Jest to bezsensowne. Bezsensowne,
uwłaczające godności i drażniące jak pryszcz na dupie, ale czymś
trzeba się zająć, czymś, co wciągnie cię na tyle, że sam
zapomnisz o całym tym gównie, a i dla pozostałych sprawi wrażenie,
że jesteś niedostępny i dadzą ci święty spokój. Właśnie
dlatego Draco Lucjusz Malfoy zaczął prowadzić pamiętnik, jak
Merlin przykazał.
No, nie do końca. Nie znajdziecie tu
ani ckliwych rozmyślań nad Vincentem Lloydem, w cholerę odważnym
skurwysynie, playboyu i moim, jak dowiedziałem się od Scarlet, BFF,
ani pełnych napięcia opisów naszych bohaterskich prób utrzymania
się przy życiu, dzień po dniu. Skupię się raczej na tym,
dlaczego poszczególni ludzie mnie drażnią, jak mocno to robią i
kogo w pierwszej kolejności bym zwolnił. W skrócie: będzie tu
tylko moja wywyższająca się gadanina. Czego się spodziewaliście?
To w końcu mój dziennik.
Zacznijmy od osoby, która w
największym natężeniu podwyższa mi ciśnienie i, co zadziwiające,
nie jest to Scarlet. Ta, obecnie przypominająca emo nastolatkę z
nagłymi napadami radości miniatura owcy zajmuje dopiero drugie
miejsce.
Wracając do tematu... Barry. Wcześniej
nieznany mi auror z pięcioletnim doświadczeniem. Chodzi z miną
ważniaka i sprawuje nadzór nad wszystkim i wszystkimi, podkreślając
za każdym razem, czego my to mu nie zawdzięczamy. Jest arogancki,
bezczelny i z uporem maniaka podkreśla, że on jest tu
najważniejszy. Całe szczęście, że ja taki nie jestem. Krótko
mówiąc, sam siebie uznał za przywódcę, a inni nie protestują,
nie chcąc brać na siebie brzemienia, jakim jest utrzymywanie przy
życiu całej grupy.
Czy wykonuję polecenia Barry'ego?
Odpowiem na to tak: kiedy ostatnio spuszczałem gacie, jaja nadal tam
były. Jego chęć wykazania się, udawanie, że nad wszystkim
sprawuje kontrolę, że każdy nasz najmniejszy sukces to jego
zasługa... Kontrola? Jaka kontrola! Już od miesiąca gnieździmy
się w jaskini, a naszym największym sukcesem jest to, że ostatnio
udało nam się ukraść kilka paczek Pringlesów. Szał. Mam
nadzieję, że dostatecznie jasno wyraziłem swój entuzjazm. Tyle o
naszym samcu alfa z przerośniętymi ego i cocones.
Scarlet. Kochana, urocza Scarlet. Jak
ja jej nie znoszę. Mam wrażenie, że wszędzie gdzie ja, tam i ona,
a jest ono tak duże, że za każdym razem, gdy mam zamiar się
odlać, pięć razy sprawdzam teren. To małe, włochate, głośne...
coś, bo mam obiekcje co do tego, że jest to normalne dziecko, cały
czas przy mnie ślęczy. Nie wiem, może upatrzyła sobie we mnie
tymczasowego tatusia, a może po prostu (o, mój Merlinie) ona tak
ma, ale dzięki temu doświadczeniu wiem nieco więcej o życiu. Po
pierwsze: dzieci to największy życiowy błąd, którego nie
popełnię. Po drugie: trzeba pilnować przy nich swoich Pringlesów.
I po trzecie: jeśli lizak wpadnie w te dzikie chaszcze na głowie,
nie ma innego wyjścia jak użycie nożyczek.
Zdecydowanie nie lubię przy niej
przebywać. Prócz ww. powodów, jest coś jeszcze. Budzi się we
mnie coś jakby... hmm... uczucie, powiedzmy, że jest to uczucie,
które sprawia, że boli mnie patrzenie na jej uśmiech, bo wiem, że
za chwilę coś znowu jebnie. Mam nadzieje, że to uczucie... tak,
będę nazywał to uczuciem... szybko zniknie i będę mógł
spokojnie usiąść i w pełni oddać się swojemu wizerunkowi
ponurego, wiecznie milczącego gnojka.
Daruję sobie opisywanie przydupasów
Barry'ego i przejdę do mojej byłej sekretarki/niedoszłej
asystentki. Widzę, że się o mnie martwi i za każdym razem jak
przyłapię ją na tym, że wlepia we mnie te współczujące ślepia,
mam ochotę się roześmiać. Serio, to chyba jedyna rzecz, jaka mnie
teraz bawi. Ma na głowie Scarlet i tą taką małą apokalipsę
świata czarodziejów, a ona po prostu nie może darować sobie
zamartwiania się o mnie. Na szczęście zdaje się, że zna mnie na
tyle dobrze, że nie wciąga mnie w żenujące, emocjonalne rozmowy.
Właściwie, ogranicza się tylko do patrzenia, dbania o moje racje
żywieniowe i wciągania mnie w działania dla grupy. I dobrze, nie
wytrzymałbym, gdyby próbowała czegokolwiek innego i ona chyba to
wyczuwa. To, co zrobiła tamtej pierwszej nocy w tunelu... Muszę
przyznać, że potrzebowałem tego, potrzebowałem mieć obok siebie
kogoś, kto mnie znał. Teraz po prostu potrzebuję samotności... co
jest ciężkie, gdy siedzisz w zamknięciu z piętnastoma osobami.
PUK, PUK, PUK
Piętnastoma osobami, mówisz? I pewnie
myślicie, że wypadałoby opisać kogoś jeszcze? Hmmm... Nie.
Reszta jest tak bardzo mdła, niewyrazista i zupełnie nieużyteczna,
że nie będę na nią marnował cennego miejsca w dzienniku...
PUK, PUK, PUK
...dzienniku. Byłoby nam o wiele
łatwiej, gdybyśmy zamiast kilkorga z nich mieli tego cholernego
empatę i ludzie sami oddawaliby nam wszystko. Ale nie, frajer
umarł na samym początku i co tydzień mam wątpliwą przyjemność
zabawy w...
PUK, PUK, PUK
— Mogłabyś to odłożyć?
Scarlet rzuciła w stronę Dracona
krótkie spojrzenie i w skupieniu przygryzła wargę.
— Zaraz dojdę do rekordu. Gloria mi
to przyniosła — oświadczyła, nie przerywając odbijania. —
Właśnie wróciła ze zwiadu.
— I musisz to robić tutaj?
Dziewczynka wzruszyła ramionami.
Blondyn zmrużył oczy i w nerwowym
geście parę razy pstryknął długopisem. Postanawiając ignorować
jej obecność, ponownie otworzył dziennik i wrócił do zapełniania
jego stron wyjątkowo obraźliwymi słowami. Odgłos stukania okazał
się jednak na tyle irytujący, że skutecznie wypierał z jego głowy
każdą nową myśl. Odłożył dziennik i jednym zwinnym ruchem
chwycił drobną piłeczkę, wywołując u dziewczynki głośny jęk
zawodu.
— A byłam tak blisko!
— Za blisko — burknął blondyn,
odruchowo obracając w palcach zdobycz. Na krótką chwilę wrócił
wspomnieniami do lat dzieciństwa i Quidditcha, jednak szybko zamknął
otwierający się na nowo rozdział i wyciągnął dłoń w
kierunku małej Granger. — Bierz to i idź pomęczyć kogoś
innego.
— Kogo?
— Nie wiem. Kogoś, kto znajduje się
najdalej ode mnie.
Hermiona ciężko westchnęła.
— Niech ci będzie — powiedziała,
po czym zerknęła przez ramię i szepnęła. — To miało nas
zagłuszać, głupi.
— Zagłuszać? Ciebie nie dałby rady
zagłuszyć wyjący z bólu bawół, a co dopiero jedna mała
piłeczka.
— Nie czepiaj się. Chce powiedzieć
ci o czymś, czego nie powinnam wiedzieć — oznajmiła z widoczną
dumą, po czym przykucnęła obok arystokraty. — Barry cię nie
lubi.
Z ust Dracona wyrwało się mimowolne
prychnięcie.
— A to ci heca...
— No! A w dodatku pokłócił się o
ciebie z Hermioną — dodała Scarlet, wyjmując mu z dłoni
piłeczkę. Usiadła wygodniej, ujęła paletkę i znowu zaczęła
odbijać. — Barry powiedział, że tylko obciążasz grupę. Że
dużo ryzykujesz na zwiadach i w ogóle się go nie słuchasz. Że mu
się sprzeciwiasz, podważasz jego zdanie i wywołujesz chaos
w grupie. Tak powiedział. Ale Hermiona nie dała sobie w budyń
dmuchać...
— Kaszę — wtrącił Draco, choć
wiedział, że Mała i tak to zignoruje.
— ... i powiedziała, że dzięki
temu, że tak ryzykujesz, tak wiele mamy. Swoją drogą, skąd
wziąłeś zestaw naczyń żaroodpornych?
— Ukradłem staruszce.
Scarlet spojrzała na niego z wyrzutem
i pokręciła głową, gdy piłeczka zamiast na paletce wylądowała
na ziemi.
— Ty i ten twój szary humor...
Draco postanowił nie wyprowadzać jej
z błędu. Bądź co bądź, nie było się czym chwalić, jednakże
okolicznością łagodzącą było to, że starsza pani zostawiła
wypełnioną po brzegi siatkę na ławce i dopiero gdy arystokrata
spokojnie wracał z nią do kryjówki, przypomniała sobie o swoich
zakupach. Można to było podpiąć pod prawo dżungli: jeśli nie
uważasz na swoje garnki, na twoje garnki uważa ktoś inny.
Przypomnienie całej tej sytuacji
sprawiało, że jednocześnie chciał się gorzko roześmiać i
uderzać w coś aż do zmęczenia. Oni, Czarodzieje, którzy ongiś
potrafili ujarzmić żywioły, zapanować nad potężnymi magicznymi
stworzeniami, pomagali władać mocarstwami, są zmuszeni do życia
w brudzie, wilgoci i ciągłym strachu przed tym, co nastanie
jutro.
— Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
— Nie.
Dziewczynka w końcu przestała
odbijać. Fuknęła i wyginając usta w podkówkę, podniosła się z
ziemi.
— Jak sobie chcesz. Ale kiedy Barry
będzie cię chciał wyrzucić, nie mów, że cię nie ostrzegałam —
powiedziała urażonym tonem. — Idę do Glorii.
Poirytowany Draco odprowadził ją
wzrokiem do wyjścia. Gdy tylko został sam, otworzył dziennik na
pustej stronie i z zawahaniem przyłożył końcówkę długopisu do
kartki. Już kilka razy próbował narysować cokolwiek, próbując
znaleźć ukojenie w tym, co znane i codzienne, jednak zawsze
kończyło się na tym samym. Tym razem nie było inaczej. Przywołał
w pamięci widok z okna w jego apartamencie w Paryżu, nakreślił
kilka bezładnych linii i zamazał je, rozdzierając stronę
gniewnymi ruchami. Przez chwilę wpatrywał się w nią, po czym
wyrwał kartkę, zgniótł ją i rzucił, obserwując, jak ta ląduje
u stóp jego sekretarki.
Hermiona bez słowa ominęła papierową
kulkę i usiadła na jednym z głazów.
— Nadal nie możesz rysować.
Blondyn uniósł brew i z sarkastycznym
uśmiechem zaklaskał parę razy.
— Cóż za spostrzegawczość,
Granger. Zamiast bawić się w detektywa, mogłabyś zrobić coś
pożytecznego. Na przykład wyjść.
— Rozmawiałam z Barrym.
— Wiem.
Dziewczyna uniosła brew, jednak
powstrzymała się od komentarza. Od śmierci swojego przyjaciela
arystokrata stał się burkliwy i zamknięty w sobie. Prawie nigdy
nie zaczynał rozmowy, a jeśli ktoś już ją rozpoczął, Draco był
opryskliwy, jakby tylko szukał okazji do wszczęcia kłótni.
Hermiona znosiła to, tłumacząc, że tak odreagowuje utratę
Lloyda, jednak tłumiona przez nią mieszanina irytacji i frustracji
coraz bardziej buzowała pod jej skórą, grożąc gwałtownym
ujawnieniem w najmniej odpowiedniej sytuacji.
— Więc pewnie wiesz też, że jeśli
nic się nie zmieni...
— To co? — zapytał napastliwie
Draco. — Owiniecie mnie papierem ozdobnym, przypniecie wielką
kokardę do dupy i wystawicie mnie mugolom jako prezent? Myślę, że
doskonale odgrywałbym rolę piniaty.
— Robię, co mogę, żeby do tego nie
dopuścić, ale mi nie pomagasz, ciągle prowokując Barry'ego i
wystawiając na widok całą grupę.
— Jestem wzruszony twoją troską.
Dziewczyna zmrużyła oczy.
— Nie troszczę się o ciebie, tylko
o nas wszystkich — odparła ozięble. — Czy ci się to podoba,
czy nie, musimy nauczyć się ze sobą współpracować. Dla dobra
całej grupy.
Oparł głowę o ścianę, patrząc
przed siebie zamglonymi oczyma, przed którymi stanął obraz dnia,
gdy to po raz pierwszy od wielu lat usłyszał przemądrzały i pewny
ton panny Granger. Wydawało mu się, że zaledwie wczoraj wytknął
jej nieprofesjonalizm, zaznaczając przy okazji, jak wiele jemu
samemu udało się osiągnąć. Wysokie stanowisko, poważanie wśród
współpracowników, wielki świat magii... i tak oto skończył w
ciemnej jaskini, ponownie zepchnięty na margines społeczeństwa,
zmuszony do zaakceptowania tego, że znowu musi zaczynać od nowa.
— Przyszłaś po coś konkretnego? Bo
jeśli chciałaś mi tylko uświadomić, że nie jestem lubiany, to
mogłaś sobie darować — odezwał się w końcu, przenosząc na
nią swój wzrok. — Wiem, kiedy ludzie obgadują mnie za moimi
plecami.
— Nikt cię nie obgaduje —
zaprzeczyła szybko, unikając jego spojrzenia. — A Barry tylko...
— ...podjudza innych, żeby mnie
wyrzucili.
— Czy ty zdajesz sobie sprawę z
tego, co wyrabiasz? — spytała szeptem, po czym dodała: — Barry
przynajmniej się stara, próbuje jakoś to wszystko organizować, a
ty, zamiast pomagać... Rozumiem, że śmierć... — Hermiona
urwała, upominając samą siebie, że nie powinna jeszcze poruszać
tego tematu. Zresztą, ostrzegawczy błysk w oczach Malfoya również
mówił to samo. — Jeśli nie podoba ci się wszystko z tego, co
robi, możesz to komentować, możesz zaproponować coś innego, ale
na miłość boską nie dorzucaj nam kłód pod nogi! Mógłbyś
chociaż próbować go tolerować — dodała, patrząc na niego z
mocą.
— Przecież to robię — odparł
Draco nadzwyczaj niewinnie, chowając dziennik do kieszeni.
— Wczoraj, przy rozdzielaniu posiłków
oznajmiłeś przy wszystkich, że przy jego zapasach tłuszczu
powinien dostawać o połowę mniej.
— Wymsknęło mi się —
odpowiedział, nawet nie próbując zatuszować drgania kącika ust.
— Jest jeszcze coś, prawda? — spytał, widząc, jak twarz
dziewczyny przybiera poważniejszy wyraz.
Nie odpowiedziała, rzucając
ostrzegawcze spojrzenie na prowadzący do groty korytarz. Draco
roześmiał się cicho. Wstał i podchodząc do niej, rzucił:
— Czyżby prawa i szlachetna Hermiona
Granger coś knuła? — spytał, nachylając się nad nią. Nie
przejmując się jej wyraźnie widoczną niechęcią, swobodnie
chwycił jeden z jej loków i założył go jej za ucho. —
Niemożliwe. Przecież to szaleństwo, planować coś, czego zapewne
nie pochwalałaby reszta grupy. Na miłość boską, Granger, nie
dorzucaj nam kłód pod nogi.
Nie czekając na jej odpowiedź,
chwycił ją za rękę i szarpnięciem ściągnął z głazu,
kierując się do jednego z podziemnych korytarzy.
— Co ty wyprawiasz? — syknęła
dziewczyna, próbując uwolnić swój nadgarstek.
Blondyn nie odpowiedział, jedynie
przyśpieszył kroku. Skręcili w kolejne przejście i następne,
tak, że Hermiona powoli zaczynała się gubić. Znała cały rozkład
jaskini, jednak nie zapuszczała się często w te regiony. W końcu
arystokrata zatrzymał się, zerknął za siebie i upewniwszy się,
że są sami, chwycił wystający, okrągły fragment skały
wielkości piłeczki tenisowej. Ku jej zaskoczeniu, z niewielkim
oporem udało mu się go przesunąć, a po chwili z cichym
sykiem uchyliło się sekretne przejście.
Hermiona odruchowo cofnęła się i
nieufnie zlustrowała wzrokiem panującą tam ciemność. Widząc to,
Draco uśmiechnął się drwiąco i gestem nakazał jej wejście.
— Panie przodem — powiedział,
jednak na dźwięk kroków, wskoczył do środka, pociągnął za
sobą dziewczynę i zamknął przejście, pogrążając ich w
całkowitej ciemności.
— Co to...?
Mężczyzna zasłonił jej usta i objął
w talii, odciągając na sam koniec pomieszczenia.
— Ciii — szepnął jej wprost do
ucha.
Zamarła, a poczucie zagrożenia
sprawiło, że niemal nieświadomie zrobiła krok w tył, wtulając
się w Dracona. Poczuła, jak jego ciało napięło się, jednak po
chwili lekko poluzował chwyt. Czekała, a w otaczających ją
ciemnościach jedyne, co mogła odczuwać to ciepły oddech,
owiewający jej szyję i nacisk jego silnej klatki piersiowej
powracający z każdym jego oddechem. Poczucie zagrożenia, które w
tych czasach z łatwością się pojawiało, minęło, a ona sama
zaczęła oddychać w tym samym rytmie.
— Zimno tu — powiedziała cicho,
gdy w pełni dotarła do niej temperatura tego miejsca. Zdecydowanie
było to najchłodniejsze pomieszczenie w całej ich jaskini.
— Jeśli chcesz, żebym zdjął
koszulkę, musisz się bardziej postarać, Granger. — Nim zdążyła
mu odpowiedzieć, zabrał ręce i delikatnie pchnął ją w przód. —
Chciałaś rozmawiać.
— Jak duża jest ta grota? —
spytała, wyciągając ręce. Czując pod palcami chłodną skałę,
zatrzymała się i odwróciła w stronę, gdzie powinien stać
Malfoy.
— Jest jak składzik na miotły.
Zdaje się, że miałaś się ze mną podzielić czymś super tajnym.
— Muszę się dostać do centrum
Londynu.
Cisza, która zapadła między nimi,
była aż nadto wymowna. Po chwili do jej uszu dotarło
niedowierzające parsknięcie.
— To niewykonalne — padła surowa
odpowiedź.
— Tylko pozornie. Wiem, że wymaga to
przygotowań i jest cholernie niebezpieczne, dlatego chcę...
— ...żebym zaopiekował się tym
małym potworkiem, na wypadek, gdybyś nie wróciła?
— Nie — zaprzeczyła. — Chcę,
żebyś poszedł ze mną.
Kolejna minuta ciszy. Hermiona
żałowała, że nie była w stanie dostrzec jego twarzy, lecz
jednocześnie cieszyła się, że Draco nie może zobaczyć nadziei,
jaka widniała na jej własnej. Nikomu innemu nie mogła zaufać, był
jedynym, który mógł i potrafił jej pomóc.
— Nie ma mowy.
Poczuła ruch po swojej lewej stronie i
błyskawicznie wyciągnęła rękę, zaciskając dłoń na ramieniu
arystokraty.
— Draco... proszę. Muszę się
upewnić, że rodzice nadal tam są i że jest bezpiecznie. Dopiero
wtedy będę mogła wyprowadzić stąd Małą.
— Granger...
— Wiem, że proszę o wiele —
przerwała mu. — Ale wiem, że z tobą by mi się to udało i...
— I przyjemniej byłoby ci umierać?
— warknął, wyszarpując ramię.
— I czułabym się bezpieczniej,
mając obok kogoś, kogo znam — dokończyła.
Tym razem w grocie rozległ się jego
szyderczy śmiech. Hermionie wydawało się, że zrobiło się tu
jeszcze zimniej. Zaniepokojona zachowaniem Malfoya, potarła ramiona,
próbując choć trochę się ogrzać.
— Urocze, Granger, doprawdy urocze —
powiedział w końcu z olbrzymią dozą sarkazmu. — Wiesz,
myślałem... Nie! — poprawił się — miałem nadzieję, że całe
to przedstawienie pod nazwą „musimy
porozmawiać, ale tak, żeby nikt nas nie usłyszał”
będzie miało coś większego na celu niż załatwianie prywatnych
spraw. Nawet. Mi. Nie. Przerywaj — warknął, słusznie
przeczuwając jej intencje. Zdawało jej się, że chciał do niej
podejść, jednak ostatecznie zmienił zdanie. Usłyszała głuchy
odgłos uderzenia. — Może to naiwne, ale w głowie pojawiła mi
się urocza myśl, że masz plan, jak wydostać nas wszystkich z tej
pieprzonej jaskini, ale nie... Panna Granger chce ryzykować tylko po
to, aby urządzić sobie wycieczkę do Londynu.
Z ust dziewczyny mimowolnie wydostał
się zduszony okrzyk. Pokręciła głową, robiąc krok w jego
stronę.
— Ty cholerny hipokryto! Masz mi za
złe, że próbuję zabrać stąd dziecko, a sam pakujesz się w
ryzykowne akcje za każdym razem, gdy wychodzisz na powierzchnię!
— Ale ja, ryzykując, zawsze zdobywam
coś dla grupy. I nie narażam na śmierć żadnego z was, jedynie
siebie. Powiedz, tak łatwo przychodzi ci rozdawanie wyroków?
Hermiona zamarła, krzywiąc się z
bólu, jaki zadały jej jego słowa. Jedynie poprosiła go o pomoc,
mógł odmówić, do niczego go nie przymuszała, a on ot tak
przypiął jej łatkę mordercy. W tej chwili przypomniała sobie,
z kim tak naprawdę rozmawiała. Nie był jej przyjacielem, nie
był Harrym lub Ronem, którzy zawsze ją rozumieli i wspierali.
Mężczyzna stojący przed nią był Draconem Malfoyem, człowiekiem,
z którym łączyła ją jedynie praca i bolesna przeszłość.
Nie mogła na nim całkowicie polegać i z całą pewnością nie
mogła mu ufać.
— Wiesz co? — Hermiona przełknęła
ślinę, przeklinając siebie za drżenie tak wyczuwalne w jej
głosie. — Zapomnij o wszystkim, co ci powiedziałam. Tkwij tu
sobie, sam, obrażony na wszystkich, wiecznie cierpiący — syknęła,
gorączkowo poszukując przycisku w skale. — Nie będę słuchać
tego... tego... Gdzie jest ten pieprzony przycisk?!
Draco podszedł do niej i otworzył
przejście, nawet nie próbując jej zatrzymać. Przez chwilę stał,
raz po raz przeklinając naiwność dziewczyny. Czy rzeczywiście
mieli szanse na dostanie się do Londynu? Samo dotarcie do miasta
zapewne zajęłoby im dobrych kilka dni. Dostanie się do centrum?
Niemożliwe, zwłaszcza że mugole najprawdopodobniej zachłannie
strzegli wszelkich dróg prowadzących do serca miasta.
— Przy tobie mi się uda. Czuję się
bezpiecznie... Głupia idiotka — burknął, wracając do swojej
groty. — Jakby to było, kurwa, takie proste.
— Wy dwoje! Co wy tam robiliście?
Draco nawet się nie zatrzymał.
Jedynie zwolnił tempo, by zmierzyć Barry'ego pogardliwym
spojrzeniem.
— Pieprzyliśmy się. Nie widziałeś,
jaka była zadowolona?
— Słuchaj no, Malfoy...
Blondyn wyminął go, marząc o tym, by
wszyscy w końcu zostawili go samego. Klnąc pod nosem, usiadł na
swoim śpiworze i oparł się o przyjemnie chłodny głaz. Czuł, że
limit miłosierdzia Dracona Malfoya dnia dzisiejszego został
całkowicie wyczerpany.
— Hermiona płacze.
Arystokrata warknął i powoli
skierował spojrzenie na Scarlet. Dziewczynka jak zawsze nic sobie z
tego nie robiła i usiadła obok niego. Mała objęła kolana
ramionami i zaczęła się delikatnie kołysać, nie wiedząc, jak
pomóc siostrze.
— Pokłóciliście się?
Draco postanowił ją ignorować.
Położył się i zakrył twarz ramieniem, próbując odciąć się
od wszystkiego.
— Barry na nią krzyczał — dodała
Scarlet.
— Bo Barry jest fiutem.
— Krzyczał na nią przez ciebie.
Te słowa przykuły jego uwagę. Z
westchnięciem, podciągnął się do siadu, dając dziewczynce znak,
że może kontynuować.
— Mówił, że jesteś... P.S. który
ryzykuje za każdym P. razem i jakiś Uj wie, co ci O. następnym
razem. Czy Uj to francuskie nazwisko?
Blondyn zamrugał, próbując odnaleźć
jakikolwiek sens w słowach dziewczynki.
— Że co?
— Powiedział też, że jeszcze dziś
niby gdzieś wylatujesz. Hermiona powiedziała, że jeśli tak, to
razem z tobą wyleci połowa z tej grupy. — Scarlet zamyśliła
się, przygryzając wargę. — Mam zasadnicze pytanie: skąd macie
bilety?
Draco ukrył twarz w dłoniach,
układając sobie to wszystko, czego dowiedział się od Scarlet.
Barry najwyraźniej miał go dość, podjął decyzję i zaczął już
głośno o niej mówić. A Hermiona...
— I co teraz zrobisz? — spytała
Mała, patrząc na niego ze smutkiem. — Nie chcę, żebyś leciał.
I Hermiona nie przestaje płakać.
— A co ja mam niby zrobić?
Dziewczynka wzruszyła ramionami.
Wstała, podeszła do niego i zaczęła układać mu włosy.
— Ukradnij dla niej czekoladki. My,
kobiety, lubimy czekoladki. Chociaż nie, to byłoby niemoralne. —
Scarlet zamyśliła się, niezdarnym ruchem wyrywając mu kilka
włosów. Blondyn syknął, jednak Mała nawet tego nie zauważyła,
będąc całkowicie pochłonięta rozmyślaniem nad czymś. — Wiem!
— wykrzyknęła uradowana, klaszcząc w dłonie. — Ukradnij
pieniądze i kup za nie czekoladki.
Draco uniósł brew.
— I to twoim zdaniem będzie w
porządku?
— Tak, bo nie dasz jej czegoś, co
jest kradzione, a kupione za kradzione. Hmm... a najlepiej, jeśli
temu, od kogo weźmiesz pieniądze, dasz coś w zamian. Może jeden z
tych żaroodpornych garnków?
— Które też są kradzione? —
zaśmiał się arystokrata. — Jak na tak młodą osobę masz zbyt
lekkie podejście w kwestii moralności.
Dziewczynka nagle posmutniała.
Poprawiła mu kołnierzyk koszuli, podała gumkę i usiadła tyłem
do niego, oczekując, że jakoś zdoła upiąć jej włosy.
— Hermiona już mi to wyjaśniła —
oznajmiła, kładąc obok niego grzebyk. — Są sytuacje, w których
trzeba podjąć trudne decyzje. Garnki, czekoladki, to wszystko można
sobie odkupić, ale nie da się odkupić życia. Bez tego nie
przeżyjemy, a za jakiś czas będziemy mogli wrócić do normalności
i naprawić to, co zepsuliśmy. — Odwróciła się do niego i
szeroko uśmiechnęła. — Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. A
teraz zrób mi warkocza.
— Myślałem, że chcesz, żebym
poszedł do twojej siostry — powiedział Draco, biorąc grzebień i
z zawahaniem zerkając na jej włosy. — Czy to aby się nie złamie?
— Nie, ten jest jakiś metalowy. A do
Hermiony pójdziesz, jak troszkę jej przejdzie. Wiesz, jak robić
warkocza? Nie? Wyjaśnię ci...
Pół godziny później Draco podziwiał
swoje dzieło. Było nieco koślawe i chaotyczne, jednak nie miał
siły dłużej bawić się z nieokrzesanymi lokami. Patrzył, jak
Scarlet bada dłonią jego pracę, jednocześnie zastanawiając się,
co powinien powiedzieć Hermionie. Czy chciał do niej iść? Nie.
Płacząca kobieta to jednak płacząca kobieta, a ta akurat była
tą, która z niewiadomych powodów broniła go, choć nie tak dawno
dał jej powód do wylewania łez.
— Hmm... Chyba jest w porządku —
zadecydowała Mała, odwracając się do niego. — Wiesz, co jej
powiesz?
„Nie.”
— Tak, ale lepiej będzie, jeśli
załatwię to sam. Idź do tej swojej Pocahontas.
— Ona ma na imię Gloria.
— Jak zwał tak zwał —
odpowiedział arystokrata, zostawiając ją samą.
Skręcił w prawo, kierując się do
groty, przez którą przebiegał podziemny strumień. Po drodze
zastanawiał się, dlaczego w ogóle do niej szedł? Dlaczego miał
ją przepraszać? Jednak nawet on musiał przyznać, że w sytuacji,
gdy go broniła, wypadało zachować się tak, a nie inaczej. Z
drugiej strony było coś, do czego sam przed sobą się nie
przyznawał. Wyrzuty sumienia.
— Co mam niby powiedzieć... —
burknął z niezadowoleniem pod nosem. — Hej, Granger. Ładnie
wyglądasz... z tymi zapuchniętymi oczami. Jutro dostaniesz
czekoladki.
Westchnął ciężko i wszedł do
środka, gdzie zastał piorącą Hermionę. Klęczała przy brzegu,
trąc w dłoniach coś, co wyglądało na jedną z jego koszul.
Wyrzuty sumienia, które do tej pory jedynie lekko go muskały, teraz
z całą swoją mocą okładały go po twarzy. Podszedł do niej i
niepewnie usiadł obok.
Hermiona zerknęła w bok, chcąc
przegonić intruza, jednak rozpoznając w nim Malfoya, prychnęła
głośno i rzuciła:
— Przyszedłeś porozmawiać ze swoim
ulubionym mordercą?
Draco powoli uniósł jedną brew.
— Mogłabyś się zamknąć i dać mi
coś powiedzieć?
— Hmm... Nie.
— Granger...
— Nie chcę z tobą teraz rozmawiać,
Malfoy. — Dziewczyna przerwała pracę, odrzucając mokrą koszulę
na pobliski głaz. — To po prostu trochę za dużo w zbyt krótkim
odstępie czasu.
— A gdybym ci powiedział, że
zmieniłem zdanie?
Hermiona spojrzała na niego, próbując
opanować ciężki oddech. Ślady łez nadal widniały na jej
policzkach, jednak nie zwracała uwagi na to, że arystokrata z
łatwością mógł je zauważyć. Otarła wilgotne czoło, lustrując
go badawczym wzrokiem.
— Robisz to, żeby mi pomóc, ulżyć
swojemu sumieniu, czy Mała kazała ci mnie przeprosić i to jest
jedyne, co ci przyszło do głowy w tej sytuacji?
Blondyn potarł podbródek, nieco
skrępowany jej bezpośrednim podejściem.
— Powiedzmy, że rozumiem, dlaczego
chcesz to zrobić. Pomogę ci, pod warunkiem, że będziesz miała
sensowny plan. Jeśli uznam, że jest to wykonalne i istnieją choćby
minimalne szanse na to, że będę miał z głowy tego potworka,
wejdę w to.
— A jeśli nie?
Mężczyzna obejrzał się za siebie,
po czym usiadł tuż obok i szepnął:
— Jeśli nie, to ci na to nie
pozwolę. Złapią cię i siłą wyciągną informacje. Wiem, co
sobie teraz myślisz, ale nigdy nie można mieć pewności, że
zachowasz się tak, a nie inaczej, dopóki nie znajdziesz się w
konkretnej sytuacji.
Hermiona zaśmiała się ponuro.
— Kto by pomyślał, że role się
kiedyś odwrócą... Kiedyś to my...
Kasztanowłosa spuściła głowę,
wbijając wzrok w strumień. Czuła, jak w jej oczach znowu pojawiają
się łzy, wywołane samym wspomnieniem przyjaciół.
— Wiem, że chcesz się stąd
wydostać, ale...
— Nie chcę się stąd wydostać —
powiedziała cicho dziewczyna. — Chcę, żeby moja siostra była
bezpieczna. Tylko tyle — dodała, ocierając łzy. Widząc ten
gest, arystokrata odprężył się, będąc pewnym, że najgorsze ma
za sobą, jednak to był tylko początek. Jej drobne ramiona zaczęły
trząść się coraz bardziej i bardziej, jednak walczyła z płaczem,
wracając do prania i choć przez długi czas udawało jej się to,
po kilku chwilach z jej ciała wydobył się głośny szloch. — Nie
wiemy, co się dzieje na powierzchni, nie wiemy, ile jeszcze
przyjdzie nam tu siedzieć. Cieszę się, że mam Małą przy sobie,
bo wiem, że nic jej nie jest, ale czuję, że to tylko kwestia
czasu, aż nas znajdą. Boże, nie wiem nic o Harrym, Ronie... Ginny
była w ciąży, rozumiesz? — wychrypiała, w końcu patrząc mu w
oczy. — Ona już nie mogła się przenosić. Znaleźli ją.
Znaleźli i zabili. Boże, dlaczego to nie schodzi...
Widząc ból i strach w jej oczach,
Draco wyrwał koszulę z jej rąk, pozwalając na to, żeby się w
niego wtuliła. Skrzywił się, gdy lodowate krople wylądowały na
jego karku i zaczęły spływać niżej, jednak nie uczynił żadnego
gestu, by je zatrzymać. Powoli, jakby niepewnie, położył dłoń
na jej plecach, drugą wsunął w jej włosy i czekał, aż Hermiona
przestanie płakać.
— Nie... — odchrząknął, nie
wiedząc co powiedzieć. — Nie miałem pojęcia, że jest z tobą
aż tak źle, Granger — dokończył, decydując się na prawdę.
Cichutko parsknęła.
— Nikt nie ma. W końcu jestem tą,
która towarzyszyła Wybrańcowi, tą, która jest nieustraszona. Ale
wtedy było inaczej. Wtedy miałam przy sobie przyjaciół,
wiedziałam, że jest nadzieja, miałam jasno postawiony cel. A
teraz...
— Teraz nie wiesz, co robić, masz
pod opieką małolatę i wkurzającego sukinsyna na głowie.
Tym razem cichutko się zaśmiała i
powoli uniosła głowę.
— Coś w tym rodzaju — przyznała i
spuściła wzrok na jego koszulę noszącą ślady jej łez.
Delikatnie dotknęła wilgotnego miejsca i westchnęła. — Tęsknie
za poczuciem, że gdzieś obok jest osoba, która mnie wysłucha,
która mnie zrozumie i na którą zawsze mogę liczyć.
Ponury uśmiech wykrzywił wargi
Dracona. Czy on miał taką osobę? Miał, nawet dwie. Jedna go
zdradziła, a druga leżała dwa metry pod ziemią, użyźniając
lokalną glebę.
— Mogę cię słuchać, o ile nie
będziesz marudziła o tych waszych kobiecych sprawach. Na
zrozumienie nie licz, nikt cię nie rozumie, Granger.
Hermiona przełknęła ślinę.
— A czy mogę na ciebie liczyć?
Naprawdę pomożesz mi wydostać stąd Małą?
Arystokrata zawahał się. To wszystko
brzmiało bardzo pięknie, ale czy był w stanie tak bardzo ryzykować
życiem? Zastanawiał się nad odpowiedzią i kiedy tak patrzył w
jej bursztynowe oczy, przypomniał sobie inne, tak bardzo podobne,
osadzone w uśmiechniętej, dziecięcej twarzy.
Powoli skinął głową.
— Nie ciesz się tak szybko, Granger
— dodał, zabierając z siebie jej ręce. — Po pierwsze, masz u
mnie dług. Po drugie, zniszczyłaś mi tę koszulę — powiedział,
ruchem głowy wskazując mokrą szmatkę, która niegdyś była jego
ulubioną koszulą. — Po trzecie, nie licz, że wyniknie z tego
wielka miłość. To... Nazwijmy to Tymczasowym Rozejmem o
Charakterze Pocieszycielskim. Potem wrócimy do wzajemnej niechęci.
Ty i ja... nie mamy szans. — dodał, krzywiąc się z odrazą.
Kasztanowłosa zaśmiała się i
pokręciła głową.
— Obrzydlistwo.
— Cieszę się, że się zgadzamy. I
po czwarte: zapomnij o czekoladkach.
Hermiona zmarszczyła brwi.
— Jakich czekoladkach?
— Jakichkolwiek, Granger — mruknął,
postanawiając wrócić do swojego stałego zajęcia.
Wiele dni spędzili na badaniu tuneli,
rysując prowizoryczne mapy, na których zaznaczali strategiczne
punkty, jak choćby strumień czy miejsce odpowiednie do
przechowywania żywności, a także domniemane jedyne wyjście
z jaskini, jakie znaleźli podczas swoich poszukiwań.
Domniemane, bo zdaniem Dracona mogło być ich więcej, dlatego też
sporo czasu spędzał na poszukiwaniach. Właściwie spędzał na
nich każdą wolną chwilę, których wbrew pozorom nie było zbyt
wiele, zwłaszcza jeśli miało się na karku pseudo przywódcę i
cień w postaci siedmiolatki. I choć po miesiącu jego jedynym
sukcesem zdawało się odnalezienie małej groty, w której nie było
absolutnie nic, nie zniechęcał się, mając nadzieję, że odkryje
coś wartościowego, jak choćby sekretne wyjście, dzięki któremu
będzie mógł opuszczać ich kryjówkę, nie musząc tłumaczyć się
Barry'emu z każdej minuty spędzonej na zewnątrz.
Zatrzymał się, gdy dotarł do
miejsca, które od kilku dni stanowiło koniec jego wędrówki. Ślepy
zaułek niemal całkowicie wypełniony przez mętną wodę, która
zdawała się stać w tym miejscu od lat, pozbawiona jakiegokolwiek
ujścia. Jednak bardziej niż brudną zatoczką, Draco zainteresowany
był tym, co znajdowało się u góry groty. Rozmieszczone w tunelach
kryształy świeciły tu mocniej niż w pozostałych korytarzach,
ułożone na kształt nieznanej mu konstelacji.
Wiedziony dziwnym poczuciem słuszności
tego, co miał zamiar zrobić, zdjął buty, podwinął nogawki i
wszedł po kostki do chłodnej, nieprzyjemnie mętnej wody. Gdy
zbliżył się do miejsca, w którym kryształy uformowane były w
wyrazisty kształt, jeden z nich, znajdujący się najbliżej niego,
zaświecił mocniej, przywołując go do siebie. Wszedł głębiej,
odsuwając od siebie uczucie wstrętu, jak zahipnotyzowany
przypatrując się kolejnym z nich, które jaśniały, obudzone jego
obecnością.
Bezwiednie sięgnął po dziennik i już
po chwili starannie przenosił na kartkę papieru wszystkie
rozjarzone kryształy, z jak największą dokładnością zachowując
ich ułożenie. Teraz gdy był pewny, że ich obecność w tej grocie
nie jest przypadkowa, postanowił skorzystać z Tymczasowego Rozejmu
o Charakterze Pocieszycielskim i udać się do kogoś, komu
równie silnie, co jemu, powinno zależeć na utrzymaniu tego
odkrycia w tajemnicy.
Tak, jak się spodziewał, znalazł ją
przy rozwieszaniu prania w jednej z grot sąsiadujących z ich
prowizoryczną spiżarnią. Podszedł bliżej, zastanawiając się
jak skorzystać z jej pomocy, zarazem nie zdradzając zbyt wiele.
Zanim jednak zdążył ułożyć w myślach swoją wypowiedź,
dziewczyna schyliła się po kosz wypełniony praniem i nie czekając
na propozycję pomocy z jego strony, wcisnęła mu go w ręce.
— Nie miej takiej zdziwionej miny,
Malfoy. To tylko wilgotne ciuchy, nie powinny zrobić ci krzywdy —
rzuciła, widząc jego niepewne spojrzenie. — Chociaż... kto wie,
mogą być agresywne.
— I to jest ta Hermiona, którą
wszyscy znamy i kochamy — mruknął pod nosem blondyn, z
niezadowoleniem zaczynając rozwieszać pranie. — Właściwie,
miałem do ciebie sprawę, Granger.
— Tyle razy ci mówiłam, że
bieliznę każdy sobie pierze sam...
Draco cmoknął z irytacją, sięgając
po kolejną bluzkę.
— Chodzi o coś, co może przysłużyć
się naszej wspólnej sprawie — odpowiedział jej niemal szeptem.
Słysząc to, Hermiona spojrzała na
niego z powagą i dołączyła do pracy.
— O co chodzi?
— Z góry zaznaczam, że jest to
tajna informacja, która nie może wydostać się poza TRoCP.
Dziewczyna zamarła nad koszem, unosząc
brew.
— Co?
— Tajny Rozejm o Charakterze
Pocieszycielskim. Zapomniałaś?
— On nie był tymczasowy? —
poprawiła go, wieszając ich jedyne prześcieradło.
— To też. — Arystokrata,
upewniwszy się, że nikt ich nie podsłuchuje, wyjaśnił: —
Znalazłem coś, co może być potencjalnym drugim wyjściem z
jaskini.
Hermiona w skupieniu przygryzła wargę.
Przy znanym im wyjściu zawsze stało dwóch aurorów, którzy
donosili Barry'emy kto z kim i po co wychodził, a jeden z nich
zazwyczaj dołączał do Dracona podczas zwiadu, by mieć go na oku.
Wyjście, o którym wiedziała tylko ich dwójka, mogłoby okazać
się przydatne, zwłaszcza przy ich planowanej akcji, jednak istniało
pewne ryzyko, o którym nie mogła zapomnieć.
— Jeśli okaże się, że znalazłeś
inne wyjście, powinniśmy powiedzieć pozostałym.
— Zwariowałaś? — syknął
blondyn, nachylając się do niej. — Niby jak mamy wyjść stąd
niezauważeni, jeśli sami dobrowolnie zrzekniemy się jedynej ku
temu okazji? Pomyśl tylko, Granger, jakie to otworzyłoby przed nami
możliwości. Moglibyśmy spokojnie obserwować, co się dzieje na
zewnątrz, jak działają mugole, zdobyć niezbędne rzeczy bez
nadzoru kogoś z zegarkiem w ręku, kto rozlicza nas z każdej
minuty. Moglibyśmy dotrzeć do innych, nawiązać współpracę...
— Tak — przerwała mu, starając
się ostudzić jego entuzjazm — moglibyśmy też zostać zaskoczeni
w nocy przez oddział mugoli. Nie narażę wszystkich na takie
ryzyko. Przykro mi, Malfoy.
Blondyn prychnął pod nosem, kręcąc
głową z niedowierzaniem.
— Naprawdę sądzisz, że dwójka
przydupasów będzie w stanie powstrzymać kogokolwiek przed
wtargnięciem do tuneli i poderżnięciem nam wszystkim gardeł we
śnie?
— Przestań! — syknęła,
wytrącając mu kosz z rąk.
— Ty się boisz. Boisz się, Granger,
dlatego pozwalasz sobą rządzić...
— Owszem, boję się —
odpowiedziała z goryczą. — Nie ma dnia, żebym nie bała się
tego, że nas w końcu odnajdą, żebym nie budziła się w nocy na
dźwięk najcichszego szmeru, więc wykaż się choć odrobiną
empatii, o którą nikt cię nie podejrzewa i daruj sobie te
barwne opisy tego, co z nami zrobią, gdy znajdą wejście do tuneli.
Widziałam, co się dzieje na zewnątrz i jestem na to gotowa.
Widziałam, jak mugolskie służby porywały czarodziejów z ich
domów. Widziałam łapanki na ulicy. Widziałam tortury i egzekucje
— mówiła dalej, głosem drżącym od emocji. — I jestem na to
gotowa. Chcę tylko wyprowadzić stąd Małą, zanim do tego
wszystkiego dojdzie.
Każdej nocy przed snem powracały do
niej obrazy okrucieństwa mugoli i prześladowań czarodziejów.
Słyszała płacz osieroconych dzieci i matek lamentujących po
stracie swoich pociech. I za każdym razem gorliwie modliła się o
to, by okazało się to tylko złym snem, z którego wkrótce wszyscy
się obudzą... że całe otaczające ich zło zniknie, niczym za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jednak jej modły zdawały
się ginąć wśród zgiełku wojny, spopielone przez ogień, którym
próbowano wytępić ich jestestwo. Bóg zdawał się ich opuścić,
skazując na zagładę i potępienie. Dlatego przestała się
modlić. Przestała wierzyć w to, że dostaną szansę na nowe,
lepsze życie.
— Więc dlaczego, do cholery, chcesz
pozbawić nas, być może jedynej okazji na to, by umieścić ją
w bezpiecznym miejscu? — spytał, łapiąc ją za łokieć.
— Wbrew temu, co o mnie sądzisz, nie
zataję przed nimi informacji, która może uratować im życie lub
im je odebrać — odparła, próbując wyrwać rękę z jego
uścisku.
— Spójrz na mnie — syknął z
wściekłością. Dziewczyna przestała się szamotać i powoli
pochwyciła jego spojrzenie. — Wszystkich ich nie ocalisz. —
Widząc bunt w jej oczach, zaśmiał się gorzko, po czym oznajmił,
cedząc przez zęby każde słowo: — Przykro mi, Granger, ale
nadszedł czas, w którym każdy nasz wybór jest zły i żadna
decyzja nie przychodzi łatwo. Ale pomyśl tylko — dodał nieco
łagodniej — jeśli przejście jest ukryte równie dobrze i po
drugiej stronie, jakie są szanse na to, że je odkryją? Jedyne,
czego chcę to to, żebyś dała mi szansę na zbadanie tego, zanim
doniesiesz o wszystkim Barry'emu. Jeśli okaże się, że wejście do
jaskini jest dobrze zabezpieczone, powstrzymasz się przez jakiś
czas?
— Malfoy...
— To jedyna taka okazja. Dobrze
wiesz, że nikt nie pozwoli ci na takie ryzyko — nakłaniał ją
dalej, jednak widząc, jak dziewczyna w namyśle przygryza wargę,
dodał: — Nikt prócz mnie. Dobrze wiesz, jak bardzo się narażam,
idąc tam z tobą, Granger. Tylko tak wyjdziesz z Małą, zwłaszcza
jeśli i ja będę kręcił się w pobliżu.
— Może być też tak — zaczęła,
po chwili ciszy — że przejście jest zapieczętowane i twoja
interwencja zerwie zabezpieczenie. Wtedy ktoś z łatwością mógłby
tu wejść.
— I właśnie dlatego najpierw pójdę
sam, rozejrzę się i jeśli wyjście nadal będzie w jakiś sposób
ukryte, od razu zaczniemy działać. Im szybciej skończymy, tym
szybciej powiesz pozostałym.
Hermiona raz jeszcze przemyślała
wszystko to, co jej powiedział. Nie potrafiła znaleźć
rozwiązania, które byłoby lepsze niż to, do którego ją
przekonywał. W końcu powoli skinęła głową.
— Dobrze, zrobimy tak, jak mówisz,
pod warunkiem, że razem przyjrzymy się przejściu.
Draco cofnął się o krok,
przykładając dłoń do serca.
— Nie ufasz mi?
— Nie. Zauważyłam, że jeśli na
czymś bardzo ci zależy, z wielką lekkością przychodzi ci
kłamstwo i podstęp.
Blade wargi drgnęły, formując się w
krzywy uśmieszek.
— Tacy są wszyscy urzędnicy,
Granger. A jeśli chodzi o nasz... projekt.
Dziewczyna z zaciekawieniem przyglądała
się, jak arystokrata wyciąga swój cenny dziennik. Nie raz
zastanawiała się, jakież to ważne informacje są zapisane na jego
stronicach. Nawet podczas ich pracy pilnie go strzegł, nie
zostawiając go na widoku ani na chwilę.
Blondyn po chwili znalazł odpowiednią
stronę, przyglądając się swojemu rysunkowi.
— Coś ci to przypomina, Granger?
Wydaje mi się, że jest to jeden z gwiazdozbiorów, jednak jest on
zmodyfikowany. Może to jakiś symbol? W tym miejscu ułożenie
kryształów przywodzi mi na myśl jeden z celtyckich wzorów...
jeśli natomiast to odwrócimy, mamy azteckie...
— To zwykła runa, Malfoy —
przerwała mu rozbawiona Hermiona. — Zwykła runa.
Draco zmarszczył brwi, patrząc na nią
z lekkim wyrzutem.
— Bawi cię coś, Granger?
— Nic, prócz tego, że gdybym ci nie
przerwała, doszedłbyś do wniosku, że jest to mapa prowadząca do
Arki Przymierza.
— Skoro jesteś taka mądra, powiedz,
proszę, jaka to runa — powiedział z wyższością, czego nie
przeoczyła Hermiona, która z szerokim uśmiechem oznajmiła:
— Jedna z podstawowych. Oznacza
przejście. Gdzie dokładnie to znalazłeś? — spytała, wskazując
na rysunek.
— W ślepym zaułku, nad wodą.
Dziewczyna skinęła głową, jakby
takiej właśnie odpowiedzi się spodziewała.
— Lustrzane odbicie tej runy oznacza
wyzwanie. Tym bardziej potrzebujesz mnie na miejscu.
— Bo? — wypalił arogancko.
— Bo jeśli zabraknie ci powietrza,
wyciągnę cię stamtąd. Musimy tylko wziąć z magazynu linę.
— A ty nie chciałabyś popływać?
Posłała mu ostrzegawcze spojrzenie.
Chwilę później usłyszeli podniesione głosy dobiegające z
głównej groty.
— To wszystko?!
— Staraliśmy się, ale...
Kasztanowłosa zawahała się, jednak
podniosła porzucony kosz i ruszyła w kierunku hałasu. Nim jednak
minęła Dracona, szepnęła:
— Nawet nie waż się iść tam
samemu.
Arystokrata uniósł wysoko brew.
— Boisz się o mnie?
Nie odpowiedziała. Poczęstowała go
jedynie niezbyt przychylnym spojrzeniem i zostawiła go samego.
Wpatrywał się w miejsce, gdzie
jeszcze przed chwilą stała Hermiona, a na jego usta powoli wpłynął
uśmiech.
— Boi się.
Choć perspektywa skorzystania z
zamieszania i zbadania wodnych odmętów w poszukiwaniu potencjalnego
przejścia wydawała się aż nadto kusząca, zdrowy rozsądek
podpowiadał mu, że nie jest to odpowiedni moment. Niemądrze byłoby
przecież po raz kolejny tego dnia rozsierdzać osobę, która jawnie
wyrażała swoją awersję wobec niego i wielokrotnie dawała mu do
zrozumienia, że pozbędzie się go przy pierwszej nadarzającej się
okazji. Nie mając, co prawda, na to najmniejszej ochoty, powłóczył
nogami do miejsca, w którym zdążyła zebrać się już cała grupa
szczęśliwych niedobitków, która z nietęgimi minami wpatrywała
się w ubogie zasoby jedzenia, które udało im się dzisiaj zdobyć.
— Stary Fletcher zwinął interes —
oznajmił jeden z aurorów.
— Albo ktoś mu w tym pomógł —
wtrącił drugi z nich, dorzucając do pozostałych zdobyczy
scyzoryk, mieszanki ziół, trochę kosztowności i mapę miasta.
— W każdym razie lokal jest zabity
deskami, a to wszystko, co udało nam się stamtąd wynieść.
Żadne z nich nie było w stanie
wyobrazić sobie, że kiedykolwiek będą tak bardzo polegać na
Mundungusie Fletcherze i jego bracie, który także zajmował się
paserstwem, a jako charłak miał znajomości zarówno wśród
czarodziejów, jak i mugoli. Przedsiębiorczy bracia za nic mieli
skrupuły i z premedytacją w pełni wykorzystywali okoliczności, w
jakich przyszło im wszystkim egzystować. Handlowali dosłownie
wszystkim: żywnością, medykamentami, eliksirami czy nawet bronią
mugoli, która w obliczu ostatnich wydarzeń stała się ich
ostateczną formą obrony, czymś na wagę złota. To ostatnie było
szczególnie trudne do zdobycia, o czym świadczył fakt, iż w ich
grupie tylko jedna osoba ją posiadała.
Pomimo szerokiego wachlarza asortymentu
bracia Fletcher byli w posiadaniu czegoś jeszcze, czegoś, co było
cenniejsze niż wszystko inne. Informacja. Nikt inny nie wiedział
tyle o tym, co dzieje się obecnie na świecie, ani gdzie znaleźć
przychylnych im mugoli, którzy zdolni byli przymknąć oko na to, z
kim mają do czynienia, jeśli tylko donośny brzdęk sakiewki
zagłuszał ich wewnętrzne przekonania.
— Powinniśmy tam wrócić pod osłoną
nocy — zaproponował Draco, podchodząc do Barry'ego i pozostałych
aurorów. — Nie wierzę, że ktoś pokroju Fletchera nie chował
najcenniejszych rzeczy w tajnych skrytkach, a skoro zostawił
cokolwiek, musiał zawijać się w pośpiechu i być może coś
przeoczył. Znam takich ludzi, gdyby tylko mieli wystarczająco dużo
czasu, oczyściliby dziuplę do zera.
Brew rudego aurora niemal natychmiast
wystrzeliła w górę.
— Nie wiem, jak was, ale mnie
zastanawia, dlaczego mielibyśmy się pchać w tak oczywistą pułapkę
— oznajmił powoli Barry, sięgając po bogato zdobiony naszyjnik,
będący niechybnie dziełem goblinów.
— Coś sugerujesz?
Nie odpowiedział od razu. Obracał w
dłoni delikatne ogniwa łańcuszka, uśmiechając się krzywo.
— Nie, absolutnie nic — oznajmił,
choć z jego twarzy z łatwością można było odczytać kpinę. —
Chociaż to trochę dziwne, że bezmyślnie próbujesz nas wprowadzić
w pułapkę.
— Pytanie tylko, czy całkiem
bezmyślnie — dodał najbardziej krępy z aurorów.
Arystokrata zdawał się nie słyszeć
wtrącenia drugiego mężczyzny, nie spuszczając spojrzenia z ich
przywódcy. Nawet nie starał się ukrywać niechęci do niego, czego
zresztą nie czynił również Barry.
— W pułapkę? — powtórzył cicho.
Zaśmiał się krótko, pocierając ocieniony zarostem podbródek. —
Nie tak bym to nazwał.
— Doprawdy?
Widząc, co się dzieje i wiedząc, do
czego to wszystko zmierzało, Hermiona podeszła do Barry'ego i
złapała go za ramię, stając między nim a Malfoyem.
— Przestań. To do niczego nas nie
zaprowadzi — napomniała go cicho, mając nadzieję, że Draco
puści mimo uszu nie tak bardzo subtelną uwagę posłaną w jego
stronę.
Złudną nadzieję. Auror wielokrotnie
przy całej grupie jasno pokazywał swoje nastawienie do arystokraty.
Nie ufał mu, a kiedy Draco już zdecydował się włączyć w
działania grupy, Barry lekceważąco negował wszelkie jego pomysły.
Napięcie między nimi dwoma było zbyt duże, by tak po prostu
odpuścić.
— Gdybym to ja podbudowywał swoje
żałosne ego, piastując stanowisko samozwańczego króla podziemia,
robiłbym coś bardziej pożytecznego niż siedzenie w zatęchłej
norze i czekanie na atak. Bo co tak naprawdę zrobiłeś? —
zastanawiał się głośno Draco, ignorując spojrzenie Hermiony. —
Sprawiłeś, że większość z nich — tu mężczyzna skinął na
resztę grupy — dostaje histerii na samą myśl o wyjściu i wolą
tu siedzieć i czekać na śmierć, niż próbować cokolwiek ugrać.
Jedyne, do czego sprowadziłeś nasze działania to szukanie
jedzenia. Nie zrobiłeś NIC, by wydostać nas z jaskini. NIC,
żebyśmy wrócili na powierzchnię i skontaktowali z pozostałymi.
Do rozmowy postanowił wtrącić się
kolejny auror. Kobieta prychnęła głośno i wychodząc z cienia,
oznajmiła:
— Dziwne, że to właśnie ty
oskarżasz kogoś o brak starań. Ty, który nie robisz nic poza
patrolami, a i to robisz z wielką łaską.
— Och, ależ nie, Susan, bądźmy
sprawiedliwi — poprawił koleżankę Barry. — Pan Malfoy dokłada
wszelkich starań, by nas zabić — dodał, uśmiechając się
gorzko. — To naprawdę świetny pomysł, pójść w miejsce, które
zapewne te tępe szumowiny stale obserwują, tylko czekając, aby nas
zarżnąć.
— Jak chcesz nas obronić,
odpuszczając jedyne miejsce, w którym możemy znaleźć jedyną
skuteczną w walce z nimi broń?! — warknął Draco.
— Pozostawiając nas w ukryciu. To
nasza jedyna pewna szansa na przeżycie.
Blondyn prychnął lekceważąco. Z
kpiną spojrzał niżej, na pasek Barry'ego, za który wetknięty był
pistolet.
— Tylko ty będziesz miał szansę,
gdy w końcu nas odnajdą. A zrobią to, jeśli się stąd nie
wydostaniemy.
— Ostatnie czego potrzebujemy to rad
Śmierciożercy.
Hermiona nawet z odległości, w której
się znajdowała, widziała, jak całe ciało blondyna napięło się
na tę uwagę. Draco wyglądał, jakby tylko resztka opanowania i
zdrowego rozsądku powstrzymywała go od rzucenia się na aurora.
Zawahała się, jednak podeszła do niego, by zabrać go stąd.
Sięgnęła do jego lewego ramienia, jednak wzdrygnął się
i spojrzał na nią z dziwnym wyrazem twarzy, jednocześnie
nerwowo pocierając ramię.
Gest ten nie uszedł uwadze Barry'ego.
Przechylił lekko głowę, przyglądając się Malfoyowi.
— Przypomniała ci się przeszłość?
— spytał z satysfakcją auror. — Parę lat temu to ty rozdawałeś
śmierć. Cóż, witamy po drugiej stronie barykady, morderco.
— Wystarczy — rozległ się cichy,
stanowczy głos.
Wszyscy jak jeden mąż odwrócili się,
patrząc na jedyną osobę, która do tej pory nie uczestniczyła w
spotkaniu. W wejściu stała Sophia, najstarsza z całej grupy.
Kobieta, pomimo słabego zdrowia, wzbudzała respekt, nawet u ich
przywódcy. Jej pojawienie się wywołało szmery i nerwową wymianę
spojrzeń, bowiem od kilku dniu Sophia nie opuszczała przydzielonej
jej groty, będąc zbyt słabą, by wykonywać nawet najprostsze
czynności. Teraz jednak stała tu, z ciężkim oddechem, wsparta o
sękaty kij, by przywrócić ich gronu choć odrobinę zdrowego
rozsądku.
Gloria, gdy tylko ją zobaczyła,
podeszła do niej i pomogła jej usiąść.
— Nie powinnaś wychodzić —
szepnęła zmartwiona, jednak staruszka tylko poklepała ją po dłoni
i z powrotem zwróciła uwagę na dwóch mierzących się wrogim
wzrokiem mężczyzn.
— Upór i brawura żadnego z was nie
wpływa dobrze na naszą sytuację — zganiła ich, nie podnosząc
głosu. — Ci na zewnątrz świetnie sobie z nami radzą, nie
potrzebują naszej pomocy.
— Doskonale zdajemy sobie z tego
sprawę — rzucił Barry, po czym zerknął na Dracona i dodał: —
A przynajmniej większość z nas.
Blondyn wyprostował się,
odwzajemniając jego spojrzenie.
— Nie zamierzam dalej tego słuchać.
Gdy blondyn odwrócił się, by wyjść,
powstrzymało go wołanie Sophii:
— Synu...
— Proszę mi wybaczyć, ale nie mam
ochoty dłużej uczestniczyć w tym teatrze, pani MacPhee —
przerwał, z siłą wymawiając ostatnie słowa, jakby chciał
przypomnieć jej o dystansie, jaki powinna zachować, a o którym
zapomniała.
Hermiona nie próbowała go zatrzymać,
całą swoją uwagę koncentrując na starszej kobiecie. Zdawała się
szukać w jej poznaczonej zmarszczkami twarzy czegoś znajomego jak
znamienia na skroni lub echa haczykowatego nosa, tak
charakterystycznego dla jej współpracownika. Martwego
współpracownika.
Czy możliwym było, by przewrotny los
sprawił, że babcia Iana tkwiła w tym samym miejscu co dziewczyna,
na oczach której umarł jej wnuk? A jeśli tak, czy wiedziała o
jego śmierci, czy żyła w słodkiej nieświadomości, trzymając
się wiary, że jeszcze dane im będzie spotkanie?
— Najlepiej jest odejść wtedy, gdy
robi się gęsto — prychnął Barry na tyle głośno, że Draco
mógł go jeszcze usłyszeć.
— A najłatwiej przychodzi odrzucanie
rad, jeśli te pochodzą od wroga — wtrąciła Sophia i choć słowa
te wypowiedziała spokojnym, niewzruszonym tonem w jej oczach
iskrzyła się nagana.
Rudowłosy mężczyzna zaśmiał się
krótko, zwracając na nią całą swoją uwagę.
— Więc uważasz za rozsądne
posyłanie nas na pewną śmierć?
Arogancka postawa Barry'ego wywołała
złość Hermiony. Złość na tyle silną, by przeszyć jej
wewnętrzne rozterki i objąć prym nad innymi emocjami.
— Sophia ma na uwadze całość, nie
tylko dzisiejszą sytuację — warknęła.
Auror uniósł brew. Nie tylko on był
zaskoczony gwałtownością jej wypowiedzi, sama Hermiona wydawała
się na chwilę stracić rezon, jednak szybko go odzyskała i dodała:
— Masz do niego pretensję, że nic
ci nie mówi, że działa sam, bez żadnego uprzedzenia. Niby
dlaczego ma to robić, skoro wszystkie jego propozycje z marszu są
odrzucane?
— Są odrzucane ze względu na
ryzyko.
Dziewczyna zaśmiała się gorzko.
— A co nie jest teraz ryzykowne? —
spytała, a jej wzrok mimowolnie powędrował do Sophii. Wahała się,
pomiędzy wyznaniem jej prawdy o Ianie a pozostawieniem jej w cieniu.
Z jednej strony ona sama zdawała sobie sprawę z tego, że niewiedza
jest w tym wszystkim najgorsza, czuła, jak ją samą coraz bardziej
pochłania za każdym razem, gdy myślała o rodzicach. Czy miała
prawo utrzymywać w tym stanie Sophię? Z drugiej jednak strony
nadzieja była tym, co trzymało większość z nich przy zdrowych
zmysłach. Pani Macphee była starszą kobietą, w dodatku z
chorym sercem. Dziewczyna zadrżała na myśl, co mogłoby się stać,
gdyby dowiedziała się o śmierci wnuka.
„Hipokrytka”
— pomyślała, zaraz jednak przypomniała sobie słowa Dracona.
„Nadszedł czas, w którym każdy
nasz wybór jest zły i żadna decyzja nie przychodzi łatwo.”
— Masz rację. Masz całkowitą rację
— przyznał z ironią Barry. — Ale nie możesz zaprzeczyć, że
to, co siedzi w jego głowie, wszystkie te jego plany, którymi
już raczy się z nami podzielić, wystawiają nas wszystkich na
celownik mugolskich morderców — niemal wypluł ostatnie słowa.
— Nie wszystkich — oznajmiła z
mocą. — Jego samego. Na początku myślałam podobnie jak ty, ale
im więcej czasu spędzam w tych jaskiniach, tym nabieram większego
przekonania. Nic się nie zmieni, jeśli nie postawimy na szali
czegoś większego.
Nim Barry zdążył odpowiedzieć, do
kłótni dołączył kolejny auror.
— Szkoda tylko, że tym czymś
jesteśmy my wszyscy — prychnął blondyn, czym sprowokował resztę
do przyłączenia się.
— A co z twoją siostrą? — spytał
inny. — Ją też postawisz na szali?
— Przestań — syknęła dziewczyna,
rozglądając się za Małą. Na szczęście młodsza Hermiona już
dawno opuściła pomieszczenie.
— Wiecie, co jeszcze mnie zastanawia?
— zagadnął Barry, rozglądając się po zebranych. — To, że
stronę mordercy, byłego sługi Sami Wiecie Kogo, trzyma nasza
wielka bohaterka. Bohaterka, która jest mugolaczką.
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
— Co to ma do rzeczy?
— A to — podchwycił inny mężczyzna
— że polują na nas mugole. Mugole, którym ktoś powiedział o
naszym istnieniu. Powiedz, przeszłaś na drugą stronę barykady? Do
swoich?
Hermionie zabrakło słów. Stała,
przyglądając się grupce osób, która patrzyła na nią
podejrzliwie. Po raz pierwszy w życiu nie wiedziała, co powiedzieć.
Prócz oburzenia i czystej wściekłości, czuła lęk. Lęk przed
tym, że ona i jej siostra zostaną wyrzucone i choć wiedziała, że
nie wszyscy ślepo podążają za Barrym, większość była po jego
stronie, stawiając ją na przegranej pozycji.
Wśród zaległej ciszy, rozległ się
chrzęst gruzu. Hermiona spojrzała na Glorię, która stanęła obok
niej, z dumą patrząc na pozostałych.
— Nawet nie podejrzewałam, ilu debli
pracuje w Ministerstwie. To Hermiona. TA Hermiona. Hermiona, która
parę lat temu przyłożyła rękę do tego, żebyście wy nie srali
po nocach w gacie. I co, teraz nagle sobie pomyślała „a teraz
dla odmiany będę tą złą... Bo w sumie, czemu by, kurwa, nie?”
Nie ma to jak solidne dowody — zakpiła, oklaskując ich głupotę.
— Gloria... — szepnęła cicho
Hermiona, jednak nastolatka nie potrafiła tak po prostu odpuścić.
Odrzuciła gniewnie swoje kruczoczarne włosy i dodała:
— Czyli co, teraz wykopiecie stąd
każdego, kto nie jest czystej krwi? — Dziewczyna postukała się
palcem po podbródku. — Hmm... gdzieś to już kiedyś słyszałam.
— Jak śmiesz?! — wrzasnęli
pozostali.
— Nie ma w tym nic dziwnego, że
trzyma stronę mordercy, skoro jest jego kochanką — wypalił
Barry. — Z łatwością mógłby ją przekonać do zdrady.
— Daj spokój — burknął inny
mężczyzna. — To, co sugerujesz, jest niemożliwe...
Zaczęli się przekrzykiwać. Hermiona
wycofała się, patrząc, jak skaczą sobie do gardeł. Zbyt długo
tkwili pod ziemią. Zbyt długo żyli w ciągłym strachu i napięciu,
a kłótnie zdarzały się coraz częściej i częściej. Spojrzała
na Sophię, która próbowała przemówić im do rozumu, na Glorię,
która dzielnie ją broniła i na Barry'ego, który nadal nie
spuszczał jej z oczu.
Wiedząc, że jej obecność w niczym
nie pomoże, wyszła z groty. Cały czas miała przed oczami ich
twarze. Wściekłość zżerała ją od środka. Nie tylko na nich
była zła. To Draco był współwinny całej sytuacji. To on nie
potrafił się powstrzymać razem z Barrym. I to on zostawił ją z
tym wszystkim samą, wychodząc, gdy zaczynało robić się naprawdę
źle.
— Nawet nie wiecie, jak trudno jest
spać z odpowiedzialnością taką jak ta — usłyszała głos
aurora. — Nie macie pojęcia, jak ciężko podjąć jakąkolwiek
decyzję, wiedząc, że każda jedna może przesądzić o wszystkim.
Albo nasza śmierć, albo wasze niezadowolenie, oto, między czym
muszę wybierać. Robię, kurwa, wszystko, żebyśmy przeżyli, biorę
na siebie wasz gniew, kiedy dzielę te ochłapy, które uda nam się
zdobyć. Kto obrywa za małe porcje? Ja! Kto jest winny temu, że nie
mamy lekarstw? Ja! Wszystko jest moją winą!
Hermiona zacisnęła wargi,
przyśpieszając kroku. Powstrzymała cisnące się do oczu łzy,
odcinając się od oskarżającego głosu Barry'ego, echa
podejrzliwych spojrzeń grupy i poczucia winy. Potrzebowała chwili
wytchnienia. Wróciła do swojej groty i położyła się na
śpiworze, zastanawiając się, gdzie podziała się jej siostra.
Nikogo by to raczej nie zdziwiło,
gdyby Hermiona Junior w tej chwili znajdowała się przy Draconie. I
właśnie tak było. Gdy tylko arystokrata z wściekłością opuścił
naradę, dziewczynka ruszyła za nim. Szybko przebierała nóżkami,
by za nim nadążyć, jednocześnie starając się nie zdradzać
swojej obecności, co koniec końców na nic się nie zdało.
Arystokrata i tak wiedział, że Mała jest tuż za nim, jednak nic
sobie z tego nie robił. Klnąc pod nosem, raz po raz kopał usłane
na ziemi kamyki, dając upust swojej złości.
Zerknął na swoje ramię, przeklinając
swoją rodzinę, Barry'ego, a przede wszystkim samego siebie. Jego
przeświadczenie było słuszne. Cokolwiek by zrobił, jakakolwiek
ilość czasu by nie upłynęła, prędzej czy później to zawsze do
niego wracało.
Usiadł na posłaniu i szarpnięciem
poderwał rękaw. Nawet teraz, gdy każda zdobycz była na wagę
złota, odrzucał większość zdobytych ubrań, wybierając te z
nich, które zakrywały całą długość ramienia. Zawsze zasłaniał
tę część ciała, nie pozwalał jej dotykać. Nawet wtedy, gdy
kochał się z Gabrielle, która przecież wiedziała o nim wszystko,
starał się ograniczyć kontakt z ramieniem do minimum. Zostawiał
na sobie rozpiętą koszulę. Przytrzymywał w górze ręce
Gabrielle. Brał ją od tyłu, zaciskając dłonie na wezgłowiu.
— Czego chcesz? — warknął i
obsunął rękaw, wyczuwając, że Mała nadal stoi przy wejściu.
— Niczego — odpowiedziała,
wzruszając ramionami. Podeszła bliżej i usiadła tuż obok niego.
— Nie chciałam po prostu, żebyś zrobił coś głupiego.
Blondyn wygiął brew.
— Granger cię tu przysłała? —
spytał napastliwie.
Dziewczynka pokręciła głową,
wprawiając w ruch ledwo trzymający się warkocz. Automatycznie
odrzuciła w tył natrętne kosmyki i spojrzała na niego z powagą
zbyt wielką jak na tak małe dziecko.
— Sama się przysłałam, bo nie
chcę, żebyś sobie poszedł. Byłoby mi bardzo smutno, gdybyś to
zrobił, wiesz?
Wargi Dracona drgnęły delikatnie,
zanim cicho powiedział:
— Gdybyś miała nieco więcej lat,
wiedziałabyś o wiele więcej. Wtedy nie byłoby ci smutno.
Cieszyłabyś się.
— Niby dlaczego?
— Bałabyś się mnie. Nienawidziła.
— Nieprawda! — zaprzeczyła niemal
natychmiast dziewczynka. — Bałabym się tylko wtedy, gdybyś był
wampirem. Albo wilkołakiem. To musi być straszne... mieć sierść.
— Mała zamilkła na moment, wyobrażając sobie, jak to by było i
wzdrygnęła się. — Wiesz, czytałam trochę o nich. I są
straszni, ale ty nie. Wyobrażasz sobie, mieć całe ciało pokryte
tym? — spytała, wskazując na swoje włosy. — Mamusiu moja, jak
ja bym to czesała? W każdym bądź razie — zaczęła, trzęsąc
głową, jakby chciała pozbyć się z niej niepotrzebnych myśli —
chcę, żebyś wiedział, żebyś się nie przejmował, bo ja cię
lubię, nawet jeśli kiedyś byłeś Śmiejcożercą.... To kibice
jakiegoś klubu piłkarskiego, prawda?
Draco przez chwilę wpatrywał się w
nią, nie wypowiadając żadnego słowa. Myśl, że obok niego była
osoba, której nie brzydziło to, kim kiedyś był, była...
obezwładniająca. Jednak Scarlet nie miała pojęcia, kim dokładnie
byli Śmierciożercy i przez chwilę kusiło go, by wyjawić jej
prawdę, by wystawić ją na próbę.
— Śmierciożercy — zaczął,
mówiąc cicho, przeszywając ją badawczym spojrzeniem — byli
armią złego czarnoksiężnika... Czy wiesz, kim był Voldemort? A
zatem domyślasz się, czym mogli zajmować się jego ludzie —
dodał, gdy dziewczynka skinęła głową. — Rozdawali ból i
śmierć na jedno jego słowo — szepnął, przygotowując się na
odrzucenie.
Jego wargi wygiął ponury uśmiech.
On, Draco, dorosły czarodziej, bał się reakcji dziecka.
Przypomniały mu się wszystkie obelgi, każde splunięcie na niego,
każde najmniejsze pogardliwe spojrzenie, zanim nie osiągnął
swojej pozycji i choć wydawać by się mogło, że stał się
odporny, to nadal raniło. Czyż nie udowodnił swojej wartości? Czy
nie pokazał, na jak wiele go stać?
— Wiesz — powiedziała powoli Mała,
nieobecnym wzrokiem błądząc po ziemi — mój tata kiedyś zapisał
się do osiedlowego stowarzyszenia miłośników lemoniady. Zrobił
to, bo mama mu kazała, choć nienawidził lemoniady. Podzielili ich
na grupy i ta, która sprzedała jej najwięcej, dostawała takie
ładne roboty kuchenne. Były naprawdę fajne, takie błyszczące i
umiały robić dobrą czekoladę.
— I jaki jest tego morał?
Mała spojrzała na niego z
zaskoczeniem.
— Żaden — przyznała, wzruszając
ramionami. — Po prostu mi się to przypomniało. Ale wiesz, skoro
tatuś nie lubił lemoniady i był zmuszony do bycia członkiem tego
klubu, to chyba tak naprawdę nigdy nim nie był, co?
Arystokrata nie wiedział, co
powiedzieć. Wpatrywał się w małą Hermionę, zdumiony tym, co
powiedziała.
— Jesteś...
— Mądra, błyskotliwa i
spostrzegawcza? — podsunęła mu z uśmiechem pełnym dumy. —
Każdy tak mówi, ale to dzięki rodzicom. Czy ty wiesz, że
pedagogiczna świadomość potencjalnych rozpłodowców na znaczący
wpływ na rozwój ich potomstwa? Miej to na uwadze, kiedy będziesz
się rozmnażał.
Z tą radą postanowiła zostawić go
samego. Wstała niezgrabnie, otrzepała ubranie i wróciła do swojej
„sypialni”,
gdzie czekała już na nią jej siostra.
— A ciebie gdzie znowu poniosło? —
spytała Hermiona, próbując zatuszować gniew, który wciąż
odczuwała po niedawnej wymianie zdań z Barrym i tymi z ich grupy,
którzy mu wtórowali. Jak w ogóle mogli ją oskarżyć
o doprowadzenie do wojny? Dlaczego z taką łatwością przyszło
im obarczenie winą mugolaków, jako tych, którym pochopnie dano
możliwość studiowania magii i teraz zbierane były tego żniwa?
— Byłam u Malfoya — odpowiedziała
śpiewnie Mała, w podskokach przemierzając dzielący je dystans.
Z ust Hermiony wydobyło się ciche
prychnięcie.
— I co tam u niego słychać? —
zagadnęła z nutą rozdrażnienia w głosie. — Zdążył już
wszcząć kolejną awanturę, żeby podbudować swoje upadłe samcze
ego?
— Nic mi na ten temat nie wiadomo —
odparła, wzruszając ramionami. — Wiesz, co? Szkoda mi go —
oznajmiła, siadając na ich prowizorycznym posłaniu stworzonym z
grubej kołdry, z którą arystokrata wrócił po kilkudniowej
nieobecności. Kiedy po raz pierwszy nie wrócił ze zwiadu, bardzo
się bała, że mogło mu stać się coś złego, ale następnego
dnia pojawił się z dużym pakunkiem, zawierającym między innymi
jedzenie i leki. Teraz już nie bała się o niego tak bardzo, gdy
znikał na kilka dni, tylko Barry był jakiś taki nerwowy i ciągle
powtarzał, że swoją brawurą sprowadzi na nich wszystkich jakieś
nieszczęście. — Naprawdę — dodała, widząc uniesioną brew
starszej siostry. Odgarnęła kosmyk włosów z twarzy i wetknęła
go za ucho, wplatając go ponownie do warkocza.
Widząc postępujący nieład we
włosach Małej, Hermiona sięgnęła do tekturowego pudła, w którym
trzymały cały swój dobytek i wyciągnęła grzebień.
— Ty stworzyłaś to cudo? —
spytała, zsuwając gumkę z włosów dziewczynki, które w dalszym
ciągu tkwiły splątane w coś na kształt warkocza. Z trudem
rozwinęła końcówkę owego dzieła i ciężko westchnęła, gdy
dotarła do momentu, w którym koślawy splot zmienił się w jedną
wielką plątaninę.
— Nie, Malfoy. — Słysząc
chrząknięcie siostry, dodała: — Siedział taki samotny, więc
pomyślałam, że jeśli się czymś zajmie, poczuje się lepiej.
— Więc może teraz pójdziesz do
niego, żeby to rozplątał?
— Wiesz... chyba nie da rady —
odpowiedziała Mała, odwracając się do siostry. — Tak między
nami: nie jest najlepszy w czesaniu.
— Kto by pomyślał — wymamrotała
pod nosem starsza z nich. — Kochanie, nie kręć się tak, bo
spóźnimy się na kolację, a podobno Gloria dzisiaj gotuje owsiankę
z brzoskwiniami.
Jak się później okazało, obiecana
owsianka okazała się lepką breją, która aż prosiła się o
kąśliwy komentarz, jednak ten nie padł ani z ust Dracona,
Barry'ego ani kogokolwiek innego. Echo ich kłótni wciąż zdawało
się odbijać od ścian groty i choć z ust żadnej ze stron nie
wydostały się słowa przeprosin, starali się nie pogarszać
nastrojów panujących w grupie. Jak co wieczór usiedli w ustalonych
już dawno grupach, choć podział ten dzisiejszego wieczoru rysował
się bardziej, niż kiedykolwiek.
— Jesteś zła — powiedział cicho
Draco, gdy po kolacji razem z Hermioną przysiadł nad strumieniem
w towarzystwie brudnych talerzy i plastikowych opakowań, które
za nie służyły. — Granger? — spytał, gdy dziewczyna nadal się
do niego nie odzywała.
Ignorowała go, wyładowując część
swojej frustracji na szczególnie uporczywym naczyniu. Czuła jednak
na sobie jego wyczekujące spojrzenie, które zdawało się wypalać
dziurę w jej plecach.
— Tak, Malfoy — warknęła w końcu,
niezbyt delikatnie odkładając talerz. — Jestem zła.
— Nie powinienem cię wtedy
zostawiać.
Dziewczyna skrzywiła się, słysząc
pokrętną formę jego przeprosin. Przeprosin, które ani trochę nie
złagodziły jej gniewu.
— Nie, nie powinieneś — burknęła,
porywając szmatkę i zaczynając wycierać naczynia. — Nie po raz
kolejny.
Arystokrata zamyślił się, powracając
do swojej sterty jeszcze nieumytych plastikowych sztućców. Już
dłuższy czas rozważał pewną kwestię, a wydarzenia z
dzisiejszego dnia tylko upewniły go w podjęciu decyzji.
— To się nie powtórzy. Odchodzę.
Hermiona zamarła, nawet nie próbując
ukryć przerażenia malującego się w jej oczach.
— Zwariowałeś? Jeśli to zrobisz,
zginiesz.
— I tak prędzej czy później stąd
wylecę, Granger. Widziałaś, co się dzieje — dodał, zerkając
na bawiącą się w oddali Scarlet. — Nie ufają mi.
— Ja ci ufam — zapewniła go z
mocą, na co blondyn delikatnie parsknął.
— Jeszcze miesiąc temu sporo bym
zapłacił, żeby mieć to nagrane, Granger. Ty, twoja siostra,
Pocahontas i babcia, której zdecydowanie bliżej, niż dalej,
przeciwko reszcie grupy.
Hermiona zacisnęła wargi. Na jej
twarzy pojawił się dobrze mu znany upór i determinacja.
— Jest więcej osób, które
poparłyby cię, gdyby Barry...
— Ale te osoby ufają tobie, nie mi —
wtrącił, z naciskiem wypowiadając ostatnie słowa. — Stanęliby
w mojej obronie, tylko jeśli ty byś ich przekonała, Granger. Ale i
to za jakiś czas przestanie wystarczać, przestaną słuchać tego,
co masz do powiedzenia, bo będzie się liczyć tylko jedno: to, że
jestem... że byłem Śmierciożercą. Z biegiem dni, coraz bardziej
będą zmęczeni, coraz bardziej wyczerpani, nerwowi. Wystarczy wtedy
zaledwie iskra, a sami wydadzą mnie mugolom.
— Mylisz się. Nikt nie posłałby
cię na pewną śmierć.
Draco zaśmiał się ponuro i pokręcił
głową.
— Historia wielokrotnie pokazała,
jak ludzie zmieniają się w czasie wojny. Brutalność wydobywa z
człowieka zwierzę, Granger — szepnął, nie spuszczając z niej
wzroku. Po raz pierwszy pozwolił, by zobaczyła smutek przeplatany z
żalem i strachem. — To już się dzieje. Już skaczemy sobie do
gardeł. A gdy pozbędą się byłego Śmierciożercy, zaczną
pozbywać się pozostałych niepewnych.
Hermiona spojrzała za siebie, gdzie
jej siostra bawiła się starą lalką. Przełknęła ślinę. W
następnej kolejności byli mugolaki.
— Ty też tak myślisz? — spytała
niepewnie, z powrotem odwracając się do Dracona. — Że to
wszystko przez mugolaków?
Arystokrata zastanowił się i po
chwili niechętnie skinął głową.
— Mało prawdopodobne, by ktoś
czystej krwi poleciał do mugoli i opowiedział im o magii. Ktoś
puścił farbę, Granger, a to wydaje się najbardziej logiczne.
Hermiona pokręciła głową. Jej wzrok
natknął się na naczynia i z ciężkim westchnieniem zaczęła
układać je w pudle.
— Nie wyobrażam sobie, żeby
ktokolwiek mógł ot tak wydać na wszystkich wyrok, Malfoy. W
porządku, masz rację, mugolak jako pierwszy nasuwa się namyśl,
mugolak albo charłak, ale ja nie wykluczałabym czarodzieja czystej
krwi. Może to wszystko miało być kontrolowaną apokalipsą.
— Czym? — spytał nie bez
zaskoczenia Draco.
— Kontrolowaną apokalipsą —
powtórzyła, podając mu pudło. Sama wzięła mokre ściereczki i
razem ruszyli do składzika. — Pomyśl, czarodziej, który brzydzi
się mugoli i który chce, aby magia należała tylko do prawdziwych
czarodziei — powiedziała z przekąsem. — Zawiadamia o jej
istnieniu mugolskie służby, być może rząd, bo nie chce, żeby
cały świat się o niej dowiedział. W ten sposób usuwa mugolaków
przez rodzące się podejrzenia o zdradę i osiąga swój cel.
Być może nie przewidział jednego...
— Że mugolskie media to wywęszą —
dokończył arystokrata, nie do końca przekonany o słuszności jej
tezy. — Ale mówiłaś, że w tym... tej swojej puszce...
— Telewizorze — podpowiedziała mu
Hermiona.
— Mówiłaś, że próbowałaś
przełączać stacje, ale obraz się nie zmieniał. Tu musiała
zadziałać magia, więc skoro chciał, by tylko ścisły krąg
mugoli wiedział o magii, dlaczego...?
— Może nie działał sam. Może ten
ktoś go zdradził. Nie mam pojęcia, Malfoy — westchnęła
dziewczyna, z roztargnieniem odgarniając loki z lepkiego czoła.
— To tylko domysły.
Arystokrata ponownie się zaśmiał.
Gdy odstawił pudło i z powrotem odwrócił się do kasztanowłosej,
ta zmarszczyła brwi i spytała:
— Co cię tak bawi?
— Podejrzewamy charłaka, mugolaka
lub byłego Śmierciożercę. Reszta pewnie myśli podobnie, a to
oznacza, że i ty i ja jesteśmy lub będziemy na liście do
odstrzału, Granger. Jeszcze jeden powód, by stąd spieprzać.
Wyminął ją, jednak zanim zdążył
wyjść, Hermiona złapała go za rękę. Niemal wzdrygnął się,
gdy poczuł jej dotyk tak blisko Mrocznego Znaku.
— Obiecaj mi, że nie wyjdziesz bez
słowa. Obiecaj, że poczekasz z tym tak długo, jak będzie to
możliwe — poprosiła cicho
Być może, zanim dojdzie do tego, co
oboje przeczuwali, coś się zmieni. Może uda im się stąd
wydostać? Może Ministerstwo w końcu czegoś dokona?
Nie wiedziała czemu, ale w jego oczach
błysnęła pogarda. Usta wygięły się w kpiący grymas, nim
powiedział:
— Nie martw się, Granger. Zanim
sobie pójdę, pomogę ci odesłać Małą tak, jak obiecałem.
— Nie o to chodzi — szepnęła,
cofając się.
— A o co?
— O nic — rzuciła szorstko,
zostawiając go samego. — Zupełnie o nic.
***
Draco doskonale zdawał sobie sprawę z
tego, że Hermiona nie będzie zadowolona, gdy dowie się o jego
samodzielnej akcji. Wiedział też, że będzie miała mu za złe to,
że nie zabrał jej ze sobą. Wiedza ta absolutnie nie odwiodła go
od jego zamiarów i z samego rana ponownie wszedł do mętnego
zbiornika wody. Skrzywił się, przez chwilę rozważając
pozostawienie na brzegu koszuli, by po powrocie wyglądać nieco
mniej podejrzanie, jednak świadomość, że to coś
pływającego w wodzie będzie dotykać jego nagiej skóry,
skutecznie przysłaniała zdrowy rozsądek. Cóż znaczyła kolejna
potyczka z Barrym w obliczu tego... czegoś.
Wziął głęboki oddech i zanurzył
się w odmęty. Było trudno cokolwiek zobaczyć i po raz kolejny
tego dnia pomyślał o tym, jak tęskni za magią. Nie chodziło o
to, że brakowało mu jej ze względów praktycznych. Magia żyła w
nim, stanowiła cześć niego i dzień za dniem musiał hamować
część swojego jestestwa.
Dopłynął do ściany, gdzie tuż przy
dnie wyryte były trzy otwory. Przyjrzał się im i dochodząc do
wniosku, że da radę przez nie przepłynąć, zaczerpnął powietrza
i wybrał ten po prawej. Panujący w oddali mrok niemal natychmiast
rozświetlił słaby blask. Przyśpieszył, nie spuszczając z oczu
jasnego punkcika i w końcu wypłynął na powierzchnię.
Gwałtownie zaczerpnął tchu,
rozglądając się po okrągłej grocie. Pusta. Z wyjątkiem
szkieletu.
Draco skrzywił się na ten widok.
Liczył na coś więcej niż ślepy zaułek i rozpadające się
szczątki. Chociaż...
Zaintrygowany, wynurzył się z wody i
przykucnął przy kościach, gdzieniegdzie obleczonych jeszcze
skrawkami materiału. Szkielet wyglądał dziwnie i zdecydowanie
zbyt... dobrze, co zresztą tyczyło się również ubrania. Daleko
mu było do współczesnych krojów i choć Draco nie był wyszkolony
w tych dziedzinach, był przekonany, że zarówno szczątki, jak i
materiał, powinny być w dużo gorszym stanie.
Jego uwagę przyciągnął kamienny
amulet, zawieszony na skrawku rzemienia. Widząc wyżłobiony w nim
kształt, pochylił się i sięgnął po wisior. Gdy tylko musnął
rzemień, szkielet w jednej chwili zmienił się w pył, a za jego
plecami rozległ się złowróżbny dźwięk.
— Kurwa — syknął, wracając do
wody.
Dopłynął na sam dół i z paniką
rzucił się ku podwodnemu przejściu, które teraz było
zablokowane. Napiął mięśnie, próbując odsunąć zaporę, ta
jednak nawet nie drgnęła. Wracał nabrać powietrza jeszcze kilka
razy, jednak zdał sobie sprawę, że siłą nic nie osiągnie.
Wynurzył się, prychając wodą i
powtarzając w myślach, że gdzieś tu musi istnieć coś, co z
powrotem otworzy przejście. Odgarnął w tył mokre włosy,
rozglądając się po grocie, gdy coś musnęło jego nadgarstek.
Zerknął w dół, gdzie nadal nieświadomie zaciskał dłoń na
znalezionym amulecie.
Wyszedłszy z wody, zaczął obracać
go w palcach. Nie było na nim nic, prócz wcześniej zauważonego
znaku. Tych kilka run, którym udało się zachować w jego pamięci,
w niczym nie przypominało tego na wisiorze.
Z coraz mocniej bijącym sercem zaczął
badać ściany groty, szukając ukrytego przejścia. Co rusz przed
oczami pojawiały mu się obrazy szkieletu, a gdzieś w środku
rodziło się przeświadczenie, iż to jego szczątki będą kolejną
ozdobą tego miejsca. Zaśmiał się ponuro, po czym uderzył w
skalną ścianę. Mógł posłuchać się Granger. Mógł poczekać.
Niemal słyszał jej głos w swoje głowie...
„Czy naprawdę tak ciężko jest
ci przełamać swoje samcze ego i choć raz mnie posłuchać? Twoja
niesubordynacja i elokwencja w powijakach doprowadziła do tego, że
skończysz, jak tamten nieszczęśnik. Gdybyś zrobił tak, jak ci
mówiłam...”
Taak, zapewne właśnie to by usłyszał.
Ale to i tak nic, w porównaniu z tym, co mógłby powiedzieć mu
Vincent. Gdyby tylko gnojek żył.
„Mogę wyczuć, jak drżysz,
niemal tak mocno, jak dziewica przy pierwszej penetracji. Powiedz,
wpadłeś w jakieś gówno, czy ktoś dobiera się do twoich tyłów?”
Arystokrata zignorował irytująco
silny głos przyjaciela w swojej głowie, po raz kolejny rozglądając
się po grocie. Zerknął w górę, na umieszczone tam kryształy,
dopatrując się wśród nich jakiegoś wzoru, czegokolwiek, co
pomogłoby mu w wydostaniu się z pułapki. Nie mógł uwierzyć, że
będąc na co dzień dość rozsądnym i ostrożnym człowiekiem, w
tak banalny sposób na własne życzenie dał się tu zamknąć.
„Potrzebujesz mojej pomocy,
Draco-Wan Kenobi?”
Blondyn zamarł, ponownie słysząc
głos przyjaciela niemal tak wyraźnie, jakby stał tuż obok niego.
Przez chwilę przemknęło mu przez myśl, iż Vincent wybrał dalszy
żywot w postaci ducha i z nadzieją rozejrzał się dookoła. Nikogo
nie zobaczył i z zaskoczeniem poczuł, jak przeszywa go
rozczarowanie. Co prawda uważał, że pozostanie na ziemi, jako
zaledwie cień swojego dawnego ja, jest najgorszym losem po śmierci,
jednak sam przed sobą nie mógł ukryć, że spotkanie Lloyda wiele
by dla niego znaczyło.
„Wzruszyłbym się, gdybym
rzeczywiście bym martwy. Aktualnie powstrzymuję się od
wybuchnięcia śmiechem. To mogłoby zniszczyć idealną piankę na
mojej latte. Zadziwiające, jak w obliczu apokalipsy wzrasta cena
kawy.”
— Niemożliwe — wyszeptał
mężczyzna, powoli siadając na głazie. — Zaczyna mi odbijać. Ty
nie żyjesz.
„Owszem, żyję i mam się dobrze,
czego dowodem mogą być moje poranne erekcje.”
— Nie żyjesz.
„Żyję.”
— Owszem, na zawsze pozostaniesz w
moim sercu i takie tam, ale, kurwa, leżysz w ziemi, pożerany przez
robaki! — krzyknął sfrustrowany Draco, gniewnie gestykulując.
„Hmmm... nie. Tak się składa, że
siedzę w eleganckiej restauracji i... O! Niosą już mojego homara!
Wygląda przepysznie. Choć jest martwy. W przeciwieństwie do mnie,
kretynie.”
Natłok myśli Dracona spowodował, że
nagle zaczęło mu się kręcić w głowie. Z jego ust wyrwało się
pojedyncze prychnięcie. Nie mógł w to uwierzyć. Nie, on nie śmiał
w to uwierzyć. Czy to naprawdę było możliwe?
Jego ciało zatrzęsło się pod siłą
fali ulgi i czystej radości. Potarł drżącą dłonią usta, po
czym wybuchnął śmiechem. To musiał być Lloyd, inna możliwość
nie istniała. Zbyt dobrze znał to uczucie w swojej głowie,
towarzyszące każdej interwencji empaty.
— Jesz HOMARA?
Chwila ciszy.
„Ze wszystkiego, czego przed
chwilą się dowiedziałeś, to cię najbardziej zainteresowało?”
— usłyszał w swojej głowie Draco, a jego wargi drgnęły na
delikatną nutę oburzenia. „Zero
jak udało ci się przeżyć, Lloyd? Jak to jest możliwe, że gadasz
w mojej głowie, Lloyd? Och, jak ja za tobą tęskniłem, Lloyd?”
— Dawno nie jadłem homara.
„Żałuj, że cię tu nie ma. Jest
boski. Idealny. O, dali nawet kwiatuszek do dekoracji... Ładnie,
bardzo ładnie... A co tam u ciebie?”
Arystokrata przymknął na chwilę oczy
i aż oblizał usta, na wspomnienie, kiedy ostatnio raczył się tą
potrawą. Bycie empatą, choć na co dzień mogło sprawiać
problemy, w ich obecnej sytuacji było bardzo przydatne. Miał
pewność, że Lloyd na co dzień jadał w restauracjach i nie miał
problemów z przekonywaniem do siebie mugoli.
„Sprytna bestyjka. Gdybym przy
tobie był, poklepałbym cię po mordce. Wracając do tematu...?”
— A wiesz... siedzę sobie w grocie,
w towarzystwie zwłok... — blondyn przerwał na moment, zerkając w
bok — i jak się okazuje, także i szczura. Bez wyjścia. Bez
jedzenia. Ogólnie panuje tu sympatyczna atmosfera. Zastanawia mnie
jedno...
„Jak stąd wyjść?”
— W sumie to już o tym
wspomniałeś... Jak to jest możliwe, że słyszę twoje myśli i
odwrotnie? Empata nie ma takich zdolności... chyba, że czymś się
ze mną nie podzieliłeś.
Usłyszał jego śmiech.
— Bo się udławisz swoim homarem,
Lloyd — rzucił z przekąsem mężczyzna, obdarzając przestrzeń
nieprzychylnym spojrzeniem.
„Nie muszę być empatą, żeby
czuć tą zazdrość. Jak chcesz, poproszę, żeby zapakowali trochę
dla mojego psa.”
— Pierdol się. Żądam wyjaśnień.
Dlaczego panoszysz się po mojej głowie bardziej, niż dotychczas?
Cisza. Draco założył ręce na
piersi, cierpliwie czekając, aż przyjaciel odpowie. W tym czasie
jego brzuch wydał z siebie głośny odgłos, przypominając o
pominiętym posiłku.
„Kiedy ostatnio jadłeś?”
Chwila namysłu.
— Wczoraj. Kolacja składająca się
z owsianki. Z brzoskwinią.
Gdy tylko to powiedział, jego usta
wypełnił smak kruchego mięsa i aksamitnego sosu. Nabrał głęboko
powietrza, delektując się zapachami dania i świeżej kawy.
„Lepiej?”
— spytał Vincent i nie czekając na odpowiedź, wyjaśnił:
„Pamiętasz moją wizytę w
Ministerstwie? Wtedy, gdy jedna twoja sekretarka mnie podrywała,
druga chciała mi urwać jaja, a ty byłeś radosny jak skowronek?”
Draco uśmiechnął się na wspomnienie
tamtego dnia. Goniony przez terminy, wpadł do biura niczym burza...
ponieważ Granger na niego wpadła. Granger, która wtedy nigdy nie
odważyłaby się rządzić nim tak, jak robiła to teraz... i która
nigdy z taką łatwością nie pokazywała mu swoich słabości.
— Jak przez mgłę.
„Otóż, gdy piliśmy herbatę...
tak, to chyba była herbata, a ty zwróciłeś uwagę na tę milszą
sekretarkę, dolałem ci do filiżanki eliksiru. Wiedziałem, że
będziesz się mścił, więc chciałem mieć jakiegoś haka, żeby
być o krok przed tobą, zanim...”
— Chciałeś zniszczyć mój projekt?
„Dokładnie.”
— Lloyd, ty sukinsynu! Na Merlina, co
to jest? — zapytał, krzywiąc się z obrzydzenia, gdy poczuł w
ustach wyjątkowo kwaśny smak.
„Cytryna. Jeszcze trochę, a zjem
coś, na co masz uczulenie.” —
ostrzegł go Vincent. „Poza
tym, musisz przyznać, że dobrze się złożyło, że to zrobiłem.
Wiesz, możesz porzucić czerń, wieczną rozpacz i radować się
tym, że jednak nadal wytwarzam dwutlenek węgla.”
— Biorąc pod uwagę, jak duży jest
ten homar, wytworzysz go bardzo dużo.
Ponownie usłyszał wybuch szczerego
śmiechu i sam delikatnie się uśmiechnął na ten dobrze mu znany
dźwięk. Zapanowała cisza, w czasie której po prostu cieszył się,
że znów może poczuć obecność przyjaciela i wiedział, że po
drugiej stronie, Lloyd odczuwał to samo.
„Chętnie pogadałbym dłużej,
ale musimy przejść do konkretów. Nie wiem, jak długo uda mi się
utrzymać kanał i nie mogę wieczność siedzieć w tej
restauracji.”
— Wieczność nie, ale mógłbyś
zamówić drugie danie — zaproponował Draco, już zastanawiając
się na tym, co chciałby zjeść.
„Nie, nie mógłbym. To jest już
moje drugie danie i nic więcej w sobie nie zmieszczę.”
— usłyszał stanowczą odpowiedź.
— W przeciwieństwie do ciebie, mi
nikt nic nie daje ot, tak. Mamy wyznaczane małe racje i codziennie
musimy wychodzić na powierzchnię, by coś ukraść.
„Próbujesz grać na moim
sumieniu.”
Arystokrata uśmiechnął się szeroko.
— Oczywiście, że tak.
Usłyszał ciche przekleństwo.
„Na co masz ochotę? W twojej
głowie jest tego tak dużo, że nie mogę wychwycić nic
konkretnego.”
— Stek — wybrał w końcu Draco. —
Średnio wysmażony. Koniecznie z winem.
„Wiesz, że i tak będziesz musiał
coś zjeść? Tak naprawdę tylko oszukuję twój umysł.”
— Wiem, ale za ile znowu będę miał
taką okazję? Jak udało ci się ze mną połączyć? Jak w ogóle
się stamtąd wydostałeś? — spytał, obserwując, jak szczur
kręci się w pobliżu pozostałości po szkielecie.
Widok ten dobitnie przypomniał mu o
jego sytuacji, którą na chwilę przysłoniła radość z rozmowy z
Vincentem.
„Gdy wasze przejście się
zamknęło, a ty postawiłeś w myślach mój nagrobek, zasłonił
mnie jeden z inferiusów. Zauważyłem, że jedna z wcześniejszych
grup ma problem z przejściem, nie chciało się zamknąć.
Wiedziałem, że sam z moimi... przyjaciółmi nie dam sobie rady,
więc dodałem odwagi mężczyźnie najbliżej mnie, bo tylko na to
starczyło mi sił. Osłaniał mnie, dopóki do nich nie dołączyłem,
ale potem...”
— Tamten oberwał za ciebie —
dokończył Draco. — Wyrzuty sumienia?
„Miałbym, gdyby ten facet
wcześniej sam nie naraził innych na śmierć”
— odparł twardo Vincent. „To ten sam,
który wybiegł z kluczem, niszcząc naszą obronę przy fontannie.”
— Co nie znaczy, że chciałeś, żeby
zginął — dopowiedział za niego arystokrata. — Dla jasności
dodam, że Teodor Nott był hazardzistą, krętaczem i robił
interesy na boku. W pewnym sensie uratowałeś gospodarkę tego
kraju.
„Dowcip ci się wyostrzył.”
— Takie czasy. Co było dalej? —
spytał, krzywiąc się na uwagę Lloyda.
„Gdy tylko trafiliśmy do jaskini,
zacząłem szukać jakiegoś przejścia, połączenia. Byłem
przekonany, że w jakiś sposób kryjówki muszą być ze sobą
połączone, albo chociaż istnieje jakieś inne wyjście.”
— To tak, jak ja.
„Z tym, że ja coś znalazłem”
— dogryzł mu Lloyd. „Odkryłem
kolejny tunel. Jako, że pełnię dość ważną funkcję w grupie
i cieszę się ogólnym szacunkiem...”
— A to ci niespodzianka...
„... mogłem w pojedynkę go
zbadać. Zajęło mi dzień, żeby dotrzeć do teleportu, po drodze
oczywiście zaliczając kilka ślepych zaułków. Przeniosło mnie do
kryjówki innej grupy, która, jak się okazuje, musi być tuż obok
was.”
Draco skinął głową, wracając
myślami do ich tułaczki tunelem. Po kilku dniach, gdy ze zmęczenia
i głodu ledwo stali na nogach, w pewnym momencie natknęli się na
coś dziwnego. Tunel przegradzała niewidzialna ściana. Było to
ciężkie do wytłumaczenia, nie widzieli jej, ale czuli, że przed
nimi jest jakaś przeszkoda i choć Hermiona do dziś głowiła się
nad tym, jak to działało, teleport przeniósł ich to jaskini,
jeszcze bardziej oddalając całą grupę od niebezpieczeństwa.
„Wyobraź sobie moje zdumienie,
gdy, cierpliwie czekając na zamówienie, przeszył mnie twój
strach. Czułem, że to nie jest to samo uczucie, co ludzi tuż przed
śmiercią, ale wiesz, jak trudno utrzymywać w takich chwilach
pozory?”
— Och, wybacz, że zakłóciłem twój
spokój. Kiedy przyniosą ci ten stek? To wcale nie jest śmieszne,
Lloyd.
Ku jego rozgoryczeniu, Vincent uważał
inaczej.
„Uroczy jesteś, kiedy głodujesz”
— oznajmił, biorąc pierwszy kęs. „Czując
twoją przyjemność, przypuszczam, że spuściłeś się na ten
smak.”
Draco przewrócił oczami.
— Jeszcze nie, ale jestem blisko.
Eliksir dolałeś mi... straciłem rachubę, ale to może być coś
koło dwóch miesięcy, więc skoro jesteś w stanie słyszeć moje
myśli, musisz być naprawdę blisko. Nie zdziwiłoby mnie to, gdybyś
siedział dokładnie nade mną — stwierdził blondyn, wpatrując
się w sufit, jakby próbując dopatrzyć się tam znajomej sylwetki
przyjaciela. — Skoro nasza jaskinia i jaskinia tej drugiej grupy są
w tym samym mieście, muszą być połączone bezpośrednim tunelem,
bez żadnych teleportów.
„W takim razie wracam szukać
tunelu. Czy ktoś wie, gdzie dokładnie się znajdujesz?”
— Granger.
„Tylko nie ona...”
— jęknął Lloyd.
— Powiedz jej, że wybrałem prawe
przejście pod wodą.
„Coś jeszcze mam jej przekazać,
na wypadek, gdyby nie udało mi się ciebie uratować? Jakieś
wyznanie miłosne?”
— Po prostu się pośpiesz.
Draco poczuł, że ich kontakt, kanał,
jak nazwał to Vincent, został gwałtownie przerwany. Westchnął,
jednak był o wiele spokojniejszy, niż jeszcze parę minut temu.
Wiedział, że Lloyd zrobi wszystko, by go stąd wydostać, jedyne,
co go zastanawiało, to to, ile mu to zajmie... i z jak wielką
premedytacją specjalnie będzie przedłużał swoje poszukiwania.
Już od dłuższego czasu obserwował
szczura w nadziei, iż zaprowadzi go do wyjścia, jednak jego
towarzysz niedoli jedynie kręcił się jak głupi wśród szczątków,
zapewne przyłażąc tu z nim. Jego uwagę odciągnął dziwny hałas
i od razu zerwał się z głazu, z nadzieją zanurzając się w
wodzie. Widząc wolną drogę, przyśpieszył, by już po chwili
wynurzyć się przed rozwścieczoną Hermioną.
— Ty idioto — syknęła, racząc go
uderzeniem pięścią w pierś. — Ty masz coś między tymi uszami,
czy tylko halny non stop tam powiewa?
Może i Draco mógłby coś
odpowiedzieć, odwarknąć na swoją obronę, jednak uniemożliwił
mu to fakt, jakim bym ubiór dziewczyny. A raczej jego brak.
Najwyraźniej Hermiona nie miała
takich oporów jak on i przed wejściem do wody zdjęła ubrania,
zostając w samej bieliźnie. Bieliźnie, która teraz bardzo
mocno przylegała do jej ciała, a przemoczony materiał więcej
odkrywał, niż zasłaniał. Jej przemowa, zawierająca zapewne
liczne dowody na to, jak bardzo jej zdaniem był ograniczony
umysłowo, jakoś mu się rozpłynęła, ulatując w stronę gór,
tęcz i jednorożców, pozostawiając go sam na sam z jakże uroczym
widokiem.
Bez żadnego skrępowania spuścił
wzrok niżej, na jej biust. Zwykły, bawełniany stanik, obszyty po
brzegach koronką ściśle oblepiał dwie, cudne półkule, raz po
raz wprawiane w ruch przez gestykulację dziewczyny. Przechylił
bezwiednie głowę, przez którą przebiegła myśl, jakby to było
czuć je w swoich dłoniach? Czy gdyby musnął kciukiem jeden z
twardych teraz od zimna sutków, wygięłaby się pod nim w łuk? Po
jakim czasie zaczęłaby powtarzać raz za razem jego imię, gdyby
wessał go do ust?
Powoli zjechał spojrzeniem jeszcze
niżej, mijając wąską talię i skrzywił się, gdy napotkał
znienawidzoną już przez niego wodę, która chroniła przed jego
wzrokiem pozostałą część ciała dziewczyny.
Najwyraźniej Hermiona powiedziała
wszystko, co miała powiedzieć i gniewnymi krokami wyszła z wody.
„No proszę”
— pomyślał Draco, unosząc delikatnie kącik ust na widok
kształtnych pośladków byłej Gryfonki. Mógł sobie niemal
wyobrazić, jak mocno zaciska na nich dłonie, wchodząc w nią
mocnymi, stanowczymi pchnięciami.
Ostatnia myśl podnieciła go równie
mocno, co wzbudziła w nim obawę. To nie był najlepszy czas na
fantazjowanie, zwłaszcza jeśli jego fantazje dotyczyły Granger.
Złapał rzucony przez nią ręcznik,
odwrócił się, zdjął mokre ubrania i wytarł ciało, ignorując
obecność Hermiony. Ruchy wykonywał automatycznie, jak robot,
starając się wymazać z pamięci ostatnie kilka minut. Wiedział,
że była to normalna reakcja mężczyzny na półnagą, atrakcyjną
kobietę, mężczyzny, który w dodatku przez ostatni miesiąc żył
w otoczeniu frustracji, niepokoju i samotności i który tęsknił za
odrobiną ciepła tak, jak wszyscy pozostali. Jakkolwiek wyglądała
jego sytuacja, czuł się nieswojo z myślą, iż nawet przez chwilę
to ta Hermiona Granger mogła wywoływać w nim takie emocje.
Zamarł, widząc rzucone dla niego
ubrania.
— Tylko to zostało. Reszta schnie —
wyjaśniła oschle, widząc, jak z niechęcią przygląda się szarym
dresom i czerwonej koszuli z hawajskim wzorem. — Więc miałam
rację?
— W związku z czym? — spytał.
— Z problemami po drugiej stronie. —
Gdy skinął głową, dodała: — Gdy dotarłam na miejsce,
kryształy były przygaszone i świeciły na czerwony kolor. Wróciły
do normy, jak weszłam na odpowiednią głębokość. Nie znalazłeś
wyjścia — bardziej stwierdziła, niż zapytała, odwiązując
sznur, który wcześniej owinęła wokół talii. To samo zrobiła z
niewielkim nożykiem, umocowanym na ramieniu.
Draco odnalazł jego drugi koniec,
przyblokowany głazem, przez co jeszcze bardziej pożałował, że
nie poczekał na Hermionę. Z drugiej jednak strony...
— Nie, ale dowiedziałem się, że
gdzieś jest tunel, prowadzący do drugiej grupy.
Dziewczyna przestała naciągać
spodnie i spojrzała na niego z zaskoczeniem.
— Jak...?
— Nawiązałem kontakt z Vincentem.
Lloydem — dorzucił, widząc niezrozumienie na jej twarzy. —
Przeżył i udało mu się odkryć już jedno połączenie
między swoimi a tymi, którzy też są w tym mieście.
— Och — wyszeptała, po czym
przyjrzała mu się uważniej. — Wiesz, że to raczej niemożliwe?
Byłeś uwięziony w ciemnej jaskini... jeśli dodać do tego stres i
wyczerpanie organizmu... To pewnie omamy. Przykro mi — dodała,
patrząc na niego ze współczuciem, a Draco miał wrażenie, że
część złości zdążyła z niej ulecieć.
— Nie, rozmawiałem z nim —
zaprzeczył, pewny swoich racji. — Miał ci przekazać, gdzie mnie
szukać...
— Nikt nie przyszedł, Draco. Wiem,
że jest ci ciężko, ale jego już nie ma i czym prędzej się z tym
pogodzisz, tym lepiej.
Arystokrata bez słowa szybko narzucił
na siebie koszulę i założył spodnie, czując na sobie jej
badawcze spojrzenie.
— Nic nie rozumiesz, Granger —
oznajmił, robiąc krok w jej stronę. — Vincent żyje.
— Nie.
— Tak. Dlaczego po prostu mi nie
uwierzysz?
— Bo oboje widzieliśmy, jak został
w Atruim, gdy przejście się zamknęło — odpowiedziała
spokojnie. Uniosła brew, widząc, że arystokrata narzucił hawajską
koszulę na mokrą bluzkę. Nie skomentowała jednak tego w żaden
sposób, próbując mu wytłumaczyć, że to, co zaszło, gdy
siedział zamknięty w grocie, nie świadczyło o tym, że jego
przyjaciel wciąż żyje. — Poza tym, nawet gdyby udało mu się
uciec, w jaki sposób mogliście ze sobą porozmawiać?
— Rozmawialiśmy ze sobą, bo... nie
mogę ci powiedzieć. — Widząc narastającą w niej irytację,
ujął jej twarz w dłonie i ze spokojem powiedział: — Wiem,
że brzmi to, jak czyste szaleństwo, ale po prostu mi uwierz.
— Dobrze, Lloyd żyje, ma się dobrze
i niedługo nas znajdzie — oznajmiła, bez przekonania, zsuwając
dłonie Dracona z twarzy. — A to co? — spytała, zaintrygowana
wisiorkiem, zawiązanym wokół jego nadgarstka.
— Nie mam pojęcia. Jak tylko go
dotknąłem, przejście się zamknęło — wyjaśnił, podając jej
wisior. — Znasz tę runę?
Dziewczyna musnęła opuszką palca
wyżłobiony wzór. Zmarszczyła brwi i obróciła amulet w dłoni,
szukając czegokolwiek jej znanego.
— To nie jest runa — mruknęła,
próbując otworzyć amulet. — Nie mam pojęcia, co to oznacza,
ale...
— Tak, Granger? — pośpieszył ją
i widząc jej wahanie, dodał: — Mam ci przypomnieć o TRoCP?
Posłała mu niezadowolone spojrzenie.
— Ta nazwa jest beznadziejna.
— Lepsza, niż twoja hogwarcka wsza —
skwitował, uśmiechając się na jej minę.
Z pewnością przypomniała sobie jego
docinki z młodzieńczych lat.
— To nie była żadna wsza —
burknęła. — To Stowarzyszenie Walki o Emancypację Skrzatów
Zniewolonych.
Draco skrzywił się i z drwiącym
uśmiechem odebrał jej wisiorek.
— Równie beznadziejne. A więc?
— Przy wyjściu z jaskini są wyryte
dwa znaki, ukryte za bluszczem. Nie wyglądają tak jak ten, ale ich
też nie byłam w stanie rozpoznać. Być może są to jakieś
oznaczenia, sama nie wiem... — zamyśliła się, wbijając wzrok
w świecące kryształy.
Draco podążył za jej spojrzeniem.
— O czym myślisz?
— Czy tobie też wydaje się to
dziwne? Mamy kryształy, które zapalają się w naszej obecności.
Mamy teleport, którego stworzeniem nikt się nie chwalił i w końcu
znaki, których nie umiem odczytać. Rozejrzyj się.
Blondyn posłusznie omiótł wzrokiem
pomieszczenie i głośno westchnął.
— Granger, nie jestem najlepszy w te
klocki.
— Jak na artystę jesteś mało
spostrzegawczy.
— Bo tu nie ma nic do oglądania,
Granger — odparł. — Prócz tych cholernych kamyków nie ma tu
nic ciekawego.
— Przypomnij sobie, jak wyglądał
tunel prowadzący od Ministerstwa do teleportu i porównaj to z
tunelem ciągnącym się od niego do tej jaskini. Ta druga część —
wyjaśniała, wskazując dłonią na otoczenie — wyglądała na
mniej starannie wykonaną, jakby twórcy mieli ograniczone narzędzia.
Draco uniósł dłoń, przerywając jej
monolog. Wsparł się o ścianę i spytał:
— Do czego zmierzasz?
Na policzki Hermiony wkradły się
rumieńce. Zaczęła bawić się końcówką warkocza, niepewna tego,
czy w ogóle powinna dzielić się tym z Malfoyem.
— To dość... nieprawdopodobne, ale
uważam, że jaskinia i tunel została stworzona wieki temu przez
czarodziei, którzy dysponowali nieznaną nam magią. Przypuszczam,
że budowniczy Ministerstwa wiedział o tunelach, jaskiniach i
teleportach i dobudował dalszą część tuneli, żeby w razie ataku
czarodzieje mieli jak się ukryć.
— Nieznana magia — powtórzył
wolno blondyn.
— Ten amulet i znaki przy wyjściu
mogą mieć jakieś właściwości obronne.
Zapadła cisza, w czasie której Draco
przyglądał się dziewczynie. Po chwili pokręcił głową.
— Gdybym cię nie znał, uznałbym,
że zwariowałaś. Dobrze wiesz, że amulety obronne to tylko zabawki
dla dzieci albo sposób wyłudzenia pieniędzy od naiwnych głupców.
Nie da się zamknąć zaklęcia w przedmiocie, a na pewno nie na tak
długo, jak sugerujesz.
— Wiem, że to śmiała teoria...
Arystokrata zaśmiał się i wyminął
ją, by zabrać ich rzeczy.
— Śmiała to delikatnie powiedziane.
To prawie to samo jak twierdzenie, że Ziemia jest płaska.
— Ale musisz przyznać, że nie
wiemy, jak czarodzieje używali magii bez różdżek.
Draco odwrócił się i poklepał ją
po ramieniu z dobrodusznym uśmiechem.
— Granger... daj sobie z tym spokój.
Hermiona zmrużyła gniewnie oczy i z
zaciętością wymalowaną na twarzy podążyła za swoim byłym
szefem.
— Dlaczego ja na podstawie twoich
słów muszę uwierzyć we wskrzeszenie nieboszczyka, a ty nie możesz
przyjąć do wiadomości tego, że być może istnieje inny, nieznany
nam rodzaj magii?
— Bo ja mam na to niezbite dowody.
— Ach, tak? Niby jakie?
Gdy tylko to powiedziała, kryształy w
rozwidleniu korytarzy przygasły, by po chwili przybrać wyblakły,
krwisty odcień. Hermiona wstrzymała oddech, w napięciu oczekując
na to, co miało nastąpić. Chwyciła ukryty pod paskiem spodni
sztylet, nasłuchując najcichszego szmeru, który zdradziłby im
obecność nieproszonych gości. Drgnęła, czując dotyk na swojej
talii i tylko dłoń Dracona przytknięta do jej ust powstrzymała ją
od wszczęcia alarmu.
— Znajdź Małą, ja ostrzegę resztę
— rozkazał, po raz pierwszy od wielu dni ściskając w ręku
różdżkę.
Nigdy wcześniej nie zdawał sobie
sprawy z tego, jak idealnie wpasowuje się w jego dłoń, jak szybko
się nagrzewa, promieniując drzemiącą w niej energią, gotowa do
tego, by jej użyć. Obserwując, jak Hermiona znika w jednym
z rozwidleń, wodził palcami wzdłuż wypolerowanego drewna,
odnajdując każdą skazę, każde zagłębienie widniejące na
dobrze znanym mu przedmiocie. Nawet nie podejrzewał, ile wysiłku
będzie go kosztować powstrzymanie się przed rzuceniem
najprostszego zaklęcia, które choć na chwilę rozświetliłoby
wiecznie panujący w jaskini półmrok.
Ruszył przed siebie, kierując się
wprost do miejsca, w którym przesiadywał Barry w towarzystwie
pozostałych aurorów. Zastał ich pochylonych nad prowizoryczną
mapą, na której zaznaczone były miejsca, w których dotychczas
zapatrywali się w pożywienie, jak i te, których należało się
wystrzegać ze względu na liczne patrole mugoli.
— Coś się dzieje z kryształami —
oznajmił, nie czekając, aż którykolwiek z nich zwróci na niego
swoją uwagę.
— Gdzie? — zapytał Barry,
podnosząc się z miejsca.
— W rozwidleniu pomiędzy strumieniem
a spiżarnią.
Zanim zdążyli tam dotrzeć, usłyszeli
przenikliwy dźwięk ustępującej się skały, która kurczyła się
w sobie, ukazując wąskie wejście do kolejnego tunelu. Czując
spływający na niego spokój, Draco opuścił różdżkę, robiąc
krok w stronę przejścia, z którego chwilę później wyłoniła
się dobrze znana mu sylwetka.
— Aloha, kochani! — powitał ich
przybysz, zatrzymując wzrok na koszulce przyjaciela. Uśmiechnął
się wrednie na widok stroju arystokraty, który stanowił swoisty
kontrast z nienaganną czernią jego garnituru.
— Ani kroku dalej — warknął
auror, celując do nieznajomego.
Brunet zamarł, unosząc dłonie.
— Wow, kolego, opuść lufę.
— Wszystko w porządku — wtrącił
Draco. — To mój przyjaciel.
Barry prychnął, podejrzliwie mrużąc
oczy.
— Ani trochę mnie to nie uspokaja —
mruknął pod nosem, odbezpieczając broń.
— Milutko tu u was, nie ma co... —
Vincent ponownie spojrzał na blondyna, a jego uśmiech poszerzył
się. — Całkiem nieźle ci w tym wzorze, Malfoy. A gdzie twoja
spódniczka z trawy? Niemal jestem w stanie wyobrazić sobie, jak
tańczysz w niej taniec hula.
Malfoy odwzajemnił jego uśmiech.
— Barry, mój przyjacielu, celuj z
łaski swojej nieco niżej.
— Smoczyca musi być wniebowzięta,
gdy zarzucasz tymi swoimi krzywymi biodrami. Brakuje ci jeszcze
takiego wieńca na szyję. Chcesz nieco kwiatów? A może kawałek
godności?
— Lepsze krzywe bioderka niż twoje
owłosione kolana. Dopłacasz fryzjerowi za przejechanie po nich
kosiarką?
Rudowłosy auror z niesmakiem patrzył
to na jednego to na drugiego.
— Czy ja muszę tego słuchać?
— Nie, o ile przestaniesz we mnie
celować.
Draco złączył dłonie i wsparł o
nie podróbek. Stanął tuż za Barrym i tonem mędrca poradził:
— Ja bym jednak celował niżej...
— Różowa bardziej by ci pasowała —
stwierdził brunet z miną znawcy. — Podkreśliłaby ci cudne
oczęta i te alabastrowe pućki.
Arystokrata wyprostował się z
godnością, słysząc tę zniewagę. Uniósł z dumą głowę i
niemal warcząc, oznajmił:
— Ja nie mam pućków. To są
policzki, Lloyd. Coś, w co ty potajemnie wlewasz botosk.
Vincent prychnął doniośle.
— Jesteś po prostu zazdrosny, że
natura nie wyrzeźbiła ci tak twarzy.
— Twoją to chyba sam Michał Anioł
dłutem po pijaku młócił...
— Wystarczy! — wrzasnął Barry,
obdarzając ich poirytowanym spojrzeniem. — Gadaj, jak się tu
dostałeś — z powrotem skierował swoją uwagę na przybysza.
Brunet odchrząknął, przybierając
poważny wyraz twarzy. Skupił się na, jak podejrzewał, przywódcy
ich grupy, koncentrując się na jego emocjach. Niemal wzdrygnął
się, gdy uderzyła w niego fala podejrzliwości, której ostry,
pomarańczowy błysk na krótką chwilę przysłonił mu rzeczywisty
obraz.
— Ten tunel za mną łączy waszą
kryjówkę z kryjówką innej grupy — oznajmił ze spokojem,
zaczynając delikatnie manipulować emocjami aurora.
Barry przestał mu się przypatrywać i
z nadzieją zerknął na zamykające się przejście.
— Więc jesteśmy blisko pozostałych.
Lloyd skinął głową. Nim zdołał
cokolwiek dodać, dobiegł ich narastający stukot. Chwilę później
zza zakrętu wypadła grupka osób z Hermioną Granger na czele,
która na jego widok gwałtownie zatrzymała się i nerwowo nabrała
powietrza.
Brunet posłał w jej stronę uroczy
uśmiech.
— Bonsoir, mademoiselle —
mruknął, a jego usta drgnęły w wyrazie rozbawienia w odpowiedzi
na jej zszokowaną minę. — Odważę się zauważyć, że miniony
czas ani trochę nie odebrał ci urody.
— Och, dajże spokój — burknął
pod nosem Draco, na co jego przyjaciel zerknął na niego i uniósł
brew.
— Ma belle, proszę, nie rań
mnie, mówiąc, że ty i miłośnik hawajów jesteście razem.
— Nie miałem wyboru — wtrącił
Draco, szarpiąc koszulę. Nagle uśmiechnął się wrednie, jakby
coś sobie przypomniał i rzucił po francusku. — Podobnie jak ty,
kiedy pomagałem ci w ucieczce z burdelu. Koniec końców, lepsza
hawajska narzuta, niż prześwitująca, babcina koszula nocna.
Po raz pierwszy Hermiona była
świadkiem, jak Vincent Lloyd zamilkł, nie odpłacając
przyjacielowi. Przystanął z nogi na nogę, a na jego policzki
wpłynął rumieniec.
— Ty... ty żyjesz — bąknęła
dziewczyna. — Ale jak to? Nie żyłeś. A teraz żyjesz...
— Nie ty jedna jesteś rozczarowana,
Granger...
Zarówno Vincent, jak i Hermiona
posłali mu wiele mówiące spojrzenia.
— Aha — rzucił Lloyd. — Jasne.
— Bardzo rozpaczał, gdy ciebie tu
nie było — oświadczyła wybitnie dziewczyna z humorem błyszczącym
w oczach. Samo przybycie choć trochę znanej osoby, wiadomość
o tunelu i innej grupie, nadzieja, że być może uda im się opuścić
przygnębiającą jaskinię... To wszystko razem sprawiało, że
część brzemienia, jakie niosła na ramionach, nieco zmalało. —
Był marudny jak dziecko.
Draco obrócił się na pięcie i
wycelował w nią palcem.
— Doigrałaś się. Zapomnij o TRoCP.
Vincent uniósł brew.
— To jakaś nowa pozycja z Kamasutry?
— DOŚĆ! — ryknął Barry.
Odczekał chwilę, obdarzając zebranych gniewnym spojrzeniem. —
Czy możemy przerwać tę operę mydlaną i zająć się pilniejszymi
sprawami?
Zaprowadzili Lloyda do głównej groty,
gdzie opowiedział im, jak radzą sobie pozostali i jak wygląda
sytuacja na zewnątrz. Jako empata był istną skarbnicą wiedzy, tak
cennej dla nich wszystkich.
— A więc są mugole, którzy nas
popierają? — spytał jeden z mężczyzn.
Brunet skinął głową.
— Tak. Istnieją grupy, które
urządzają regularne protesty przeciwko piętnowaniu i zabijaniu
czarodziei, jednak jest ich niewiele, a ich liczba systematycznie
spada.
— Dlaczego?
— Z dwóch powodów. Po pierwsze —
wyliczał, szukając czegoś w kieszeni marynarki — ich członkowie
spotykają się ze społecznym odrzuceniem i szykanowaniem. Po
drugie, dochodzi do regularnych, publicznych ataków czarodziei na
mugoli. Trudno kogoś bronić, gdy cały czas dostaje się dowody na
to, że jesteśmy bezdusznymi, brutalnymi mordercami.
Hermiona odchyliła się, wbijając
wzrok w kamienne sklepienie. Kto atakował mugoli? Czy to byli ci
sami czarodzieje, których widziała w telewizji?
— Atakują ich, ponieważ się bronią
— rzuciła ostro Susan, jedna z aurorów.
Lloyd skierował na nią surowe
spojrzenie. Nikt nie powiedziałby, że jeszcze parę minut temu na
jego twarzy gościł szeroki, beztroski uśmiech. Hermiona dopiero
teraz dostrzegła bruzdy zmęczenia wokół jego ust.
— Pojawiają się w losowych
miejscach i zabijają, nieważne kogo, kobietę, mężczyznę,
dziecko. Dokonują rzezi i znikają, nim pojawiają się mugole
z bronią na czarodziei, zupełnie jakby wiedzieli, jak daleko się
od nich znajdują i na ile mogą się zatrzymać. Czy tak
wygląda obrona?
Nie czekając na odpowiedź, wygładził
pogiętą ulotkę i wręczył ją Draconowi.
— Co to? — spytał Barry.
Arystokrata zlustrował się szybko,
zmrużył oczy i bez słowa podał mu ulotkę.
Obywatelu!
Bądź
czujny!
Jak
rozpoznać wiedźmę/czarownika?
* różdżka: ich broń oraz nieodzowny
element wyposażenia
* niecodzienne akcesoria: fiolki z
podejrzanymi substancjami, amulety, zioła
* wszelkie przejawy nieobeznania ze
współczesnym światem
* niecodzienne monety
Gdy zobaczysz
jednego z nich
* niezwłocznie powiadom odpowiednie
służby
* unikaj kontaktu wzrokowego, aby
zapobiec hipnozie
* nie daj się wciągnąć w rozmowę —
to okazja do rzucenia uroku!
* rozsyp dookoła sól, aby stworzyć
krąg ochronny
Pamiętaj!
Czarodzieje to
wrogowie, którzy powinni zostać unieszkodliwieni. Wszelkie przejawy
współpracy z nimi podlegać będą surowej karze.
— Co to? — dopytywali pozostali.
— Tego jest pełno na powierzchni —
wyjaśnił Vincent. — Te ulotki to zasługa jednej z grup naszych
przeciwników. Podjudzają ludzi przeciw nam, a ci, karmieni
strachem, bez mrugnięcia okiem wydają nas odpowiednim służbom.
Wszystko, oczywiście, w granicach prawa, bo przecież szukają
morderców odpowiedzialnych za ostatnie ataki, ale prawda jest taka,
że z tych „przesłuchań”
nikt już nie wraca — dodał, nie ukrywając wstrętu. — Nie
mówiąc już o aktach samosądu, dokonywanych przez co
odważniejszych mugoli. W zeszłym tygodniu kilka przecznic stąd
podczas pożaru zginęła para mugoli z półrocznym dzieckiem.
Oficjalnie mówi się, że był to wybuch gazu, ale nie potrzeba zbyt
wiele oleju w głowie, by wiedzieć, kto za tym stoi. Ktoś rozpuścił
plotkę, że w swoim sklepie zaopatrują czarodziei w „groźne
mikstury” i nie minął tydzień, jak ich
pochowano.
— A jak wyglądają sprawy w
Londynie? — dopytywała Hermiona. Chciała zdobyć jakiekolwiek
informacje, które mogły jej pomóc w zabraniu tam Małej.
Empata westchnął ciężko,
przeczesując dłonią włosy.
— Ministerstwo padło. Nie wiem, co z
Ministrem Magii, ale doszły mnie słuchy o śmierci najważniejszych
głów. Podobno niektórzy zdradzili adresy, dużo adresów... Było
kilka prób odbicia Ministerstwa, ale każda zakończyła się
porażką. Zresztą, nie tylko tam dochodziło do walk. Przez
pierwsze dwa tygodnie niemal codziennie czarodzieje organizowali się
w różnych strategicznych miejscach. Z wiadomym skutkiem. Dołączyła
do nas ostatnio jedna rodzina, której udało się uciec z Londynu. —
Empata przerwał, po czym zaklął po francusku. — Patrole,
przeszukiwania, kontrole, aresztowania. Chodzą plotki, że tych,
których jeszcze nie zabito, trzymają skutych łańcuchami w małych
klatkach i przeprowadzają badania.
Hermiona powoli wypuściła
wstrzymywane od dłuższego czasu powietrze. Potrząsnęła głową,
próbując wyrzucić z niej potworne obrazy, jakie zrodziły się ze
słów empaty. W milczeniu przysłuchiwała się dalszej rozmowie,
wodząc wzrokiem po kamiennym podłożu do czasu, aż poczuła czyjeś
intensywne spojrzenie. Uniosła wzrok, bezbłędnie odnajdując
osobę, która jej się przyglądała.
Naprzeciw, na drugim końcu groty
siedział Malfoy. Nie spuszczał z niej stalowych oczy, zdając się
zbyt dobrze znać myśli dziewczyny. Było w nich zrozumienie, ale
też wyraźny rozkaz. Bezgłośnie kazał jej siedzieć i czekać na
koniec zebrania, by zabronić jej podróży do Londynu.
Uderzył w nią gniew, tak silny i
zaskakujący, że na chwilę wstrzymała oddech. Powiodła wzrokiem
do Vincenta i z powrotem do Dracona. Los uśmiechnął się do
niego, oddając mu przyjaciela. Dlaczego ona nie mogła mieć prawa,
by wymusić ten uśmiech dla niej samej? Mogła wrócić razem z
siostrą do rodziców. Odszukać ukrywających się czarodziei, by w
końcu przełamać mugolski terror.
Arystokrata mocno zacisnął szczękę,
obserwując, jak Hermiona wychodzi. Zaklął pod nosem i już miał
za nią iść, gdy zatrzymało go ciche pytanie Lloyda.
— Co to za jedna?
Podążył za jego spojrzeniem i
skrzywił się.
— Daj sobie spokój z Glorią. Ma
osiemnaście lat.
Empata przechylił głowę, taksując
wzrokiem jej sylwetkę.
— Serio? — spytał z wątpieniem. —
A nie wygląda... Dokąd idziesz? Ach, z resztą i tak wiem.
— Czyżby?
— Smoczyca. Co jest między wami?
Blondyn skrzywił się.
— Jakbyś sam nie wiedział —
mruknął, po czym zaklął szpetnie.
Tym jednym zdaniem zachęcił Vincenta
do buszowania po jego emocjach. Brunet przymknął oczy i ignorując
gniew przyjaciela, przebił się przez jego warstwę, docierając do
pozostałych odczuć.
— Widzę wściekłość, zmartwienie
i... — empata otworzył oczy i uniósł wysoko brew — słabe echo
seksualnego zainteresowania — dokończył powoli i cicho gwizdnął.
— Odważny jesteś.
Draco nie odpowiedział na zaczepkę
przyjaciela. Wstał i od razu skierował się do miejsca, w którym
wiedział, że zastanie Hermionę.
— Nawet o tym nie myśl, Granger.
Dziewczyna odwróciła się, gromiąc
go wzrokiem.
— Możesz być spokojny, Malfoy.
Zwalniam cię z obietnicy — oznajmiła, zakładając ręce na
piersi. — Sama tam pójdę i znajdę sposób na uratowanie siostry.
Arystokrata podszedł bliżej i
pokręcił głową.
— Nie pozwolę ci.
Hermiona milczała przez długi czas.
— Nie pozwolisz — powtórzyła
wolno. — Nie jesteś osobą, która może mi cokolwiek rozkazać.
— Ja nie. Ale cała grupa da radę
cię tu zatrzymać — powiedział tylko na pozór spokojnie.
Szorstki śmiech kasztanowłosej
rozniósł się po podziemnym korytarzu. Pokręciła głową,
wprawiając w ruch pojedyncze kosmyki.
— I co zrobicie? Zwiążecie mnie?
Draco wzruszył ramionami.
— Jeśli będzie trzeba.
Jego lekceważąca odpowiedź
przełamała coś w Hermionie. Może i jemu nie zależało na życiu
Małej, ale dla niej było ono priorytetem. Jeśli życie czegoś ją
nauczyło to tego, że zawsze jest nadzieja i dopóki tli się choćby
wątły jej płomień, należy go podtrzymywać.
— Nie zrobisz mi tego... Chcę tylko
uratować dziecko!
— A kto uratuje ciebie?
Zaskoczona, cofnęła się o krok.
— Nikt nie musi mnie ratować —
niemal szepnęła.
Dobrze wiedziała, czym ryzykowała i
miała świadomość tego, że grupa może nie przyjąć jej z
powrotem. Była jednak gotowa narazić się na to wszystko dla
siostry.
— A z pewnością nie ty — dodała
twardo.
Blondyn mrużył oczy. Cały aż
zatrząsł się z przepływającego wewnątrz niego gniewu.
— Rozumiem. Śmierciożerca nie jest
godzien ratować kogoś tak doskonałego, jak ty.
— Och, proszę cię! — krzyknęła
kpiąco. — Znowu z tym zaczynasz? Znosiłam to cały miesiąc!
Jestem taki biedny, każdy mną gardzi, mam prawo rzucać się na
każdego, bo jestem taki skrzywdzony! Co z tego, że reszta też
cierpi? — spytała prześmiewczo. — To ja jestem najważniejszy!
To mnie boli najbardziej, więc skaczcie mi koło dupy...
— Nie masz pojęcia, o czym mówisz —
warknął, zbliżając się do niej. — Jeszcze słowo...
— I co? — prychnęła gniewnie, a
gdy podszedł zbyt blisko, położyła dłonie na jego piersi i
pchnęła go mocno. Zaskoczony tym, musiał cofnąć się o krok, by
utrzymać równowagę. — Co mi zrobisz, Malfoy?
Nagłe napięcie jego mięśni
zaalarmowało ją, jednak nie zdążyła się uchylić. Draco złapał
ją za ramiona i gwałtownie przyciągnął do siebie. Przeklęła
i zaczęła się szamotać w jego uścisku. Nastała mu na stopę,
przejeżdżając paznokciami po ramionach. Syknął, nieco poluzował
uchwyt i gdy Hermiona już myślała, że udało jej się uwolnić,
arystokrata okręcił ją i pchnął na ścianę. Sapnęła głośno,
gdy całe powietrze z jej płuc gwałtownie uleciało. Nie czekając,
aż dziewczyna mu ucieknie, Draco przyparł ją własnym ciałem.
Nadal walczyła, wyrywając mu się i odrzucając gniewnie głowę,
próbując go zranić, więc chwycił dłonią jej nadgarstki i oparł
je o ścianę nad jej głową, jednocześnie przypierając jej biodra
własnymi.
— Puść mnie! — syknęła wściekle
— Jeśli będzie trzeba — szepnął
groźnie do jej ucha — zwiążę cię i będę wypuszczał tylko do
łazienki.
— Ty sukinsynu...
Zaśmiał się.
— Właśnie, Granger. Sukinsyn. I
właśnie ten sukinsyn powstrzyma cię od samobójstwa.
Hermiona szarpnęła głową.
Korzystając z tego, że musiał się uchylić, wykręciła szyję,
by obdarzyć go wściekłym spojrzeniem.
— Ten sukinsyn powstrzyma mnie przed
uratowaniem dziecka i odnalezieniem rodziców. Nie dziwi mnie to,
skoro z łatwością mógłbyś własnoręcznie zabić własnych.
Jego nozdrza zafalowały gniewnie.
Tracąc nad sobą kontrolę, mocniej zacisnął dłoń na jej
nadgarstkach, sprawiając, że sapnęła z bólu.
— Oni już dawno są martwi, Granger.
Martwi! — ryknął.
Hermiona wzdrygnęła się, po czym z
całej siły kopnęła go w kolano. Poluzował chwyt i gdy schylił
się, by je rozetrzeć, wymierzyła mu siarczysty policzek.
— Przestańcie!
Oboje odwrócili się w kierunku
dźwięku. Pochłonięci sobą, nie zauważyli młodszej Granger,
która szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w nich. Przerażenie
zamroziło płynącą w ich żyłach krew w lód. Kamienie do tej
pory usłane na ziemi uniosły się dookoła dziewczynki i
wystrzeliły w różnych kierunkach. Umieszczone pod sklepieniem
kryształy rozbłysły czystym, niemal rażącym blaskiem.
Mała Hermiona spojrzała na nie z
przerażeniem, a z jej ust wydobył się cichy jęk.
— Znajdą nas — szepnęła.
Chwilę później jaskinia zatrzęsła
się.
Ave my!
Złe i okrutne autorki przepraszają za długi czas oczekiwania na rozdział. Złe i okrutne autorki mają nadzieję, że warto było czekać na te 40 stron. Złe i okrutne autorki nie są jednak aż tak złe, by na długo uśmiercać Vincenta... choć nie wrócił na długo.
Jedna ze złych i okrutnych autorek jest bardzo dumna z tego, że udało jej się postawić na swoim i rozdział pojawił się na blogu w niedzielę wieczorem. Można? Można!
Złe i okrutne autorki mają nadzieję, że czytelnicy nie są źli i okrutni i zostawią po sobie motywator w postaci paru słów od serca.
Przyznać się: kto tęsknił za empatą pierdolonym?
Buziaczki,
Do następnego!
CM & S.
Złe i okrutne autorki przepraszają za długi czas oczekiwania na rozdział. Złe i okrutne autorki mają nadzieję, że warto było czekać na te 40 stron. Złe i okrutne autorki nie są jednak aż tak złe, by na długo uśmiercać Vincenta... choć nie wrócił na długo.
Jedna ze złych i okrutnych autorek jest bardzo dumna z tego, że udało jej się postawić na swoim i rozdział pojawił się na blogu w niedzielę wieczorem. Można? Można!
Złe i okrutne autorki mają nadzieję, że czytelnicy nie są źli i okrutni i zostawią po sobie motywator w postaci paru słów od serca.
Przyznać się: kto tęsknił za empatą pierdolonym?
Buziaczki,
Do następnego!
CM & S.
Wreszcie! :D
OdpowiedzUsuńAle może od początku.
Jestem Karmelek i śledzę Wasze historie od połowy "Naucz mnie latać". Muszę powiedzieć, że uwielbiam oba Wasze blogi. Ostatnio (to jest: przy poprzednim rozdziale) obiecałam sobie, że w końcu dodam jakiś komentarz, no i oto jestem :D
Długo wyczekiwany przeze mnie rozdział. Niemalże równie mocno go pragnęłam jak powrotu Vincenta. I się doczekałam ;)
Bardzo mnie ciekawi, czy w przyszłym rozdziale powróci "z zaświatów" ktoś jeszcze (Ian? Zdążyłam go polubić przez te parę rozdziałów :c ) oraz czy postanowicie drugi raz uśmiercić Empatę Pierdolonego.
Taak, może ten komentarz nie jest najlepszy, ale może z biegiem czasu się poprawię.
Jako że sama amatorsko piszę, to od serca życzę czasu, weny i ochoty do pisania.
Karmelek
Smutno mi,że skończyłyście w takim momencie i serce mnie boli na myśl, że na kolejny będzie trzeba czekać kolejne trzy miesiące...
OdpowiedzUsuńJak zwykle super
O tak! Bez naszego szalonego empaty zrobiło się tak depresyjnie i nieco nudnawo (choc gdyby za szybko się pojawił to jego udawaną śmierć nie miałaby sensu). Ale jego pojawienie się... XD Strasznie mi się podobało to pierdolenie o niczym i kłócenie się o nic w obliczu ogromnego niebezpieczeństwa, gdzie wszyscy powinni się skupić na faktach. Dla mnie to kwintesencja Malfoya i jego relacji z każdym (a z przyjaciółmi w największym stopniu). Trochę brakowało mi takich kłótni z Hermioną (lub mniejszą Hermiona). I szczerze to idealnym miejscem na zakończenie rozdziału byłby moment, w którym Vincent wchodzi i rzuca obelgę w kierunku stroju Malfoya. Nie warto się zastanowić nad nieco krótszymi rozdziałami? (Oczywiście częściej xD) Rozdział naprawdę długi, czytałam chyba ponad godzinę (ciężko by było bez przerwy dlatego sugeruję skrócenie rozdziałów i podział na większą ilość). Mała jak zwykle rozwala swoimi tekstami (a naprawdę sądziłam, że nie da się wykreować ciekawszej postaci od Babci Granger z Naucz mnie latać).
OdpowiedzUsuńZ dużą dozą cierpliwości czekam na kontynuację, bo cholera ten pomysł jest tak inny niż cokolwiek co wpadło mi w ręce, że aż szkoda byłoby was pospieszać ryzykując obniżenie jakości. A że że strony technicznej 25 stron co miesiąc na pewno by czytelników zadowoliło i może nie byłoby narzekania, że długa przerwa :) Ja tam dziękuję, że w ogóle się w to bawicie, bo dla mnie frajda z czytania jest ogromna :) I fakt, że tak się uwzięłyscie żeby było dziś i udało się!A nawet głupiej literówki nie było, także dopracowane do perfekcji. I niesamowite jest to, że rozdziałów jest dopiero kilka a jakby zliczyć strony to coś czuję, że już naprawdę duzo tego wyprodukowalyscie. Dorzucając pomysł cofania się w czasie z opisu wyczuwam jeszcze seeetki stron :) I bardzo mnie to cieszy :p
Uwielbiam wasze opowiadania - zarówno to, jak i "Naucz mnie latać". Piszecie bardzo dobrze i, jak widać, nie brak wam pomysłów na fabułę, co jest super. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :) ach, no i uwielbian tego empate pierdolonego, no cóż.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę miłego dnia, nocy czy cokolwiek tam jest kiedy (i o ile) to czytacie.
~Alice in Wonderland (która pisze z anonima, bo jest zbyt leniwa aby się zalogować)
Nawet nie wiecie jak bardzo się cieszę, że wstawiłyście kolejny rozdział a jeszcze bardziej cieszy mnie fakt, że Vincent żyje. Prawie popłakałam się ze śmiechu gdy czytałam wymianę zdań Draco z Vincentem. Mogę teraz ponownie czekać. Chociaż mam cichą nadzieję, że nie będzie to kolejny trzymiesięczny przeskok. Dlatego życzę Wam weny i pozdrawiam cieplutko w te zimne dni. ( czy Wy także pragniecie już wiosny?😩) Pa😊
OdpowiedzUsuńPo przezczytaniu tego rozdziału (nareszcie, co tak długo!) nasuwa mi się tylko jedno pytanie - kiedy następny?! Błagam, żeby był szybko!
OdpowiedzUsuńPS. Kocham te teksty Malfoy'a z przekleństwami! ❤❤
W końcu jest! Kocham was że już go dodałyście i sesja was nie zjadła w całości :D Rozdział bardzo ciekawy i wrócił Vincenty eh ten kochany empata... Czekam z utęsknieniem na kolejny rozdział
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, trzyma w napięciu, czekam na więcej 😍
OdpowiedzUsuńWitajcie kochane!
OdpowiedzUsuńZdaję mi się, że tak dawno tego nie robiłam, że nie jestem pewna czy jeszcze potrafię, ale podejmę rękawicę i spróbuję napisać jakiś dźwięczny komentarz. No to do dzieła!
Może nie zacznę od samego rozdziału, ale podzielę się z Wami czymś, co mnie olśniło w czasie przerwy między rozdziałami, kiedy to usychając z tęsknoty postanowiłam odświeżyć sobie najpierw "Naucz mnie latać", a później samo "Polowanie na czarownice". A otóż co wydedukowałam: KOCHAM. Kocham te opowiadania do tego stopnia, że czytając je po raz kolejny jestem podjarana w podobnym stopniu, w jakim miało to miejsce przy poznawaniu tych historii po raz pierwszy. Zupełnie jak przy czytaniu kanonu Pottera, niby wiem co będzie na następnych stronach, dokładnie pamiętam, że strona z "Kamienia Filozoficznego", na której okazuje się, że to jednak Gryffoni zdobywają Puchar Domów jest ubabrana czekoladą (wiem, jestem potworem, ale na swoją obronę mam to, że wówczas nie miałam nawet 10 na karku), to jednak czytam to z zapartym tchem, zupełnie jakbym po raz pierwszy zapoznawała się z tym tekstem. Podobnie jest z Waszymi opowiadaniami. Wiem, znam, uwielbiam, ale zawsze wyłapię coś, co umknęło mi ostatnim razem i teraz już wiem, że często będę do nich wracać, a moim nowym postanowieniem wakacyjnym jest przeczytanie po raz kolejny sagi z pominięciem rozdziału "19 lat później" i dołączeniu do niej NML. Będzie trochę mindfreak z żyjącym Snapem i Syriuszem i paroma innymi rzeczami, ale spróbuję dorobić do tego jakieś teorie xd Dobra, wiem, że tymi wyznaniami wyrobiłam sobie opinię szalonej fangirl, ale to z tęsknoty xd
A teraz to, co fangirls kochają najbardziej, czyli nowy rozdział, Draco, Vincent... Draco. Tak, chłopak bardzo mi działał na wyobraźnię, ale o tym za chwilę.
Zacznę od tego, że nie spodziewałam się, że śmierć Vincenta aż tak bardzo go dotknie, w końcu momentami sprawiał wrażenie, że go nie znosi, ale chyba nigdy nie zrozumiem ten dziwnej więzi między nimi. W każdym razie wszyscy się cieszymy, że Vincent żyje i ma się dobrze... nawet za dobrze, biorąc pod uwagę Homara.
Jeśli już o Homarze mowa... Widać, że w Polowaniu pozwalacie sobie na więcej jeśli chodzi o sprawy związane z seksualnością i dlatego też pocichutku liczę na małe(niemałe) co nie co... i coś mi się wydaję, że nastąpi to prędzej niż później. Tak przynajmniej ptaszki ćwierkają (nie nakłaniam, ale wiosna idzie, hormony wariują i takie tam).
Bardzo podoba mi się relacja Scarlet-Malfoy, a wyróżniony na grupie na fb tekst ujął mnie za serce w swojej prostocie i mądrości. Malfoya chyba też.
Czuję, że po ucieczce z jaskiń (bo pewnie jakoś im się uda, innego wyjścia nie widzę) akcja rozkręci się na dobre. Zamknięta przestrzeń była trochę przytłaczająca, dlatego też z wielką niecierpliwością czekam na następny (wiem, że pewnie w tej chwili marszczycie brwi, bo dopiero co wypuściłyście ten, a wszędzie tylko pytania o następny, ale nie zrażajcie się, przynajmniej nie do mnie).
Kocham, pozdrawiam, ślę buziaki, K.
Jak zwykle kończycie w takim emocjonującym momencie!!! Draco jak to Draco, póki co zachowuje się jak dupek kompletny i miałam ochotę mu przywalić nie raz! Vincent oczywiście żyje. Zaskoczona jestem tym połączeniem Draco i Vincenta, dość ciekawy nie powiem. Jaskinia interesująca, mam nadzieję że dowiemy się jeszcze czegoś więcej na jej temat i tych korytarzy, bo wydaje mi się że to jakaś grubsza sprawa. Z tą staruszka, bardzo przykro mi że Hermana trzyma ten sekret dotyczący Iana, wiem że trudno to ukrywać ale chyba na jej miejscu nie dałabym rady powiedzieć takiej staruszek że jej wnuk? nie żyje :( często nadzieja daje siłę do walki i to mogłoby podkopac jej wolę walki. A i tego ich przywódcy też nie lubię, wiem że takie stanowisko nie jest łatwe ale zdecydowanie bliżej mi do poglądów Draco. Skoro i tak to że wszyscy przeżyją jest bardzo mało prawdopodobne i każdy dzień jest ryzykiem, to co nam pozostaje w życiu? Osobiście wolałabym zginąć chociaż w celu zdobycia żywności dla grupy niż zginąć masowo przy odkryciu kryjówki. (jak to śmiesznie brzmi, jak wolałabym zginąć XD) Mała Hermiona vel. Scarlet przypomniała chyba Draco(mi również) o tej słodkiej dziecięcej niewinności, że dla niego liczy się tu i teraz. Nikt przeszłości nie zmieni ważne że chce zmieniać i uczestniczy w zmianie teraźniejszości i chce zadbać o przyszłość. Więc dziękuję wam za rozdział, trochę wyczekany, trochę bardzo już się niecierpliwiłam ale w końcu jest! Komentarz tak późno bo zawsze czytam i zapominam komentować i mój komentarz powstaje jakiś czas po przeczytaniu jak sobie przypomnę. Życzę wam duuuuzo weny i zdrówka :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJak dobrze przeczytać kolejny rozdział:)
OdpowiedzUsuńJak to mówią...lepiej późno niż wcale! :D
40 stron to jednak konkretna ilość. Miałam wrażenie, że przeczytałam kilka mniejszych rozdziałów. Dzięki czemu czułam jak stopniowo zmieniają się relacje głównych bohaterów. Czyli wszystko jak najbardziej na duży plus. Czuć było te zmieniające się odczucia i słynne "echo seksualnego zainteresowania".
Powrót Vincenta wprowadził dużo humoru, nadziei. Nawet nie sądziłam, że aż tak go brakowało.
Jestem bardzo ciekawa jak potoczy się dalej akcja. Dużo się wydarzyło, ale jednocześnie mam wrażenie, że to wciąż jeden z przejściowych rozdziałów...a wszystko rozkręci się, aż w końcu wyjdą na powierzchnię i rozpocznie się wątek z podrożą w czasie....hmmma a może się mylę.
Zastanawia mnie także, jak wyjaśni się zagadka z kamieniami, jaskinią, nieznaną magią. Co dzieje się z pozostałymi bohaterami?
AAAA i muszę przeczytać jeszcze raz moment w którym Draco nagle znalazł się w posiadaniu różdżki, skąd ona się wzięła. To przez Vincenta czy amulet? Do tego ta ostatnia scena...czym był spowodowany ten nagły rozbłysk kryształów, czy to przez zachowanie głównych bohaterów, ich status krwi, a może jeszcze inne czynniki.
Pozostaję mi przeczytać jeszcze raz rozdział, może znajdę jakieś pomięte znaki oraz po prostu czekać na kolejne rudziały.
Powodzenia, życzę dużo weny i czasu na pisanie :)
Pominięte*
UsuńRodział*
Ps. Zapomniałam jeszcze napisać, że obecny charakter Hermiony coraz bardziej przypada mi do gustu. Na początku miałam wrażenie, że jest zmiażdżona prze Dracona :P Całkowicie dominowal, był jej szefem, ale mimo wszystko trochę mnie to niepokoiło :P Teraz powoli wszystko się wyrównuje, a ich relacja zaczyna być coraz ciekawsza :)
Ps.2. Tak strasznie żyje tym rozdziałem i tak strasznie nie mogę doczekać się wątków z podróżami w czasie, że właśnie zaczęłam zastanawiać czy przypadkiem nie umiesciłyscie już w fabule znakow wedrowek w czasie naszych bohaterow. Tak jak to miało miejsce w "HP i Wiezien Azkabanu". Omamy przy biurku, czarne postacie, może coś się jeszcze znajdzie...zaczynam się zastanawiac czy to nie są jakieś oznaki świadczące o podróżach w czasie naszych bohaterów, ktore może zostaną wyjaśnione w późniejszych rozdziałach :D
UsuńMówisz? Ja cały czas się zastanawiam nad tą tajemniczą postacią,a Ty mi tu taką myśl zaszczepiasz. Mmmm może mieć to sens :)
UsuńSuper rozdział!! Mam nadzieję ze jednak ich nie znajdą :( Czyli jednak maka Hermiona ma moce :)
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze świetny, cieszę się z powodu powrotu Vincenta. Dzięki wam znowu się śmiałam, a ten śmiech był mi bardzo potrzebny, bo dawno nie czułam radości.
OdpowiedzUsuńProszę was tylko o jedno, a mianowicie o to, żebyśmy na kolejny rozdział nie czekali tak długo jak na ten, zwłaszcza, że skończyłyście w tak ważnym momencie. :D
Właśnie skończyłam czytać wasze opowiadanie i muszę przyznać, że jest bardzo ciekawe i nie mogę doczekać się tego co będzie dalej!
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że i tym razem Vincent nie zginie, bo dodaje opowiadaniu takiej nutki zgryźliwej zabawności :D No i przy okazji Malfoy ma się z kim kłócić xD No i oczywiście z jednej strony to fajnie, że jednak mała Hermiona ma te zdolności magiczne, ale tak jak myślałam ukazały się w najmniej odpowiednim momencie :D
Życzę wam niewyczerpalnych pokładów weny i obyście znalazły dużo wolnego czasu na napisanie kolejnego rozdziału!
Pozdrawiam,
Areti
O kurde..w sumie nie wpadłam na to, że ostatnia scena może być związana ze zdolnościami magicznymi małej Hermiony. Kombinowałam w inna stronę, ale ten pomysl też mi sie podoba :P
UsuńNo ja na to stawiam :D Ale nigdy nie wiadomo co wymyślą dla nas autorki!
UsuńWreszcie wzięłam się za "Polowanie". Jak wiecie obecnie ślęczę nad "Naucz mnie latać". Specjalnieodkładałam ten odcinek, by krócej czekać na kolejny. Jestem tego zdania, iż nazbyt długie teksty nie mają się dobrze skoro czekać trzeba okrutnie długo. Sam ten odcinek można było podzielić na połowę i każdy byłby szczęśliwy, że macie czytać.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję,że twierdzenia Hermiony są dobre, a tunele skrywają pradawną tajemnicę magii. I co to za amulet? :D
Cieszę się niezmiernie,że Vincent żyje. Szczerze, to wierzyłam w to, że sobie poradził. W końcu to empatia pierdolony :D
I na koniec... Hermiona Junior właśnie pokazała,że jest czarownicą! Jednak marzenia się spełniają i dziecina wpadła właśnie drugą nogą w świat magii i czarodziejstwa! Yay!
Pozostaje mi czekać na ciąg dalszy, no i wrócić do Waszego wcześniejszego opowiadania.
jak możecie mówić tak o theodorze?! czy po naucz mnie latać nie zagnieździł się on w waszych mózgach i sercach, tak jak w moim?
OdpowiedzUsuńJeju, opłacało się czekać. Co prawda, wolałabym coś krótszego częściej, bo 40 stron trudno jest przeczytać na raz, a długie przerwy sprzyjają zapomnieniu fabuły :c
OdpowiedzUsuńCieszę się z Vincenta! I ogólnie robi się bardzo ciekawie :) Kocham Wasz styl pisania i życzę dużo czasu i chęci na pisanie. Powodzenia! :*
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział, mam nadzieję, że nie będę musiała długo... Minęło już 20 dni!
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekac następnego! Wspaniały rozdział ❤❤❤
OdpowiedzUsuńJa tęskniłam z empatą pierdolonym xD
OdpowiedzUsuńCo teraz? Granger 2.0 ma moc... super moment :/
A VIP look at the first slot machine from a casino
OdpowiedzUsuńThe 하남 출장마사지 video slot machines that appear in 보령 출장마사지 the casino world come from a well-known developer 안산 출장마사지 that has become a worldwide leader in table 제천 출장샵 games. 광주 출장안마