oni, Czarodzieje, którzy ongiś potrafili ujarzmić żywioły, zapanować nad potężnymi magicznymi stworzeniami, pomagali władać mocarstwami, są zmuszeni do życia w brudzie, wilgoci i ciągłym strachu przed tym, co nastanie jutro.
— Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
— Nie.
Dziewczynka w końcu przestała odbijać. Fuknęła i wyginając usta w podkówkę, podniosła się z ziemi.
— Jak sobie chcesz. Ale kiedy Barry będzie cię chciał wyrzucić, nie mów, że cię nie ostrzegałam — powiedziała urażonym tonem. — Idę do Glorii.
Poirytowany Draco odprowadził ją wzrokiem do wyjścia. Gdy tylko został sam, otworzył dziennik na pustej stronie i z zawahaniem przyłożył końcówkę długopisu do kartki. Już kilka razy próbował narysować cokolwiek, próbując znaleźć ukojenie w tym, co znane i codzienne, jednak zawsze kończyło się na tym samym. Tym razem nie było inaczej. Przywołał w pamięci widok z okna w jego apartamencie w Paryżu, nakreślił kilka bezładnych linii i zamazał je, rozdzierając stronę gniewnymi ruchami. Przez chwilę wpatrywał się w nią, po czym wyrwał kartkę, zgniótł ją i rzucił, obserwując, jak ta ląduje u stóp jego sekretarki.
Hermiona bez słowa ominęła papierową kulkę i usiadła na jednym z głazów.
— Nadal nie możesz rysować.
Blondyn uniósł brew i z sarkastycznym uśmiechem zaklaskał parę razy.
— Cóż za spostrzegawczość, Granger. Zamiast bawić się w detektywa, mogłabyś zrobić coś pożytecznego. Na przykład wyjść.
— Rozmawiałam z Barrym.
— Wiem.
Dziewczyna uniosła brew, jednak powstrzymała się od komentarza. Od śmierci swojego przyjaciela arystokrata stał się burkliwy i zamknięty w sobie. Prawie nigdy nie zaczynał rozmowy, a jeśli ktoś już ją rozpoczął, Draco był opryskliwy, jakby tylko szukał okazji do wszczęcia kłótni. Hermiona znosiła to, tłumacząc, że tak odreagowuje utratę Lloyda, jednak tłumiona przez nią mieszanina irytacji i frustracji coraz bardziej buzowała pod jej skórą, grożąc gwałtownym ujawnieniem w najmniej odpowiedniej sytuacji.
— Więc pewnie wiesz też, że jeśli nic się nie zmieni...
— To co? — zapytał napastliwie Draco. — Owiniecie mnie papierem ozdobnym, przypniecie wielką kokardę do dupy i wystawicie mnie mugolom jako prezent? Myślę, że doskonale odgrywałbym rolę piniaty.
— Robię, co mogę, żeby do tego nie dopuścić, ale mi nie pomagasz, ciągle prowokując Barry'ego i wystawiając na widok całą grupę.
— Jestem wzruszony twoją troską.
Dziewczyna zmrużyła oczy.
— Nie troszczę się o ciebie, tylko o nas wszystkich — odparła ozięble. — Czy ci się to podoba, czy nie, musimy nauczyć się ze sobą współpracować. Dla dobra całej grupy.
Oparł głowę o ścianę, patrząc przed siebie zamglonymi oczyma, przed którymi stanął obraz dnia, gdy to po raz pierwszy od wielu lat usłyszał przemądrzały i pewny ton panny Granger. Wydawało mu się, że zaledwie wczoraj wytknął jej nieprofesjonalizm, zaznaczając przy okazji, jak wiele jemu samemu udało się osiągnąć. Wysokie stanowisko, poważanie wśród współpracowników, wielki świat magii... i tak oto skończył w ciemnej jaskini, ponownie zepchnięty na margines społeczeństwa, zmuszony do zaakceptowania tego, że znowu musi zaczynać od nowa.
— Przyszłaś po coś konkretnego? Bo jeśli chciałaś mi tylko uświadomić, że nie jestem lubiany, to mogłaś sobie darować — odezwał się w końcu, przenosząc na nią swój wzrok. — Wiem, kiedy ludzie obgadują mnie za moimi plecami.
— Nikt cię nie obgaduje — zaprzeczyła szybko, unikając jego spojrzenia. — A Barry tylko...
— ...podjudza innych, żeby mnie wyrzucili.
— Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, co wyrabiasz? — spytała szeptem, po czym dodała: — Barry przynajmniej się stara, próbuje jakoś to wszystko organizować, a ty, zamiast pomagać... Rozumiem, że śmierć... — Hermiona urwała, upominając samą siebie, że nie powinna jeszcze poruszać tego tematu. Zresztą, ostrzegawczy błysk w oczach Malfoya również mówił to samo. — Jeśli nie podoba ci się wszystko z tego, co robi, możesz to komentować, możesz zaproponować coś innego, ale na miłość boską nie dorzucaj nam kłód pod nogi! Mógłbyś chociaż próbować go tolerować — dodała, patrząc na niego z mocą.
— Przecież to robię — odparł Draco nadzwyczaj niewinnie, chowając dziennik do kieszeni.
— Wczoraj, przy rozdzielaniu posiłków oznajmiłeś przy wszystkich, że przy jego zapasach tłuszczu powinien dostawać o połowę mniej.
— Wymsknęło mi się — odpowiedział, nawet nie próbując zatuszować drgania kącika ust. — Jest jeszcze coś, prawda? — spytał, widząc, jak twarz dziewczyny przybiera poważniejszy wyraz.
Nie odpowiedziała, rzucając ostrzegawcze spojrzenie na prowadzący do groty korytarz. Draco roześmiał się cicho. Wstał i podchodząc do niej, rzucił:
— Czyżby prawa i szlachetna Hermiona Granger coś knuła? — spytał, nachylając się nad nią. Nie przejmując się jej wyraźnie widoczną niechęcią, swobodnie chwycił jeden z jej loków i założył go jej za ucho. — Niemożliwe. Przecież to szaleństwo, planować coś, czego zapewne nie pochwalałaby reszta grupy. Na miłość boską, Granger, nie dorzucaj nam kłód pod nogi.
Nie czekając na jej odpowiedź, chwycił ją za rękę i szarpnięciem ściągnął z głazu, kierując się do jednego z podziemnych korytarzy.
— Co ty wyprawiasz? — syknęła dziewczyna, próbując uwolnić swój nadgarstek.
Blondyn nie odpowiedział, jedynie przyśpieszył kroku. Skręcili w kolejne przejście i następne, tak, że Hermiona powoli zaczynała się gubić. Znała cały rozkład jaskini, jednak nie zapuszczała się często w te regiony. W końcu arystokrata zatrzymał się, zerknął za siebie i upewniwszy się, że są sami, chwycił wystający, okrągły fragment skały wielkości piłeczki tenisowej. Ku jej zaskoczeniu, z niewielkim oporem udało mu się go przesunąć, a po chwili z cichym sykiem uchyliło się sekretne przejście.
Hermiona odruchowo cofnęła się i nieufnie zlustrowała wzrokiem panującą tam ciemność. Widząc to, Draco uśmiechnął się drwiąco i gestem nakazał jej wejście.
— Panie przodem — powiedział, jednak na dźwięk kroków, wskoczył do środka, pociągnął za sobą dziewczynę i zamknął przejście, pogrążając ich w całkowitej ciemności.
— Co to...?
Mężczyzna zasłonił jej usta i objął w talii, odciągając na sam koniec pomieszczenia.
— Ciii — szepnął jej wprost do ucha.
Zamarła, a poczucie zagrożenia sprawiło, że niemal nieświadomie zrobiła krok w tył, wtulając się w Dracona. Poczuła, jak jego ciało napięło się, jednak po chwili lekko poluzował chwyt. Czekała, a w otaczających ją ciemnościach jedyne, co mogła odczuwać to ciepły oddech, owiewający jej szyję i nacisk jego silnej klatki piersiowej powracający z każdym jego oddechem. Poczucie zagrożenia, które w tych czasach z łatwością się pojawiało, minęło, a ona sama zaczęła oddychać w tym samym rytmie.
— Zimno tu — powiedziała cicho, gdy w pełni dotarła do niej temperatura tego miejsca. Zdecydowanie było to najchłodniejsze pomieszczenie w całej ich jaskini.
— Jeśli chcesz, żebym zdjął koszulkę, musisz się bardziej postarać, Granger. — Nim zdążyła mu odpowiedzieć, zabrał ręce i delikatnie pchnął ją w przód. — Chciałaś rozmawiać.
— Jak duża jest ta grota? — spytała, wyciągając ręce. Czując pod palcami chłodną skałę, zatrzymała się i odwróciła w stronę, gdzie powinien stać Malfoy.
— Jest jak składzik na miotły. Zdaje się, że miałaś się ze mną podzielić czymś super tajnym.
— Muszę się dostać do centrum Londynu.
Cisza, która zapadła między nimi, była aż nadto wymowna. Po chwili do jej uszu dotarło niedowierzające parsknięcie.
— To niewykonalne — padła surowa odpowiedź.
— Tylko pozornie. Wiem, że wymaga to przygotowań i jest cholernie niebezpieczne, dlatego chcę...
— ...żebym zaopiekował się tym małym potworkiem, na wypadek, gdybyś nie wróciła?
— Nie — zaprzeczyła. — Chcę, żebyś poszedł ze mną.
Kolejna minuta ciszy. Hermiona żałowała, że nie była w stanie dostrzec jego twarzy, lecz jednocześnie cieszyła się, że Draco nie może zobaczyć nadziei, jaka widniała na jej własnej. Nikomu innemu nie mogła zaufać, był jedynym, który mógł i potrafił jej pomóc.
— Nie ma mowy.
Poczuła ruch po swojej lewej stronie i błyskawicznie wyciągnęła rękę, zaciskając dłoń na ramieniu arystokraty.
— Draco... proszę. Muszę się upewnić, że rodzice nadal tam są i że jest bezpiecznie. Dopiero wtedy będę mogła wyprowadzić stąd Małą.
— Granger...
— Wiem, że proszę o wiele — przerwała mu. — Ale wiem, że z tobą by mi się to udało i...
— I przyjemniej byłoby ci umierać? — warknął, wyszarpując ramię.
— I czułabym się bezpieczniej, mając obok kogoś, kogo znam — dokończyła.
Tym razem w grocie rozległ się jego szyderczy śmiech. Hermionie wydawało się, że zrobiło się tu jeszcze zimniej. Zaniepokojona zachowaniem Malfoya, potarła ramiona, próbując choć trochę się ogrzać.
— Urocze, Granger, doprawdy urocze — powiedział w końcu z olbrzymią dozą sarkazmu. — Wiesz, myślałem... Nie! — poprawił się — miałem nadzieję, że całe to przedstawienie pod nazwą musimy porozmawiać, ale tak, żeby nikt nas nie usłyszał będzie miało coś większego na celu niż załatwianie prywatnych spraw. Nawet. Mi. Nie. Przerywaj — warknął, słusznie przeczuwając jej intencje. Zdawało jej się, że chciał do niej podejść, jednak ostatecznie zmienił zdanie. Usłyszała głuchy odgłos uderzenia. — Może to naiwne, ale w głowie pojawiła mi się urocza myśl, że masz plan, jak wydostać nas wszystkich z tej pieprzonej jaskini, ale nie... Panna Granger chce ryzykować tylko po to, aby urządzić sobie wycieczkę do Londynu.
Z ust dziewczyny mimowolnie wydostał się zduszony okrzyk. Pokręciła głową, robiąc krok w jego stronę.
— Ty cholerny hipokryto! Masz mi za złe, że próbuję zabrać stąd dziecko, a sam pakujesz się w ryzykowne akcje za każdym razem, gdy wychodzisz na powierzchnię!
— Ale ja, ryzykując, zawsze zdobywam coś dla grupy. I nie narażam na śmierć żadnego z was, jedynie siebie. Powiedz, tak łatwo przychodzi ci rozdawanie wyroków?
Hermiona zamarła, krzywiąc się z bólu, jaki zadały jej jego słowa. Jedynie poprosiła go o pomoc, mógł odmówić, do niczego go nie przymuszała, a on ot tak przypiął jej łatkę mordercy. W tej chwili przypomniała sobie, z kim tak naprawdę rozmawiała. Nie był jej przyjacielem, nie był Harrym lub Ronem, którzy zawsze ją rozumieli i wspierali. Mężczyzna stojący przed nią był Draconem Malfoyem, człowiekiem, z którym łączyła ją jedynie praca i bolesna przeszłość. Nie mogła na nim całkowicie polegać i z całą pewnością nie mogła mu ufać.
— Wiesz co? — Hermiona przełknęła ślinę, przeklinając siebie za drżenie tak wyczuwalne w jej głosie. — Zapomnij o wszystkim, co ci powiedziałam. Tkwij tu sobie, sam, obrażony na wszystkich, wiecznie cierpiący — syknęła, gorączkowo poszukując przycisku w skale. — Nie będę słuchać tego... tego... Gdzie jest ten pieprzony przycisk?!
Draco podszedł do niej i otworzył przejście, nawet nie próbując jej zatrzymać. Przez chwilę stał, raz po raz przeklinając naiwność dziewczyny. Czy rzeczywiście mieli szanse na dostanie się do Londynu? Samo dotarcie do miasta zapewne zajęłoby im dobrych kilka dni. Dostanie się do centrum? Niemożliwe, zwłaszcza że mugole najprawdopodobniej zachłannie strzegli wszelkich dróg prowadzących do serca miasta.
— Przy tobie mi się uda. Czuję się bezpiecznie... Głupia idiotka — burknął, wracając do swojej groty. — Jakby to było, kurwa, takie proste.
— Wy dwoje! Co wy tam robiliście?
Draco nawet się nie zatrzymał. Jedynie zwolnił tempo, by zmierzyć Barry'ego pogardliwym spojrzeniem.
— Pieprzyliśmy się. Nie widziałeś, jaka była zadowolona?
— Słuchaj no, Malfoy...
Blondyn wyminął go, marząc o tym, by wszyscy w końcu zostawili go samego. Klnąc pod nosem, usiadł na swoim śpiworze i oparł się o przyjemnie chłodny głaz. Czuł, że limit miłosierdzia Dracona Malfoya dnia dzisiejszego został całkowicie wyczerpany.
— Hermiona płacze.
Arystokrata warknął i powoli skierował spojrzenie na Scarlet. Dziewczynka jak zawsze nic sobie z tego nie robiła i usiadła obok niego. Mała objęła kolana ramionami i zaczęła się delikatnie kołysać, nie wiedząc, jak pomóc siostrze.
— Pokłóciliście się?
Draco postanowił ją ignorować. Położył się i zakrył twarz ramieniem, próbując odciąć się od wszystkiego.
— Barry na nią krzyczał — dodała Scarlet.
— Bo Barry jest fiutem.
— Krzyczał na nią przez ciebie.
Te słowa przykuły jego uwagę. Z westchnięciem, podciągnął się do siadu, dając dziewczynce znak, że może kontynuować.
— Mówił, że jesteś... P.S. który ryzykuje za każdym P. razem i jakiś Uj wie, co ci O. następnym razem. Czy Uj to francuskie nazwisko?
Blondyn zamrugał, próbując odnaleźć jakikolwiek sens w słowach dziewczynki.
— Że co?
— Powiedział też, że jeszcze dziś niby gdzieś wylatujesz. Hermiona powiedziała, że jeśli tak, to razem z tobą wyleci połowa z tej grupy. — Scarlet zamyśliła się, przygryzając wargę. — Mam zasadnicze pytanie: skąd macie bilety?
Draco ukrył twarz w dłoniach, układając sobie to wszystko, czego dowiedział się od Scarlet. Barry najwyraźniej miał go dość, podjął decyzję i zaczął już głośno o niej mówić. A Hermiona...
— I co teraz zrobisz? — spytała Mała, patrząc na niego ze smutkiem. — Nie chcę, żebyś leciał. I Hermiona nie przestaje płakać.
— A co ja mam niby zrobić?
Dziewczynka wzruszyła ramionami. Wstała, podeszła do niego i zaczęła układać mu włosy.
— Ukradnij dla niej czekoladki. My, kobiety, lubimy czekoladki. Chociaż nie, to byłoby niemoralne. — Scarlet zamyśliła się, niezdarnym ruchem wyrywając mu kilka włosów. Blondyn syknął, jednak Mała nawet tego nie zauważyła, będąc całkowicie pochłonięta rozmyślaniem nad czymś. — Wiem! — wykrzyknęła uradowana, klaszcząc w dłonie. — Ukradnij pieniądze i kup za nie czekoladki.
Draco uniósł brew.
— I to twoim zdaniem będzie w porządku?
— Tak, bo nie dasz jej czegoś, co jest kradzione, a kupione za kradzione. Hmm... a najlepiej, jeśli temu, od kogo weźmiesz pieniądze, dasz coś w zamian. Może jeden z tych żaroodpornych garnków?
— Które też są kradzione? — zaśmiał się arystokrata. — Jak na tak młodą osobę masz zbyt lekkie podejście w kwestii moralności.
Dziewczynka nagle posmutniała. Poprawiła mu kołnierzyk koszuli, podała gumkę i usiadła tyłem do niego, oczekując, że jakoś zdoła upiąć jej włosy.
— Hermiona już mi to wyjaśniła — oznajmiła, kładąc obok niego grzebyk. — Są sytuacje, w których trzeba podjąć trudne decyzje. Garnki, czekoladki, to wszystko można sobie odkupić, ale nie da się odkupić życia. Bez tego nie przeżyjemy, a za jakiś czas będziemy mogli wrócić do normalności i naprawić to, co zepsuliśmy. — Odwróciła się do niego i szeroko uśmiechnęła. — Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. A teraz zrób mi warkocza.
— Myślałem, że chcesz, żebym poszedł do twojej siostry — powiedział Draco, biorąc grzebień i z zawahaniem zerkając na jej włosy. — Czy to aby się nie złamie?
— Nie, ten jest jakiś metalowy. A do Hermiony pójdziesz, jak troszkę jej przejdzie. Wiesz, jak robić warkocza? Nie? Wyjaśnię ci...
Pół godziny później Draco podziwiał swoje dzieło. Było nieco koślawe i chaotyczne, jednak nie miał siły dłużej bawić się z nieokrzesanymi lokami. Patrzył, jak Scarlet bada dłonią jego pracę, jednocześnie zastanawiając się, co powinien powiedzieć Hermionie. Czy chciał do niej iść? Nie. Płacząca kobieta to jednak płacząca kobieta, a ta akurat była tą, która z niewiadomych powodów broniła go, choć nie tak dawno dał jej powód do wylewania łez.
— Hmm... Chyba jest w porządku — zadecydowała Mała, odwracając się do niego. — Wiesz, co jej powiesz?
„Nie.
— Tak, ale lepiej będzie, jeśli załatwię to sam. Idź do tej swojej Pocahontas.
— Ona ma na imię Gloria.
— Jak zwał tak zwał — odpowiedział arystokrata, zostawiając ją samą.
Skręcił w prawo, kierując się do groty, przez którą przebiegał podziemny strumień. Po drodze zastanawiał się, dlaczego w ogóle do niej szedł? Dlaczego miał ją przepraszać? Jednak nawet on musiał przyznać, że w sytuacji, gdy go broniła, wypadało zachować się tak, a nie inaczej. Z drugiej strony było coś, do czego sam przed sobą się nie przyznawał. Wyrzuty sumienia.
— Co mam niby powiedzieć... — burknął z niezadowoleniem pod nosem. — Hej, Granger. Ładnie wyglądasz... z tymi zapuchniętymi oczami. Jutro dostaniesz czekoladki.
Westchnął ciężko i wszedł do środka, gdzie zastał piorącą Hermionę. Klęczała przy brzegu, trąc w dłoniach coś, co wyglądało na jedną z jego koszul. Wyrzuty sumienia, które do tej pory jedynie lekko go muskały, teraz z całą swoją mocą okładały go po twarzy. Podszedł do niej i niepewnie usiadł obok.
Hermiona zerknęła w bok, chcąc przegonić intruza, jednak rozpoznając w nim Malfoya, prychnęła głośno i rzuciła:
— Przyszedłeś porozmawiać ze swoim ulubionym mordercą?
Draco powoli uniósł jedną brew.
— Mogłabyś się zamknąć i dać mi coś powiedzieć?
— Hmm... Nie.
— Granger...
— Nie chcę z tobą teraz rozmawiać, Malfoy. — Dziewczyna przerwała pracę, odrzucając mokrą koszulę na pobliski głaz. — To po prostu trochę za dużo w zbyt krótkim odstępie czasu.
— A gdybym ci powiedział, że zmieniłem zdanie?
Hermiona spojrzała na niego, próbując opanować ciężki oddech. Ślady łez nadal widniały na jej policzkach, jednak nie zwracała uwagi na to, że arystokrata z łatwością mógł je zauważyć. Otarła wilgotne czoło, lustrując go badawczym wzrokiem.
— Robisz to, żeby mi pomóc, ulżyć swojemu sumieniu, czy Mała kazała ci mnie przeprosić i to jest jedyne, co ci przyszło do głowy w tej sytuacji?
Blondyn potarł podbródek, nieco skrępowany jej bezpośrednim podejściem.
— Powiedzmy, że rozumiem, dlaczego chcesz to zrobić. Pomogę ci, pod warunkiem, że będziesz miała sensowny plan. Jeśli uznam, że jest to wykonalne i istnieją choćby minimalne szanse na to, że będę miał z głowy tego potworka, wejdę w to.
— A jeśli nie?
Mężczyzna obejrzał się za siebie, po czym usiadł tuż obok i szepnął:
— Jeśli nie, to ci na to nie pozwolę. Złapią cię i siłą wyciągną informacje. Wiem, co sobie teraz myślisz, ale nigdy nie można mieć pewności, że zachowasz się tak, a nie inaczej, dopóki nie znajdziesz się w konkretnej sytuacji.
Hermiona zaśmiała się ponuro.
— Kto by pomyślał, że role się kiedyś odwrócą... Kiedyś to my...
Kasztanowłosa spuściła głowę, wbijając wzrok w strumień. Czuła, jak w jej oczach znowu pojawiają się łzy, wywołane samym wspomnieniem przyjaciół.
— Wiem, że chcesz się stąd wydostać, ale...
— Nie chcę się stąd wydostać — powiedziała cicho dziewczyna. — Chcę, żeby moja siostra była bezpieczna. Tylko tyle — dodała, ocierając łzy. Widząc ten gest, arystokrata odprężył się, będąc pewnym, że najgorsze ma za sobą, jednak to był tylko początek. Jej drobne ramiona zaczęły trząść się coraz bardziej i bardziej, jednak walczyła z płaczem, wracając do prania i choć przez długi czas udawało jej się to, po kilku chwilach z jej ciała wydobył się głośny szloch. — Nie wiemy, co się dzieje na powierzchni, nie wiemy, ile jeszcze przyjdzie nam tu siedzieć. Cieszę się, że mam Małą przy sobie, bo wiem, że nic jej nie jest, ale czuję, że to tylko kwestia czasu, aż nas znajdą. Boże, nie wiem nic o Harrym, Ronie... Ginny była w ciąży, rozumiesz? — wychrypiała, w końcu patrząc mu w oczy. — Ona już nie mogła się przenosić. Znaleźli ją. Znaleźli i zabili. Boże, dlaczego to nie schodzi...
Widząc ból i strach w jej oczach, Draco wyrwał koszulę z jej rąk, pozwalając na to, żeby się w niego wtuliła. Skrzywił się, gdy lodowate krople wylądowały na jego karku i zaczęły spływać niżej, jednak nie uczynił żadnego gestu, by je zatrzymać. Powoli, jakby niepewnie, położył dłoń na jej plecach, drugą wsunął w jej włosy i czekał, aż Hermiona przestanie płakać.
— Nie... — odchrząknął, nie wiedząc co powiedzieć. — Nie miałem pojęcia, że jest z tobą aż tak źle, Granger — dokończył, decydując się na prawdę.
Cichutko parsknęła.
— Nikt nie ma. W końcu jestem tą, która towarzyszyła Wybrańcowi, tą, która jest nieustraszona. Ale wtedy było inaczej. Wtedy miałam przy sobie przyjaciół, wiedziałam, że jest nadzieja, miałam jasno postawiony cel. A teraz...
— Teraz nie wiesz, co robić, masz pod opieką małolatę i wkurzającego sukinsyna na głowie.
Tym razem cichutko się zaśmiała i powoli uniosła głowę.
— Coś w tym rodzaju — przyznała i spuściła wzrok na jego koszulę noszącą ślady jej łez. Delikatnie dotknęła wilgotnego miejsca i westchnęła. — Tęsknie za poczuciem, że gdzieś obok jest osoba, która mnie wysłucha, która mnie zrozumie i na którą zawsze mogę liczyć.
Ponury uśmiech wykrzywił wargi Dracona. Czy on miał taką osobę? Miał, nawet dwie. Jedna go zdradziła, a druga leżała dwa metry pod ziemią, użyźniając lokalną glebę.
— Mogę cię słuchać, o ile nie będziesz marudziła o tych waszych kobiecych sprawach. Na zrozumienie nie licz, nikt cię nie rozumie, Granger.
Hermiona przełknęła ślinę.
— A czy mogę na ciebie liczyć? Naprawdę pomożesz mi wydostać stąd Małą?
Arystokrata zawahał się. To wszystko brzmiało bardzo pięknie, ale czy był w stanie tak bardzo ryzykować życiem? Zastanawiał się nad odpowiedzią i kiedy tak patrzył w jej bursztynowe oczy, przypomniał sobie inne, tak bardzo podobne, osadzone w uśmiechniętej, dziecięcej twarzy.
Powoli skinął głową.
— Nie ciesz się tak szybko, Granger — dodał, zabierając z siebie jej ręce. — Po pierwsze, masz u mnie dług. Po drugie, zniszczyłaś mi tę koszulę — powiedział, ruchem głowy wskazując mokrą szmatkę, która niegdyś była jego ulubioną koszulą. — Po trzecie, nie licz, że wyniknie z tego wielka miłość. To... Nazwijmy to Tymczasowym Rozejmem o Charakterze Pocieszycielskim. Potem wrócimy do wzajemnej niechęci. Ty i ja... nie mamy szans. — dodał, krzywiąc się z odrazą.
Kasztanowłosa zaśmiała się i pokręciła głową.
— Obrzydlistwo.
— Cieszę się, że się zgadzamy. I po czwarte: zapomnij o czekoladkach.
Hermiona zmarszczyła brwi.
— Jakich czekoladkach?
— Jakichkolwiek, Granger — mruknął, postanawiając wrócić do swojego stałego zajęcia.
Wiele dni spędzili na badaniu tuneli, rysując prowizoryczne mapy, na których zaznaczali strategiczne punkty, jak choćby strumień czy miejsce odpowiednie do przechowywania żywności, a także domniemane jedyne wyjście z jaskini, jakie znaleźli podczas swoich poszukiwań. Domniemane, bo zdaniem Dracona mogło być ich więcej, dlatego też sporo czasu spędzał na poszukiwaniach. Właściwie spędzał na nich każdą wolną chwilę, których wbrew pozorom nie było zbyt wiele, zwłaszcza jeśli miało się na karku pseudo przywódcę i cień w postaci siedmiolatki. I choć po miesiącu jego jedynym sukcesem zdawało się odnalezienie małej groty, w której nie było absolutnie nic, nie zniechęcał się, mając nadzieję, że odkryje coś wartościowego, jak choćby sekretne wyjście, dzięki któremu będzie mógł opuszczać ich kryjówkę, nie musząc tłumaczyć się Barry'emu z każdej minuty spędzonej na zewnątrz.
Zatrzymał się, gdy dotarł do miejsca, które od kilku dni stanowiło koniec jego wędrówki. Ślepy zaułek niemal całkowicie wypełniony przez mętną wodę, która zdawała się stać w tym miejscu od lat, pozbawiona jakiegokolwiek ujścia. Jednak bardziej niż brudną zatoczką, Draco zainteresowany był tym, co znajdowało się u góry groty. Rozmieszczone w tunelach kryształy świeciły tu mocniej niż w pozostałych korytarzach, ułożone na kształt nieznanej mu konstelacji.
Wiedziony dziwnym poczuciem słuszności tego, co miał zamiar zrobić, zdjął buty, podwinął nogawki i wszedł po kostki do chłodnej, nieprzyjemnie mętnej wody. Gdy zbliżył się do miejsca, w którym kryształy uformowane były w wyrazisty kształt, jeden z nich, znajdujący się najbliżej niego, zaświecił mocniej, przywołując go do siebie. Wszedł głębiej, odsuwając od siebie uczucie wstrętu, jak zahipnotyzowany przypatrując się kolejnym z nich, które jaśniały, obudzone jego obecnością.
Bezwiednie sięgnął po dziennik i już po chwili starannie przenosił na kartkę papieru wszystkie rozjarzone kryształy, z jak największą dokładnością zachowując ich ułożenie. Teraz gdy był pewny, że ich obecność w tej grocie nie jest przypadkowa, postanowił skorzystać z Tymczasowego Rozejmu o Charakterze Pocieszycielskim i udać się do kogoś, komu równie silnie, co jemu, powinno zależeć na utrzymaniu tego odkrycia w tajemnicy.
Tak, jak się spodziewał, znalazł ją przy rozwieszaniu prania w jednej z grot sąsiadujących z ich prowizoryczną spiżarnią. Podszedł bliżej, zastanawiając się jak skorzystać z jej pomocy, zarazem nie zdradzając zbyt wiele. Zanim jednak zdążył ułożyć w myślach swoją wypowiedź, dziewczyna schyliła się po kosz wypełniony praniem i nie czekając na propozycję pomocy z jego strony, wcisnęła mu go w ręce.
— Nie miej takiej zdziwionej miny, Malfoy. To tylko wilgotne ciuchy, nie powinny zrobić ci krzywdy — rzuciła, widząc jego niepewne spojrzenie. — Chociaż... kto wie, mogą być agresywne.
— I to jest ta Hermiona, którą wszyscy znamy i kochamy — mruknął pod nosem blondyn, z niezadowoleniem zaczynając rozwieszać pranie. — Właściwie, miałem do ciebie sprawę, Granger.
— Tyle razy ci mówiłam, że bieliznę każdy sobie pierze sam...
Draco cmoknął z irytacją, sięgając po kolejną bluzkę.
— Chodzi o coś, co może przysłużyć się naszej wspólnej sprawie — odpowiedział jej niemal szeptem.
Słysząc to, Hermiona spojrzała na niego z powagą i dołączyła do pracy.
— O co chodzi?
— Z góry zaznaczam, że jest to tajna informacja, która nie może wydostać się poza TRoCP.
Dziewczyna zamarła nad koszem, unosząc brew.
— Co?
— Tajny Rozejm o Charakterze Pocieszycielskim. Zapomniałaś?
— On nie był tymczasowy? — poprawiła go, wieszając ich jedyne prześcieradło.
— To też. — Arystokrata, upewniwszy się, że nikt ich nie podsłuchuje, wyjaśnił: — Znalazłem coś, co może być potencjalnym drugim wyjściem z jaskini.
Hermiona w skupieniu przygryzła wargę. Przy znanym im wyjściu zawsze stało dwóch aurorów, którzy donosili Barry'emy kto z kim i po co wychodził, a jeden z nich zazwyczaj dołączał do Dracona podczas zwiadu, by mieć go na oku. Wyjście, o którym wiedziała tylko ich dwójka, mogłoby okazać się przydatne, zwłaszcza przy ich planowanej akcji, jednak istniało pewne ryzyko, o którym nie mogła zapomnieć.
— Jeśli okaże się, że znalazłeś inne wyjście, powinniśmy powiedzieć pozostałym.
— Zwariowałaś? — syknął blondyn, nachylając się do niej. — Niby jak mamy wyjść stąd niezauważeni, jeśli sami dobrowolnie zrzekniemy się jedynej ku temu okazji? Pomyśl tylko, Granger, jakie to otworzyłoby przed nami możliwości. Moglibyśmy spokojnie obserwować, co się dzieje na zewnątrz, jak działają mugole, zdobyć niezbędne rzeczy bez nadzoru kogoś z zegarkiem w ręku, kto rozlicza nas z każdej minuty. Moglibyśmy dotrzeć do innych, nawiązać współpracę...
— Tak — przerwała mu, starając się ostudzić jego entuzjazm — moglibyśmy też zostać zaskoczeni w nocy przez oddział mugoli. Nie narażę wszystkich na takie ryzyko. Przykro mi, Malfoy.
Blondyn prychnął pod nosem, kręcąc głową z niedowierzaniem.
— Naprawdę sądzisz, że dwójka przydupasów będzie w stanie powstrzymać kogokolwiek przed wtargnięciem do tuneli i poderżnięciem nam wszystkim gardeł we śnie?
— Przestań! — syknęła, wytrącając mu kosz z rąk.
— Ty się boisz. Boisz się, Granger, dlatego pozwalasz sobą rządzić...
— Owszem, boję się — odpowiedziała z goryczą. — Nie ma dnia, żebym nie bała się tego, że nas w końcu odnajdą, żebym nie budziła się w nocy na dźwięk najcichszego szmeru, więc wykaż się choć odrobiną empatii, o którą nikt cię nie podejrzewa i daruj sobie te barwne opisy tego, co z nami zrobią, gdy znajdą wejście do tuneli. Widziałam, co się dzieje na zewnątrz i jestem na to gotowa. Widziałam, jak mugolskie służby porywały czarodziejów z ich domów. Widziałam łapanki na ulicy. Widziałam tortury i egzekucje — mówiła dalej, głosem drżącym od emocji. — I jestem na to gotowa. Chcę tylko wyprowadzić stąd Małą, zanim do tego wszystkiego dojdzie.
Każdej nocy przed snem powracały do niej obrazy okrucieństwa mugoli i prześladowań czarodziejów. Słyszała płacz osieroconych dzieci i matek lamentujących po stracie swoich pociech. I za każdym razem gorliwie modliła się o to, by okazało się to tylko złym snem, z którego wkrótce wszyscy się obudzą... że całe otaczające ich zło zniknie, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jednak jej modły zdawały się ginąć wśród zgiełku wojny, spopielone przez ogień, którym próbowano wytępić ich jestestwo. Bóg zdawał się ich opuścić, skazując na zagładę i potępienie. Dlatego przestała się modlić. Przestała wierzyć w to, że dostaną szansę na nowe, lepsze życie.
— Więc dlaczego, do cholery, chcesz pozbawić nas, być może jedynej okazji na to, by umieścić ją w bezpiecznym miejscu? — spytał, łapiąc ją za łokieć.
— Wbrew temu, co o mnie sądzisz, nie zataję przed nimi informacji, która może uratować im życie lub im je odebrać — odparła, próbując wyrwać rękę z jego uścisku.
— Spójrz na mnie — syknął z wściekłością. Dziewczyna przestała się szamotać i powoli pochwyciła jego spojrzenie. — Wszystkich ich nie ocalisz. — Widząc bunt w jej oczach, zaśmiał się gorzko, po czym oznajmił, cedząc przez zęby każde słowo: — Przykro mi, Granger, ale nadszedł czas, w którym każdy nasz wybór jest zły i żadna decyzja nie przychodzi łatwo. Ale pomyśl tylko — dodał nieco łagodniej — jeśli przejście jest ukryte równie dobrze i po drugiej stronie, jakie są szanse na to, że je odkryją? Jedyne, czego chcę to to, żebyś dała mi szansę na zbadanie tego, zanim doniesiesz o wszystkim Barry'emu. Jeśli okaże się, że wejście do jaskini jest dobrze zabezpieczone, powstrzymasz się przez jakiś czas?
— Malfoy...
— To jedyna taka okazja. Dobrze wiesz, że nikt nie pozwoli ci na takie ryzyko — nakłaniał ją dalej, jednak widząc, jak dziewczyna w namyśle przygryza wargę, dodał: — Nikt prócz mnie. Dobrze wiesz, jak bardzo się narażam, idąc tam z tobą, Granger. Tylko tak wyjdziesz z Małą, zwłaszcza jeśli i ja będę kręcił się w pobliżu.
— Może być też tak — zaczęła, po chwili ciszy — że przejście jest zapieczętowane i twoja interwencja zerwie zabezpieczenie. Wtedy ktoś z łatwością mógłby tu wejść.
— I właśnie dlatego najpierw pójdę sam, rozejrzę się i jeśli wyjście nadal będzie w jakiś sposób ukryte, od razu zaczniemy działać. Im szybciej skończymy, tym szybciej powiesz pozostałym.
Hermiona raz jeszcze przemyślała wszystko to, co jej powiedział. Nie potrafiła znaleźć rozwiązania, które byłoby lepsze niż to, do którego ją przekonywał. W końcu powoli skinęła głową.
— Dobrze, zrobimy tak, jak mówisz, pod warunkiem, że razem przyjrzymy się przejściu.
Draco cofnął się o krok, przykładając dłoń do serca.
— Nie ufasz mi?
— Nie. Zauważyłam, że jeśli na czymś bardzo ci zależy, z wielką lekkością przychodzi ci kłamstwo i podstęp.
Blade wargi drgnęły, formując się w krzywy uśmieszek.
— Tacy są wszyscy urzędnicy, Granger. A jeśli chodzi o nasz... projekt.
Dziewczyna z zaciekawieniem przyglądała się, jak arystokrata wyciąga swój cenny dziennik. Nie raz zastanawiała się, jakież to ważne informacje są zapisane na jego stronicach. Nawet podczas ich pracy pilnie go strzegł, nie zostawiając go na widoku ani na chwilę.
Blondyn po chwili znalazł odpowiednią stronę, przyglądając się swojemu rysunkowi.
— Coś ci to przypomina, Granger? Wydaje mi się, że jest to jeden z gwiazdozbiorów, jednak jest on zmodyfikowany. Może to jakiś symbol? W tym miejscu ułożenie kryształów przywodzi mi na myśl jeden z celtyckich wzorów... jeśli natomiast to odwrócimy, mamy azteckie...
— To zwykła runa, Malfoy — przerwała mu rozbawiona Hermiona. — Zwykła runa.
Draco zmarszczył brwi, patrząc na nią z lekkim wyrzutem.
— Bawi cię coś, Granger?
— Nic, prócz tego, że gdybym ci nie przerwała, doszedłbyś do wniosku, że jest to mapa prowadząca do Arki Przymierza.
— Skoro jesteś taka mądra, powiedz, proszę, jaka to runa — powiedział z wyższością, czego nie przeoczyła Hermiona, która z szerokim uśmiechem oznajmiła:
— Jedna z podstawowych. Oznacza przejście. Gdzie dokładnie to znalazłeś? — spytała, wskazując na rysunek.
— W ślepym zaułku, nad wodą.
Dziewczyna skinęła głową, jakby takiej właśnie odpowiedzi się spodziewała.
— Lustrzane odbicie tej runy oznacza wyzwanie. Tym bardziej potrzebujesz mnie na miejscu.
— Bo? — wypalił arogancko.
— Bo jeśli zabraknie ci powietrza, wyciągnę cię stamtąd. Musimy tylko wziąć z magazynu linę.
— A ty nie chciałabyś popływać?
Posłała mu ostrzegawcze spojrzenie. Chwilę później usłyszeli podniesione głosy dobiegające z głównej groty.
— To wszystko?!
— Staraliśmy się, ale...
Kasztanowłosa zawahała się, jednak podniosła porzucony kosz i ruszyła w kierunku hałasu. Nim jednak minęła Dracona, szepnęła:
— Nawet nie waż się iść tam samemu.
Arystokrata uniósł wysoko brew.
— Boisz się o mnie?
Nie odpowiedziała. Poczęstowała go jedynie niezbyt przychylnym spojrzeniem i zostawiła go samego.
Wpatrywał się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała Hermiona, a na jego usta powoli wpłynął uśmiech.
— Boi się.
Choć perspektywa skorzystania z zamieszania i zbadania wodnych odmętów w poszukiwaniu potencjalnego przejścia wydawała się aż nadto kusząca, zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że nie jest to odpowiedni moment. Niemądrze byłoby przecież po raz kolejny tego dnia rozsierdzać osobę, która jawnie wyrażała swoją awersję wobec niego i wielokrotnie dawała mu do zrozumienia, że pozbędzie się go przy pierwszej nadarzającej się okazji. Nie mając, co prawda, na to najmniejszej ochoty, powłóczył nogami do miejsca, w którym zdążyła zebrać się już cała grupa szczęśliwych niedobitków, która z nietęgimi minami wpatrywała się w ubogie zasoby jedzenia, które udało im się dzisiaj zdobyć.
— Stary Fletcher zwinął interes — oznajmił jeden z aurorów.
— Albo ktoś mu w tym pomógł — wtrącił drugi z nich, dorzucając do pozostałych zdobyczy scyzoryk, mieszanki ziół, trochę kosztowności i mapę miasta.
— W każdym razie lokal jest zabity deskami, a to wszystko, co udało nam się stamtąd wynieść.
Żadne z nich nie było w stanie wyobrazić sobie, że kiedykolwiek będą tak bardzo polegać na Mundungusie Fletcherze i jego bracie, który także zajmował się paserstwem, a jako charłak miał znajomości zarówno wśród czarodziejów, jak i mugoli. Przedsiębiorczy bracia za nic mieli skrupuły i z premedytacją w pełni wykorzystywali okoliczności, w jakich przyszło im wszystkim egzystować. Handlowali dosłownie wszystkim: żywnością, medykamentami, eliksirami czy nawet bronią mugoli, która w obliczu ostatnich wydarzeń stała się ich ostateczną formą obrony, czymś na wagę złota. To ostatnie było szczególnie trudne do zdobycia, o czym świadczył fakt, iż w ich grupie tylko jedna osoba ją posiadała.
Pomimo szerokiego wachlarza asortymentu bracia Fletcher byli w posiadaniu czegoś jeszcze, czegoś, co było cenniejsze niż wszystko inne. Informacja. Nikt inny nie wiedział tyle o tym, co dzieje się obecnie na świecie, ani gdzie znaleźć przychylnych im mugoli, którzy zdolni byli przymknąć oko na to, z kim mają do czynienia, jeśli tylko donośny brzdęk sakiewki zagłuszał ich wewnętrzne przekonania.
— Powinniśmy tam wrócić pod osłoną nocy — zaproponował Draco, podchodząc do Barry'ego i pozostałych aurorów. — Nie wierzę, że ktoś pokroju Fletchera nie chował najcenniejszych rzeczy w tajnych skrytkach, a skoro zostawił cokolwiek, musiał zawijać się w pośpiechu i być może coś przeoczył. Znam takich ludzi, gdyby tylko mieli wystarczająco dużo czasu, oczyściliby dziuplę do zera.
Brew rudego aurora niemal natychmiast wystrzeliła w górę.
— Nie wiem, jak was, ale mnie zastanawia, dlaczego mielibyśmy się pchać w tak oczywistą pułapkę — oznajmił powoli Barry, sięgając po bogato zdobiony naszyjnik, będący niechybnie dziełem goblinów.
— Coś sugerujesz?
Nie odpowiedział od razu. Obracał w dłoni delikatne ogniwa łańcuszka, uśmiechając się krzywo.
— Nie, absolutnie nic — oznajmił, choć z jego twarzy z łatwością można było odczytać kpinę. — Chociaż to trochę dziwne, że bezmyślnie próbujesz nas wprowadzić w pułapkę.
— Pytanie tylko, czy całkiem bezmyślnie — dodał najbardziej krępy z aurorów.
Arystokrata zdawał się nie słyszeć wtrącenia drugiego mężczyzny, nie spuszczając spojrzenia z ich przywódcy. Nawet nie starał się ukrywać niechęci do niego, czego zresztą nie czynił również Barry.
— W pułapkę? — powtórzył cicho. Zaśmiał się krótko, pocierając ocieniony zarostem podbródek. — Nie tak bym to nazwał.
— Doprawdy?
Widząc, co się dzieje i wiedząc, do czego to wszystko zmierzało, Hermiona podeszła do Barry'ego i złapała go za ramię, stając między nim a Malfoyem.
— Przestań. To do niczego nas nie zaprowadzi — napomniała go cicho, mając nadzieję, że Draco puści mimo uszu nie tak bardzo subtelną uwagę posłaną w jego stronę.
Złudną nadzieję. Auror wielokrotnie przy całej grupie jasno pokazywał swoje nastawienie do arystokraty. Nie ufał mu, a kiedy Draco już zdecydował się włączyć w działania grupy, Barry lekceważąco negował wszelkie jego pomysły. Napięcie między nimi dwoma było zbyt duże, by tak po prostu odpuścić.
— Gdybym to ja podbudowywał swoje żałosne ego, piastując stanowisko samozwańczego króla podziemia, robiłbym coś bardziej pożytecznego niż siedzenie w zatęchłej norze i czekanie na atak. Bo co tak naprawdę zrobiłeś? — zastanawiał się głośno Draco, ignorując spojrzenie Hermiony. — Sprawiłeś, że większość z nich — tu mężczyzna skinął na resztę grupy — dostaje histerii na samą myśl o wyjściu i wolą tu siedzieć i czekać na śmierć, niż próbować cokolwiek ugrać. Jedyne, do czego sprowadziłeś nasze działania to szukanie jedzenia. Nie zrobiłeś NIC, by wydostać nas z jaskini. NIC, żebyśmy wrócili na powierzchnię i skontaktowali z pozostałymi.
Do rozmowy postanowił wtrącić się kolejny auror. Kobieta prychnęła głośno i wychodząc z cienia, oznajmiła:
— Dziwne, że to właśnie ty oskarżasz kogoś o brak starań. Ty, który nie robisz nic poza patrolami, a i to robisz z wielką łaską.
— Och, ależ nie, Susan, bądźmy sprawiedliwi — poprawił koleżankę Barry. — Pan Malfoy dokłada wszelkich starań, by nas zabić — dodał, uśmiechając się gorzko. — To naprawdę świetny pomysł, pójść w miejsce, które zapewne te tępe szumowiny stale obserwują, tylko czekając, aby nas zarżnąć.
— Jak chcesz nas obronić, odpuszczając jedyne miejsce, w którym możemy znaleźć jedyną skuteczną w walce z nimi broń?! — warknął Draco.
— Pozostawiając nas w ukryciu. To nasza jedyna pewna szansa na przeżycie.
Blondyn prychnął lekceważąco. Z kpiną spojrzał niżej, na pasek Barry'ego, za który wetknięty był pistolet.
— Tylko ty będziesz miał szansę, gdy w końcu nas odnajdą. A zrobią to, jeśli się stąd nie wydostaniemy.
— Ostatnie czego potrzebujemy to rad Śmierciożercy.
Hermiona nawet z odległości, w której się znajdowała, widziała, jak całe ciało blondyna napięło się na tę uwagę. Draco wyglądał, jakby tylko resztka opanowania i zdrowego rozsądku powstrzymywała go od rzucenia się na aurora. Zawahała się, jednak podeszła do niego, by zabrać go stąd. Sięgnęła do jego lewego ramienia, jednak wzdrygnął się i spojrzał na nią z dziwnym wyrazem twarzy, jednocześnie nerwowo pocierając ramię.
Gest ten nie uszedł uwadze Barry'ego. Przechylił lekko głowę, przyglądając się Malfoyowi.
— Przypomniała ci się przeszłość? — spytał z satysfakcją auror. — Parę lat temu to ty rozdawałeś śmierć. Cóż, witamy po drugiej stronie barykady, morderco.
— Wystarczy — rozległ się cichy, stanowczy głos.
Wszyscy jak jeden mąż odwrócili się, patrząc na jedyną osobę, która do tej pory nie uczestniczyła w spotkaniu. W wejściu stała Sophia, najstarsza z całej grupy. Kobieta, pomimo słabego zdrowia, wzbudzała respekt, nawet u ich przywódcy. Jej pojawienie się wywołało szmery i nerwową wymianę spojrzeń, bowiem od kilku dniu Sophia nie opuszczała przydzielonej jej groty, będąc zbyt słabą, by wykonywać nawet najprostsze czynności. Teraz jednak stała tu, z ciężkim oddechem, wsparta o sękaty kij, by przywrócić ich gronu choć odrobinę zdrowego rozsądku.
Gloria, gdy tylko ją zobaczyła, podeszła do niej i pomogła jej usiąść.
— Nie powinnaś wychodzić — szepnęła zmartwiona, jednak staruszka tylko poklepała ją po dłoni i z powrotem zwróciła uwagę na dwóch mierzących się wrogim wzrokiem mężczyzn.
— Upór i brawura żadnego z was nie wpływa dobrze na naszą sytuację — zganiła ich, nie podnosząc głosu. — Ci na zewnątrz świetnie sobie z nami radzą, nie potrzebują naszej pomocy.
— Doskonale zdajemy sobie z tego sprawę — rzucił Barry, po czym zerknął na Dracona i dodał: — A przynajmniej większość z nas.
Blondyn wyprostował się, odwzajemniając jego spojrzenie.
— Nie zamierzam dalej tego słuchać.
Gdy blondyn odwrócił się, by wyjść, powstrzymało go wołanie Sophii:
— Synu...
— Proszę mi wybaczyć, ale nie mam ochoty dłużej uczestniczyć w tym teatrze, pani MacPhee — przerwał, z siłą wymawiając ostatnie słowa, jakby chciał przypomnieć jej o dystansie, jaki powinna zachować, a o którym zapomniała.
Hermiona nie próbowała go zatrzymać, całą swoją uwagę koncentrując na starszej kobiecie. Zdawała się szukać w jej poznaczonej zmarszczkami twarzy czegoś znajomego jak znamienia na skroni lub echa haczykowatego nosa, tak charakterystycznego dla jej współpracownika. Martwego współpracownika.
Czy możliwym było, by przewrotny los sprawił, że babcia Iana tkwiła w tym samym miejscu co dziewczyna, na oczach której umarł jej wnuk? A jeśli tak, czy wiedziała o jego śmierci, czy żyła w słodkiej nieświadomości, trzymając się wiary, że jeszcze dane im będzie spotkanie?
— Najlepiej jest odejść wtedy, gdy robi się gęsto — prychnął Barry na tyle głośno, że Draco mógł go jeszcze usłyszeć.
— A najłatwiej przychodzi odrzucanie rad, jeśli te pochodzą od wroga — wtrąciła Sophia i choć słowa te wypowiedziała spokojnym, niewzruszonym tonem w jej oczach iskrzyła się nagana.
Rudowłosy mężczyzna zaśmiał się krótko, zwracając na nią całą swoją uwagę.
— Więc uważasz za rozsądne posyłanie nas na pewną śmierć?
Arogancka postawa Barry'ego wywołała złość Hermiony. Złość na tyle silną, by przeszyć jej wewnętrzne rozterki i objąć prym nad innymi emocjami.
— Sophia ma na uwadze całość, nie tylko dzisiejszą sytuację — warknęła.
Auror uniósł brew. Nie tylko on był zaskoczony gwałtownością jej wypowiedzi, sama Hermiona wydawała się na chwilę stracić rezon, jednak szybko go odzyskała i dodała:
— Masz do niego pretensję, że nic ci nie mówi, że działa sam, bez żadnego uprzedzenia. Niby dlaczego ma to robić, skoro wszystkie jego propozycje z marszu są odrzucane?
— Są odrzucane ze względu na ryzyko.
Dziewczyna zaśmiała się gorzko.
— A co nie jest teraz ryzykowne? — spytała, a jej wzrok mimowolnie powędrował do Sophii. Wahała się, pomiędzy wyznaniem jej prawdy o Ianie a pozostawieniem jej w cieniu. Z jednej strony ona sama zdawała sobie sprawę z tego, że niewiedza jest w tym wszystkim najgorsza, czuła, jak ją samą coraz bardziej pochłania za każdym razem, gdy myślała o rodzicach. Czy miała prawo utrzymywać w tym stanie Sophię? Z drugiej jednak strony nadzieja była tym, co trzymało większość z nich przy zdrowych zmysłach. Pani Macphee była starszą kobietą, w dodatku z chorym sercem. Dziewczyna zadrżała na myśl, co mogłoby się stać, gdyby dowiedziała się o śmierci wnuka.
Hipokrytka — pomyślała, zaraz jednak przypomniała sobie słowa Dracona.
Nadszedł czas, w którym każdy nasz wybór jest zły i żadna decyzja nie przychodzi łatwo.
— Masz rację. Masz całkowitą rację — przyznał z ironią Barry. — Ale nie możesz zaprzeczyć, że to, co siedzi w jego głowie, wszystkie te jego plany, którymi już raczy się z nami podzielić, wystawiają nas wszystkich na celownik mugolskich morderców — niemal wypluł ostatnie słowa.
— Nie wszystkich — oznajmiła z mocą. — Jego samego. Na początku myślałam podobnie jak ty, ale im więcej czasu spędzam w tych jaskiniach, tym nabieram większego przekonania. Nic się nie zmieni, jeśli nie postawimy na szali czegoś większego.
Nim Barry zdążył odpowiedzieć, do kłótni dołączył kolejny auror.
— Szkoda tylko, że tym czymś jesteśmy my wszyscy — prychnął blondyn, czym sprowokował resztę do przyłączenia się.
— A co z twoją siostrą? — spytał inny. — Ją też postawisz na szali?
— Przestań — syknęła dziewczyna, rozglądając się za Małą. Na szczęście młodsza Hermiona już dawno opuściła pomieszczenie.
— Wiecie, co jeszcze mnie zastanawia? — zagadnął Barry, rozglądając się po zebranych. — To, że stronę mordercy, byłego sługi Sami Wiecie Kogo, trzyma nasza wielka bohaterka. Bohaterka, która jest mugolaczką.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
— Co to ma do rzeczy?
— A to — podchwycił inny mężczyzna — że polują na nas mugole. Mugole, którym ktoś powiedział o naszym istnieniu. Powiedz, przeszłaś na drugą stronę barykady? Do swoich?
Hermionie zabrakło słów. Stała, przyglądając się grupce osób, która patrzyła na nią podejrzliwie. Po raz pierwszy w życiu nie wiedziała, co powiedzieć. Prócz oburzenia i czystej wściekłości, czuła lęk. Lęk przed tym, że ona i jej siostra zostaną wyrzucone i choć wiedziała, że nie wszyscy ślepo podążają za Barrym, większość była po jego stronie, stawiając ją na przegranej pozycji.
Wśród zaległej ciszy, rozległ się chrzęst gruzu. Hermiona spojrzała na Glorię, która stanęła obok niej, z dumą patrząc na pozostałych.
— Nawet nie podejrzewałam, ilu debli pracuje w Ministerstwie. To Hermiona. TA Hermiona. Hermiona, która parę lat temu przyłożyła rękę do tego, żebyście wy nie srali po nocach w gacie. I co, teraz nagle sobie pomyślała a teraz dla odmiany będę tą złą... Bo w sumie, czemu by, kurwa, nie? Nie ma to jak solidne dowody — zakpiła, oklaskując ich głupotę.
— Gloria... — szepnęła cicho Hermiona, jednak nastolatka nie potrafiła tak po prostu odpuścić. Odrzuciła gniewnie swoje kruczoczarne włosy i dodała:
— Czyli co, teraz wykopiecie stąd każdego, kto nie jest czystej krwi? — Dziewczyna postukała się palcem po podbródku. — Hmm... gdzieś to już kiedyś słyszałam.
— Jak śmiesz?! — wrzasnęli pozostali.
— Nie ma w tym nic dziwnego, że trzyma stronę mordercy, skoro jest jego kochanką — wypalił Barry. — Z łatwością mógłby ją przekonać do zdrady.
— Daj spokój — burknął inny mężczyzna. — To, co sugerujesz, jest niemożliwe...
Zaczęli się przekrzykiwać. Hermiona wycofała się, patrząc, jak skaczą sobie do gardeł. Zbyt długo tkwili pod ziemią. Zbyt długo żyli w ciągłym strachu i napięciu, a kłótnie zdarzały się coraz częściej i częściej. Spojrzała na Sophię, która próbowała przemówić im do rozumu, na Glorię, która dzielnie ją broniła i na Barry'ego, który nadal nie spuszczał jej z oczu.
Wiedząc, że jej obecność w niczym nie pomoże, wyszła z groty. Cały czas miała przed oczami ich twarze. Wściekłość zżerała ją od środka. Nie tylko na nich była zła. To Draco był współwinny całej sytuacji. To on nie potrafił się powstrzymać razem z Barrym. I to on zostawił ją z tym wszystkim samą, wychodząc, gdy zaczynało robić się naprawdę źle.
— Nawet nie wiecie, jak trudno jest spać z odpowiedzialnością taką jak ta — usłyszała głos aurora. — Nie macie pojęcia, jak ciężko podjąć jakąkolwiek decyzję, wiedząc, że każda jedna może przesądzić o wszystkim. Albo nasza śmierć, albo wasze niezadowolenie, oto, między czym muszę wybierać. Robię, kurwa, wszystko, żebyśmy przeżyli, biorę na siebie wasz gniew, kiedy dzielę te ochłapy, które uda nam się zdobyć. Kto obrywa za małe porcje? Ja! Kto jest winny temu, że nie mamy lekarstw? Ja! Wszystko jest moją winą!
Hermiona zacisnęła wargi, przyśpieszając kroku. Powstrzymała cisnące się do oczu łzy, odcinając się od oskarżającego głosu Barry'ego, echa podejrzliwych spojrzeń grupy i poczucia winy. Potrzebowała chwili wytchnienia. Wróciła do swojej groty i położyła się na śpiworze, zastanawiając się, gdzie podziała się jej siostra.
Nikogo by to raczej nie zdziwiło, gdyby Hermiona Junior w tej chwili znajdowała się przy Draconie. I właśnie tak było. Gdy tylko arystokrata z wściekłością opuścił naradę, dziewczynka ruszyła za nim. Szybko przebierała nóżkami, by za nim nadążyć, jednocześnie starając się nie zdradzać swojej obecności, co koniec końców na nic się nie zdało. Arystokrata i tak wiedział, że Mała jest tuż za nim, jednak nic sobie z tego nie robił. Klnąc pod nosem, raz po raz kopał usłane na ziemi kamyki, dając upust swojej złości.
Zerknął na swoje ramię, przeklinając swoją rodzinę, Barry'ego, a przede wszystkim samego siebie. Jego przeświadczenie było słuszne. Cokolwiek by zrobił, jakakolwiek ilość czasu by nie upłynęła, prędzej czy później to zawsze do niego wracało.
Usiadł na posłaniu i szarpnięciem poderwał rękaw. Nawet teraz, gdy każda zdobycz była na wagę złota, odrzucał większość zdobytych ubrań, wybierając te z nich, które zakrywały całą długość ramienia. Zawsze zasłaniał tę część ciała, nie pozwalał jej dotykać. Nawet wtedy, gdy kochał się z Gabrielle, która przecież wiedziała o nim wszystko, starał się ograniczyć kontakt z ramieniem do minimum. Zostawiał na sobie rozpiętą koszulę. Przytrzymywał w górze ręce Gabrielle. Brał ją od tyłu, zaciskając dłonie na wezgłowiu.
— Czego chcesz? — warknął i obsunął rękaw, wyczuwając, że Mała nadal stoi przy wejściu.
— Niczego — odpowiedziała, wzruszając ramionami. Podeszła bliżej i usiadła tuż obok niego. — Nie chciałam po prostu, żebyś zrobił coś głupiego.
Blondyn wygiął brew.
— Granger cię tu przysłała? — spytał napastliwie.
Dziewczynka pokręciła głową, wprawiając w ruch ledwo trzymający się warkocz. Automatycznie odrzuciła w tył natrętne kosmyki i spojrzała na niego z powagą zbyt wielką jak na tak małe dziecko.
— Sama się przysłałam, bo nie chcę, żebyś sobie poszedł. Byłoby mi bardzo smutno, gdybyś to zrobił, wiesz?
Wargi Dracona drgnęły delikatnie, zanim cicho powiedział:
— Gdybyś miała nieco więcej lat, wiedziałabyś o wiele więcej. Wtedy nie byłoby ci smutno. Cieszyłabyś się.
— Niby dlaczego?
— Bałabyś się mnie. Nienawidziła.
— Nieprawda! — zaprzeczyła niemal natychmiast dziewczynka. — Bałabym się tylko wtedy, gdybyś był wampirem. Albo wilkołakiem. To musi być straszne... mieć sierść. — Mała zamilkła na moment, wyobrażając sobie, jak to by było i wzdrygnęła się. — Wiesz, czytałam trochę o nich. I są straszni, ale ty nie. Wyobrażasz sobie, mieć całe ciało pokryte tym? — spytała, wskazując na swoje włosy. — Mamusiu moja, jak ja bym to czesała? W każdym bądź razie — zaczęła, trzęsąc głową, jakby chciała pozbyć się z niej niepotrzebnych myśli — chcę, żebyś wiedział, żebyś się nie przejmował, bo ja cię lubię, nawet jeśli kiedyś byłeś Śmiejcożercą.... To kibice jakiegoś klubu piłkarskiego, prawda?
Draco przez chwilę wpatrywał się w nią, nie wypowiadając żadnego słowa. Myśl, że obok niego była osoba, której nie brzydziło to, kim kiedyś był, była... obezwładniająca. Jednak Scarlet nie miała pojęcia, kim dokładnie byli Śmierciożercy i przez chwilę kusiło go, by wyjawić jej prawdę, by wystawić ją na próbę.
— Śmierciożercy — zaczął, mówiąc cicho, przeszywając ją badawczym spojrzeniem — byli armią złego czarnoksiężnika... Czy wiesz, kim był Voldemort? A zatem domyślasz się, czym mogli zajmować się jego ludzie — dodał, gdy dziewczynka skinęła głową. — Rozdawali ból i śmierć na jedno jego słowo — szepnął, przygotowując się na odrzucenie.
Jego wargi wygiął ponury uśmiech. On, Draco, dorosły czarodziej, bał się reakcji dziecka. Przypomniały mu się wszystkie obelgi, każde splunięcie na niego, każde najmniejsze pogardliwe spojrzenie, zanim nie osiągnął swojej pozycji i choć wydawać by się mogło, że stał się odporny, to nadal raniło. Czyż nie udowodnił swojej wartości? Czy nie pokazał, na jak wiele go stać?
— Wiesz — powiedziała powoli Mała, nieobecnym wzrokiem błądząc po ziemi — mój tata kiedyś zapisał się do osiedlowego stowarzyszenia miłośników lemoniady. Zrobił to, bo mama mu kazała, choć nienawidził lemoniady. Podzielili ich na grupy i ta, która sprzedała jej najwięcej, dostawała takie ładne roboty kuchenne. Były naprawdę fajne, takie błyszczące i umiały robić dobrą czekoladę.
— I jaki jest tego morał?
Mała spojrzała na niego z zaskoczeniem.
— Żaden — przyznała, wzruszając ramionami. — Po prostu mi się to przypomniało. Ale wiesz, skoro tatuś nie lubił lemoniady i był zmuszony do bycia członkiem tego klubu, to chyba tak naprawdę nigdy nim nie był, co?
Arystokrata nie wiedział, co powiedzieć. Wpatrywał się w małą Hermionę, zdumiony tym, co powiedziała.
— Jesteś...
— Mądra, błyskotliwa i spostrzegawcza? — podsunęła mu z uśmiechem pełnym dumy. — Każdy tak mówi, ale to dzięki rodzicom. Czy ty wiesz, że pedagogiczna świadomość potencjalnych rozpłodowców na znaczący wpływ na rozwój ich potomstwa? Miej to na uwadze, kiedy będziesz się rozmnażał.
Z tą radą postanowiła zostawić go samego. Wstała niezgrabnie, otrzepała ubranie i wróciła do swojej sypialni, gdzie czekała już na nią jej siostra.
— A ciebie gdzie znowu poniosło? — spytała Hermiona, próbując zatuszować gniew, który wciąż odczuwała po niedawnej wymianie zdań z Barrym i tymi z ich grupy, którzy mu wtórowali. Jak w ogóle mogli ją oskarżyć o doprowadzenie do wojny? Dlaczego z taką łatwością przyszło im obarczenie winą mugolaków, jako tych, którym pochopnie dano możliwość studiowania magii i teraz zbierane były tego żniwa?
— Byłam u Malfoya — odpowiedziała śpiewnie Mała, w podskokach przemierzając dzielący je dystans.
Z ust Hermiony wydobyło się ciche prychnięcie.
— I co tam u niego słychać? — zagadnęła z nutą rozdrażnienia w głosie. — Zdążył już wszcząć kolejną awanturę, żeby podbudować swoje upadłe samcze ego?
— Nic mi na ten temat nie wiadomo — odparła, wzruszając ramionami. — Wiesz, co? Szkoda mi go — oznajmiła, siadając na ich prowizorycznym posłaniu stworzonym z grubej kołdry, z którą arystokrata wrócił po kilkudniowej nieobecności. Kiedy po raz pierwszy nie wrócił ze zwiadu, bardzo się bała, że mogło mu stać się coś złego, ale następnego dnia pojawił się z dużym pakunkiem, zawierającym między innymi jedzenie i leki. Teraz już nie bała się o niego tak bardzo, gdy znikał na kilka dni, tylko Barry był jakiś taki nerwowy i ciągle powtarzał, że swoją brawurą sprowadzi na nich wszystkich jakieś nieszczęście. — Naprawdę — dodała, widząc uniesioną brew starszej siostry. Odgarnęła kosmyk włosów z twarzy i wetknęła go za ucho, wplatając go ponownie do warkocza.
Widząc postępujący nieład we włosach Małej, Hermiona sięgnęła do tekturowego pudła, w którym trzymały cały swój dobytek i wyciągnęła grzebień.
— Ty stworzyłaś to cudo? — spytała, zsuwając gumkę z włosów dziewczynki, które w dalszym ciągu tkwiły splątane w coś na kształt warkocza. Z trudem rozwinęła końcówkę owego dzieła i ciężko westchnęła, gdy dotarła do momentu, w którym koślawy splot zmienił się w jedną wielką plątaninę.
— Nie, Malfoy. — Słysząc chrząknięcie siostry, dodała: — Siedział taki samotny, więc pomyślałam, że jeśli się czymś zajmie, poczuje się lepiej.
— Więc może teraz pójdziesz do niego, żeby to rozplątał?
— Wiesz... chyba nie da rady — odpowiedziała Mała, odwracając się do siostry. — Tak między nami: nie jest najlepszy w czesaniu.
— Kto by pomyślał — wymamrotała pod nosem starsza z nich. — Kochanie, nie kręć się tak, bo spóźnimy się na kolację, a podobno Gloria dzisiaj gotuje owsiankę z brzoskwiniami.
Jak się później okazało, obiecana owsianka okazała się lepką breją, która aż prosiła się o kąśliwy komentarz, jednak ten nie padł ani z ust Dracona, Barry'ego ani kogokolwiek innego. Echo ich kłótni wciąż zdawało się odbijać od ścian groty i choć z ust żadnej ze stron nie wydostały się słowa przeprosin, starali się nie pogarszać nastrojów panujących w grupie. Jak co wieczór usiedli w ustalonych już dawno grupach, choć podział ten dzisiejszego wieczoru rysował się bardziej, niż kiedykolwiek.
— Jesteś zła — powiedział cicho Draco, gdy po kolacji razem z Hermioną przysiadł nad strumieniem w towarzystwie brudnych talerzy i plastikowych opakowań, które za nie służyły. — Granger? — spytał, gdy dziewczyna nadal się do niego nie odzywała.
Ignorowała go, wyładowując część swojej frustracji na szczególnie uporczywym naczyniu. Czuła jednak na sobie jego wyczekujące spojrzenie, które zdawało się wypalać dziurę w jej plecach.
— Tak, Malfoy — warknęła w końcu, niezbyt delikatnie odkładając talerz. — Jestem zła.
— Nie powinienem cię wtedy zostawiać.
Dziewczyna skrzywiła się, słysząc pokrętną formę jego przeprosin. Przeprosin, które ani trochę nie złagodziły jej gniewu.
— Nie, nie powinieneś — burknęła, porywając szmatkę i zaczynając wycierać naczynia. — Nie po raz kolejny.
Arystokrata zamyślił się, powracając do swojej sterty jeszcze nieumytych plastikowych sztućców. Już dłuższy czas rozważał pewną kwestię, a wydarzenia z dzisiejszego dnia tylko upewniły go w podjęciu decyzji.
— To się nie powtórzy. Odchodzę.
Hermiona zamarła, nawet nie próbując ukryć przerażenia malującego się w jej oczach.
— Zwariowałeś? Jeśli to zrobisz, zginiesz.
— I tak prędzej czy później stąd wylecę, Granger. Widziałaś, co się dzieje — dodał, zerkając na bawiącą się w oddali Scarlet. — Nie ufają mi.
— Ja ci ufam — zapewniła go z mocą, na co blondyn delikatnie parsknął.
— Jeszcze miesiąc temu sporo bym zapłacił, żeby mieć to nagrane, Granger. Ty, twoja siostra, Pocahontas i babcia, której zdecydowanie bliżej, niż dalej, przeciwko reszcie grupy.
Hermiona zacisnęła wargi. Na jej twarzy pojawił się dobrze mu znany upór i determinacja.
— Jest więcej osób, które poparłyby cię, gdyby Barry...
— Ale te osoby ufają tobie, nie mi — wtrącił, z naciskiem wypowiadając ostatnie słowa. — Stanęliby w mojej obronie, tylko jeśli ty byś ich przekonała, Granger. Ale i to za jakiś czas przestanie wystarczać, przestaną słuchać tego, co masz do powiedzenia, bo będzie się liczyć tylko jedno: to, że jestem... że byłem Śmierciożercą. Z biegiem dni, coraz bardziej będą zmęczeni, coraz bardziej wyczerpani, nerwowi. Wystarczy wtedy zaledwie iskra, a sami wydadzą mnie mugolom.
— Mylisz się. Nikt nie posłałby cię na pewną śmierć.
Draco zaśmiał się ponuro i pokręcił głową.
— Historia wielokrotnie pokazała, jak ludzie zmieniają się w czasie wojny. Brutalność wydobywa z człowieka zwierzę, Granger — szepnął, nie spuszczając z niej wzroku. Po raz pierwszy pozwolił, by zobaczyła smutek przeplatany z żalem i strachem. — To już się dzieje. Już skaczemy sobie do gardeł. A gdy pozbędą się byłego Śmierciożercy, zaczną pozbywać się pozostałych niepewnych.
Hermiona spojrzała za siebie, gdzie jej siostra bawiła się starą lalką. Przełknęła ślinę. W następnej kolejności byli mugolaki.
— Ty też tak myślisz? — spytała niepewnie, z powrotem odwracając się do Dracona. — Że to wszystko przez mugolaków?
Arystokrata zastanowił się i po chwili niechętnie skinął głową.
— Mało prawdopodobne, by ktoś czystej krwi poleciał do mugoli i opowiedział im o magii. Ktoś puścił farbę, Granger, a to wydaje się najbardziej logiczne.
Hermiona pokręciła głową. Jej wzrok natknął się na naczynia i z ciężkim westchnieniem zaczęła układać je w pudle.
— Nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek mógł ot tak wydać na wszystkich wyrok, Malfoy. W porządku, masz rację, mugolak jako pierwszy nasuwa się namyśl, mugolak albo charłak, ale ja nie wykluczałabym czarodzieja czystej krwi. Może to wszystko miało być kontrolowaną apokalipsą.
— Czym? — spytał nie bez zaskoczenia Draco.
— Kontrolowaną apokalipsą — powtórzyła, podając mu pudło. Sama wzięła mokre ściereczki i razem ruszyli do składzika. — Pomyśl, czarodziej, który brzydzi się mugoli i który chce, aby magia należała tylko do prawdziwych czarodziei — powiedziała z przekąsem. — Zawiadamia o jej istnieniu mugolskie służby, być może rząd, bo nie chce, żeby cały świat się o niej dowiedział. W ten sposób usuwa mugolaków przez rodzące się podejrzenia o zdradę i osiąga swój cel. Być może nie przewidział jednego...
— Że mugolskie media to wywęszą — dokończył arystokrata, nie do końca przekonany o słuszności jej tezy. — Ale mówiłaś, że w tym... tej swojej puszce...
— Telewizorze — podpowiedziała mu Hermiona.
— Mówiłaś, że próbowałaś przełączać stacje, ale obraz się nie zmieniał. Tu musiała zadziałać magia, więc skoro chciał, by tylko ścisły krąg mugoli wiedział o magii, dlaczego...?
— Może nie działał sam. Może ten ktoś go zdradził. Nie mam pojęcia, Malfoy — westchnęła dziewczyna, z roztargnieniem odgarniając loki z lepkiego czoła. — To tylko domysły.
Arystokrata ponownie się zaśmiał. Gdy odstawił pudło i z powrotem odwrócił się do kasztanowłosej, ta zmarszczyła brwi i spytała:
— Co cię tak bawi?
— Podejrzewamy charłaka, mugolaka lub byłego Śmierciożercę. Reszta pewnie myśli podobnie, a to oznacza, że i ty i ja jesteśmy lub będziemy na liście do odstrzału, Granger. Jeszcze jeden powód, by stąd spieprzać.
Wyminął ją, jednak zanim zdążył wyjść, Hermiona złapała go za rękę. Niemal wzdrygnął się, gdy poczuł jej dotyk tak blisko Mrocznego Znaku.
— Obiecaj mi, że nie wyjdziesz bez słowa. Obiecaj, że poczekasz z tym tak długo, jak będzie to możliwe — poprosiła cicho
Być może, zanim dojdzie do tego, co oboje przeczuwali, coś się zmieni. Może uda im się stąd wydostać? Może Ministerstwo w końcu czegoś dokona?
Nie wiedziała czemu, ale w jego oczach błysnęła pogarda. Usta wygięły się w kpiący grymas, nim powiedział:
— Nie martw się, Granger. Zanim sobie pójdę, pomogę ci odesłać Małą tak, jak obiecałem.
— Nie o to chodzi — szepnęła, cofając się.
— A o co?
— O nic — rzuciła szorstko, zostawiając go samego. — Zupełnie o nic.

***

Draco doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Hermiona nie będzie zadowolona, gdy dowie się o jego samodzielnej akcji. Wiedział też, że będzie miała mu za złe to, że nie zabrał jej ze sobą. Wiedza ta absolutnie nie odwiodła go od jego zamiarów i z samego rana ponownie wszedł do mętnego zbiornika wody. Skrzywił się, przez chwilę rozważając pozostawienie na brzegu koszuli, by po powrocie wyglądać nieco mniej podejrzanie, jednak świadomość, że to coś pływającego w wodzie będzie dotykać jego nagiej skóry, skutecznie przysłaniała zdrowy rozsądek. Cóż znaczyła kolejna potyczka z Barrym w obliczu tego... czegoś.
Wziął głęboki oddech i zanurzył się w odmęty. Było trudno cokolwiek zobaczyć i po raz kolejny tego dnia pomyślał o tym, jak tęskni za magią. Nie chodziło o to, że brakowało mu jej ze względów praktycznych. Magia żyła w nim, stanowiła cześć niego i dzień za dniem musiał hamować część swojego jestestwa.
Dopłynął do ściany, gdzie tuż przy dnie wyryte były trzy otwory. Przyjrzał się im i dochodząc do wniosku, że da radę przez nie przepłynąć, zaczerpnął powietrza i wybrał ten po prawej. Panujący w oddali mrok niemal natychmiast rozświetlił słaby blask. Przyśpieszył, nie spuszczając z oczu jasnego punkcika i w końcu wypłynął na powierzchnię.
Gwałtownie zaczerpnął tchu, rozglądając się po okrągłej grocie. Pusta. Z wyjątkiem szkieletu.
Draco skrzywił się na ten widok. Liczył na coś więcej niż ślepy zaułek i rozpadające się szczątki. Chociaż...
Zaintrygowany, wynurzył się z wody i przykucnął przy kościach, gdzieniegdzie obleczonych jeszcze skrawkami materiału. Szkielet wyglądał dziwnie i zdecydowanie zbyt... dobrze, co zresztą tyczyło się również ubrania. Daleko mu było do współczesnych krojów i choć Draco nie był wyszkolony w tych dziedzinach, był przekonany, że zarówno szczątki, jak i materiał, powinny być w dużo gorszym stanie.
Jego uwagę przyciągnął kamienny amulet, zawieszony na skrawku rzemienia. Widząc wyżłobiony w nim kształt, pochylił się i sięgnął po wisior. Gdy tylko musnął rzemień, szkielet w jednej chwili zmienił się w pył, a za jego plecami rozległ się złowróżbny dźwięk.
— Kurwa — syknął, wracając do wody.
Dopłynął na sam dół i z paniką rzucił się ku podwodnemu przejściu, które teraz było zablokowane. Napiął mięśnie, próbując odsunąć zaporę, ta jednak nawet nie drgnęła. Wracał nabrać powietrza jeszcze kilka razy, jednak zdał sobie sprawę, że siłą nic nie osiągnie.
Wynurzył się, prychając wodą i powtarzając w myślach, że gdzieś tu musi istnieć coś, co z powrotem otworzy przejście. Odgarnął w tył mokre włosy, rozglądając się po grocie, gdy coś musnęło jego nadgarstek. Zerknął w dół, gdzie nadal nieświadomie zaciskał dłoń na znalezionym amulecie.
Wyszedłszy z wody, zaczął obracać go w palcach. Nie było na nim nic, prócz wcześniej zauważonego znaku. Tych kilka run, którym udało się zachować w jego pamięci, w niczym nie przypominało tego na wisiorze.
Z coraz mocniej bijącym sercem zaczął badać ściany groty, szukając ukrytego przejścia. Co rusz przed oczami pojawiały mu się obrazy szkieletu, a gdzieś w środku rodziło się przeświadczenie, iż to jego szczątki będą kolejną ozdobą tego miejsca. Zaśmiał się ponuro, po czym uderzył w skalną ścianę. Mógł posłuchać się Granger. Mógł poczekać. Niemal słyszał jej głos w swoje głowie...
Czy naprawdę tak ciężko jest ci przełamać swoje samcze ego i choć raz mnie posłuchać? Twoja niesubordynacja i elokwencja w powijakach doprowadziła do tego, że skończysz, jak tamten nieszczęśnik. Gdybyś zrobił tak, jak ci mówiłam...
Taak, zapewne właśnie to by usłyszał. Ale to i tak nic, w porównaniu z tym, co mógłby powiedzieć mu Vincent. Gdyby tylko gnojek żył.
Mogę wyczuć, jak drżysz, niemal tak mocno, jak dziewica przy pierwszej penetracji. Powiedz, wpadłeś w jakieś gówno, czy ktoś dobiera się do twoich tyłów?
Arystokrata zignorował irytująco silny głos przyjaciela w swojej głowie, po raz kolejny rozglądając się po grocie. Zerknął w górę, na umieszczone tam kryształy, dopatrując się wśród nich jakiegoś wzoru, czegokolwiek, co pomogłoby mu w wydostaniu się z pułapki. Nie mógł uwierzyć, że będąc na co dzień dość rozsądnym i ostrożnym człowiekiem, w tak banalny sposób na własne życzenie dał się tu zamknąć.
Potrzebujesz mojej pomocy, Draco-Wan Kenobi?
Blondyn zamarł, ponownie słysząc głos przyjaciela niemal tak wyraźnie, jakby stał tuż obok niego. Przez chwilę przemknęło mu przez myśl, iż Vincent wybrał dalszy żywot w postaci ducha i z nadzieją rozejrzał się dookoła. Nikogo nie zobaczył i z zaskoczeniem poczuł, jak przeszywa go rozczarowanie. Co prawda uważał, że pozostanie na ziemi, jako zaledwie cień swojego dawnego ja, jest najgorszym losem po śmierci, jednak sam przed sobą nie mógł ukryć, że spotkanie Lloyda wiele by dla niego znaczyło.
Wzruszyłbym się, gdybym rzeczywiście bym martwy. Aktualnie powstrzymuję się od wybuchnięcia śmiechem. To mogłoby zniszczyć idealną piankę na mojej latte. Zadziwiające, jak w obliczu apokalipsy wzrasta cena kawy.
— Niemożliwe — wyszeptał mężczyzna, powoli siadając na głazie. — Zaczyna mi odbijać. Ty nie żyjesz.
Owszem, żyję i mam się dobrze, czego dowodem mogą być moje poranne erekcje.
— Nie żyjesz.
Żyję.
— Owszem, na zawsze pozostaniesz w moim sercu i takie tam, ale, kurwa, leżysz w ziemi, pożerany przez robaki! — krzyknął sfrustrowany Draco, gniewnie gestykulując.
Hmmm... nie. Tak się składa, że siedzę w eleganckiej restauracji i... O! Niosą już mojego homara! Wygląda przepysznie. Choć jest martwy. W przeciwieństwie do mnie, kretynie.
Natłok myśli Dracona spowodował, że nagle zaczęło mu się kręcić w głowie. Z jego ust wyrwało się pojedyncze prychnięcie. Nie mógł w to uwierzyć. Nie, on nie śmiał w to uwierzyć. Czy to naprawdę było możliwe?
Jego ciało zatrzęsło się pod siłą fali ulgi i czystej radości. Potarł drżącą dłonią usta, po czym wybuchnął śmiechem. To musiał być Lloyd, inna możliwość nie istniała. Zbyt dobrze znał to uczucie w swojej głowie, towarzyszące każdej interwencji empaty.
— Jesz HOMARA?
Chwila ciszy.
Ze wszystkiego, czego przed chwilą się dowiedziałeś, to cię najbardziej zainteresowało? — usłyszał w swojej głowie Draco, a jego wargi drgnęły na delikatną nutę oburzenia. Zero jak udało ci się przeżyć, Lloyd? Jak to jest możliwe, że gadasz w mojej głowie, Lloyd? Och, jak ja za tobą tęskniłem, Lloyd?
— Dawno nie jadłem homara.
Żałuj, że cię tu nie ma. Jest boski. Idealny. O, dali nawet kwiatuszek do dekoracji... Ładnie, bardzo ładnie... A co tam u ciebie?
Arystokrata przymknął na chwilę oczy i aż oblizał usta, na wspomnienie, kiedy ostatnio raczył się tą potrawą. Bycie empatą, choć na co dzień mogło sprawiać problemy, w ich obecnej sytuacji było bardzo przydatne. Miał pewność, że Lloyd na co dzień jadał w restauracjach i nie miał problemów z przekonywaniem do siebie mugoli.
Sprytna bestyjka. Gdybym przy tobie był, poklepałbym cię po mordce. Wracając do tematu...?
— A wiesz... siedzę sobie w grocie, w towarzystwie zwłok... — blondyn przerwał na moment, zerkając w bok — i jak się okazuje, także i szczura. Bez wyjścia. Bez jedzenia. Ogólnie panuje tu sympatyczna atmosfera. Zastanawia mnie jedno...
Jak stąd wyjść?
— W sumie to już o tym wspomniałeś... Jak to jest możliwe, że słyszę twoje myśli i odwrotnie? Empata nie ma takich zdolności... chyba, że czymś się ze mną nie podzieliłeś.
Usłyszał jego śmiech.
— Bo się udławisz swoim homarem, Lloyd — rzucił z przekąsem mężczyzna, obdarzając przestrzeń nieprzychylnym spojrzeniem.
Nie muszę być empatą, żeby czuć tą zazdrość. Jak chcesz, poproszę, żeby zapakowali trochę dla mojego psa.
— Pierdol się. Żądam wyjaśnień. Dlaczego panoszysz się po mojej głowie bardziej, niż dotychczas?
Cisza. Draco założył ręce na piersi, cierpliwie czekając, aż przyjaciel odpowie. W tym czasie jego brzuch wydał z siebie głośny odgłos, przypominając o pominiętym posiłku.
Kiedy ostatnio jadłeś?
Chwila namysłu.
— Wczoraj. Kolacja składająca się z owsianki. Z brzoskwinią.
Gdy tylko to powiedział, jego usta wypełnił smak kruchego mięsa i aksamitnego sosu. Nabrał głęboko powietrza, delektując się zapachami dania i świeżej kawy.
Lepiej? — spytał Vincent i nie czekając na odpowiedź, wyjaśnił: Pamiętasz moją wizytę w Ministerstwie? Wtedy, gdy jedna twoja sekretarka mnie podrywała, druga chciała mi urwać jaja, a ty byłeś radosny jak skowronek?
Draco uśmiechnął się na wspomnienie tamtego dnia. Goniony przez terminy, wpadł do biura niczym burza... ponieważ Granger na niego wpadła. Granger, która wtedy nigdy nie odważyłaby się rządzić nim tak, jak robiła to teraz... i która nigdy z taką łatwością nie pokazywała mu swoich słabości.
— Jak przez mgłę.
Otóż, gdy piliśmy herbatę... tak, to chyba była herbata, a ty zwróciłeś uwagę na tę milszą sekretarkę, dolałem ci do filiżanki eliksiru. Wiedziałem, że będziesz się mścił, więc chciałem mieć jakiegoś haka, żeby być o krok przed tobą, zanim...
— Chciałeś zniszczyć mój projekt?
Dokładnie.
— Lloyd, ty sukinsynu! Na Merlina, co to jest? — zapytał, krzywiąc się z obrzydzenia, gdy poczuł w ustach wyjątkowo kwaśny smak.
Cytryna. Jeszcze trochę, a zjem coś, na co masz uczulenie. — ostrzegł go Vincent. Poza tym, musisz przyznać, że dobrze się złożyło, że to zrobiłem. Wiesz, możesz porzucić czerń, wieczną rozpacz i radować się tym, że jednak nadal wytwarzam dwutlenek węgla.
— Biorąc pod uwagę, jak duży jest ten homar, wytworzysz go bardzo dużo.
Ponownie usłyszał wybuch szczerego śmiechu i sam delikatnie się uśmiechnął na ten dobrze mu znany dźwięk. Zapanowała cisza, w czasie której po prostu cieszył się, że znów może poczuć obecność przyjaciela i wiedział, że po drugiej stronie, Lloyd odczuwał to samo.
Chętnie pogadałbym dłużej, ale musimy przejść do konkretów. Nie wiem, jak długo uda mi się utrzymać kanał i nie mogę wieczność siedzieć w tej restauracji.
— Wieczność nie, ale mógłbyś zamówić drugie danie — zaproponował Draco, już zastanawiając się na tym, co chciałby zjeść.
Nie, nie mógłbym. To jest już moje drugie danie i nic więcej w sobie nie zmieszczę. — usłyszał stanowczą odpowiedź.
— W przeciwieństwie do ciebie, mi nikt nic nie daje ot, tak. Mamy wyznaczane małe racje i codziennie musimy wychodzić na powierzchnię, by coś ukraść.
Próbujesz grać na moim sumieniu.
Arystokrata uśmiechnął się szeroko.
— Oczywiście, że tak.
Usłyszał ciche przekleństwo.
Na co masz ochotę? W twojej głowie jest tego tak dużo, że nie mogę wychwycić nic konkretnego.
— Stek — wybrał w końcu Draco. — Średnio wysmażony. Koniecznie z winem.
Wiesz, że i tak będziesz musiał coś zjeść? Tak naprawdę tylko oszukuję twój umysł.
— Wiem, ale za ile znowu będę miał taką okazję? Jak udało ci się ze mną połączyć? Jak w ogóle się stamtąd wydostałeś? — spytał, obserwując, jak szczur kręci się w pobliżu pozostałości po szkielecie.
Widok ten dobitnie przypomniał mu o jego sytuacji, którą na chwilę przysłoniła radość z rozmowy z Vincentem.
Gdy wasze przejście się zamknęło, a ty postawiłeś w myślach mój nagrobek, zasłonił mnie jeden z inferiusów. Zauważyłem, że jedna z wcześniejszych grup ma problem z przejściem, nie chciało się zamknąć. Wiedziałem, że sam z moimi... przyjaciółmi nie dam sobie rady, więc dodałem odwagi mężczyźnie najbliżej mnie, bo tylko na to starczyło mi sił. Osłaniał mnie, dopóki do nich nie dołączyłem, ale potem...
— Tamten oberwał za ciebie — dokończył Draco. — Wyrzuty sumienia?
Miałbym, gdyby ten facet wcześniej sam nie naraził innych na śmierć — odparł twardo Vincent. To ten sam, który wybiegł z kluczem, niszcząc naszą obronę przy fontannie.
— Co nie znaczy, że chciałeś, żeby zginął — dopowiedział za niego arystokrata. — Dla jasności dodam, że Teodor Nott był hazardzistą, krętaczem i robił interesy na boku. W pewnym sensie uratowałeś gospodarkę tego kraju.
Dowcip ci się wyostrzył.
— Takie czasy. Co było dalej? — spytał, krzywiąc się na uwagę Lloyda.
Gdy tylko trafiliśmy do jaskini, zacząłem szukać jakiegoś przejścia, połączenia. Byłem przekonany, że w jakiś sposób kryjówki muszą być ze sobą połączone, albo chociaż istnieje jakieś inne wyjście.
— To tak, jak ja.
Z tym, że ja coś znalazłem — dogryzł mu Lloyd. Odkryłem kolejny tunel. Jako, że pełnię dość ważną funkcję w grupie i cieszę się ogólnym szacunkiem...
— A to ci niespodzianka...
... mogłem w pojedynkę go zbadać. Zajęło mi dzień, żeby dotrzeć do teleportu, po drodze oczywiście zaliczając kilka ślepych zaułków. Przeniosło mnie do kryjówki innej grupy, która, jak się okazuje, musi być tuż obok was.
Draco skinął głową, wracając myślami do ich tułaczki tunelem. Po kilku dniach, gdy ze zmęczenia i głodu ledwo stali na nogach, w pewnym momencie natknęli się na coś dziwnego. Tunel przegradzała niewidzialna ściana. Było to ciężkie do wytłumaczenia, nie widzieli jej, ale czuli, że przed nimi jest jakaś przeszkoda i choć Hermiona do dziś głowiła się nad tym, jak to działało, teleport przeniósł ich to jaskini, jeszcze bardziej oddalając całą grupę od niebezpieczeństwa.
Wyobraź sobie moje zdumienie, gdy, cierpliwie czekając na zamówienie, przeszył mnie twój strach. Czułem, że to nie jest to samo uczucie, co ludzi tuż przed śmiercią, ale wiesz, jak trudno utrzymywać w takich chwilach pozory?
— Och, wybacz, że zakłóciłem twój spokój. Kiedy przyniosą ci ten stek? To wcale nie jest śmieszne, Lloyd.
Ku jego rozgoryczeniu, Vincent uważał inaczej.
Uroczy jesteś, kiedy głodujesz — oznajmił, biorąc pierwszy kęs. Czując twoją przyjemność, przypuszczam, że spuściłeś się na ten smak.
Draco przewrócił oczami.
— Jeszcze nie, ale jestem blisko. Eliksir dolałeś mi... straciłem rachubę, ale to może być coś koło dwóch miesięcy, więc skoro jesteś w stanie słyszeć moje myśli, musisz być naprawdę blisko. Nie zdziwiłoby mnie to, gdybyś siedział dokładnie nade mną — stwierdził blondyn, wpatrując się w sufit, jakby próbując dopatrzyć się tam znajomej sylwetki przyjaciela. — Skoro nasza jaskinia i jaskinia tej drugiej grupy są w tym samym mieście, muszą być połączone bezpośrednim tunelem, bez żadnych teleportów.
W takim razie wracam szukać tunelu. Czy ktoś wie, gdzie dokładnie się znajdujesz?
— Granger.
Tylko nie ona... — jęknął Lloyd.
— Powiedz jej, że wybrałem prawe przejście pod wodą.
Coś jeszcze mam jej przekazać, na wypadek, gdyby nie udało mi się ciebie uratować? Jakieś wyznanie miłosne?
— Po prostu się pośpiesz.
Draco poczuł, że ich kontakt, kanał, jak nazwał to Vincent, został gwałtownie przerwany. Westchnął, jednak był o wiele spokojniejszy, niż jeszcze parę minut temu. Wiedział, że Lloyd zrobi wszystko, by go stąd wydostać, jedyne, co go zastanawiało, to to, ile mu to zajmie... i z jak wielką premedytacją specjalnie będzie przedłużał swoje poszukiwania.
Już od dłuższego czasu obserwował szczura w nadziei, iż zaprowadzi go do wyjścia, jednak jego towarzysz niedoli jedynie kręcił się jak głupi wśród szczątków, zapewne przyłażąc tu z nim. Jego uwagę odciągnął dziwny hałas i od razu zerwał się z głazu, z nadzieją zanurzając się w wodzie. Widząc wolną drogę, przyśpieszył, by już po chwili wynurzyć się przed rozwścieczoną Hermioną.
— Ty idioto — syknęła, racząc go uderzeniem pięścią w pierś. — Ty masz coś między tymi uszami, czy tylko halny non stop tam powiewa?
Może i Draco mógłby coś odpowiedzieć, odwarknąć na swoją obronę, jednak uniemożliwił mu to fakt, jakim bym ubiór dziewczyny. A raczej jego brak.
Najwyraźniej Hermiona nie miała takich oporów jak on i przed wejściem do wody zdjęła ubrania, zostając w samej bieliźnie. Bieliźnie, która teraz bardzo mocno przylegała do jej ciała, a przemoczony materiał więcej odkrywał, niż zasłaniał. Jej przemowa, zawierająca zapewne liczne dowody na to, jak bardzo jej zdaniem był ograniczony umysłowo, jakoś mu się rozpłynęła, ulatując w stronę gór, tęcz i jednorożców, pozostawiając go sam na sam z jakże uroczym widokiem.
Bez żadnego skrępowania spuścił wzrok niżej, na jej biust. Zwykły, bawełniany stanik, obszyty po brzegach koronką ściśle oblepiał dwie, cudne półkule, raz po raz wprawiane w ruch przez gestykulację dziewczyny. Przechylił bezwiednie głowę, przez którą przebiegła myśl, jakby to było czuć je w swoich dłoniach? Czy gdyby musnął kciukiem jeden z twardych teraz od zimna sutków, wygięłaby się pod nim w łuk? Po jakim czasie zaczęłaby powtarzać raz za razem jego imię, gdyby wessał go do ust?
Powoli zjechał spojrzeniem jeszcze niżej, mijając wąską talię i skrzywił się, gdy napotkał znienawidzoną już przez niego wodę, która chroniła przed jego wzrokiem pozostałą część ciała dziewczyny.
Najwyraźniej Hermiona powiedziała wszystko, co miała powiedzieć i gniewnymi krokami wyszła z wody.
No proszę — pomyślał Draco, unosząc delikatnie kącik ust na widok kształtnych pośladków byłej Gryfonki. Mógł sobie niemal wyobrazić, jak mocno zaciska na nich dłonie, wchodząc w nią mocnymi, stanowczymi pchnięciami.
Ostatnia myśl podnieciła go równie mocno, co wzbudziła w nim obawę. To nie był najlepszy czas na fantazjowanie, zwłaszcza jeśli jego fantazje dotyczyły Granger.
Złapał rzucony przez nią ręcznik, odwrócił się, zdjął mokre ubrania i wytarł ciało, ignorując obecność Hermiony. Ruchy wykonywał automatycznie, jak robot, starając się wymazać z pamięci ostatnie kilka minut. Wiedział, że była to normalna reakcja mężczyzny na półnagą, atrakcyjną kobietę, mężczyzny, który w dodatku przez ostatni miesiąc żył w otoczeniu frustracji, niepokoju i samotności i który tęsknił za odrobiną ciepła tak, jak wszyscy pozostali. Jakkolwiek wyglądała jego sytuacja, czuł się nieswojo z myślą, iż nawet przez chwilę to ta Hermiona Granger mogła wywoływać w nim takie emocje.
Zamarł, widząc rzucone dla niego ubrania.
— Tylko to zostało. Reszta schnie — wyjaśniła oschle, widząc, jak z niechęcią przygląda się szarym dresom i czerwonej koszuli z hawajskim wzorem. — Więc miałam rację?
— W związku z czym? — spytał.
— Z problemami po drugiej stronie. — Gdy skinął głową, dodała: — Gdy dotarłam na miejsce, kryształy były przygaszone i świeciły na czerwony kolor. Wróciły do normy, jak weszłam na odpowiednią głębokość. Nie znalazłeś wyjścia — bardziej stwierdziła, niż zapytała, odwiązując sznur, który wcześniej owinęła wokół talii. To samo zrobiła z niewielkim nożykiem, umocowanym na ramieniu.
Draco odnalazł jego drugi koniec, przyblokowany głazem, przez co jeszcze bardziej pożałował, że nie poczekał na Hermionę. Z drugiej jednak strony...
— Nie, ale dowiedziałem się, że gdzieś jest tunel, prowadzący do drugiej grupy.
Dziewczyna przestała naciągać spodnie i spojrzała na niego z zaskoczeniem.
— Jak...?
— Nawiązałem kontakt z Vincentem. Lloydem — dorzucił, widząc niezrozumienie na jej twarzy. — Przeżył i udało mu się odkryć już jedno połączenie między swoimi a tymi, którzy też są w tym mieście.
— Och — wyszeptała, po czym przyjrzała mu się uważniej. — Wiesz, że to raczej niemożliwe? Byłeś uwięziony w ciemnej jaskini... jeśli dodać do tego stres i wyczerpanie organizmu... To pewnie omamy. Przykro mi — dodała, patrząc na niego ze współczuciem, a Draco miał wrażenie, że część złości zdążyła z niej ulecieć.
— Nie, rozmawiałem z nim — zaprzeczył, pewny swoich racji. — Miał ci przekazać, gdzie mnie szukać...
— Nikt nie przyszedł, Draco. Wiem, że jest ci ciężko, ale jego już nie ma i czym prędzej się z tym pogodzisz, tym lepiej.
Arystokrata bez słowa szybko narzucił na siebie koszulę i założył spodnie, czując na sobie jej badawcze spojrzenie.
— Nic nie rozumiesz, Granger — oznajmił, robiąc krok w jej stronę. — Vincent żyje.
— Nie.
— Tak. Dlaczego po prostu mi nie uwierzysz?
— Bo oboje widzieliśmy, jak został w Atruim, gdy przejście się zamknęło — odpowiedziała spokojnie. Uniosła brew, widząc, że arystokrata narzucił hawajską koszulę na mokrą bluzkę. Nie skomentowała jednak tego w żaden sposób, próbując mu wytłumaczyć, że to, co zaszło, gdy siedział zamknięty w grocie, nie świadczyło o tym, że jego przyjaciel wciąż żyje. — Poza tym, nawet gdyby udało mu się uciec, w jaki sposób mogliście ze sobą porozmawiać?
— Rozmawialiśmy ze sobą, bo... nie mogę ci powiedzieć. — Widząc narastającą w niej irytację, ujął jej twarz w dłonie i ze spokojem powiedział: — Wiem, że brzmi to, jak czyste szaleństwo, ale po prostu mi uwierz.
— Dobrze, Lloyd żyje, ma się dobrze i niedługo nas znajdzie — oznajmiła, bez przekonania, zsuwając dłonie Dracona z twarzy. — A to co? — spytała, zaintrygowana wisiorkiem, zawiązanym wokół jego nadgarstka.
— Nie mam pojęcia. Jak tylko go dotknąłem, przejście się zamknęło — wyjaśnił, podając jej wisior. — Znasz tę runę?
Dziewczyna musnęła opuszką palca wyżłobiony wzór. Zmarszczyła brwi i obróciła amulet w dłoni, szukając czegokolwiek jej znanego.
— To nie jest runa — mruknęła, próbując otworzyć amulet. — Nie mam pojęcia, co to oznacza, ale...
— Tak, Granger? — pośpieszył ją i widząc jej wahanie, dodał: — Mam ci przypomnieć o TRoCP?
Posłała mu niezadowolone spojrzenie.
— Ta nazwa jest beznadziejna.
— Lepsza, niż twoja hogwarcka wsza — skwitował, uśmiechając się na jej minę.
Z pewnością przypomniała sobie jego docinki z młodzieńczych lat.
— To nie była żadna wsza — burknęła. — To Stowarzyszenie Walki o Emancypację Skrzatów Zniewolonych.
Draco skrzywił się i z drwiącym uśmiechem odebrał jej wisiorek.
— Równie beznadziejne. A więc?
— Przy wyjściu z jaskini są wyryte dwa znaki, ukryte za bluszczem. Nie wyglądają tak jak ten, ale ich też nie byłam w stanie rozpoznać. Być może są to jakieś oznaczenia, sama nie wiem... — zamyśliła się, wbijając wzrok w świecące kryształy.
Draco podążył za jej spojrzeniem.
— O czym myślisz?
— Czy tobie też wydaje się to dziwne? Mamy kryształy, które zapalają się w naszej obecności. Mamy teleport, którego stworzeniem nikt się nie chwalił i w końcu znaki, których nie umiem odczytać. Rozejrzyj się.
Blondyn posłusznie omiótł wzrokiem pomieszczenie i głośno westchnął.
— Granger, nie jestem najlepszy w te klocki.
— Jak na artystę jesteś mało spostrzegawczy.
— Bo tu nie ma nic do oglądania, Granger — odparł. — Prócz tych cholernych kamyków nie ma tu nic ciekawego.
— Przypomnij sobie, jak wyglądał tunel prowadzący od Ministerstwa do teleportu i porównaj to z tunelem ciągnącym się od niego do tej jaskini. Ta druga część — wyjaśniała, wskazując dłonią na otoczenie — wyglądała na mniej starannie wykonaną, jakby twórcy mieli ograniczone narzędzia.
Draco uniósł dłoń, przerywając jej monolog. Wsparł się o ścianę i spytał:
— Do czego zmierzasz?
Na policzki Hermiony wkradły się rumieńce. Zaczęła bawić się końcówką warkocza, niepewna tego, czy w ogóle powinna dzielić się tym z Malfoyem.
— To dość... nieprawdopodobne, ale uważam, że jaskinia i tunel została stworzona wieki temu przez czarodziei, którzy dysponowali nieznaną nam magią. Przypuszczam, że budowniczy Ministerstwa wiedział o tunelach, jaskiniach i teleportach i dobudował dalszą część tuneli, żeby w razie ataku czarodzieje mieli jak się ukryć.
— Nieznana magia — powtórzył wolno blondyn.
— Ten amulet i znaki przy wyjściu mogą mieć jakieś właściwości obronne.
Zapadła cisza, w czasie której Draco przyglądał się dziewczynie. Po chwili pokręcił głową.
— Gdybym cię nie znał, uznałbym, że zwariowałaś. Dobrze wiesz, że amulety obronne to tylko zabawki dla dzieci albo sposób wyłudzenia pieniędzy od naiwnych głupców. Nie da się zamknąć zaklęcia w przedmiocie, a na pewno nie na tak długo, jak sugerujesz.
— Wiem, że to śmiała teoria...
Arystokrata zaśmiał się i wyminął ją, by zabrać ich rzeczy.
— Śmiała to delikatnie powiedziane. To prawie to samo jak twierdzenie, że Ziemia jest płaska.
— Ale musisz przyznać, że nie wiemy, jak czarodzieje używali magii bez różdżek.
Draco odwrócił się i poklepał ją po ramieniu z dobrodusznym uśmiechem.
— Granger... daj sobie z tym spokój.
Hermiona zmrużyła gniewnie oczy i z zaciętością wymalowaną na twarzy podążyła za swoim byłym szefem.
— Dlaczego ja na podstawie twoich słów muszę uwierzyć we wskrzeszenie nieboszczyka, a ty nie możesz przyjąć do wiadomości tego, że być może istnieje inny, nieznany nam rodzaj magii?
— Bo ja mam na to niezbite dowody.
— Ach, tak? Niby jakie?
Gdy tylko to powiedziała, kryształy w rozwidleniu korytarzy przygasły, by po chwili przybrać wyblakły, krwisty odcień. Hermiona wstrzymała oddech, w napięciu oczekując na to, co miało nastąpić. Chwyciła ukryty pod paskiem spodni sztylet, nasłuchując najcichszego szmeru, który zdradziłby im obecność nieproszonych gości. Drgnęła, czując dotyk na swojej talii i tylko dłoń Dracona przytknięta do jej ust powstrzymała ją od wszczęcia alarmu.
— Znajdź Małą, ja ostrzegę resztę — rozkazał, po raz pierwszy od wielu dni ściskając w ręku różdżkę.
Nigdy wcześniej nie zdawał sobie sprawy z tego, jak idealnie wpasowuje się w jego dłoń, jak szybko się nagrzewa, promieniując drzemiącą w niej energią, gotowa do tego, by jej użyć. Obserwując, jak Hermiona znika w jednym z rozwidleń, wodził palcami wzdłuż wypolerowanego drewna, odnajdując każdą skazę, każde zagłębienie widniejące na dobrze znanym mu przedmiocie. Nawet nie podejrzewał, ile wysiłku będzie go kosztować powstrzymanie się przed rzuceniem najprostszego zaklęcia, które choć na chwilę rozświetliłoby wiecznie panujący w jaskini półmrok.
Ruszył przed siebie, kierując się wprost do miejsca, w którym przesiadywał Barry w towarzystwie pozostałych aurorów. Zastał ich pochylonych nad prowizoryczną mapą, na której zaznaczone były miejsca, w których dotychczas zapatrywali się w pożywienie, jak i te, których należało się wystrzegać ze względu na liczne patrole mugoli.
— Coś się dzieje z kryształami — oznajmił, nie czekając, aż którykolwiek z nich zwróci na niego swoją uwagę.
— Gdzie? — zapytał Barry, podnosząc się z miejsca.
— W rozwidleniu pomiędzy strumieniem a spiżarnią.
Zanim zdążyli tam dotrzeć, usłyszeli przenikliwy dźwięk ustępującej się skały, która kurczyła się w sobie, ukazując wąskie wejście do kolejnego tunelu. Czując spływający na niego spokój, Draco opuścił różdżkę, robiąc krok w stronę przejścia, z którego chwilę później wyłoniła się dobrze znana mu sylwetka.
— Aloha, kochani! — powitał ich przybysz, zatrzymując wzrok na koszulce przyjaciela. Uśmiechnął się wrednie na widok stroju arystokraty, który stanowił swoisty kontrast z nienaganną czernią jego garnituru.
— Ani kroku dalej — warknął auror, celując do nieznajomego.
Brunet zamarł, unosząc dłonie.
— Wow, kolego, opuść lufę.
— Wszystko w porządku — wtrącił Draco. — To mój przyjaciel.
Barry prychnął, podejrzliwie mrużąc oczy.
— Ani trochę mnie to nie uspokaja — mruknął pod nosem, odbezpieczając broń.
— Milutko tu u was, nie ma co... — Vincent ponownie spojrzał na blondyna, a jego uśmiech poszerzył się. — Całkiem nieźle ci w tym wzorze, Malfoy. A gdzie twoja spódniczka z trawy? Niemal jestem w stanie wyobrazić sobie, jak tańczysz w niej taniec hula.
Malfoy odwzajemnił jego uśmiech.
— Barry, mój przyjacielu, celuj z łaski swojej nieco niżej.
— Smoczyca musi być wniebowzięta, gdy zarzucasz tymi swoimi krzywymi biodrami. Brakuje ci jeszcze takiego wieńca na szyję. Chcesz nieco kwiatów? A może kawałek godności?
— Lepsze krzywe bioderka niż twoje owłosione kolana. Dopłacasz fryzjerowi za przejechanie po nich kosiarką?
Rudowłosy auror z niesmakiem patrzył to na jednego to na drugiego.
— Czy ja muszę tego słuchać?
— Nie, o ile przestaniesz we mnie celować.
Draco złączył dłonie i wsparł o nie podróbek. Stanął tuż za Barrym i tonem mędrca poradził:
— Ja bym jednak celował niżej...
— Różowa bardziej by ci pasowała — stwierdził brunet z miną znawcy. — Podkreśliłaby ci cudne oczęta i te alabastrowe pućki.
Arystokrata wyprostował się z godnością, słysząc tę zniewagę. Uniósł z dumą głowę i niemal warcząc, oznajmił:
— Ja nie mam pućków. To są policzki, Lloyd. Coś, w co ty potajemnie wlewasz botosk.
Vincent prychnął doniośle.
— Jesteś po prostu zazdrosny, że natura nie wyrzeźbiła ci tak twarzy.
— Twoją to chyba sam Michał Anioł dłutem po pijaku młócił...
— Wystarczy! — wrzasnął Barry, obdarzając ich poirytowanym spojrzeniem. — Gadaj, jak się tu dostałeś — z powrotem skierował swoją uwagę na przybysza.
Brunet odchrząknął, przybierając poważny wyraz twarzy. Skupił się na, jak podejrzewał, przywódcy ich grupy, koncentrując się na jego emocjach. Niemal wzdrygnął się, gdy uderzyła w niego fala podejrzliwości, której ostry, pomarańczowy błysk na krótką chwilę przysłonił mu rzeczywisty obraz.
— Ten tunel za mną łączy waszą kryjówkę z kryjówką innej grupy — oznajmił ze spokojem, zaczynając delikatnie manipulować emocjami aurora.
Barry przestał mu się przypatrywać i z nadzieją zerknął na zamykające się przejście.
— Więc jesteśmy blisko pozostałych.
Lloyd skinął głową. Nim zdołał cokolwiek dodać, dobiegł ich narastający stukot. Chwilę później zza zakrętu wypadła grupka osób z Hermioną Granger na czele, która na jego widok gwałtownie zatrzymała się i nerwowo nabrała powietrza.
Brunet posłał w jej stronę uroczy uśmiech.
Bonsoir, mademoiselle — mruknął, a jego usta drgnęły w wyrazie rozbawienia w odpowiedzi na jej zszokowaną minę. — Odważę się zauważyć, że miniony czas ani trochę nie odebrał ci urody.
— Och, dajże spokój — burknął pod nosem Draco, na co jego przyjaciel zerknął na niego i uniósł brew.
Ma belle, proszę, nie rań mnie, mówiąc, że ty i miłośnik hawajów jesteście razem.
— Nie miałem wyboru — wtrącił Draco, szarpiąc koszulę. Nagle uśmiechnął się wrednie, jakby coś sobie przypomniał i rzucił po francusku. — Podobnie jak ty, kiedy pomagałem ci w ucieczce z burdelu. Koniec końców, lepsza hawajska narzuta, niż prześwitująca, babcina koszula nocna.
Po raz pierwszy Hermiona była świadkiem, jak Vincent Lloyd zamilkł, nie odpłacając przyjacielowi. Przystanął z nogi na nogę, a na jego policzki wpłynął rumieniec.
— Ty... ty żyjesz — bąknęła dziewczyna. — Ale jak to? Nie żyłeś. A teraz żyjesz...
— Nie ty jedna jesteś rozczarowana, Granger...
Zarówno Vincent, jak i Hermiona posłali mu wiele mówiące spojrzenia.
— Aha — rzucił Lloyd. — Jasne.
— Bardzo rozpaczał, gdy ciebie tu nie było — oświadczyła wybitnie dziewczyna z humorem błyszczącym w oczach. Samo przybycie choć trochę znanej osoby, wiadomość o tunelu i innej grupie, nadzieja, że być może uda im się opuścić przygnębiającą jaskinię... To wszystko razem sprawiało, że część brzemienia, jakie niosła na ramionach, nieco zmalało. — Był marudny jak dziecko.
Draco obrócił się na pięcie i wycelował w nią palcem.
— Doigrałaś się. Zapomnij o TRoCP.
Vincent uniósł brew.
— To jakaś nowa pozycja z Kamasutry?
— DOŚĆ! — ryknął Barry. Odczekał chwilę, obdarzając zebranych gniewnym spojrzeniem. — Czy możemy przerwać tę operę mydlaną i zająć się pilniejszymi sprawami?
Zaprowadzili Lloyda do głównej groty, gdzie opowiedział im, jak radzą sobie pozostali i jak wygląda sytuacja na zewnątrz. Jako empata był istną skarbnicą wiedzy, tak cennej dla nich wszystkich.
— A więc są mugole, którzy nas popierają? — spytał jeden z mężczyzn.
Brunet skinął głową.
— Tak. Istnieją grupy, które urządzają regularne protesty przeciwko piętnowaniu i zabijaniu czarodziei, jednak jest ich niewiele, a ich liczba systematycznie spada.
— Dlaczego?
— Z dwóch powodów. Po pierwsze — wyliczał, szukając czegoś w kieszeni marynarki — ich członkowie spotykają się ze społecznym odrzuceniem i szykanowaniem. Po drugie, dochodzi do regularnych, publicznych ataków czarodziei na mugoli. Trudno kogoś bronić, gdy cały czas dostaje się dowody na to, że jesteśmy bezdusznymi, brutalnymi mordercami.
Hermiona odchyliła się, wbijając wzrok w kamienne sklepienie. Kto atakował mugoli? Czy to byli ci sami czarodzieje, których widziała w telewizji?
— Atakują ich, ponieważ się bronią — rzuciła ostro Susan, jedna z aurorów.
Lloyd skierował na nią surowe spojrzenie. Nikt nie powiedziałby, że jeszcze parę minut temu na jego twarzy gościł szeroki, beztroski uśmiech. Hermiona dopiero teraz dostrzegła bruzdy zmęczenia wokół jego ust.
— Pojawiają się w losowych miejscach i zabijają, nieważne kogo, kobietę, mężczyznę, dziecko. Dokonują rzezi i znikają, nim pojawiają się mugole z bronią na czarodziei, zupełnie jakby wiedzieli, jak daleko się od nich znajdują i na ile mogą się zatrzymać. Czy tak wygląda obrona?
Nie czekając na odpowiedź, wygładził pogiętą ulotkę i wręczył ją Draconowi.
— Co to? — spytał Barry.
Arystokrata zlustrował się szybko, zmrużył oczy i bez słowa podał mu ulotkę.


Obywatelu!
Bądź czujny!
Jak rozpoznać wiedźmę/czarownika?

* różdżka: ich broń oraz nieodzowny element wyposażenia
* niecodzienne akcesoria: fiolki z podejrzanymi substancjami, amulety, zioła
* wszelkie przejawy nieobeznania ze współczesnym światem
* niecodzienne monety
Gdy zobaczysz jednego z nich
* niezwłocznie powiadom odpowiednie służby
* unikaj kontaktu wzrokowego, aby zapobiec hipnozie
* nie daj się wciągnąć w rozmowę — to okazja do rzucenia uroku!
* rozsyp dookoła sól, aby stworzyć krąg ochronny
Pamiętaj!
Czarodzieje to wrogowie, którzy powinni zostać unieszkodliwieni. Wszelkie przejawy współpracy z nimi podlegać będą surowej karze.


— Co to? — dopytywali pozostali.
— Tego jest pełno na powierzchni — wyjaśnił Vincent. — Te ulotki to zasługa jednej z grup naszych przeciwników. Podjudzają ludzi przeciw nam, a ci, karmieni strachem, bez mrugnięcia okiem wydają nas odpowiednim służbom. Wszystko, oczywiście, w granicach prawa, bo przecież szukają morderców odpowiedzialnych za ostatnie ataki, ale prawda jest taka, że z tych przesłuchań nikt już nie wraca — dodał, nie ukrywając wstrętu. — Nie mówiąc już o aktach samosądu, dokonywanych przez co odważniejszych mugoli. W zeszłym tygodniu kilka przecznic stąd podczas pożaru zginęła para mugoli z półrocznym dzieckiem. Oficjalnie mówi się, że był to wybuch gazu, ale nie potrzeba zbyt wiele oleju w głowie, by wiedzieć, kto za tym stoi. Ktoś rozpuścił plotkę, że w swoim sklepie zaopatrują czarodziei w groźne mikstury i nie minął tydzień, jak ich pochowano.
— A jak wyglądają sprawy w Londynie? — dopytywała Hermiona. Chciała zdobyć jakiekolwiek informacje, które mogły jej pomóc w zabraniu tam Małej.
Empata westchnął ciężko, przeczesując dłonią włosy.
— Ministerstwo padło. Nie wiem, co z Ministrem Magii, ale doszły mnie słuchy o śmierci najważniejszych głów. Podobno niektórzy zdradzili adresy, dużo adresów... Było kilka prób odbicia Ministerstwa, ale każda zakończyła się porażką. Zresztą, nie tylko tam dochodziło do walk. Przez pierwsze dwa tygodnie niemal codziennie czarodzieje organizowali się w różnych strategicznych miejscach. Z wiadomym skutkiem. Dołączyła do nas ostatnio jedna rodzina, której udało się uciec z Londynu. — Empata przerwał, po czym zaklął po francusku. — Patrole, przeszukiwania, kontrole, aresztowania. Chodzą plotki, że tych, których jeszcze nie zabito, trzymają skutych łańcuchami w małych klatkach i przeprowadzają badania.
Hermiona powoli wypuściła wstrzymywane od dłuższego czasu powietrze. Potrząsnęła głową, próbując wyrzucić z niej potworne obrazy, jakie zrodziły się ze słów empaty. W milczeniu przysłuchiwała się dalszej rozmowie, wodząc wzrokiem po kamiennym podłożu do czasu, aż poczuła czyjeś intensywne spojrzenie. Uniosła wzrok, bezbłędnie odnajdując osobę, która jej się przyglądała.
Naprzeciw, na drugim końcu groty siedział Malfoy. Nie spuszczał z niej stalowych oczy, zdając się zbyt dobrze znać myśli dziewczyny. Było w nich zrozumienie, ale też wyraźny rozkaz. Bezgłośnie kazał jej siedzieć i czekać na koniec zebrania, by zabronić jej podróży do Londynu.
Uderzył w nią gniew, tak silny i zaskakujący, że na chwilę wstrzymała oddech. Powiodła wzrokiem do Vincenta i z powrotem do Dracona. Los uśmiechnął się do niego, oddając mu przyjaciela. Dlaczego ona nie mogła mieć prawa, by wymusić ten uśmiech dla niej samej? Mogła wrócić razem z siostrą do rodziców. Odszukać ukrywających się czarodziei, by w końcu przełamać mugolski terror.
Arystokrata mocno zacisnął szczękę, obserwując, jak Hermiona wychodzi. Zaklął pod nosem i już miał za nią iść, gdy zatrzymało go ciche pytanie Lloyda.
— Co to za jedna?
Podążył za jego spojrzeniem i skrzywił się.
— Daj sobie spokój z Glorią. Ma osiemnaście lat.
Empata przechylił głowę, taksując wzrokiem jej sylwetkę.
— Serio? — spytał z wątpieniem. — A nie wygląda... Dokąd idziesz? Ach, z resztą i tak wiem.
— Czyżby?
— Smoczyca. Co jest między wami?
Blondyn skrzywił się.
— Jakbyś sam nie wiedział — mruknął, po czym zaklął szpetnie.
Tym jednym zdaniem zachęcił Vincenta do buszowania po jego emocjach. Brunet przymknął oczy i ignorując gniew przyjaciela, przebił się przez jego warstwę, docierając do pozostałych odczuć.
— Widzę wściekłość, zmartwienie i... — empata otworzył oczy i uniósł wysoko brew — słabe echo seksualnego zainteresowania — dokończył powoli i cicho gwizdnął. — Odważny jesteś.
Draco nie odpowiedział na zaczepkę przyjaciela. Wstał i od razu skierował się do miejsca, w którym wiedział, że zastanie Hermionę.
— Nawet o tym nie myśl, Granger.
Dziewczyna odwróciła się, gromiąc go wzrokiem.
— Możesz być spokojny, Malfoy. Zwalniam cię z obietnicy — oznajmiła, zakładając ręce na piersi. — Sama tam pójdę i znajdę sposób na uratowanie siostry.
Arystokrata podszedł bliżej i pokręcił głową.
— Nie pozwolę ci.
Hermiona milczała przez długi czas.
— Nie pozwolisz — powtórzyła wolno. — Nie jesteś osobą, która może mi cokolwiek rozkazać.
— Ja nie. Ale cała grupa da radę cię tu zatrzymać — powiedział tylko na pozór spokojnie.
Szorstki śmiech kasztanowłosej rozniósł się po podziemnym korytarzu. Pokręciła głową, wprawiając w ruch pojedyncze kosmyki.
— I co zrobicie? Zwiążecie mnie?
Draco wzruszył ramionami.
— Jeśli będzie trzeba.
Jego lekceważąca odpowiedź przełamała coś w Hermionie. Może i jemu nie zależało na życiu Małej, ale dla niej było ono priorytetem. Jeśli życie czegoś ją nauczyło to tego, że zawsze jest nadzieja i dopóki tli się choćby wątły jej płomień, należy go podtrzymywać.
— Nie zrobisz mi tego... Chcę tylko uratować dziecko!
— A kto uratuje ciebie?
Zaskoczona, cofnęła się o krok.
— Nikt nie musi mnie ratować — niemal szepnęła.
Dobrze wiedziała, czym ryzykowała i miała świadomość tego, że grupa może nie przyjąć jej z powrotem. Była jednak gotowa narazić się na to wszystko dla siostry.
— A z pewnością nie ty — dodała twardo.
Blondyn mrużył oczy. Cały aż zatrząsł się z przepływającego wewnątrz niego gniewu.
— Rozumiem. Śmierciożerca nie jest godzien ratować kogoś tak doskonałego, jak ty.
— Och, proszę cię! — krzyknęła kpiąco. — Znowu z tym zaczynasz? Znosiłam to cały miesiąc! Jestem taki biedny, każdy mną gardzi, mam prawo rzucać się na każdego, bo jestem taki skrzywdzony! Co z tego, że reszta też cierpi? — spytała prześmiewczo. — To ja jestem najważniejszy! To mnie boli najbardziej, więc skaczcie mi koło dupy...
— Nie masz pojęcia, o czym mówisz — warknął, zbliżając się do niej. — Jeszcze słowo...
— I co? — prychnęła gniewnie, a gdy podszedł zbyt blisko, położyła dłonie na jego piersi i pchnęła go mocno. Zaskoczony tym, musiał cofnąć się o krok, by utrzymać równowagę. — Co mi zrobisz, Malfoy?
Nagłe napięcie jego mięśni zaalarmowało ją, jednak nie zdążyła się uchylić. Draco złapał ją za ramiona i gwałtownie przyciągnął do siebie. Przeklęła i zaczęła się szamotać w jego uścisku. Nastała mu na stopę, przejeżdżając paznokciami po ramionach. Syknął, nieco poluzował uchwyt i gdy Hermiona już myślała, że udało jej się uwolnić, arystokrata okręcił ją i pchnął na ścianę. Sapnęła głośno, gdy całe powietrze z jej płuc gwałtownie uleciało. Nie czekając, aż dziewczyna mu ucieknie, Draco przyparł ją własnym ciałem. Nadal walczyła, wyrywając mu się i odrzucając gniewnie głowę, próbując go zranić, więc chwycił dłonią jej nadgarstki i oparł je o ścianę nad jej głową, jednocześnie przypierając jej biodra własnymi.
— Puść mnie! — syknęła wściekle
— Jeśli będzie trzeba — szepnął groźnie do jej ucha — zwiążę cię i będę wypuszczał tylko do łazienki.
— Ty sukinsynu...
Zaśmiał się.
— Właśnie, Granger. Sukinsyn. I właśnie ten sukinsyn powstrzyma cię od samobójstwa.
Hermiona szarpnęła głową. Korzystając z tego, że musiał się uchylić, wykręciła szyję, by obdarzyć go wściekłym spojrzeniem.
— Ten sukinsyn powstrzyma mnie przed uratowaniem dziecka i odnalezieniem rodziców. Nie dziwi mnie to, skoro z łatwością mógłbyś własnoręcznie zabić własnych.
Jego nozdrza zafalowały gniewnie. Tracąc nad sobą kontrolę, mocniej zacisnął dłoń na jej nadgarstkach, sprawiając, że sapnęła z bólu.
— Oni już dawno są martwi, Granger. Martwi! — ryknął.
Hermiona wzdrygnęła się, po czym z całej siły kopnęła go w kolano. Poluzował chwyt i gdy schylił się, by je rozetrzeć, wymierzyła mu siarczysty policzek.
— Przestańcie!
Oboje odwrócili się w kierunku dźwięku. Pochłonięci sobą, nie zauważyli młodszej Granger, która szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w nich. Przerażenie zamroziło płynącą w ich żyłach krew w lód. Kamienie do tej pory usłane na ziemi uniosły się dookoła dziewczynki i wystrzeliły w różnych kierunkach. Umieszczone pod sklepieniem kryształy rozbłysły czystym, niemal rażącym blaskiem.
Mała Hermiona spojrzała na nie z przerażeniem, a z jej ust wydobył się cichy jęk.
— Znajdą nas — szepnęła.
Chwilę później jaskinia zatrzęsła się.



Ave my!
Złe i okrutne autorki przepraszają za długi czas oczekiwania na rozdział. Złe i okrutne autorki mają nadzieję, że warto było czekać na te 40 stron. Złe i okrutne autorki nie są jednak aż tak złe, by na długo uśmiercać Vincenta... choć nie wrócił na długo.
Jedna ze złych i okrutnych autorek jest bardzo dumna z tego, że udało jej się postawić na swoim i rozdział pojawił się na blogu w niedzielę wieczorem. Można? Można!
Złe i okrutne autorki mają nadzieję, że czytelnicy nie są źli i okrutni i zostawią po sobie motywator w postaci paru słów od serca.
Przyznać się: kto tęsknił za empatą pierdolonym?
Buziaczki,
Do następnego!
CM & S.

27 komentarzy:

  1. Wreszcie! :D
    Ale może od początku.
    Jestem Karmelek i śledzę Wasze historie od połowy "Naucz mnie latać". Muszę powiedzieć, że uwielbiam oba Wasze blogi. Ostatnio (to jest: przy poprzednim rozdziale) obiecałam sobie, że w końcu dodam jakiś komentarz, no i oto jestem :D
    Długo wyczekiwany przeze mnie rozdział. Niemalże równie mocno go pragnęłam jak powrotu Vincenta. I się doczekałam ;)
    Bardzo mnie ciekawi, czy w przyszłym rozdziale powróci "z zaświatów" ktoś jeszcze (Ian? Zdążyłam go polubić przez te parę rozdziałów :c ) oraz czy postanowicie drugi raz uśmiercić Empatę Pierdolonego.
    Taak, może ten komentarz nie jest najlepszy, ale może z biegiem czasu się poprawię.
    Jako że sama amatorsko piszę, to od serca życzę czasu, weny i ochoty do pisania.
    Karmelek

    OdpowiedzUsuń
  2. Smutno mi,że skończyłyście w takim momencie i serce mnie boli na myśl, że na kolejny będzie trzeba czekać kolejne trzy miesiące...
    Jak zwykle super

    OdpowiedzUsuń
  3. O tak! Bez naszego szalonego empaty zrobiło się tak depresyjnie i nieco nudnawo (choc gdyby za szybko się pojawił to jego udawaną śmierć nie miałaby sensu). Ale jego pojawienie się... XD Strasznie mi się podobało to pierdolenie o niczym i kłócenie się o nic w obliczu ogromnego niebezpieczeństwa, gdzie wszyscy powinni się skupić na faktach. Dla mnie to kwintesencja Malfoya i jego relacji z każdym (a z przyjaciółmi w największym stopniu). Trochę brakowało mi takich kłótni z Hermioną (lub mniejszą Hermiona). I szczerze to idealnym miejscem na zakończenie rozdziału byłby moment, w którym Vincent wchodzi i rzuca obelgę w kierunku stroju Malfoya. Nie warto się zastanowić nad nieco krótszymi rozdziałami? (Oczywiście częściej xD) Rozdział naprawdę długi, czytałam chyba ponad godzinę (ciężko by było bez przerwy dlatego sugeruję skrócenie rozdziałów i podział na większą ilość). Mała jak zwykle rozwala swoimi tekstami (a naprawdę sądziłam, że nie da się wykreować ciekawszej postaci od Babci Granger z Naucz mnie latać).
    Z dużą dozą cierpliwości czekam na kontynuację, bo cholera ten pomysł jest tak inny niż cokolwiek co wpadło mi w ręce, że aż szkoda byłoby was pospieszać ryzykując obniżenie jakości. A że że strony technicznej 25 stron co miesiąc na pewno by czytelników zadowoliło i może nie byłoby narzekania, że długa przerwa :) Ja tam dziękuję, że w ogóle się w to bawicie, bo dla mnie frajda z czytania jest ogromna :) I fakt, że tak się uwzięłyscie żeby było dziś i udało się!A nawet głupiej literówki nie było, także dopracowane do perfekcji. I niesamowite jest to, że rozdziałów jest dopiero kilka a jakby zliczyć strony to coś czuję, że już naprawdę duzo tego wyprodukowalyscie. Dorzucając pomysł cofania się w czasie z opisu wyczuwam jeszcze seeetki stron :) I bardzo mnie to cieszy :p

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam wasze opowiadania - zarówno to, jak i "Naucz mnie latać". Piszecie bardzo dobrze i, jak widać, nie brak wam pomysłów na fabułę, co jest super. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :) ach, no i uwielbian tego empate pierdolonego, no cóż.

    Pozdrawiam i życzę miłego dnia, nocy czy cokolwiek tam jest kiedy (i o ile) to czytacie.
    ~Alice in Wonderland (która pisze z anonima, bo jest zbyt leniwa aby się zalogować)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nawet nie wiecie jak bardzo się cieszę, że wstawiłyście kolejny rozdział a jeszcze bardziej cieszy mnie fakt, że Vincent żyje. Prawie popłakałam się ze śmiechu gdy czytałam wymianę zdań Draco z Vincentem. Mogę teraz ponownie czekać. Chociaż mam cichą nadzieję, że nie będzie to kolejny trzymiesięczny przeskok. Dlatego życzę Wam weny i pozdrawiam cieplutko w te zimne dni. ( czy Wy także pragniecie już wiosny?😩) Pa😊

    OdpowiedzUsuń
  6. Po przezczytaniu tego rozdziału (nareszcie, co tak długo!) nasuwa mi się tylko jedno pytanie - kiedy następny?! Błagam, żeby był szybko!
    PS. Kocham te teksty Malfoy'a z przekleństwami! ❤❤

    OdpowiedzUsuń
  7. W końcu jest! Kocham was że już go dodałyście i sesja was nie zjadła w całości :D Rozdział bardzo ciekawy i wrócił Vincenty eh ten kochany empata... Czekam z utęsknieniem na kolejny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetny rozdział, trzyma w napięciu, czekam na więcej 😍

    OdpowiedzUsuń
  9. Witajcie kochane!
    Zdaję mi się, że tak dawno tego nie robiłam, że nie jestem pewna czy jeszcze potrafię, ale podejmę rękawicę i spróbuję napisać jakiś dźwięczny komentarz. No to do dzieła!
    Może nie zacznę od samego rozdziału, ale podzielę się z Wami czymś, co mnie olśniło w czasie przerwy między rozdziałami, kiedy to usychając z tęsknoty postanowiłam odświeżyć sobie najpierw "Naucz mnie latać", a później samo "Polowanie na czarownice". A otóż co wydedukowałam: KOCHAM. Kocham te opowiadania do tego stopnia, że czytając je po raz kolejny jestem podjarana w podobnym stopniu, w jakim miało to miejsce przy poznawaniu tych historii po raz pierwszy. Zupełnie jak przy czytaniu kanonu Pottera, niby wiem co będzie na następnych stronach, dokładnie pamiętam, że strona z "Kamienia Filozoficznego", na której okazuje się, że to jednak Gryffoni zdobywają Puchar Domów jest ubabrana czekoladą (wiem, jestem potworem, ale na swoją obronę mam to, że wówczas nie miałam nawet 10 na karku), to jednak czytam to z zapartym tchem, zupełnie jakbym po raz pierwszy zapoznawała się z tym tekstem. Podobnie jest z Waszymi opowiadaniami. Wiem, znam, uwielbiam, ale zawsze wyłapię coś, co umknęło mi ostatnim razem i teraz już wiem, że często będę do nich wracać, a moim nowym postanowieniem wakacyjnym jest przeczytanie po raz kolejny sagi z pominięciem rozdziału "19 lat później" i dołączeniu do niej NML. Będzie trochę mindfreak z żyjącym Snapem i Syriuszem i paroma innymi rzeczami, ale spróbuję dorobić do tego jakieś teorie xd Dobra, wiem, że tymi wyznaniami wyrobiłam sobie opinię szalonej fangirl, ale to z tęsknoty xd
    A teraz to, co fangirls kochają najbardziej, czyli nowy rozdział, Draco, Vincent... Draco. Tak, chłopak bardzo mi działał na wyobraźnię, ale o tym za chwilę.
    Zacznę od tego, że nie spodziewałam się, że śmierć Vincenta aż tak bardzo go dotknie, w końcu momentami sprawiał wrażenie, że go nie znosi, ale chyba nigdy nie zrozumiem ten dziwnej więzi między nimi. W każdym razie wszyscy się cieszymy, że Vincent żyje i ma się dobrze... nawet za dobrze, biorąc pod uwagę Homara.
    Jeśli już o Homarze mowa... Widać, że w Polowaniu pozwalacie sobie na więcej jeśli chodzi o sprawy związane z seksualnością i dlatego też pocichutku liczę na małe(niemałe) co nie co... i coś mi się wydaję, że nastąpi to prędzej niż później. Tak przynajmniej ptaszki ćwierkają (nie nakłaniam, ale wiosna idzie, hormony wariują i takie tam).
    Bardzo podoba mi się relacja Scarlet-Malfoy, a wyróżniony na grupie na fb tekst ujął mnie za serce w swojej prostocie i mądrości. Malfoya chyba też.
    Czuję, że po ucieczce z jaskiń (bo pewnie jakoś im się uda, innego wyjścia nie widzę) akcja rozkręci się na dobre. Zamknięta przestrzeń była trochę przytłaczająca, dlatego też z wielką niecierpliwością czekam na następny (wiem, że pewnie w tej chwili marszczycie brwi, bo dopiero co wypuściłyście ten, a wszędzie tylko pytania o następny, ale nie zrażajcie się, przynajmniej nie do mnie).
    Kocham, pozdrawiam, ślę buziaki, K.

    OdpowiedzUsuń
  10. Jak zwykle kończycie w takim emocjonującym momencie!!! Draco jak to Draco, póki co zachowuje się jak dupek kompletny i miałam ochotę mu przywalić nie raz! Vincent oczywiście żyje. Zaskoczona jestem tym połączeniem Draco i Vincenta, dość ciekawy nie powiem. Jaskinia interesująca, mam nadzieję że dowiemy się jeszcze czegoś więcej na jej temat i tych korytarzy, bo wydaje mi się że to jakaś grubsza sprawa. Z tą staruszka, bardzo przykro mi że Hermana trzyma ten sekret dotyczący Iana, wiem że trudno to ukrywać ale chyba na jej miejscu nie dałabym rady powiedzieć takiej staruszek że jej wnuk? nie żyje :( często nadzieja daje siłę do walki i to mogłoby podkopac jej wolę walki. A i tego ich przywódcy też nie lubię, wiem że takie stanowisko nie jest łatwe ale zdecydowanie bliżej mi do poglądów Draco. Skoro i tak to że wszyscy przeżyją jest bardzo mało prawdopodobne i każdy dzień jest ryzykiem, to co nam pozostaje w życiu? Osobiście wolałabym zginąć chociaż w celu zdobycia żywności dla grupy niż zginąć masowo przy odkryciu kryjówki. (jak to śmiesznie brzmi, jak wolałabym zginąć XD) Mała Hermiona vel. Scarlet przypomniała chyba Draco(mi również) o tej słodkiej dziecięcej niewinności, że dla niego liczy się tu i teraz. Nikt przeszłości nie zmieni ważne że chce zmieniać i uczestniczy w zmianie teraźniejszości i chce zadbać o przyszłość. Więc dziękuję wam za rozdział, trochę wyczekany, trochę bardzo już się niecierpliwiłam ale w końcu jest! Komentarz tak późno bo zawsze czytam i zapominam komentować i mój komentarz powstaje jakiś czas po przeczytaniu jak sobie przypomnę. Życzę wam duuuuzo weny i zdrówka :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  12. Jak dobrze przeczytać kolejny rozdział:)
    Jak to mówią...lepiej późno niż wcale! :D
    40 stron to jednak konkretna ilość. Miałam wrażenie, że przeczytałam kilka mniejszych rozdziałów. Dzięki czemu czułam jak stopniowo zmieniają się relacje głównych bohaterów. Czyli wszystko jak najbardziej na duży plus. Czuć było te zmieniające się odczucia i słynne "echo seksualnego zainteresowania".
    Powrót Vincenta wprowadził dużo humoru, nadziei. Nawet nie sądziłam, że aż tak go brakowało.
    Jestem bardzo ciekawa jak potoczy się dalej akcja. Dużo się wydarzyło, ale jednocześnie mam wrażenie, że to wciąż jeden z przejściowych rozdziałów...a wszystko rozkręci się, aż w końcu wyjdą na powierzchnię i rozpocznie się wątek z podrożą w czasie....hmmma a może się mylę.
    Zastanawia mnie także, jak wyjaśni się zagadka z kamieniami, jaskinią, nieznaną magią. Co dzieje się z pozostałymi bohaterami?
    AAAA i muszę przeczytać jeszcze raz moment w którym Draco nagle znalazł się w posiadaniu różdżki, skąd ona się wzięła. To przez Vincenta czy amulet? Do tego ta ostatnia scena...czym był spowodowany ten nagły rozbłysk kryształów, czy to przez zachowanie głównych bohaterów, ich status krwi, a może jeszcze inne czynniki.
    Pozostaję mi przeczytać jeszcze raz rozdział, może znajdę jakieś pomięte znaki oraz po prostu czekać na kolejne rudziały.
    Powodzenia, życzę dużo weny i czasu na pisanie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pominięte*
      Rodział*
      Ps. Zapomniałam jeszcze napisać, że obecny charakter Hermiony coraz bardziej przypada mi do gustu. Na początku miałam wrażenie, że jest zmiażdżona prze Dracona :P Całkowicie dominowal, był jej szefem, ale mimo wszystko trochę mnie to niepokoiło :P Teraz powoli wszystko się wyrównuje, a ich relacja zaczyna być coraz ciekawsza :)

      Usuń
    2. Ps.2. Tak strasznie żyje tym rozdziałem i tak strasznie nie mogę doczekać się wątków z podróżami w czasie, że właśnie zaczęłam zastanawiać czy przypadkiem nie umiesciłyscie już w fabule znakow wedrowek w czasie naszych bohaterow. Tak jak to miało miejsce w "HP i Wiezien Azkabanu". Omamy przy biurku, czarne postacie, może coś się jeszcze znajdzie...zaczynam się zastanawiac czy to nie są jakieś oznaki świadczące o podróżach w czasie naszych bohaterów, ktore może zostaną wyjaśnione w późniejszych rozdziałach :D

      Usuń
    3. Mówisz? Ja cały czas się zastanawiam nad tą tajemniczą postacią,a Ty mi tu taką myśl zaszczepiasz. Mmmm może mieć to sens :)

      Usuń
  13. Super rozdział!! Mam nadzieję ze jednak ich nie znajdą :( Czyli jednak maka Hermiona ma moce :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Rozdział jak zawsze świetny, cieszę się z powodu powrotu Vincenta. Dzięki wam znowu się śmiałam, a ten śmiech był mi bardzo potrzebny, bo dawno nie czułam radości.
    Proszę was tylko o jedno, a mianowicie o to, żebyśmy na kolejny rozdział nie czekali tak długo jak na ten, zwłaszcza, że skończyłyście w tak ważnym momencie. :D

    OdpowiedzUsuń
  15. Właśnie skończyłam czytać wasze opowiadanie i muszę przyznać, że jest bardzo ciekawe i nie mogę doczekać się tego co będzie dalej!
    Mam nadzieję, że i tym razem Vincent nie zginie, bo dodaje opowiadaniu takiej nutki zgryźliwej zabawności :D No i przy okazji Malfoy ma się z kim kłócić xD No i oczywiście z jednej strony to fajnie, że jednak mała Hermiona ma te zdolności magiczne, ale tak jak myślałam ukazały się w najmniej odpowiednim momencie :D
    Życzę wam niewyczerpalnych pokładów weny i obyście znalazły dużo wolnego czasu na napisanie kolejnego rozdziału!
    Pozdrawiam,
    Areti

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O kurde..w sumie nie wpadłam na to, że ostatnia scena może być związana ze zdolnościami magicznymi małej Hermiony. Kombinowałam w inna stronę, ale ten pomysl też mi sie podoba :P

      Usuń
    2. No ja na to stawiam :D Ale nigdy nie wiadomo co wymyślą dla nas autorki!

      Usuń
  16. Wreszcie wzięłam się za "Polowanie". Jak wiecie obecnie ślęczę nad "Naucz mnie latać". Specjalnieodkładałam ten odcinek, by krócej czekać na kolejny. Jestem tego zdania, iż nazbyt długie teksty nie mają się dobrze skoro czekać trzeba okrutnie długo. Sam ten odcinek można było podzielić na połowę i każdy byłby szczęśliwy, że macie czytać.
    Mam nadzieję,że twierdzenia Hermiony są dobre, a tunele skrywają pradawną tajemnicę magii. I co to za amulet? :D
    Cieszę się niezmiernie,że Vincent żyje. Szczerze, to wierzyłam w to, że sobie poradził. W końcu to empatia pierdolony :D
    I na koniec... Hermiona Junior właśnie pokazała,że jest czarownicą! Jednak marzenia się spełniają i dziecina wpadła właśnie drugą nogą w świat magii i czarodziejstwa! Yay!
    Pozostaje mi czekać na ciąg dalszy, no i wrócić do Waszego wcześniejszego opowiadania.

    OdpowiedzUsuń
  17. jak możecie mówić tak o theodorze?! czy po naucz mnie latać nie zagnieździł się on w waszych mózgach i sercach, tak jak w moim?

    OdpowiedzUsuń
  18. Jeju, opłacało się czekać. Co prawda, wolałabym coś krótszego częściej, bo 40 stron trudno jest przeczytać na raz, a długie przerwy sprzyjają zapomnieniu fabuły :c
    Cieszę się z Vincenta! I ogólnie robi się bardzo ciekawie :) Kocham Wasz styl pisania i życzę dużo czasu i chęci na pisanie. Powodzenia! :*

    OdpowiedzUsuń
  19. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział, mam nadzieję, że nie będę musiała długo... Minęło już 20 dni!

    OdpowiedzUsuń
  20. Nie mogę się doczekac następnego! Wspaniały rozdział ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  21. Ja tęskniłam z empatą pierdolonym xD

    Co teraz? Granger 2.0 ma moc... super moment :/

    OdpowiedzUsuń
  22. A VIP look at the first slot machine from a casino
    The 하남 출장마사지 video slot machines that appear in 보령 출장마사지 the casino world come from a well-known developer 안산 출장마사지 that has become a worldwide leader in table 제천 출장샵 games. 광주 출장안마

    OdpowiedzUsuń