— Malfoy.
Nazwisko szkolnego wroga
wymknęło się z ust Hermiony, nim zdążyła się opanować.
Powodem tego bynajmniej nie był napływ ciepłych wspomnień o
paniczu Malfoyu na widok gościa z Francji, który do złudzenia go
przypominał. On nim był.
— Dla ciebie pan Malfoy,
Granger — odparł melodyjnym, nieco znudzonym tonem. — Nie
spoufalaj się zbytnio.
Arystokrata przechadzał
się po gabinecie, przyglądając się jego wyposażeniu. Zatrzymał
się przy biurku i przesunął palcem po blacie.
— Widzę, że brytyjskie
Ministerstwo Magii za nic ma współpracę z Francją i jesteście
zupełnie nieprzygotowani na moją wizytę — rzekł, rozcierając w
palcach drobinki kurzu. — Ktoś mógłby to uznać za zniewagę —
dodał, w końcu odwracając się do niej. Oparł się o biurko
i położył dłonie na jego krawędziach, a nienaganny czarny
garnitur napiął się na szerokich ramionach. Teraz gdy się z nią
zrównał, zaczął przyglądać się dziewczynie.
„Typowe dla samców” —
pomyślała z niesmakiem, czując, jak jego beznamiętny wzrok
przesuwa się leniwie po jej ciele.
Hermiona nie pozostawała
mu dłużna. Jak zwykle biło od niego bogactwo, pewność siebie
i przyprószona nutą pogardy duma, która czaiła się w
leciutko uniesionym kąciku ust. Jego podłużna twarz, którą
zapamiętała z Hogwartu, nabrała męskich rysów za sprawą
wyrazistych kości policzkowych i mocnego, nieco szpiczastego
podbródka z cieniem zarostu.
Świnia się nie ogoliła.
— Przytyłaś —
oznajmił, przerywając chwilę ciszy.
Zmrużyła oczy. Owszem,
przytyła. Owszem, przez ostatnie miesiące wolne wieczory spędzała
przed telewizorem, w towarzystwie tanich romansideł i miski
popcornu, ale niech pierwszy rzuci kamień ten, kto nie robił tak po
nieudanym związku. Jednak, do cholery, zdążyła zrzucić już trzy
z pięciu dodatkowych kilogramów!
— Ty za to nic się nie
zmieniłeś. Rozwojem społecznym nadal jesteś na etapie
pryszczatego nastolatka. Jak większość mężczyzn.
Blondyn uniósł brew.
Szczerze mówiąc, jej odpowiedź go nie zaskoczyła, choć myślał,
że żelazne ramy urzędniczej egzystencji zdołają nieco okiełznać
jej charakterek... i burzę wiecznie roztrzepanych włosów. Niemal
się zaśmiał, gdy dziewczyna, jakby wyczuwając jego spojrzenie,
sięgnęła do nich ręką, by nieco je przygładzić, jednak
w ostatniej chwili się powstrzymała.
— Radziłbym zważać na
słowa. Stoję wyżej od ciebie.
Dziewczyna posłała mu
puste spojrzenie.
— Oboje stoimy na
podłodze.
Wargi Dracona nieznacznie
drgnęły, jakby usiłował zwalczyć rosnące rozbawienie, jednak
zdradzały go kpiące iskierki w jego stalowym spojrzeniu.
— A więc wszystko, co
mówiła o tobie Patil, jest prawdą — mruknął, delikatnie
przechylając głowę.
— Mianowicie?
— Mianowicie, że jesteś
zdrętwiałym, trzymającym się rzeczywistości jak tonący brzytwy
postrachem wszystkich pomniejszych pracowników, szczególnie
mężczyzn. Chyba padło nawet wyrażenie feministyczny robokop.
Palce Hermiony mimowolnie
mocniej zacisnęły się na aktówkach. Z dwojga złego było to
lepszym rozwiązaniem, niż zaciśnięcie ich na jego gardle,
próbując dodać nieco rumieńców na jego twarzy. Z czysto
estetycznych pobudek, rzecz jasna.
— Jestem po prostu
wymagająca. Zarówno wobec kobiet, jak i mężczyzn.
Draco uśmiechnął się
wrednie.
— Niemniej jednak cieszę
się, ze swoistego progresu, jakiego dokonałaś. Z obrony praw
skrzatów domowych przeniosłaś się na walkę na rzecz praw kobiet.
Zaskakujące. Zastawiam się, jak tym razem nazwałaś swoją
organizację. Towarzystwo Ambitnych Modliszek Postulujących o
Niezależność? W skrócie TAMPON?
Hermiona zmusiła swoje
ciało do pozostania w bezruchu, powtarzając w myślach, że za
usunięcie znajdującego się przed nią samca zapłaci dwudziestoma
pięcioma latami swojego życia. Choć gdyby spełniła wszystko, co
odgrywała sobie w głowie, jej czyn zaklasyfikowano by raczej do
morderstwa z okrucieństwem.
„Dożywocie raczej
zmartwiłoby rodziców.”.
— Jesteś. Taki.
Zabawny.
— Prawda? — Rzucił z
wyraźną pogardą i zadowoleniem. — Zastanawiam się, czy nie
będziesz miała żadnych problemów z tym, że jestem zastępcą
szefa Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, kiedy
ty jesteś tylko sekretarką. Patil zdążyła mi już o tym
powiedzieć — dodał, widząc jej spojrzenie. Nagle skrzywił się
z niechęcią. — O tym i o wielu innych rzeczach, o
których wolałbym raczej nie wiedzieć... Tak czy inaczej, dzielą
nas dwa szczeble — podsumował, wyraźnie z tego zadowolony.
— Jeden — wyrzuciła
zza zaciśniętych zębów. — Dziś zostanę asystentką.
— I jesteś tego taka
pewna? Siedzę tu od pół godziny, nie dostałem nawet podstawowych
dokumentów, a Patil nadal nie przyniosła mi tej cholernej kawy.
Jak na zawołanie drzwi
otworzyły się, a do środka wpadła Parvati z filiżanką. Nie
przejmując się tym, że obecna tu dwójka zdawała sobie sprawę,
że ich podsłuchiwała, z uśmiechem postawiła napój na biurku.
— Pańska kawa.
— Czuję się
zaszczycony, że w końcu ją dostałem — powiedział arystokrata z
sarkastycznym uśmiechem.
Dziewczyna nic sobie z
tego nie zrobiła.
— Życzy sobie pan
czegoś jeszcze?
— Możesz nas zostawić.
Parvati skinęła głową.
Wychodząc, zrobiła minę do Hermiony i niewątpliwie wróciła do
swojego poprzedniego zajęcia.
— Nie możesz decydować
o moim awansie. Nie masz tu takiej władzy, Malfoy — dodała,
widząc, jak jego jasna brew unosi się niemal po linię włosów.
Jej pewność siebie nieco zmalała, gdy usta blondyna wygięły się
w delikatnym, niemal niezauważalnym uśmiechu. — Nie masz.
— To się jeszcze okaże.
A teraz, jeśli formalności mamy za sobą, zobaczmy, co masz w tych
teczkach — rzucił tonem, w którym łatwo było wychwycić
rozkazującą nutę.
Odepchnął się lekko od
biurka i ruszył za Hermioną w stronę rozsuwanych drzwi
prowadzących do pokoju konferencyjnego. Nim jednak zdołała wejść
do środka, Draco wyminął ją i od razu zajął miejsce u szczytu
podłużnego stołu. Gdy zobaczył, że dziewczyna nadal stoi w
miejscu, wyciągnął władczo dłoń, posyłając jej
zniecierpliwione spojrzenie.
— Budynek się nie
zawali, jeśli przestaniesz podpierać te drzwi, Granger. Dokumenty.
Pstryknął. Naprawdę na
nią pstryknął.
— To kobieta powinna
pierwsza przechodzić przez drzwi.
— Pierwsza przechodzi
osoba o wyższym statusie. Obowiązuje tak zwana hierarchia, nie
wiem, czy o niej słyszałaś.
Parsknięcie wymsknęło
się jej, nim zdążyła nad nim zapanować.
— Słyszałam, ale w
przeciwieństwie do ciebie, słyszałam także o kulturze —
„pieprzony buraku” — dodała w myślach. — Nie jesteśmy
w średniowieczu, nie jesteś królem, tylko pracownikiem, który
tymczasowo jest wyżej w hierarchii.
— Widziałaś, żeby
kiedykolwiek Minister Magii przepuszczał w drzwiach sekretarkę? —
Odpowiedział błyskawicznie, jakby miał przygotowaną odpowiedź na
wszystko.
Nie, nie widziała.
Zamiast drążyć temat, przełknęła całą swoją dumę i
feministyczne zapędy i w wiele mówiącej ciszy podała mu swoje
teczki, żywiąc nadzieję, że przynajmniej zatnie się kartką.
Bezceremonialnie odsunęła krzesło i postawiwszy je tuż obok jego,
usiadła, razem z nim zaglądając do dokumentów. Draco, widząc ten
jej mały bunt wobec jego przewagi nad nią, nie przerywając
wertowania stron, mruknął:
— A tak poza tym, czy
przepuszczanie kobiet w drzwiach nie uwłacza ponoć ich godności?
Nie przypomina o ich słabości? To zupełnie tak, jakby
podsuwać wam pod nos mocno zakręcony słoik, przy każdym
przechodzeniu do innego pokoju.
I tym razem zachowała
milczenie, choć w myślach już tworzyła nowy rozdział w swoim
poradniku — „Jak powstrzymać się od morderstwa umysłowej ameby
– 50 sposobów na rozładowanie frustracji brakiem kultury,
inteligencji czy mózgu w ogóle.”
— Wyjaśnij mi, proszę,
co to w ogóle jest — zażądał, odrzucając na stół dokumenty.
— Teczki zawierają
propozycje miejsc w Wielkiej Brytanii, w których mogłoby się odbyć
Sympozjum Wiedzy Czarodziejskiej. Dołączyłam do nich wstępne
kosztorysy. Mamy też przygotowaną listę najlepszych usług
cateringowych dostępnych na rynku oraz prezenterów, którzy mogliby
pokierować galą przyznawania nagród. Już się z nimi
skontaktowałam, wszyscy wyrażają chęć podjęcia z nami
współpracy.
Draco, po mechanicznym
wręcz wyrecytowaniu słów przez Hermionę, rozsiadł się na
krześle i rozpiął marynarkę. Przez cały ten czas nie przestawał
pocierać warg, co zapewne miało ukrywać jego uśmiech. Świadomie
czy nie, robił to nieudolnie.
— Która z nich —
zaczął, wskazując ruchem głowy na teczki — zawiera listę
miejsc?
— Ta druga. Do każdego
z nich dołączony jest adres najbliższego hotelu...
— To jest do wyrzucenia,
Granger.
To jedno zdanie zdołało
zabić profesjonalizm dziewczyny, która, pomimo ewidentnej zabawy
Dracona, dzielnie starała się go utrzymywać.
— Dlaczego? — spytała
rozdrażniona, przypuszczając, że jego decyzja jest podyktowana
zwykłą złośliwością.
— Dlatego, że
francuskie Ministerstwo Magii z racji tego, że cały pomysł powstał
właśnie tam, chce, aby pierwsza edycja odbyła się w Paryżu —
wyjaśnił łaskawie, wzruszając ramionami. — Catering
i prezenterów sam przejrzę. Interesuje mnie jednak inna
rzecz...
— Jaka? — spytała
panna Granger, przeczuwając, że cokolwiek by to nie było, będzie
to jej gwóźdź do trumny.
— Dlaczego nie zajęłaś
się najważniejszą sprawą?
Hermiona zamrugała.
— To znaczy?
— Powinienem mieć tu
wykaz najważniejszych odkryć czarodziejów z Wysp, Europy i obu
Ameryk. Zatem dlaczego ich nie widzę? — Zastanawiał się Draco,
wspierając głowę na dłoni. Wbił w sekretarkę spojrzenie,
jakby z góry zakładał, że to niedopatrzenie było jej winą.
— Och.
— No właśnie. Och.
Dziewczyna zmarszczyła
gniewnie brwi.
— To nie przeze mnie.
Poprzednia asystentka...
— Zrzucasz winę na
współpracownika? — wtrącił Draco spokojnym tonem, przeglądając
kolejną teczkę z wyraźnym znudzeniem. — Co za profesjonalne
podejście, Granger.
— Na miłość Merlina,
ona się upiła i zniszczyła wszystkie swoje zapiski! — krzyknęła,
podrywając się z miejsca.
Jak on śmiał lekceważyć
jej pracę i obwiniać za cudze wybryki?
— I nie zdołałaś tego
odrobić? Z tego, co mi wiadomo, wakat na stanowisko asystentki jest
od niemal tygodnia.
— Dla twojej
wiadomości...
Jej wypowiedź została
przerwana przez jej własne ciało. Niekontrolowane podrygi reszty
zawartości jej żołądka groziły emigracją w najmniej odpowiednim
momencie. Ignorując obecność Malfoya, przymknęła na chwilę
oczy, próbując zapanować nad mdłościami.
Draco zaśmiał się cicho
i spojrzał na nią pobłażliwie.
— Chciałaś coś
powiedzieć?
Wolno wypuściła
powietrze, próbując zignorować zarówno pływy i odpływy treści
żołądkowej, jak i rumieniec wpływający na jej twarz. Chociaż,
gdy tak się nad tym zastanowiła, zwymiotowanie wprost na niego nie
byłoby dla niej jakąś wielką tragedią.
— Dla twojej wiadomości
— wysyczała przez zęby — lista została sporządzona na nowo.
Blondyn rozejrzał się
teatralnie.
— Więc gdzie się
znajduje?
— Aktualnie u naszego
nadzorcy, który dziś rano został zwolniony.
Arystokrata zerknął na
drzwi. Lada chwila ktoś miał tu wejść, czego wytrącona z
równowagi sekretarka nie zauważyła.
„A to pech...”
Sięgnął po swoją kawę
i upił łyk, nie spuszczając spojrzenia z sekretarki. Skrzywił
się, odstawił kubek i przystawił do niego koniec różdżki,
podgrzewając zawartość, jednak nawet to nie przemieniło podanej
mu lury w prawdziwą kawę.
— I nie pomyślałaś,
żeby na wszelki wypadek zrobić dla siebie kopię zapasową.
— Nie jestem
jasnowidzem, Malfoy — warknęła, po czym zesztywniała, słysząc
głos swojego przełożonego.
— Granger. Może
powinnaś wrócić do siebie? — zaproponował pan Rogers, jasno
dając jej do zrozumienia, że czeka ją nieprzyjemna rozmowa.
Hermiona przełknęła
ślinę, ignorując nieprzyjemną gorycz porażki. Skinęła głową
i wyszła z sali konferencyjnej, zostawiając ich samych. Mogła
mieć tylko nadzieję, że Malfoy nie przedstawi całej sytuacji w
jeszcze gorszym świetle. Naiwną nadzieję.
Ta, wcale nie taka krótka
jej zdaniem konfrontacja, dowiodła, że choć minęło osiem lat,
Draco Malfoy nadal pozostawał wrednym, cynicznym, wywyższającym
się draniem. Co prawda ani razu nie nazwał jej szlamą, ale
wyraźnie dał jej do zrozumienia, że nadal uważa ją za kogoś
gorszego od siebie. Ciekawe tylko, czy powodem takiego zachowania
była wpajana od dzieciństwa pogarda dla osób jej pokroju, którą
starał się stonować ze względu na etykietę sprawowanego przez
niego stanowiska, czy może najzwyczajniej w świecie nie liczył
się z osobami gorzej usytuowanymi od niego samego. A może po
prostu był kanalią.
Otworzyła gwałtownie
drzwi i gniewnym krokiem podeszła do swojego biurka, nie zwracając
uwagi na Parvati, która tylko cudem odskoczyła na czas i ocaliła
swój nos od złamania.
— Co się stało? —
spytała szeptem, podążając za Hermioną.
— Nienawidzę go —
burknęła, przeszukując szafki w poszukiwaniu jakichkolwiek
przekąsek. — Oberwało mi się za alkoholizm eks asystentki,
skorumpowanego nadzorcę i za to, że Francja nie leży na Wyspach.
— Lisa nie była
alkoholiczką — wtrąciła druga sekretarka, siadając na jej
biurku. — Przynajmniej do czasu, aż nie odkryła, że jej facet
kręci z jej matką...
Panna Granger przerwała
poszukiwania i wyprostowała się, by posłać jej spojrzenie, które
jasno mówiło, że jest to ostatnia rzecz, o której teraz chciałaby
rozmawiać.
— Dlaczego mi nie
powiedziałaś, że to on tam jest?
— A czy to by coś
zmieniło? — rzuciła obronnie panna Patil. — Poza tym, jeśli
chodzi o mnie, to wydaje się nieco bardziej... ułożony. I seksy.
Hermiona skrzywiła się.
Doskonale wiedziała, o co jej chodziło. Malfoy oznaczał galeony,
wpływy i jeszcze więcej galeonów. Z trudem powstrzymała dreszcz
na myśl o nich... kopulujących. Fuj.
— Wygląd nie powinien
być głównym kryterium oceny. Ale jeśli już mówimy o Malfoyu,
przy nim nawet stary Harry jest seksowny. Chce mi się rzygać na sam
jego widok — dodała z satysfakcją.
Gdy tylko to powiedziała,
szybkim ruchem przystawiła dłoń do ust i pochyliła się.
— Uua — mruknęła
Parvati, odpychając się od biurka. — Chcesz krakersy?
— Chyba jednak będzie
lepiej, jak chwilowo zastopuję z jedzeniem.
Patil, korzystając, że
jej koleżanka z biura zajęła się jakimiś papierami, uważnie się
jej przyjrzała. Skierowała swój wzrok na brzuch Hermiony i uniosła
wysoko brwi.
— Te... mdłości to
świeża sprawa? — spytała pozornie obojętnym tonem, zapisując
coś na skrawku pergaminu.
Zanim zdążyła
odpowiedzieć, do środka wszedł młody chłopak z obsługi
departamentu. Rozejrzał się nerwowo po biurze, a gdy zobaczył
Hermionę, przełknął ślinę.
— Biuro szefa współpracy
czarodziejów to tutaj? — spytał, poprawiając okulary.
Parvati zmierzyła go
wzrokiem i wróciła do przeglądania magazynu modowego.
— Tak. O co chodzi? —
zagadnęła Hermiona, poprawiając spódnicę.
— Mam dokumenty do
przekazania. Jacyś odkrywcy.
Dziewczyna poderwała się
z miejsca, dziękując Merlinowi za tę odrobinę łaski. Podeszła
do niego i odebrała teczki, mamrocząc podziękowania.
— To coś ważnego? —
spytała Parvati, zerkając na niesiony przez Hermionę stosik.
— Mhm. To przez to
Malfoy suszył mi głowę. Między innymi...
— Pomogę ci —
oznajmiła po chwili namysłu, mając nadzieję, że jeśli pojawi
się z ważnymi dokumentami, przełożony zobaczy ją w lepszym
świetle. — Nie ma sensu, żebyś się przemęczała w twoim
stanie.
Wyprzedzając protesty
Hermiony, druga sekretarka zabrała część teczek i weszła do
gabinetu. Dziewczyna przymknęła na chwilę oczy i podążyła za
nią, by stoczyć drugą rundę. Parvati zatrzymała się przed
drzwiami do sali konferencyjnej, mrugnęła do koleżanki i zapukała.
— Wejść.
— Przepraszam, że
przeszkadzamy, ale właśnie otrzymałam spis odkrywców.
— Nareszcie. Dobrze, że
jesteście, muszę z wami porozmawiać — oznajmił pan Rogers.
Odkładając teczki na
stół, sekretarki wymieniły spojrzenia. Nadeszła ta chwila. Awans
dla jednej z nich. Stanęły obok siebie i czekały na dalszy rozwój
wypadków.
— W związku z... nagłym
zamieszaniem, jakie wybuchło w Ministerstwie, zwolniono lub
zawieszono na czas rozstrzygnięcia rozpraw wielu pracowników,
również w naszym departamencie. Tak jest między innymi z naszym
nadzorcą, którego obowiązki przejmę do czasu zakończenia jego
procesu. — Tu ich przełożony przerwał na chwilę i z
grymasem potarł kozią bródkę. Dla wszystkich było jasne, że nie
jest to dla niego spełnienie marzeń. — Rozmawiałem już z panem
Malfoyem, który zgodził się kontynuować współpracę z nami,
pomimo tych okoliczności. W związku z tym, że na czas nieokreślony
przydzielono mi dodatkowe obowiązki, będziecie pracować nad sprawą
sympozjum z naszym gościem, który zajmie moje biuro. Oczekuję
codziennych sprawozdań na godzinę osiemnastą w gabinecie nadzorcy.
Aiden Rogers zamyślił
się na chwilę, zastanawiając się, czy przekazał wszystkie
informacje. Po krótkiej chwili skinął głową i podszedł do
Malfoya z wyciągniętą dłonią.
— To wszystko. Mam
nadzieję, że będzie nam się razem dobrze pracowało.
Arystokrata wstał,
posyłając mu wyćwiczony, beznamiętny uśmiech.
— Również żywię taką
nadzieję.
Hermiona patrzyła na nich
nieobecnym wzrokiem. Miała pracować, Merlin wie ile, z Malfoyem,
nad organizacją sympozjum. Jeśli wytrzyma to psychicznie, od razu
powinni ją kanonizować. Nie umknęło jednak jej uwadze to, że jej
przełożony wychodził, nie poruszając jeszcze jednej, istotnej
kwestii.
— A...
— A nasz awans? —
wypaliła Parvati, z nadzieją patrząc na mężczyznę.
Rogers zerknął na nie
przez ramię. Obie wstrzymały oddech, kiedy otworzył usta, jednak
jakby się rozmyślił i z powrotem je zamknął.
— Nie... nie potrafię
zdecydować. Przykro mi, ale nie ma teraz na to czasu. Chociaż... —
posłał szybkie spojrzenie do Malfoya. Hermionie się to nie
spodobało. — Myślę, że opinia osoby z zewnątrz bardzo mi
pomoże. Tak... pan Malfoy zadecyduje, której z was bardziej należy
się awans. Ach, zanim wyjdę... Panno Patil, była jakaś
korespondencja do mnie?
— Owszem — burknęła
niezadowolona sekretarka, wbijając w przełożonego wzrok
bazyliszka. — Wyjca od byłej żony o treści: Aiden, Aiden, ty
stary capie, zapłać alimenty.
Mężczyzna zaśmiał się,
próbując ukryć tym skrępowanie.
— Łapczywa wiedźma.
Zasada numer jeden, chłopcze — zwrócił się do arystokraty —
nigdy się nie żeń. A już na pewno nie dwukrotnie — dodał,
zerkając na Parvati. — Panno Patil, proszę na słówko.
Gdy tylko zostali sami,
Draco przeniósł stalowe spojrzenie na Hermionę. Usiadł i splótł
dłonie, wspierając podbródek na palcach wskazujących. Kącik jego
bladych warg wykrzywił się w kpiącym uśmieszku, którego chętnie
pozbyłaby się za pomocą tych cholernych teczek. Ewentualnie
krzesła.
— A więc dziś miałaś
dostać awans.
— Tak — odpowiedziała,
siląc się na spokój.
Nie mogła dać mu się
sprowokować... Choć w razie niefortunnego wypadku na swoje
usprawiedliwienie miała szok spowodowany spotkaniem z nim i
powtarzające się co jakiś czas problemy żołądkowe.
— Jakie to... przykre —
zakończył po chwili zastanowienia. — Czy prócz was jest ktoś
jeszcze, kto będzie bezpośrednio ze mną pracował? Na przykład
zastępca?
— Zastępca jest... —
dziewczyna skrzywiła się, szukając odpowiednich wyjaśnień. —
Jest niedysponowany.
— Z powodu?
— Urlopu zdrowotnego.
Mężczyzna uniósł brwi.
— Pozwolono mu na urlop
w czasie organizacji tak ważnego wydarzenia? — zdziwił się.
— Nie mieli wyjścia. Ma
problemy natury psychicznej.
— A ściślej?
— Przechodzi załamanie
nerwowe z powodu śmierci złotej rybki.
W pierwszej chwili twarz
Dracona Malfoya nie wyrażała żadnych emocji. Spoglądał na
sekretarkę beznamiętnym wzrokiem, zupełnie jakby nie dotarła do
niego absurdalność wypowiedzianych przez nią słów. Zdołał
odezwać się dopiero po chwili, pytając:
— Żartujesz sobie teraz
ze mnie, prawda?
— Bynajmniej.
Draco przeczesał włosy.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że tutejszemu Ministerstwu
daleko od ideału, tym bardziej że wiedział, jakie osoby sprawowały
i nadal sprawują ważne stanowiska. Nie spodziewał się jednak
tego, że brytyjskie realia tak bardzo odbiegają od standardów, do
których zdołał przywyknąć podczas swojej pracy w Paryżu. A
już na pewno nie był przygotowany na cyrk, którego miał wątpliwą
przyjemność być świadkiem.
— Nie miałem
świadomości, że brytyjskie Ministerstwo aż tak się stoczyło.
Korupcja, hazard, pijane asystentki, zastępca wariat i dwie
sekretarki, jedna kochanica szefa, druga niepotrafiąca odżywiać
się tak, by nie nadymać się, jak paw co pięć minut.
— To się więcej nie
powtórzy — oznajmiła Hermiona beznamiętnym tonem.
— Wiem — odparł,
patrząc jej w oczy. Niewypowiedziana groźba zawisła między nim a
sekretarką, podkreślając dzielący ich dystans. — Zawołaj tu
Patil, chce z nią przejrzeć i pogrupować najnowszą listę.
— A ja?
— A ty nie.
— Uważam, że również
powinnam przy tym być, chociażby po to, żebyś... żeby pan —
poprawiła się szybko dziewczyna, zaciskając pięści — mógł
sprawiedliwie ocenić nasze umiejętności i wkład w
przedsięwzięcie.
— Ależ Granger, to
zajęcie góra dla dwóch osób. Może po prostu próbujesz podkraść
koleżance zadanie? Zastanawiam się, czy pan Rogers potrzebuje kogoś
tak zawistnego na stanowisku asystentki... Jeśli nie możesz znaleźć
sobie czegoś do roboty, możesz posprzątać moje biuro.
Hermiona zaniemówiła.
Nie po to kończyła szereg staży, dodatkowych szkoleń i harowała
tu od pięciu lat po to, żeby sprzątać!
— Posprzątać? —
powtórzyła, wpatrując się w niego tępym wzrokiem.
— Tak, Granger,
posprzątać. Uporządkować. Doprowadzić do ładu.
— Nie jestem od tego —
prychnęła.
Draco nachylił się w jej
stronę i spytał:
— W takim razie, od
czego jesteś?
— Od wszystkiego innego
— wysyczała, czując, jak mężczyzna bagatelizuje jej
dotychczasową pracę.
— Kolejny dowód na to,
że jeśli coś jest od wszystkiego, to tak naprawdę nie nadaje się
do niczego — skwitował krótko. Wstał i wcisnął jej odrzucone
przez siebie teczki z listą miejsc. Nachylił się, by byli na tym
samym poziomie i powiedział wolno, jakby miała problem ze
zrozumieniem tego, co mówił: — A teraz wyjdź, znajdź Patil i
zajmij się moim gabinetem, a może nie poinformuję Rogersa, że
chcesz podciąć skrzydełka jego kochance.
Dziewczyna szarpnięciem
odebrała od niego teczki, ledwo trzymając temperament na wodzy.
— Tylko dlatego, że
jestem kobietą, ignorujesz moje osiągnięcia i odsyłasz do
sprzątania. Szowinistyczne, a jednak bardzo typowe dla samców
trzęsących portkami o swoje stanowisko w momencie dostrzeżenia
zagrożenia ze strony drugiej płci — podsumowała z wymuszonym
uśmiechem.
— Och, mylisz się,
Granger. Widzisz, moim zdaniem kobiety potrafią osiągnąć to samo,
co samce, jak uroczo nasz określasz, a nawet jeszcze więcej. Silne,
kreatywne, konsekwentne, są w stanie wspiąć się na najwyższe
szczyty
— Skoro tak nas widzisz,
to dlaczego przydzieliłeś mi obowiązki kury domowej?
— Bo ty, Granger, jesteś
uroczym wyjątkiem od reguły — odparł, zapisując coś w swoim
notesie. Nie słysząc odpowiedzi, uniósł głowę i zapytał: —
Masz jeszcze jakieś pytania, skargi, zażalenia? Bo jeśli nie, to
życzę miłego sprzątania.
Hermiona wyszła, z trudem
powstrzymując się od kłapnięcia drzwiami. Przeszła do sekcji dla
sekretarek i rzuciła teczki na swoje biurko.
Parvati podskoczyła i
odwróciła się od lustra, przy którym poprawiała fryzurę.
— Co się stało?
— Ta przeklęta,
szowinistyczna glizda w blond peruce czeka na ciebie w gabinecie.
Będziecie zajmować się sympozjum, podczas gdy ja... Mały,
śmierdzący, niewydarzony gnojek — warknęła, zamykając szafkę.
Wyprostowała się i wzięła głęboki oddech na uspokojenie. —
Mogę cię teraz prosić o te krakersy?
Parvati zamrugała, po
czym po chwili zachichotała sztucznie.
— A wiesz... zupełnie
zapomniałam, że już je zjadłam. Głuptasek ze mnie — dodała,
machając ręką. — Lecę do Malfoya... Pana Malfoya. Trzymaj za
mnie kciuki.
Hermiona odprowadziła
koleżankę wzrokiem, zatrzymując swoje spojrzenie na wysokich
szpilkach drugiej sekretarki. Gdy dziewczyna zniknęła za drzwiami
gabinetu Malfoya, powiedziała pod nosem:
— Jasne, połamania nóg,
Parvati.
Minuty wlokły się
niemiłosiernie, jednak nawet głośne tykanie zegara nie było w
stanie zagłuszyć dźwięk perlistego śmiechu koleżanki,
dobiegającego z sali konferencyjnej. Nie wierząc, że to robi,
Hermiona wstała zza biurka i weszła do gabinetu swojego
tymczasowego szefa. Oparła ręce na biodrach i rozejrzała się po
schludnym i uprzątniętym pomieszczeniu, szukając
czegokolwiek, co mogło nie spełniać standardów „delegacji
z Francji”.
— Aha, rzeczywiście.
Syf jak cholera — mamrotała pod nosem, usuwając kłęby kurzu,
które istniały tylko w wyobraźni Malfoya. — Pedancik jeden.
Kilka machnięć różdżką
później straciła zapał do sprzątania wyimaginowanego bałaganu.
Kilkukrotnie przestawiła dokumenty na biurku, by zdecydować, pod
jakim kątem prezentują się najlepiej i wyszła z gabinetu,
opierając się pokusie podsłuchania tego, co działo się w sali
konferencyjnej. Miała przecież swoją godność i nie zamierzała
się zniżać do poziomu co poniektórych.
Usiadła za swoim
biurkiem, mimowolnie stukając paznokciami o jego blat. Nie mogła
uwierzyć, że to Parvati, a nie ona, omawiała właśnie
najnowsze odkrycia i wynalazki magii. Dziewczyna, której
zainteresowanie postępem naukowym czarodziejów zatrzymało się na
etapie Sumów!
Spojrzała z niesmakiem na
miejsce, które zajmowała jej koleżanka, zagracone stertą
czasopism, a także katalogami z kosmetykami. Dopiero teraz dotarł
do niej absurd rywalizacji o promocję z kimś tak niezorganizowanym
i skrajnie nieodpowiedzialnym.
Przeszukała stertę
papierów, chcąc choć trochę zminimalizować godzący w jej
perfekcjonizm bałagan i zmrużyła oczy, widząc przekąskę panny
Patil, którą rzekomo już zdążyła zjeść. Ignorując kolejny
wybuch śmiechu koleżanki, porwała swoją torebkę z planem zakupów
i pochłonięcia czegoś dużego, słodkiego i czegoś, po czym
prawdopodobnie będzie się toczyć.
— Uroczy wyjątek —
warknęła, grzebiąc w torebce w poszukiwaniu portfela.
W hali, w której
poustawiane były dziesiątki stanowisk pracowników departamentu,
roznosił się głos Olivera, jednego z nielicznego grona mężczyzn,
których lubiła, szanowała i z którymi świetnie jej się
pracowało. Tym, co sprawiło, że zatrzymała się i podeszła do
niego, nie była chęć przywitania się, ale ostry ton, który u
niego był rzadkością.
— Oliver? Wszystko w
porządku?
Brunet odprawił swojego
rozmówcę i odwrócił się w jej stronę, posyłając dziewczynie
szeroki uśmiech. Nieco zbyt szeroki.
Oliver Wood w ogóle nie
zmienił się od czasów Hogwartu. Nadal pałał miłością do
Quidditcha, był energiczny i z łatwością nawiązywał
kontakt z ludźmi. Jedyną różnicą były nieliczne zmarszczki w
okolicach oczu, pojawiające się przy uśmiechu, przez co wyglądał
na najsympatyczniejszego pracownika Ministerstwa.
— Wychodzisz wcześniej
na lunch? — zagadnął, chowając coś w dłoni.
Hermiona zmarszczyła
brwi. Przeczuwała, co mogło być przyczyną podejrzanego uśmiechu.
— Kolejna plotka? —
spytała, sięgając po skrawek papieru.
Oliver machnął niedbale
dłonią, jednak odsunął się nieco w tył.
Jak zawsze szukają
rozrywki. Nic takiego.
Nerwowa odpowiedź tylko
upewniła ją w przeświadczeniu, że plotka dotyczy jej samej.
Znowu.
— Miejmy to już z głowy
— westchnęła.
Wood tym razem odpuścił
i oddał jej przechwyconą zdobycz. W milczeniu obserwował, jak
rozwija rulonik i śledzi wzrokiem krótki tekst.
Uwaga, uwaga, wiadomość dnia: Wiedźma jest w ciąży!
Dziewczyna przez dłuższy
czas wpatrywała się w pergamin. W końcu spojrzała na rzędy
biurek, przy których pracownicy w niezwykłej ciszy i pośpiechu
wypełniali swoje obowiązki. Świadomi jej surowego spojrzenia,
nawet nie podnosili głów znad stert dokumentów.
— Chyba będę musiała
porozmawiać z Parvati...
— Nie przypominam sobie,
Granger, bym pozwolił ci opuścić stanowisko — rozległ się za
nią spokojny i lodowaty głos Malfoya. — Czyżbyś skończyła
sprzątać?
— Wyszłam tylko na
chwilę, bo...
— Nie obchodzą mnie
twoje wyjaśnienia. Nie omieszkam wspomnieć panu Rogersowi o tym
incydencie. —Dopiero teraz zwrócił uwagę na rozmówcę swojej
sekretarki i z przyklejonym do twarzy sztucznym uśmiechem zwrócił
się do chłopaka: — Miło cię widzieć, Wood. Niezmiernie się
cieszę, że zdołałeś sobie znaleźć jakieś inne zajęcie. To
musiało być straszne... Taka poważna kontuzja na samym początku
kariery — dodał, patrząc na niego z politowaniem, po czym z
powrotem skupił swoją uwagę na dziewczynie. — Nie będę
tolerował więcej takiej niesubordynacji. Ze względu na dawne
czasy, dam ci dobrą radę, Granger: jeśli zależy ci na awansie, to
skończ flirty i weź się w końcu do roboty. Przynieś nam
dwie kawy — dodał, po czym wrócił do sali konferencyjnej.
— A więc to prawda —
burknął Wood, wpatrując się w oddalającą się sylwetkę
arystokraty. — Malfoy wrócił do kraju.
— Mam nadzieję, że
tymczasowo — westchnęła zrezygnowana. — Słuchaj, jeśli chodzi
o twój wczorajszy wniosek...
— O propozycję wyjścia
do kina — poprawił ją z uśmiechem.
Hermiona skinęła głową
i odchrząknęła, nagle czując się niezręcznie. Oliver mógł być
pierwszym mężczyzną, z którym gdzieś by wyszła. Pierwszym
po rozstaniu z Nickiem.
— Obawiam się, że
musimy przenieść realizację spotkania na bardziej odległy termin.
Malfoy...
Wood zrobił krok w tył,
cofając się w stronę swojego biura.
— Jasne — rzucił,
nieudolnie próbując ukryć zawód. — Po prostu daj znać, gdybyś
zmieniła zdanie.
Skinęła głową, powoli
obracając między palcami skrawek papieru.
***
— Nienawidzę
publicznych środków transportu miejskiego! Jak tylko urodzę,
uroczyście spalę swój bilet. — Głośny trzask drzwi wejściowych
zaanonsował przybycie gościa. Dwa głuche stukoty zrzucanych butów
później ów gość pociągnął nosem. — Czy ja czuję lazanię?
Hermiona automatycznie
sięgnęła po dodatkowy talerz.
— Co się stało?
— Czekam sobie
kulturalnie na przystanku jak zwyczajny mugol i wsiadam do środka. I
wiesz co?
— Co?
— Ustępują mi miejsca!
Dziewczyna przyglądała
się zgarniającej lazanię ciężarnej przyjaciółce spod
zmarszczonych brwi. W końcu sięgnęła po swój talerz i usiadła
na barowym stołku naprzeciw niej.
— To chyba dobrze, że...
— Ty nie rozumiesz! —
przerwała jej z oburzeniem. — Ustąpiła mi dwójka, rozumiesz?
Dwójka mugoli! Zajmowali miejsca obok! Myśleli, że jedno mi nie
wystarczy! — Ginny pokręciła głową, wprawiając w ruch ogniste
kosmyki. Wpakowała sobie do buzi pokaźny kawał lazanii i z pełnymi
ustami wyrzuciła: — Słyszałam o Malfoyu.
Hermiona przymknęła
oczy, mamrocząc coś o plotkarzach i odbiorze premii. Wbiła widelec
w jedzenie i wzięła kolejny kęs, odraczając na krótką chwilę
nieprzyjemny temat.
— No więc? —
Ponaglała ją Ginny. — Wrócił na stałe? Jak ci się z nim
pracuje?
— Nie wiem, Ginn. Raczej
chce jak najszybciej zakończyć projekt i wrócić do swojej
cudownej Francji. A jeśli chodzi o pracę — głos dziewczyny
zadrżał, gdy wróciła myślami do dzisiejszego poranka —
najwyraźniej zostałam jego osobistą sprzątaczką i mogę
zapomnieć o awansie.
Przyjaciółka odruchowo
pogładziła się po okazałym brzuchu w obronnym geście,
zastanawiając się, czy powinna poruszyć bolesny dla Hermiony
temat. Upiła łyk soku i cicho spytała:
— A czy poruszył
temat...?
— Nie — ucięła
zdecydowanie panna Granger. — I będzie dla niego lepiej, jeśli
tak zostanie. Chociaż jestem pewna, że usłyszał o tym zaraz po
powrocie — dodała gorzkim tonem. — Całe Wyspy o tym huczały.
Ginny ze smutkiem
patrzyła, jak druga kobieta zbiera talerze i odwracając się do
niej plecami, zaczyna je myć energicznie, wyładowując na nich
część swojej frustracji. Trwało to na tyle długo, by mogła się
domyślić, że Hermiona próbuje ukryć przed nią swoje zaszklone
oczy.
— Przepraszam.
— Chcesz lody? — nie
czekając na odpowiedź, Hermiona podeszła do lodówki. — Mam
chyba jeszcze jakieś...
— Poproszę. — Wzrok
Ginny natknął się na niewielki skrawek pergaminu leżący na
blacie. — Co to? — Spytała, próbując pokierować rozmowę na
luźniejszy temat.
Jej przyjaciółka
zerknęła przez ramię. Przewróciła oczami, widząc trzymany przez
nią najnowszy wytwór znudzenia pracowników Ministerstwa.
— Plotka. A cóż by
innego — mruknęła, jakby do siebie, odkładając naczynia.
Dziewczyna odwróciła
się, spodziewając się, że Ginny wyśmieje treść liściku.
Zamiast tego, patrzyła z namysłem raz na niego, raz na nią,
głęboko się nad czymś zastanawiając.
— Hermiono — zaczęła
powoli — jak długo masz te mdłości?
Panna Granger wytarła
mokre dłonie o spodnie, po czym wzruszyła ramionami.
— Już jakiś czas.
Chyba nie myślisz... — Zaśmiała się. — Ginny, to tylko
zatrucie żołądkowe, bo opycham się, czym popadnie.
Przyjaciółka odłożyła
liścik. Nerwowo przygryzła wargę, lustrując wzrokiem sylwetkę
Hermiony.
— Nie jestem żadnym
ekspertem, ale odkąd jestem w ciąży, trochę poczytałam.
Hermiono, zdarzają się przypadki, w których kobiety są
nieświadome i dopiero kiedy zaczyna się poród, dowiadują się o
dziecku. A ty nieco przytyłaś, masz zachcianki i wymiotujesz. W
dodatku masz stresującą pracę, na którą możesz zrzucać
niektóre objawy — dodała.
Kobieta stała w bezruchu
przez dobrych kilka chwil, aż w końcu pokręciła głową, jakby
chciała uciec od nieprzyjemnych myśli. Czuła, że po prostu nie
może być w ciąży, jednak zasiane w niej ziarno wątpliwości
zaczęło rozrastać się w błyskawicznym tempie. Nagle mur, który
budowała wokół siebie tak starannie przez kilka miesięcy, zaczął
drżeć w posadach. Dziecko byłoby pamiątką po nim na całe życie.
— Nie mogę być w ciąży
— wyszeptała, a maska pewnej siebie, opanowanej i silnej kobiety
na chwilę jakby straciła na mocy.
Ginny chwyciła jej dłoń
i mocno ścisnęła.
— Lepiej mieć to za
sobą. Jeśli chcesz, kupię test. Zostanę z tobą.
Hermiona jak przez mgłę
pamiętała objęcie przyjaciółki, słowa pocieszenia i trzask
zamykanych drzwi. Gdy została sama, spojrzała w swoje
zniekształcone odbicie w czajniku. To, co zobaczyła, wzbudziło w
niej gniew. Ujrzała bowiem kobietę, która tylko udawała siłę,
jaką chciałaby w sobie mieć.
***
Witamy, witamy :)
Za nami kolejny rozdział po poprawkach no i sporo zmian u nas. Jeśli doszukiwać się w nich pozytywów - to znów mieszkamy razem, a co za tym idzie pewnie zwiększy się częstotliwość dodawania kolejnych rozdziałów... o ile nie pochłonie nas serial <nerwowy śmiech> (polecamy "Once upon a time").
Jeśli czytaliście poprzednią wersję, pewnie dostrzegliście subtelną <jak armia radziecka> modyfikację w charakterze Hermiony... i powiem szczerze, że wymyślając to dobrych parę miesięcy temu nie spodziewałam się, że tak bardzo będę się z nią utożsamiać.
Pamiętajcie, shit happens, ale karawana jedzie dalej.
Nie jedzcie sznurowadeł!
Pozdrawiamy,
Do następnego!