wtorek, 1 maja 2018

W zaciśniętej garści losu


Vincent Lloyd w swoim dwudziestoośmioletnim życiu przeszedł naprawdę wiele. Przeżył kilka wstrząsów swojego cennego mózgu, ucieczkę z płonącego burdelu — nadal uważał, że wina leżała po stronie jego przyjaciela — i pobicie tłuczkiem do mięsa (co niezbyt chętnie wspominał), jednak nic z tego nie sprawiło, że na drugi dzień miał totalną pustkę w głowie. Aktualnie taki właśnie był jego stan. Sam nie wiedział, czy był zbyt zmęczony, czy po prostu nie mógł otworzyć oczu. Zmarszczył brwi i skoncentrował swoje siły na tym, by je otworzyć.
Powolny uśmiech wygiął jego usta na widok kobiecych piersi, unoszących się tuż nad jego twarzą. Nie wiedział gdzie był i co się działo, ale jak dotąd nie miał powodów, by narzekać. Gdyby tylko właścicielka tych atrybutów schyliła się nieco bardziej, byłby bardzo, bardzo szczęśliwy.
Ku jego niezadowoleniu, kobieta odsunęła się, jednak jego rozczarowanie nie trwało długo, gdy miejsce piersi zajął apetyczny tyłeczek. Przechylił nieco głowę, uważnie go lustrując i po krótkiej chwili obserwacji pogratulował sobie wyboru towarzyszki na dzisiejszą noc. Ukryte za bawełnianymi spodenkami jędrne pośladki prowokacyjnie kołysały się tuż przed jego nosem.
Naprawdę apetyczne — pomyślał z rozbawieniem i nie namyślając się zbytnio, dźwignął się do siadu i delikatnie uwięził kawałek tego ciała między zębami.
Kobieta drgnęła i oparła dłonie na jego piersi, po czym mocno pchnęła. Nim jednak jego głowa zderzyła się z twardym podłożem, podłożyła pod nie ramię, zapobiegając uderzeniu. Zdezorientowany, zamrugał i gdy obraz przestał wirować, szarpnął się w przerażeniu.
— Smoczyca.
Poruszyła ustami, jednak żadne z jej słów nie dotarło do niego. Ponownie zniknęła z pola widzenia, więc uniósł głowę i sapnął. Granger zsuwała z jego przygniecionej nogi ciężkie skały i po każdym kolejnym przez kończynę przepływała fala bólu. Zaklął, czując, jak tysiące igieł wbijają się w jego pokaleczoną skórę. Być może właśnie to sprawiło, że wszystko sobie przypomniał.
Hermiona spojrzała na kogoś, kto był za nim i krzyknęła coś w jego stronę. Spróbował odchylić głowę, jednak dziewczyna chwyciła ją w dłonie, uniemożliwiając mu to.
— Nie ruszaj się — wydyszała, odgarniając mu włosy. Syknął, gdy delikatnie przebiegła palcami po jego skroni. — Niech to szlag...
— Granger?!
— Możesz chodzić? — spytała go, ignorując nerwowe nawoływania Dracona.
Poruszył nogą i zaklął, jednak skinął głową, powoli się podnosząc. Zaczęło kręcić mu się w głowie i bez żadnego oporu przyjął jej ramię.
— Weź ją, da radę.
Draco odwrócił się i porwał na ręce Scarlet. Po raz ostatni obrzucił spojrzeniem zablokowany przez głazy tunel i zerknął na Lloyda, który dołączył do nich, wspierając się na Hermionie.
Ktoś krzyknął. Wśród szarpaniny dało się wyłapać ciche błaganie, brutalnie przerwane w połowie zdania. Dobiegające z oddali głosy pogoni stały się bardziej donośne.
— Na plecy — rzucił Malfoy, pomagając Małej w zmianie pozycji. Chwycił jej biodra i uniósł w górę, by mogła objąć ramionami jego szyję. Nie tracąc czasu, oplótł się w pasie jej nogami i szarpnięciem wyjął różdżkę. Tak mógł walczyć, jednocześnie osłaniając małą Hermionę.
— Tędy — warknął i puścił się biegiem, ściskając różdżkę tak mocno, że niemal mógł usłyszeć cichy trzask drewna.
Reszta ruszyła za nim. Spojrzenie Lloyda skierowało się na trzymaną przez Hermionę różdżkę i sięgnął do kieszeni po własną, jednak jej tam nie znalazł.
Zerknął w tył i zaklął.
— Granger... moja...
— Nie mamy na to czasu — wydyszała pod naporem jego ciężaru.
Nadal zamroczony Vincent odwrócił się, gotów wrócić po swoją broń, jednak dziewczyna nie pozwoliła mu na to. Szarpnęła empatę i przyśpieszyła, zmuszając go do dotrzymania jej kroku.
Jakby czytając mu w myślach, szybko skierowała różdżkę na obolałą nogę i rzuciła zaklęcie. Niemal westchnął, gdy ból częściowo zmalał.
— Gdzie idziemy?
Nie odpowiedziała. Zamiast tego schyliła się i zaczęła kaszleć. Po chwili i do jego płuc dostał się żrący gaz, uniemożliwiający oddychanie. Odruchowo zaczął nabierać łapczywie powietrza, jednak każdy nowy wdech palił jego płuca, wyciskając z oczu łzy. Zachwiał się, pociągając za sobą Hermionę. Słyszał, jak syczy coś wściekle pod nosem, mocniej zaciskając dłoń na jego ramieniu. Szarpnęła go w górę, przyciągając na siebie spojrzenie Vincenta. Wokół jej głowy falowała okrągła błona, taka sama, która zaczęła formować się dookoła jego własnej.
— Chodź!
Odwróciła się, by zablokować jeden z korytarzy, z którego nadchodził oddział mugoli. Zaklęcie uderzyło w sufit, posyłając na dół stertę gruzu. Nie czekali, by dowiedzieć się, czy to rzeczywiście było w stanie ich powstrzymać.
Dotarli do ślepego zaułku. Vincent zmarszczył brwi, widząc, jak jego przyjaciel, w przeciwieństwie do Granger, nie zatrzymuje się i wbiega do wody.
— A co z pozostałymi? — spytała rozdarta, zerkając za siebie.
— Oni już są straceni, Granger — oznajmił twardo Draco, patrząc na nią z rozdrażnieniem. — Właź do wody!
Hermiona cofnęła się, kręcąc głową.
— Nie możemy ich tam zostawić! Zginą!
— Oni już są martwi!
Dziewczyna spojrzała na niego ze łzami w oczach, obracając w dłoni różdżkę. Wiedział, że podjęła decyzję.
Z warknięciem puścił Małą i doskoczył do Hermiony.
— Zostaw ich — syknął, a gdy spróbowała mu się wyrwać, owinął ramiona wokół jej talii i podniósł ją. Nie zważając na jej wrzaski, wrócił do wody.
— Nie! — wrzasnęła, uderzając go w plecy.
Tylko się wzdrygnął i chwycił ją mocniej. Wrócił do Lloyda, trzymającego przerażoną Scarlet.
— Nie możesz tego zrobić! Nie... — urwała, słysząc wysoki, kobiecy wrzask. — Gloria! — zawyła, szarpiąc się z jeszcze większą determinacją.
Silny cios w głowę odebrał jej przytomność. Wszystko zalała czerń.

***

Draco otworzył oczy, gdy do jego uszu dotarł cichy szmer. Wzrokiem natychmiast odszukał budzącą się Hermionę. Westchnął, pocierając sztywny od trwania w jednej pozycji kark i rozprostował długie nogi, patrząc, jak dziewczyna powoli otwiera oczy. Napięła ciało, instynktownie szykując się na walkę.
— Wszystko w porządku, Granger — wychrypiał, jakby od dawna nic nie mówił. — Jesteśmy bezpieczni.
Niepewnie wsparła się na łokciach i rozejrzała po sypialni. Omiotła spojrzeniem niewielki, skromny pokoik, kończąc na łóżku, na którym leżała. Tak dawno nie miała do niego dostępu, że twardy materac wydawał jej się najwygodniejszym ze wszystkich, na których w całym swoim życiu miała okazję spać.
— Gdzie...?
— Twoja siostra jest w łazience obok. Kąpie się.
Powoli usiadła, spuszczając stopy na ziemię i westchnęła, zaskoczona, czując chłód drewna na nagiej skórze.
— Pomyślałem, że tak będzie ci wygodnie.
Hermiona podkurczyła palce, gdy chłód stał się zbyt dokuczliwy. Zauważyła parę kapci i bez namysłu wsunęła w nie stopy. Cały czas czuła na sobie badawcze spojrzenie arystokraty.
— Czemu tak na mnie patrzysz?
Zawahał się, zakładając ręce na piersi.
— Nie zamierzasz się na mnie rzucić? Wrzeszczeć?
Nie spuszczał z niej oczu, patrząc, jak szczelniej owija się swetrem. Zamrugała i spojrzała na niego, dopiero teraz zauważając, że została przebrana. Draco, w przeciwieństwie do niej, miał na sobie swoje stare, nadal wilgotne spodnie. Zdjął bluzkę, pozwalając, by wyschła na grzejniku, przez co czuł się nieco skrępowany, co nie uszło jej uwadze, jednak nie skomentowała tego.
Zamrugała szybko, próbując odpędzić łzy. W głowie wciąż pobrzmiewało jej echo błagalnego krzyku Glorii. Poczucie winy spalało ją od środka.
— Gdzie jesteśmy?
Część napięcia zniknęła z ramion Dracona. Wydawał się zadowolony ze zmiany tematu.
— Dwie godziny drogi od jaskini. Lloyd wyczuł, które przejście było właściwe.
Hermiona prychnęła pod nosem.
— Wyczuł, tak? A więc oprócz ogłuszania ludzi ma jeszcze inne cudowne zdolności?
Mężczyzna wstał i przeszedł przez pokój, cały czas czując na sobie jej oskarżające spojrzenie. Przysiadł na niskiej komodzie i spiętym od emocji głosem oznajmił:
— Nie obwiniaj go. Zrobił to, co musiał. I tak, zrobiłbym to samo — dodał, widząc na jej twarzy mieszaninę wstrętu i złości. — Gdyby nie on, nie byłoby nas tu.
— To gdzie jesteśmy? — spytała ozięble, lustrując wzrokiem krajobraz malujący się za oknem.
— Na obrzeżach miasta. I nie, właścicielka nas nie wyda — wyprzedził jej pytanie. — Nie jest w stanie — dodał z ponurym uśmiechem.
To zaalarmowało Hermionę.
— Co jej zrobiliście?
Arystokrata wzruszył ramionami.
— Nic, co mogłoby jej trwale zaszkodzić — odpowiedział niechętnie.
— Malfoy.
— Vincent.... odciągnął jej uwagę — odparł wymijająco, choć zdawało mu się, że ujrzał w jej oczach błysk zrozumienia. — To wystarczyło, żeby móc się do niej podkraść.
— I?
— Nie martw się, Granger — powiedział zjadliwym tonem. — Nie zabiliśmy jej.
Obserwował, jak dziewczyna zamyka oczy i z ciężkim westchnieniem opiera się o ścianę. Czuł się nieswojo, mając odsłonięte ramiona, podczas gdy ona była już przytomna, dlatego wstał i założył z powrotem koszulę. Ponurym wzrokiem wpatrywał się w promienie zachodzącego słońca odbijające się w rzece, gdy w końcu zdecydował się przerwać ciszę.
— Wiem, o czym myślisz, Granger. To byłby błąd, wrócić tam po nich.
Usłyszał słaby szloch.
— Oni ich wszystkich zabili, Malfoy.
— Może nie wszystkich.
Hermiona prychnęła gniewnie. Żałowała, że stał do niej tyłem i nie mógł zobaczyć jej obrzydzenia i szoku.
— Czy ciebie to w ogóle rusza? Oni nie żyją — powtórzyła z naciskiem, nienawidząc tego, że z taką obojętnością mówił o losie bliskich jej osób. — Gloria. Sophia. Do cholery, byłeś tam z nimi miesiąc i nic się to nie obchodzi? Nie boli cię to, że...
— To nie jest tak, że nic nie czuję, Granger — przerwał jej gniewnie. Uniósł drżące dłonie, zaczynając zapinać guziki. — Nie wiem, za jakiego bezdusznego bydlaka mnie masz, ale mylisz się. Nic, co byś zrobiła, nie przywróci im życia. Nie żyją, nie zasłużyli na swój los, ale tego nie zmienisz. A boli cię to tak bardzo, bo byłaś na tyle głupia, by się do nich przywiązywać. Gdybyś była mądrzejsza, nie zrobiłabyś tego, a z pewnością nie próbowałabyś pójść na pewną śmierć, chcąc ich ratować.
Ku jego zaskoczeniu, dziewczyna zaśmiała się. Zerknął na nią, zapinając kołnierzyk. Ukryła twarz w dłoniach, raz po raz kręcąc głową. Nie trwało to długo i po chwili spojrzała na niego spod splątanych loków.
— Mój Boże, Malfoy, jesteś niesamowity — raz jeszcze zaśmiała się ochryple i powoli wstała z łóżka. — Czyli, że co? Gdybym została tam z resztą, zostawiłbyś mnie i uciekł? Zostawiłbyś dziecko?
Pięści Dracona mocno zacisnęły się, niemal bez jego świadomości. Po raz kolejny ktoś wymagał od niego, żeby zachowywał się dokładnie tak, jak się tego oczekuje. Począwszy od rodziców, którzy chcieli go jako silnego, niewzruszonego mordercy i całego społeczeństwa czarodziei jako skruszonego, potulnego chłopca do popychania. Nawet Gabriele, kobieta, która go kochała, chciała go jako miłosiernego i wyrozumiałego idiotę. Teraz to Granger chciała, aby zachowywał się jak bohaterski, odważny obrońca całego świata.
W jego wnętrzu, prócz gniewu i rodzącego się buntu, było coś jeszcze. Coś, co jego samego zaskoczyło i sam do końca nie wiedział, skąd to się wzięło. Gdy pracowali razem, szanował jej wiedzę i umiejętności. Teraz gdy spędził z nią miesiąc, zaczął doceniać nie tylko jej umysł. W całej ich grupie tylko z nią rozmawiał, tylko ona od początku zdawała się trzymać jego stronę i to wydawało się trzymać go przy zdrowych zmysłach. To, jak się o niego troszczyła i jak przez ten czas zdołali poznać siebie nawzajem, sprawiło, że zaczął patrzeć na nią inaczej i szanować ją nie jako podwładną, ale jako...
No właśnie. Kogo?
Sam do końca nie był pewny, wiedział natomiast, że Hermiona nie mogła myśleć tak jak on, skoro nie dał jej szansy dostrzeżenia, jak ważna stała się dla niego jej obecność.
Pokiwała głową, biorąc jego milczenie za potwierdzenie swoich przypuszczeń.
— Myślę, że potrzebuję przez chwilę pobyć sama — powiedziała sucho, odwracając się od niego.
— Trudno będzie ci mnie unikać, skoro ugrzęźliśmy w tym razem.
Objęła się ramionami. Nagle znowu zrobiło jej się zimno.
— Nie unikam cię.
— Tylko? — spytał z wyraźnym niedowierzaniem.
— Nigdy nie czułeś potrzeby opłakiwania kogoś? Pewnie nie. Przecież to idiotyczne tak mocno się do kogoś przywiązywać — powtórzyła jego słowa.
Draco bez słowa wyszedł z pokoju. Ominął idącą w jego stronę Scarlet i zszedł na dół, do salonu, gdzie przywitał go stłumiony, kobiecy jęk przerażenia.
— Och, daruj sobie — warknął, podchodząc do lodówki. Otworzył ją, zlustrował jej zawartość i bez wahania sięgnął po puszkę piwa.
Wziął łyk i niemal od razu się skrzywił. Gorzki smak i okropny zapach niemal sprawiły, że odstawił puszkę, jednak zamknął oczy i ponownie przystawił ją do ust. Mugolskie piwo było okropne i zaczął przeszukiwać szafki kuchenne w poszukiwaniu jakiegokolwiek wina.
— Sprawdzałem. Nie ma nic innego.
Odwrócił się i spojrzał na siedzącego w kącie Vincenta.
— Paskudne — powiedział Draco, opróżniając puszkę do połowy.
Brunet skinął głową.
— Prawda. Smakuje jak przeterminowany wielosokowy — podsumował, po czym westchnął ciężko i dodał: — Podaj mi drugie.
Draco rzucił mu puszkę, dokładniej przyglądając się wyposażeniu lodówki. Gdy znaleźli to miejsce i odstawili Granger do łóżka, niemal rzucili się na leżące na blacie owoce. Teraz gdy zaspokoił pierwszy głód, naszła go ochota, by pierwszy raz od dłuższego czasu zjeść coś ciepłego i porządnego.
— Powiedz, że zastanawiasz się nad kolacją? — zapytał z nadzieją Lloyd.
Blondyn wzruszył ramionami.
— Może Smoczyca coś zrobi, jak się obudzi?
— Już się obudziła. Niestety — mruknął Malfoy, wyjmując ze stojaka największy nóż. Przechylił go, a światło odbiło się na ostrej krawędzi. Dla pewności nacisnął kciukiem na ostrze i usatysfakcjonowany skinął głową.
Właścicielka domu, na widok Dracona z nożem, zaczęła łapczywie oddychać. Wytrzeszczyła oczy i zaczęła wiercić się na krześle, próbując wydostać się z węzłów.
Blondyn oparł dłonie na blacie, posyłając jej nieprzyjazne spojrzenie.
— Niech ona się w końcu zamknie.
— Banda krwiożerczych czarodziei włamała się do jej domu i przywiązała ją do krzesła. Dziewczyna może nieco panikować, zwłaszcza kiedy bawisz się w Edwarda Nożycorękiego — wyjaśnił mu łaskawym tonem Vincent.
Arystokrata zmarszczył brwi.
— Kogo?
Empata machnął dłonią i zwrócił się do kobiety.
— Nie zwracaj na niego uwagi. Jest... nieokrzesany.
Doskonale wiedząc, że sama z siebie się nie uspokoi, postanowił jej w tym delikatnie pomóc. Przymknął oczy i skupił się na aurze tuż obok niego. Już po chwili ich zakładniczka siedziała spokojnie, będąc krok od zapadnięcia w głęboki sen.
Draco uniósł brew.
— Nie mogłeś tak od razu?
Lloyd skrzywił się.
— To nieco męczące. Prawie przez całą drogę zajmowałem się małą Smoczycą. Teraz znowu musiałem uspokajać tą tutaj — skinął głową w stronę kobiety. — Wyobraź sobie, że musisz rozciągnąć kawał twardej plasteliny tylko i wyłącznie za pomocą spojrzenia.
Arystokrata nie odpowiedział na jego zaczepkę. Schylił się, przeszukując dolne szafki w poszukiwaniu patelni i gdy w końcu jedną znalazł, niezbyt delikatnie odstawił ją na kuchenkę.
— Draco?
Blondyn chwycił drugi nóż i zakręcił go na blacie tak, że zatrzymał się rączką w stronę empaty.
— Kroisz cebulę.
Lloyd uniósł obronnie ręce, gorączkowo potrząsając głową.
— Nie. Nie ma mowy.
— Podaj mi jeden sensowny powód.
Jego przyjaciel nie namyślał się długo.
— Zostałem stworzony jako idealny kochanek, a nie podrzędna kucharzyna — odparł bez chwili wahania.
— Idealny kochanek? — zakpił Draco. — Tę opinię wystawiła ci twoja ręka?
Vincent zamilkł, szukając odpowiedniej riposty. W końcu westchnął i z aż nadto widocznym żalem opuścił zajmowany fotem.
— Punkt dla ciebie — mruknął, ujmując nóż.
Arystokrata niemal się zaśmiał, widząc, jak empata zaciska na nim dłoń.
— Czy ty chociaż wiesz, jak się tego używa?
— O dziwo kilka razy w życiu zdarzyło mi się nim obsługiwać. Nie ukrywam, wolę jadać w restauracjach, niż samemu się męczyć.
Draco pokiwał głową, doskonale zdając sobie z tego sprawę. Na palcach jednej dłoni mógł zliczyć, ile razy w życiu dane mu było oglądać Vincenta w pobliżu kuchni.
— Pieprzony wygodnicki. Lloyd — warknął nagle, rzucając mu wściekłe spojrzenie. — Wypieprzaj z mojej głowy. — Nie tyle wyczuł w niej jego obecność, co zauważył, że jest stanowczo zbyt spokojny tuż po rozmowie z Hermioną i całej ich ucieczce z jaskini. — Podobno jesteś wyczerpany.
Brunet wzruszył potężnymi ramionami, zabierając się za pierwszą cebulę.
— Byłeś nieco rozpieprzony od środka. Wszyscy potrzebujemy cię zdrowo myślącego.
— Doskonale radzę sobie bez twojej pomocy. Oszczędzaj się na potem.
Oboje wiedzieli, że kierowanie emocjami innych zabiera dużo energii, w przeciwieństwie do kierowania samym sobą. Empaci z łatwością mogli tłumić lub wzbudzać swoje własne odczucia. Po tym, co Lloyd przeszedł, używał tego małego druczka regularnie, często będąc większym sukinsynem, niż był w rzeczywistości. Przez pewien okres nie było dnia, w którym Draco nie zazdrościłby mu tego.
Spokój opuścił go tak nagle, że niemal się wzdrygnął. Gniew, wyrzuty sumienia, niepewność, to wszystko wróciło w jednej chwili i choć w głębi ducha chciał prosić przyjaciela o zatuszowanie tego, wiedział, że tak będzie lepiej dla wszystkich. Lloyd był ich największą szansą na przetrwanie.
Nagły hałas, dobiegający z piętra, zaalarmował ich. Wymienili spojrzenia i mocniej chwycili za noże.
— Co się stało? — usłyszeli Hermionę i niewyraźną odpowiedź jej siostry.
— Pięknie — warknął Draco, widząc, jak właścicielka domu wybudza się ze snu i na nowo rozpoczyna walkę z węzami.
Odłożył nóż i do niej podszedł.
— Co robisz?
Arystokrata obrócił krzesło i zaczął je pchać.
— Zamknę ją w drugim pokoju.
Vincent skinął głową, wracając do swojego zadania. Przeklinając swoją dolę, po paru minutach przerwał krojenie, przecierając załzawione oczy.
— Stało się coś? — usłyszał cichy kobiecy głos, podszyty nutą troski.
Kilkukrotnie zamrugał, próbując odpędzić uczucie pieczenia i pociągnął nosem, odchodząc od blatu.
— Nic, z wyjątkiem tego, że nie spodziewałem się u mojego przyjaciela aż tak wielkich pokładów sadyzmu — odparł, po raz kolejny pocierając podrażnione oczy. — Mogłabyś dokończyć, mademoiselle? — spytał, wskazując na deskę do krojenia. — Wiem, że te rączki stworzone są do celów o wiele wznioślejszych, ale ja się po prostu do tego nie nadaję.
Lloyd uśmiechnął się pod nosem, gdy dziewczyna bez słowa podeszła do blatu i zabrała się do krojenia. Początkowo pragnął podążyć za nią, jednak wizja stoczenia kolejnej walki z bezwzględnym warzywem nieco zahamowała jego zapędy. Z bezpiecznej odległości obserwował, jak Hermiona sprawnymi ruchami sieka kolejne porcje, z czasem przeniósł wzrok na wiele ciekawsze i jędrniejsze rejony, skryte pod beżowym cardiganem. Gdy skończyła, opłukała nóż i zaczęła zaglądać do szafek, wyciągając z nich niektóre zioła i przyprawy.
— Jesteś zła? — spytał Vincent, podchodząc do milczącej w dalszym ciągu dziewczyny.
Zawahała się. W końcu odstawiła słoiczki z przyprawami i zerknęła na niego przez ramię.
— Ty mi powiedz, Lloyd. Jestem?
Mogła niemal wyczuć, jak jego ciało napina się w odruchowej reakcji. Wpatrywał się w nią, powoli kiwając głową, aż w końcu zmrużył oczy i podszedł jeszcze bliżej.
— A więc ci powiedział — stwierdził oschle.
— Nie. Nie wprost.
— Boisz się mnie, ma belle? — wyszeptał Vincent.
— Nie — odparła, sięgając po moździerz. — Ja ci nie ufam. Nie jako empacie, ale jako człowiekowi.
Hermiona drgnęła, gdy przysunął się jeszcze bliżej, tak, że była w pełni świadoma bliskości jego potężnego ciała. Myślała, że próbował ją zastraszyć, aby upewnić się, że nie zdradzi nikomu jego sekretu, jednak on oparł dłonie na szafce, po obu stronach jej głowy.
— Mógłbym łatwo to zmienić — szepnął wprost do jej ucha.
— Odsuń się.
— Co się dzieje, ma belle? Jesteś... zraniona — dokończył powoli empata, nawet nie ukrywając swojego zdziwienia. — Co się stało? Możesz mi powiedzieć — nakłaniał cicho.
Niemal wcisnęła się w blat, próbując oderwać się od niego.
— Żebyś mógł to wykorzystać?
— Żebym mógł cię wyleczyć. Chodzi o dawną miłość. Skrzywdził cię, ma chérie? — dopytywał. — Zdradził? Nie był delikatny? Nie zadbał o ciebie? — Lloyd sięgnął do jej włosów, zsuwając je na jedno ramię. — Ze mną by ci się to nie przydarzyło...
— Zabierz rękę, inaczej cię uderzę.
Posłusznie się odsunął, jednak nie wypuścił jej z klatki, jaką tworzyło jego ciało. Ponownie oparł dłoń na szafce, blokując Hermionie drogę, gdy chciała go wyminąć.
— Wiem, o co ci chodzi — oświadczyła napiętym głosem. — Wiem, jakim typem mężczyzny jesteś. Powiem to tylko raz, panie Lloyd — niemal syknęła. — Nie jestem zabawką do łóżka, którą wyrzuca się po jednym użyciu. Nie będę kolejną kreską na twoim łóżku. Jeśli jeszcze raz wejdziesz do mojej głowy, bawiąc się moimi uczuciami, nie będę się powstrzymywać.
Mężczyzna uważnie zlustrował ją wzrokiem. Posłusznie przestał badać jej odczucia i choć przerwał to połączenie, wiedział, że wprawił w ruch bolesną strunę wspomnień.
— Nie zaprzeczam, nie szukam związku, szukam przyjemności — zgodził się. — Sądzę, że podołałbym wszystkim twoim pragnieniom, ma belle. To by ci pomogło.
Prychnęła i położyła dłonie na jego ramionach, próbując go odepchnąć, jednak był znacznie silniejszy.
— Dlaczego, do cholery, uparłeś się właśnie na mnie?
— Intrygujesz — odparł niemal natychmiast. — Masz w sobie coś, czego u żadnej dotąd nie spotkałem...
— Rozum?
Vincent zaśmiał się głośno.
— Może. Jeszcze żadna nie opierała mi się tak, jak ty.
Oboje się wzdrygnęli i odskoczyli od siebie, słysząc kroki i bluzgi wchodzącego do kuchni Dracona.
— Cholerna poczwara — warknął, z odrazą wpatrując się z wyraźne ślady zębów na nadgarstku. — Następnym razem ty ją pójdziesz uciszać. — Zamarł, widząc, jak od siebie odskakują i uniósł brew. — Przeszkadzam?
— Tak — burknął Vincent, gdy Hermiona rzuciła stanowczo:
— Nie!
Cała trójka wymieniła spojrzenia. Empata, widząc niemrawą minę przyjaciela, tylko uśmiechnął się pod nosem.
— O kim mówiłeś? — spytała Hermiona, przerywając ciszę.
Draco podszedł do zlewu, by pozbyć się małych kropelek krwi z miejsc, gdzie zęby zdołały przeciąć skórę.
— O naszej uroczej lokatorce.
Lloyd prychnął.
— Jak mogłeś dać się tak zrobić? Na Merlina, ona jest związana...
— Związana? — powtórzyła Hermiona i nie czekając na wyjaśnienia, wyszła do sąsiedniego pomieszczenia.
Otworzyła rozsuwane drzwi i skrzywiła się na widok, jaki zastała. Bez namysłu podeszła bliżej krzesła, do którego przywiązana była kobieta. Gdy nerwowo podniosła głowę, dziewczyna skrzywiła się na widok śladów łez na jej policzkach. Czarne włosy, przyprószone przy skroniach siwizną przyczepiał się do jej twarzy, zasłaniając ją niemal w całości.
Hermiona uniosła dłonie, uspokajając ją, gdy ta gwałtownie wciągnęła powietrze.
— Spokojnie — powiedziała cichutko, przykucając przed nią. — Nic ci nie zrobię. Chcę tylko zobaczyć, czy sznur nie wżyna się w skórę, w porządku?
Kobieta nieco się uspokoiła. Przestała się szarpać, jednak w dalszym ciągu nie spuszczała z Hermiony przerażonego spojrzenia. Bez trudu w jej oczach prócz strachu można było odnaleźć wściekłość i wstręt.
Kasztanowłosa sięgnęła do jej ramion, sprawdzając otaczający je sznur. Spróbowała wsunąć dwa palce między niego a jej ciało i gdy to jej się udało, przechyliła się, by zerknąć na jej zawiązane za plecami nadgarstki.
— Cholera — szepnęła na widok ciasno oplecionej taśmy. Wróciła na miejsce i tym samym spokojnym tonem powiedziała: — Obiecuję ci, że to nie potrwa długo. Nic ci nie zrobimy.
W odpowiedzi dostała stłumione prychnięcie. Kobieta wymownie wbiła wzrok w sufit.
— Chcemy tylko zatrzymać się na trochę i odejdziemy. Chcemy tylko przeżyć.
Spojrzała na Hermionę, jednak nie wyglądała na przekonaną.
— Przyjdę później dać ci coś do jedzenia — westchnęła, powoli się podnosząc. — Naprawdę mi przykro — dodała i wróciła do kuchni, gdzie Vincent i Draco pracowali nad kolacją. Podeszła bliżej, zatrzymując się przed dzielącą ich ladą. — Malfoy?
Blondyn uniósł głowę, przerywając krojenie mięsa i pytająco uniósł brew.
— Potrzebuję cię na chwilę.
— Po co?
— Ja mógłbym ci pomóc — wtrącił Lloyd, czym zarobił pochmurne spojrzenie obydwojga. — Nie, jednak nie.
Draco z powrotem przeniósł uwagę na dziewczynę.
— Musisz przytrzymać jej ręce — skinęła głową w stronę drzwi. — Chcę uwolnić na chwilę jej nadgarstki i podłożyć jakąś szmatkę pod taśmę.
— Granger... — westchnął, porywając z blatu ściereczkę i wycierając nią dłonie. — Jej wygoda to ostatnia rzecz, o której teraz powinniśmy myśleć. Myślisz, że dzięki temu będziemy tu mile widziani?
— To nieludzkie, tak ją trzymać — odparła twardo. — Jak możemy mieć nadzieję, że mugole przestaną nas wybijać, traktując ich tak jak ją?
Przyglądał jej się w milczeniu, aż w końcu westchnął, wyciągając z szafki kolejną ściereczkę. Bez słowa wyminął dziewczynę i ruszył do drzwi, jednak przystanął przy nich, by je dla niej odsunąć, wykonując przy tym drwiąco szarmancki gest.
— Życzysz sobie, żeby przynieść jej jeszcze podnóżek? Poduszkę pod głowę? A może wędrowny cyrk, żeby umilić jej czas?
Tylko wciąż żywy obraz ich ostatniej sprzeczki w jej głowie powstrzymał ją od komentarza. Przechodząc obok niego, wyrwała mu ścierkę z rąk i skierowała swoją uwagę na przerażoną kobietę, która szarpnęła się w tył na widok ich obojga. Widząc to, Hermiona zwolniła, ponownie unosząc powoli dłonie.
— Chcemy tylko oddzielić tym taśmę od twojej skóry — wyjaśniła, podchodząc bliżej. — Rozwiąż jej ręce.
Arystokrata chwycił ze stolika nożyce i ignorując głośniejsze już jęki kobiety, kucnął za nią, przecinając kilka warstw taśmy. Gdy tylko to zrobił, gwałtownie poderwała się z krzesła i uderzyła Hermionę. Kasztanowłosa odruchowo przytknęła dłoń do ust, jednocześnie przesuwając się tak, by zagrodzić jej drogę ucieczki. Niepotrzebnie, ponieważ Draco już złapał kobietę i właśnie pchał ją z powrotem na krzesło. Jedną dłonią oplótł jej nadgarstki, drugą zaś mocno zacisnął na szczęce zakładniczki.
— Zrób tak jeszcze raz — szepnął, a cicha prośba sprawiła, że zarówno właścicielka domu, jak i Hermiona wzdrygnęły się. W jego głosie było coś mrocznego, coś, co sprawiało, że bardzo łatwo mogły sobie wyobrazić, co by jej zrobił, gdyby odważyła się na podobny wyczyn.
Kobieta skuliła się, próbując spuścić głowę, lecz dopiero po chwili blondyn jej na to pozwolił. Nachylił się, oddzielając jej ręce i przenosząc je za oparcie krzesła.
— Rób, co masz robić.
Hermiona wytarła krew spływającą po jej podbródku i kucnęła za kobietą. Zawinęła szmatkę wokół jej nadgarstków i z powrotem owinęła je taśmą.
— Gotowe.
Mężczyzna skinął głową i bez słowa wrócił do kuchni, gdzie Lloyd nieudolnie próbował wrzucić kawałki kurczaka na patelnię.
— Co tam się działo? — spytał, w skupieniu przygryzając wargę. Gdy ostatni skrawek mięsa wylądował na patelni, spojrzał na nich i skrzywił się na widok rozciętej wargi Hermiony. — Ma belle...
— To nic — wzruszyła ramionami. — Skupmy się na tym, co możemy teraz zrobić. Sprawdzaliście radio?
Przyjaciele wymienili spojrzenia, jednocześnie rzucając:
— Co?
— Radio. Może jakaś grupa zdołała podpiąć się pod jakąś stację.
— Bez magii? — spytał nieprzekonany empata. — To niewykonalne.
— Znam kogoś, kto pracuje w mugolskim radiu — wyjaśniła. — Może nie bezpośrednio, ale półsłówkami byłby w stanie przekazywać jakieś informacje. Wiem, mało prawdopodobne, pewnie już dawno powiązali go z czarodziejami — przyznała, maczając chusteczkę w zimnej wodzie i przykładając ją do wargi. — Ale to jedno wpadło mi do głowy. To i...
— Dlaczego mam wrażenie, że mi się to nie spodoba? — spytał Draco.
Hermiona wahała się z odpowiedzią. Prawda była taka, że od dawna planowała wyruszyć na poszukiwanie przyjaciół. Najpierw jednak musiała zadbać o bezpieczeństwo siostry. Jej plan był ryzykowny i wiedziała, jaka będzie ich reakcja.
— Chcę odnaleźć członków Zakonu Feniksa.
Obaj mężczyźni roześmiali się, jednak szybko dotarło do nich, że dziewczyna nie żartowała. Popatrzyli po sobie, jakby bez słów kłócili się o to, który z nich ma wyperswadować jej ten pomysł z głowy.
Ma belle — zaczął w końcu Lloyd. — Niby jak chcesz to zrobić? Nie wiesz, gdzie są...
— Ale łatwo mogę się domyślić, gdzie mogliby być — odparła, myśląc o Grimmauld Place.
Arystokrata pokręcił powoli głową. W końcu zorientował się, że samo patrzenie na nią budzi w nim gniew i odwrócił się, zastępując empatę przy kuchence.
— Czyli zamierzasz urządzić sobie uroczą wycieczkę po Anglii — stwierdził szorstko, podrzucając smażące się mięso. Odstawił nieco zbyt gwałtownie patelnię i dodał: — Nie uda ci się przetrwać dnia, będąc non stop na widoku.
— Zapominasz, że wychowałam się w rodzinie mugoli. Pamiętam te ulotki, wiem, że zadają pytania i wiem, że nie zadadzą takiego, na które nie będę znała odpowiedzi.
— A co z twoją ostrożnością, Granger? W jaskini zapierałaś się nogami i rękami, dopóki w grę nie wchodziła twoja siostra.
— Teraz zasady się zmieniły, Malfoy. Teraz jesteśmy na powierzchni, gdzie wszystko jest już postawione na jedną kartę. Teraz nie mamy wyboru.
— Z całym szacunkiem, mademoiselle, ale rozważniej byłoby dołączyć do pierwszej napotkanej grupy czarodziejów — wtrącił Vincent, patrzą na nią z całkowitą powagą. — Na razie nie myślmy o dalszych planach, skupmy się na tym, co będzie za chwilę.
— A za chwilę będziemy musieli stąd iść — dodał Draco, wyłączając gaz. — Niedługo mogą się zorientować w jej pracy, że coś jest nie tak — skinął w stronę sąsiedniego pokoju. — Najpóźniej jutro po południu wychodzimy. Pytanie tylko gdzie...
Hermiona zaczęła zastanawiać się nad jego słowami. Z roztargnieniem zaczęła nakrywać do stołu z pomocą młodszej Granger. Zasiadając do późnej kolacji, nie spodziewała się, że będzie aż tak zaskoczona jej wykonaniem i mimowolnie z jej ust uleciało westchnięcie. Tak dużo czasu minęło od porządnego posiłku, że zwykły kurczak w towarzystwie warzyw i rozgotowanego ryżu smakował lepiej niż najwykwintniejsze danie na świecie.
— Chyba wiem, od czego moglibyśmy zacząć — oznajmiła, gdy reszta skończyła jeść. — Moglibyśmy najpierw sprawdzić dom Larry'ego — dodała, zerkając na Dracona. — Mieszka niedaleko stąd. Być może mugole mieli tylko spis posiadłości czarodziei i jego mogła pozostać nienaruszona.
Przerwała na chwilę, nadal nie odrywając spojrzenia od arystokraty. Upiła łyk herbaty, obserwując, jak zmarszczka pomiędzy jego brwiami stopniowo staje się coraz mocniejsza. Zlustrowała całą jego sylwetkę, krzywiąc się na kolor jego włosów.
— Co? — rzucił, przeczesując je dłonią.
— Zanim gdziekolwiek pójdziemy, musimy zrobić dwie rzeczy. Po pierwsze, zaznajomić was z tyloma mugolskimi sprzętami, ile tylko się da w tak krótkim czasie. Po drugie, musimy zająć się naszym wyglądem, zwłaszcza twoim, Malfoy.
Draco wzruszył ramionami, nawet nie próbując polemizować. Wiedział, że jego wygląd wyróżniał go z tłumu. Co więcej, wszyscy byli pewni tego, że ich zakładniczka opisze ich ze szczegółami. Im więcej wprowadzą zmian, tym lepiej.
— Co dokładnie planujesz? — spytał.
Tym razem Hermiona zwróciła się do empaty.
— Dobrze byłoby załatwić farbę do włosów. Soczewki też by się przydały, jednak z tym może być trudniej. Podejrzewam, że ich zakup wzbudziłby wiele podejrzeń, jeśli...
— Jeśli zrobiłoby się to bez wpływu. Łapię — dorzucił Vincent. — U twojej siostry nic nie trzeba zmieniać, nie widziała jej. Załatwię jeszcze maszynkę do golenia, żeby zająć się sobą — powiedział, patrząc na nią pytająco.
Hermiona wiedziała, o co mu chodziło. Potarła nerwowo skroń, zastanawiając się nad tym, co ona mogłaby zrobić. W końcu postanowiła skupić się na swoich najbardziej charakterystycznym znaku.
— Zrobię sobie grzywkę i sprawdzę, czy ma tu gdzieś drugą parę okularów. Rozejrzyj się za samoopalaczem, to powinno wystarczyć.
Gdy tylko skończyła mówić, Vincent wstał od stołu i podszedł do komody, gdzie leżała torebka właścicielki domu. Pogrzebał w niej, aż w końcu ze zniecierpliwieniem wyrzucił całą jej zawartość. Mamrocząc pod nosem coś o kobietach i ich torebkach, chwycił portfel i wyjął z niego plik banknotów.
— Wiesz, jaką mają wartość? — spytała starsza Granger.
Brunet skinął głową.
— Jestem obeznany z podstawami mugolskiego świata. Zajmij się lepiej ignorantem — odparł, posyłając przyjacielowi krzywy uśmieszek.
Nie kupuj czarnej farby. Będzie się to u mnie za bardzo rzucało — pouczył go, puszczając przytyk mimo uszu.


***


Draco zamknął oczy, pochylając się nad umywalką, by po raz ostatni spłukać resztki farby. Jej ostry, chemiczny zapach wywoływał u niego mdłości, starał się go jednak zignorować, trzymając się nadziei, że to pomoże mu wtopić się w tłum i skutecznie zmyli pościg. Jednak pomimo tej zmiany i połowie nocy spędzonej na wypytywaniu Hermiony o wszystko, co mogło mu się przydać, czuł się nieprzygotowany. Wszystkie te mugolskie nazwy, sprzęty i cała reszta zlała się w jedną wielką plątaninę myśli, buszującą w jego głowie.
Zakręcił wodę, sięgając po ręcznik i gdy osuszył mokre włosy, wziął do ręki pudełko z soczewkami. Bez chwili wahania otworzył je i od razu nałożył. Pieczenie w oczach sprawiło, że odczekał chwilę, nim chwycił butelkę samoopalacza, opróżnioną do połowy przez Hermionę. Nabrał odrobinę na dłoń, nakładając cienką warstwę na twarz. Nim skończył z resztą ciała, włosy zdążyły niemal całkowicie wyschnąć.
Wyprostował się, przyglądając odbiciu. Dziwnie było patrzeć w lustro i widzieć postać zupełnie inną od tej, którą przywykł oglądać każdego dnia. Miejsce platyny przejął jasny brąz, a nieco dłuższe niż zazwyczaj kosmyki opadały na zielone oczy. Automatycznym ruchem odgarnął je w tył i po raz ostatni przyjrzał się swojej twarzy, sprawdzając, czy imitacja lekkiej opalenizny jest równomierna.
Gotowy? — usłyszał głos Hermiony.
Narzucił nieco przyciasną w ramionach skórzaną kurtkę i wyszedł z łazienki. Nad ranem znaleźli szafę z męskimi ubraniami. Nie wiedzieli, czy rzeczywiście ktoś jeszcze mieszkał w tym domu, jednak mimo wszystko nie mogli ryzykować i postanowili wcześniej opuścić kryjówkę.
Więc tak wygląda miodowa olcha — skwitował Lloyd, uśmiechając się na widok fryzury przyjaciela. — Nie kłamali z tymi promieniami słońca we włosach.
Ja przynajmniej je mam.
Empata zmrużył gniewnie oczy, przesuwając dłonią po wyjątkowo krótkich włosach. W pewnym momencie ręka mu zadrżała i nie miał innego wyjścia, jak wyrównać resztę kosmyków.
— Milcz.
Draco uśmiechnął się krzywo i przeniósł wzrok na krzątającą się w kuchni Hermionę, która po raz kolejny przepakowywała zawartość swojej torebki. Na samym dnie, pod podszyciem torebki wylądowały przygotowane przez nią z mugolskich przypraw eliksiry, przelane do niewielkich flakoników po mugolskich perfumach. Obok nich wylądowała różdżka i niewielka apteczka, przykryte zwyczajnymi rzeczami, które wypełniały po brzegi torebki mugolskich kobiet.
Mężczyzna przejechał dłonią po delikatnym wybrzuszeniu kurtki, gdzie w wewnętrznej kieszeni schowany był dość prymitywnie wyglądający składany nóż, podarowany przez Vincenta. Prawdę mówiąc, jeśli miałby oceniać jego przydatność w obliczu starcia z patrolem mugoli, wydawał się bezużyteczny, jednak postanowił nie podnosić tej kwestii, zwłaszcza że i tak nie mieli żadnej alternatywy.
— Gdy tylko wyjdziemy, kierujemy się prosto do stacji metra — powiedziała Hermiona, chcąc po raz ostatni uzgodnić plan działania.
— Mieszamy się w tłum mugoli zmierzających do pracy, starając się nie rzucać w oczy — wyrecytował Vincent. — Trzy stacje później wysiadamy i jak gdyby nigdy nic zmierzamy do goblina. O czymś zapomniałem, ma belle?
Dziewczyna zaprzeczyła, choć z wyrazu jej twarzy z łatwością dało się odczytać, że po raz kolejny odtwarza w myślach ich drogę, próbując jak najlepiej się do niej przygotować. Jednak doskonale wiedzieli, że choćby spędzili tu jeszcze kilka dni, snując kolejne plany, przygotowujące ich na każdą ewentualność, nigdy nie będą gotowi na to, co może się stać po opuszczeniu domu.
— Chodźmy już — zadecydował Draco, chwytając drobną rączkę Małej, po czym skierował się do wyjścia.
Hermiona wzięła głęboki oddech i podążyła za nim, rzucając krótkie spojrzenie na drzwi, za którymi przetrzymywana była właścicielka mieszkania. Była pewna, że ktoś prędzej czy później zauważy jej nieobecność i uwolni ją. Ostatni raz omiotła wzrokiem salon i wyszła na zewnątrz.
Dzień był ponury, a chłodne, suche powietrze w niczym nie przywodziło na myśl zbliżających się wakacji. Hermiona przykucnęła i opatuliła szczelniej siostrę, zapinając wiosenny płaszczyk aż po samą szyję.
— Bez względu na to, co się stanie, trzymaj się blisko Lloyda — przypomniała jej, widząc, że przy nim będzie najbezpieczniejsza.
— Dobrze.
— Chodźmy już stąd — wtrącił cicho Vincent, czując na sobie wzrok kobiety stojącej w oknie po drugiej stronie ulicy. — Tylko naturalnie, spokojnie, a nie jakbyśmy właśnie uciekali z mieszkania, do którego się włamaliśmy i trzymaliśmy jego właścicielkę jako zakładniczkę — oznajmił, po czym odszedł na bok i jak gdyby nigdy nic odpalił papierosa. Przepuścił przodem swoje towarzyszki, idąc ramię w ramię z poirytowanym Draconem.
— Nie wydmuchuj tego w moją stronę — warknął po chwili, nie mogąc już znieść duszącego dymu.
— A ty nie miej takiej naburmuszonej miny. Miałem się wtapiać w tłum, to to robię.
— Możesz to też robić, idąc parę metrów za mną.
— Kuszące, zwłaszcza że z łatwością mógłbym wtedy kopnąć cię w dupę — odparł Vincent, gdy opuścili nienaturalnie ciche osiedle i wyszli na główną ulicę. — Lubisz ją.
Draco zmarszczył brwi, rzucając mu poirytowane spojrzenie.
— Kogo? Tą wymądrzałą, pyskatą, małą poczwarkę?
— Nie, jej zachowawczą, oziębłą formę ostateczną.
Arystokrata przeniósł wzrok na idącą przed nimi Hermionę. Miała rację, doskonale dopasowywała się do otoczenia. Szła szybko, epatując pewnością siebie, choć rzucała podejrzliwe spojrzenia, doskonale naśladując w tym mijających ich mugoli.
Wydawało się, że mieszkańcy za wszelką cenę starali się utrzymywać pozory tego, że świat czarodziejów i mugoli nie stanął w obliczu wojny. Naiwnie trzymali się tworzonej przez nich obłudy i tak jak jeszcze miesiąc temu wstawali i rzucali się w wir codzienności, jednak nie sposób było nie zauważyć nieufnych spojrzeń, przyśpieszonych kroków i nienaturalnej ciszy. Nikt się nie zatrzymywał, nie rozglądał.
Mugole izolowali się od wszystkiego, co wykraczało poza ogólnie przyjęte normy, jakby w obawie, że mogą zostać posądzeni o posługiwanie się magią. A o to nie było wcale trudno. Po każdym kolejnym ataku ze strony czarodziejów w społeczeństwie narastała presja wokół schwytania i osądzenia winnych. Władze przy aprobacie obywateli skrupulatnie badały każde zgłoszenie, a tylko nieliczni byli w stanie dostrzec wyłaniającą się z tego wszystkiego zależność: jeśli ktoś był niewygodny, wkrótce potem zostawał oskarżany o współpracę z czarodziejami i temu podobne brednie. Tak jak to było w przypadku Gareta Freya, który przewodził Stowarzyszeniu na Rzecz Pojednania. Tydzień po zgłoszeniu przez niego skargi za bezprawne zatrzymanie pary z Liverpoolu podczas rutynowego przeszukania znaleziono przy nim fiolki z podejrzanymi substancjami. Tyle przynajmniej Draco zdążył przeczytać z pierwszej strony gazety, którą wertował mugol stojący tuż obok niego.
— Tak. Lubię — przyznał w końcu.
Teraz gdy opuścił duszącą go jaskinię, w pełni widział jak wielkim i irytującym był gnojkiem. Tym bardziej doceniał pokłady cierpliwości Hermiony i to, z jaką zaciekłością go broniła.
— Choć oziębłą bym jej nie nazwał — dodał, uśmiechając się na wspomnienie jednej z jej kłótni z Barrym.
Gdy tylko światła sygnalizacji świetlnej zmieniły kolor na zielony, ruszyli wraz z innymi przed siebie.
— Mogę się założyć, że jej chłód do mnie nie utrzyma się długo — oznajmił pewnie Vincent, zerkając na przyjaciela. — Mogę się założyć, że choć wyobrażałeś ją sobie nagą, do niczego między wami nie doszło. — Jego wargi wygiął podstępny uśmiech. — Mogę się założyć, że będę miał ją pierwszy.
— Nie.
Mon ami, chcesz mi powiedzieć, że pragniesz ją tylko dla siebie?
Arystokrata posłał mu gradowe spojrzenie.
— Zbyt bardzo ją cenię, by postawić ją w roli zdobyczy w naszej kolejnej rozgrywce, Lloyd. Ale proszę, możesz próbować szczęścia. — Wykrzywił się wrednie. — I tak nie masz u niej szans, playboy.
— Zobaczymy...
— Piękne limo pod twoim okiem za dwa dni? — zakpił Malfoy. Widząc zmianę w wyrazie twarzy przyjaciela, dodał: — Czyżby w końcu do ciebie dotarło, że tym razem nie podołasz? Lloyd?
— Skręcamy.
— Co? — spytała Hermiona, nerwowo oglądając się za siebie.
— Teraz — rozkazał, zrównując się z nią i odciągając w boczną uliczkę.
Gdy tylko zniknęli za rogiem, na głównej ulicy wybuchło zamieszanie. Do idącej do niedawna za nimi pary podeszła trójka mężczyzn, nakazując im okazać dokumenty. Znajdujący się w pobliżu mugole przyspieszyli, byle tylko znaleźć się jak najdalej od miejsca kontroli.
— Myślicie, że już wiedzą? Że zdążyła się już uwolnić i ich powiadomić?
— Nie wiem, ma belle — mruknął Vincent. — Być może to tylko rutynowe przeszukanie.
Jednak pomimo jego słów z każdą kolejną minutą narastała w nich niepewność. Choć zrobili wszystko, co w ich mocy, by ukryć swoją tożsamość, nie mogli pozbyć się wrażenia, że są obserwowani, a podążający za nimi mugole tylko czekają, aż zapędzą ich w ślepy zaułek.
Im bliżej metra się znajdowali, tym ulice były bardziej zatłoczone. Do tej pory miasto wydawało się niemal wymarłe, a brak porannych rozmów, wybuchów śmiechu i beztroskich wymian sąsiedzkich plotek sprawiał, że każda osoba zachowywała się jeszcze bardziej nerwowo.
To niejedyna zauważalna zmiana, jaka rzucała się im w oczy. Na przystankach, domach, tablicach informacyjnych pojawiły się napisy. Hermionę przeszywał dreszcz, gdy mimowolnie na nie zerkała.
Śmierć czarownicom.
Spalić magiczne dziwki.
Zniszczyć magię.
— Sympatycznie — burknął Draco na widok karykatury powieszonego czarodzieja.
Choć żadne z nich nic nie powiedziało, poczuli ulgę na widok wejścia do metra. Stał tam już tłum mugoli, powoli wchodzący do środka.
— Trzymaj się blisko nas — szepnęła do siostry Hermiona.
W odpowiedzi Mała mocniej zacisnęła dłoń. Przysunęła się bliżej, próbując zobaczyć cokolwiek pomiędzy plątaniną ciał.
— Może ja ją wezmę? — zaproponowała Lloyd, gdy zeszli do tunelu. — Ze mną będzie spokojniejsza, me belle. Możesz zaopiekować się naszą sierotką z tyłu.
— Nie potrzebuję niańki, Lloyd — syknął Draco.
Mężczyzna zaśmiał się gardłowo i bez problemu przeszedł przez bramkę, po czym obejrzał się za siebie i uniósł brew w wyrazie uprzejmego zdziwienia na widok niemrawej miny przyjaciela.
— Musisz po prostu wetknąć bilet do szczeliny, później metal ustąpi i będziesz mógł przejść — szepnęła pośpiesznie Hermiona. Nie miała pewności, czy dreszcz przebiegający przez jej plecy wywołują zaalarmowane spojrzenia, czy jej wyobraźnia.
— Wiem, Granger, nie jestem ułomny — odpowiedział i podszedł do bramki, starając się ukryć to, jak bardzo wydawało mu się to idiotyczne. Gdy tylko bilet pojawił się z drugiej strony urządzenia, naparł na metal i zmarszczył brwi, gdy ten nie ustąpił. Słysząc ciche pyknięcie ponowił próbę i dołączył do przyjaciela.
— Ani słowa — warknął i spojrzał wyczekująco na Hermionę.
Gdy jako ostatnia przeszła przez barierkę, mieli przeczucie, że najgorsze było już za nimi. Udało im się wtopić w tłum i już za chwilę mieli wyruszyć w podróż do bezpiecznego miejsca. Nikt ich nie rozpoznał. Nikt ich nie podejrzewał. Co mogło pójść nie tak?
Jak na zawołanie odwrócili się w stronę, skąd dobiegł do nich dźwięk tłuczonego szkła. Wstrzymując oddech, obserwowali, jak ocalała fiolka toczy się po posadzce pod nogi stojącej nieopodal kobiety, która odskoczyła od niej ze wstrętem. Chwilę później wskazała na staruszkę palcem, krzycząc:
— Wiedźma! Nie pozwólcie jej uciec!
Tłum zamarł na kilka sekund, po czym rozpętało się piekło. Wrzaski i przekleństwa na chwilę ich ogłuszyły, ludzie zaczęli na nich napierać, chcąc znaleźć się jak najdalej od wiedźmy. Kilku z nich ruszyli ku przerażonej staruszce, która płacząc, wycofywała się, aż trafiła na ścianę.
— Nie... nie, przyrzekam! Nie jestem wiedźmą! NIE JESTEM WIEDŹMĄ!
Hermiona odwróciła się, próbując ignorować błagania kobiety. Zerknęła w dół, gdzie jeszcze przed chwilą stała jej siostra.
— Hermiona!
Nie chcąc się przewrócić i zostać stratowaną, musiała iść do przodu pod naporem tłumu, jednak starała się jak najdłużej zostać w miejscu, gdzie widziała ostatnio swoją siostrę. Zobaczyła parę metrów dalej Dracona, który z przerażeniem wpatrywał się w coś przed nim. Podążyła za jego wzrokiem i serce podskoczyło jej do gardła. Jej siostra unosiła się kilka cali nad ziemią
Trwało to zaledwie kilka sekund, zanim Vincent wziął dziewczynkę na ręce, jednak te kilka sekund wystarczyło.
Jeden z stojących przy niej mężczyzn już wskazywał na Małą, otwierając usta gotowe do krzyku. Hermiona zadziałała instynktownie. Z całej siły wbiła obcas w jego stopę, a gdy ten skulił się z bólu, wyszarpnęła z torebki flakonik i prysnęła mu eliksirem prosto w twarz.
Miała nadzieję, że zrobiła to na tyle szybko, że w całym tym zamieszaniu nikt tego nie zauważył, jednak tuż po tym ktoś krzyknął:
— Kolejna! Tam jest! ZŁAPCIE JĄ!
Zamiast od niej uciekać, tłum jeszcze szybciej zaczął się przemieszczać, popychając ją z większą siłą. Zrozumiała, że dzięki temu, że było tu tak gęsto, niemożliwym było wyłowienie dokładnie osoby, którą wskazywała nadal wrzeszcząca kobieta. Hermiona cieszyła się z tego, do czasu, aż ona i niosący Małą Vincent zostali rozdzieleni.
— Lloyd! — zawołała, jednak mężczyzna nie miał żadnych szans, by zawrócić. Popychany przez innych, musiał iść naprzód. Wkrótce zniknął jej z oczu. — Lloyd!
Sapnęła, gdy ktoś złapał ją za rękę i mocno szarpnął.
— Biegnij — warknął Draco, zaczynając przedzierać się przez tłum.
Ruszyła za nim, po raz ostatni oglądając się za siebie. Nie mogli podążyć za empatą, stali akurat w miejscu, gdzie większość ludzi zaczęła biec w przeciwną stronę. Popychali ich, wbijając łokcie w żebra, kopiąc i szarpiąc, byle jak najszybciej opuścić stację. I choć to Draco szedł przed nią, odpychając pozostałych i biorąc na siebie większość uderzeń, parę razy jęknęła z bólu, wyduszone z płuc powietrze wydawało się palić jej gardło.
Nie wiedziała, co się dzieje, do czasu, aż gwałtownie się zatrzymali. Po chwili podłoga pod nimi delikatnie zatrzęsła się, a oni zaczęli oddalać się od stacji. Od Vincenta i Małej.
— Już jesteś bezpieczna. Wszystko w porządku. Wracamy do domu — powiedział Draco na tyle głośno, by mieć pewność, że kilku najbliżej stojących osób to usłyszało.
Delikatnie przyciągnął do siebie dziewczynę i objął ją, chowając jej twarz na swojej piersi. Miał nadzieję, że to wystarczy, aby nikt jej nie rozpoznał. Nie wiedział, czy któryś z obecnych tu podróżujących widział, że to właśnie Hermionę wskazywała tamta kobieta, ale nie zamierzał ryzykować. Zaczął delikatnie pocierać plecy dziewczyny, jednocześnie drugą ręką zdejmując z jej włosów spinkę. Pozornie niewinnym i czułym ruchem, przeczesywał jej włosy, jeszcze bardziej osłaniając jej twarz przed ciekawskimi spojrzeniami.
Hermiona nie musiała grać przerażenia. Zadrżała, kładąc dłonie na jego piersi.
— Boję się.
Arystokrata wiedział, że jej wyznanie nie było tylko przedstawieniem dla pozostałych. Odruchowo musnął wargami jej czoło, przymykając na chwilę oczy.
— Niedługo będziemy w domu — powtórzył, tym razem ciszej, tylko do niej.
Nie odpowiedziała, co tylko upewniło go w przekonaniu, że w głowie już układała plan działania. Odsunęła od siebie strach o siostrę, szukając sposobu na ocalenie ich wszystkich. Mógł niemal poczuć, jak szybko poruszają się jej powieki. Już w czasach ich współpracy w Ministerstwie zauważył, że kiedy myślała o czymś intensywnie, zaczynała szybko mrugać i przygryzać wargę. Im większy był problem, tym częściej i mocniej to robiła.
Po omacku sięgnął dłonią i przesuwając nią po jej podbródku, natknął się na uwięzioną wargę. Nacisnął na nią kciukiem i delikatnie przeniósł go niżej, uwalniając ją. W odpowiedzi opuściła ramiona i oplotła go nimi w pasie.
Tkwili tak, ściśnięci pomiędzy innymi, aż w końcu wysiedli na najbliższej stacji. Złapali się za ręce i niemal biegnąc, wspięli się po schodach.
— Lloyd będzie na nas czekał u Larry'ego, jeśli jego dom rzeczywiście jest nienaruszony — powiedziała dziewczyna, skręcając w boczną uliczkę. Nie miała pojęcia, dokąd szła, jednak stanie w miejscu było o wiele bardziej niebezpieczne. — Jeśli jest inaczej, będzie czekał gdzieś w pobliżu. Jak wiele o nim wiesz?
— O kim?
Dziewczyna zerknęła na niego z ukosa.
— O swoim przyjacielu. A dokładniej: o jego umiejętnościach. Niewiele można o tym wyczytać i podejrzewam, że większość z tego to brednie wyssane z palca — powiedziała, przeprowadzając go przez przejście.
— Co dokładnie chciałabyś wiedzieć? — spytał zdawkowo.
— Czy może poznać, kto jest właścicielem emocjonalnej esencji pozostawionej na przedmiocie? Czy może wyczuć kierunek, w jakim ten ktoś wyruszył?
— Tak — odpowiedział, wiedząc, że Lloyd go za to zabije zaraz po tym, jak pogratuluje im pomysłu na naprowadzenie go na nich.
— Jak to dokładnie działa?
Blondyn spojrzał na nią z irytacją.
— Nie wiem, Granger, nigdy tego nie rozumiałem. Jeśli wcześniej miał kontakt z tą aurą, bez trudu rozpozna jej właściciela. Mówił, że to jak linie papilarne. On po prostu dotyka rzeczy, wyczuwa ślad aury i może za nią podążyć, ale tylko przez kilkanaście metrów.
— Nie wiesz, ile dokładnie...
— Skoro wiesz, to dlaczego pytasz? — odwarknął. — Mówił tylko tyle, że żeby mógł to zrobić, osoba, która dotyka przedmiotu, musi przeżywać bardzo silne emocje. Zwykła radość, zadowolenie, smutek nie wystarczy.
Dziewczyna skinęła głową. Zamyśliła się na chwilę, przypominając sobie jeden z nielicznych tekstów o zdolnościach empatów i zmarszczyła brwi.
— Czy to prawda, że empaci są szczególnie wyczuleni na wściekłość i pożądanie?
Arystokrata skinął głową.
— Więc jeśli dom Larry'ego będzie zniszczony, a Lloyd będzie szukał nas w jego okolicy, możemy zostawić mu ślady twojej aury w miejscach, do których zajrzy. Dom. Hotel. Kościół. Cmentarz.
— Cmentarz? — powtórzył z zaskoczeniem Draco.
Wzruszyła ramionami.
— Dość charakterystyczny teren — wyjaśniła ponuro. — Jeśli odpadną miejsca, które logicznie powinniśmy wybrać, Lloyd zacznie sprawdzać główne, rzucające się punkty.
— Skąd ta pewność? — spytał i zaklął, gdy potknął się o rozwiązaną sznurówkę.
Przystanął i schylił się, by z powrotem ją zawiązać. Nie zwracając na to uwagi, dziewczyna podeszła do tablicy informacyjnej, szukając mapy dzielnicy.
— To sprytny mężczyzna. Irytujący i nachalny, ale sprytny. Wie, że właśnie to bym zrobiła.
— TAM JEST! TO ONA!
Gwałtownie odwróciła się i przełknęła ślinę na widok dwóch biegnących w jej stronę mężczyzn.
— Nie ruszaj się — szepnęła do Dracona, po czym rzuciła się do ucieczki, zostawiając go w tyle.
W momencie, w którym ją zauważyli był na tyle daleko od niej, że mogliby go z nią nie powiązać. Jeśli arystokrata wiedział, co dla niego jest dobre, zostanie tam, gdzie go zostawiła. Przynajmniej taką miała nadzieję.
Okrzyk mimowolnie wydarł się z jej ust, gdy kula świsnęła tuż obok jej ramienia, zatrzymując się w ceglanej ścianie domu. Skręciła, znikając z oczu zarówno Draconowi, jak i mężczyźnie, który z nim pozostał.
— Imię i nazwisko — warknął do niego.
— Tommy Smith — odparł automatycznie, z niepokojem zerkając w stronę, w którą pobiegła Hermiona. — To była jedna z nich. Z wiedźm — niemal wypluł to słowo. — Prawda?
Mężczyzna wyciągnął ku niemu dłoń.
— Dokumenty.
Draco sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki. Uniósł brwi w udawanym zaskoczeniu i nerwowo poklepał pozostałe kieszenie.
— Nie mam — mruknął, po czym warknął wściekle. — Ta wywłoka musiała mi je zabrać!
— Czym jest komputer?
Spodziewał się, że w końcu zada mu jakieś pytanie. Było jasne, że mężczyzna nie był mugolskim policjantem, lecz należał do samozwańczych organizacji łapiących czarodziejów.
— Urządzenie elektroniczne z myszką, klawiaturą i monitorem. Złapcie ją szybko — próbował zmienić temat, nim padnie pytanie, na które nie był przygotowany. — Bez dokumentów...
— Żelazko?
Arystokrata westchnął z udawanym zniecierpliwieniem. Zastanawiał się, czy Hermiona zdołała się gdzieś ukryć. A jeśli tak, to jak ją znajdzie?
— Sprzęt do prasowania. Słuchaj...
— Mikrofalówka?
— Do podgrzewania jedzenia.
— Fizyka kwantowa?
Kurwa. Myśl. To nie może być trudne — stwierdził, kaszląc, by jakoś zatuszować jego przedłużającą się odpowiedź. Fizyka. Fizyczność. Cielesność. Ciało... A kwantowa?
Przygotowując się na atak, rzucił:
— Pozycja seksualna?
Twarz mężczyzny wykrzywiła się w grymasie obrzydzenia. Nim wyszarpnął swoją broń, Draco wymierzył cios prosto w skroń. Liczył na to, że przeciwnik runie na ziemie, jednak ten tylko zatoczył się, chwytając za broń.
— Na kolana, magiczna dziwko — syknął, mierząc w arystokratę. — Już!
— Spokojnie — powiedział cicho, spełniając polecenie. Uniósł ręce. — Nic ci nie zrobię.
— Tacy jak ty zamordowali moją żonę i dziecko. Z przyjemnością dostarczę cię do ośrodka.
Jego słowa wzbudziły w nim lęk. Słyszał o ośrodkach, w których przetrzymywano schwytanych czarodziejów. W których skuwano ich łańcuchami, trzymano w klatkach i przeprowadzano na nich badania. W których większość umierała po tygodniu. Mugolskie władze? Nie robiły z tym nic, jedynie skrzętnie zapisywały zdobyte informacje, a każda następna ofiara przedstawiana była jako kolejny schwytany przez nich potwór.
— To nie ja ich zabiłem. Do cholery, ja nikogo nie zabiłem — warknął przez zaciśnięte zęby Draco. — Nie jestem mordercą.
Mężczyzna spuścił wzrok, zrywając z nim kontakt wzrokowy. Arystokrata uśmiechnął się drwiąco.
— Racja, nie patrz. Jeszcze zamienię cię w ropuchę.
— Zamknij się. Jeszcze słowo, a zabiję cię na miejscu — ostrzegł. Powietrze przeszył dźwięk odbezpieczanej broni. — Zapnij to na nadgarstku.
Arystokrata ponuro spojrzał na rzucone mu kajdanki.
— Nie wiem jak — skłamał, w nadziei, że mężczyzna straci cierpliwość i sam to zrobi. Być może wtedy udałoby mu się zaskoczyć go i wytrącić mu broń.
— Zrób. To. Teraz.
Nie mając wyboru, powoli chwycił kajdanki. Nadal nie podnosząc głowy, rozejrzał się, a gdy nie zobaczył żadnych świadków, w głowie zrodził mu się kolejny pomysł. Zapiął zimną obręcz na nadgarstku, czekając na kolejny ruch mężczyzny.
Tak jak przypuszczał, zaczął do niego podchodzić, by skuć za plecami ręce Dracona. W czasie, gdy stawiał kolejne, ostrożne kroki, arystokrata przymknął oczy, skupiając się na obrazie białego wilka. Mimowolnie zadrżał, gdy przez jego ciało przetoczyła się potężna, prymitywna siła i skoncentrował wszystkie myśli na poskromieniu jej. Nie pozwolił na całkowitą przemianę, jedynie na to, by echo zwierzęcych cech zniekształciło rysy jego twarzy. Poczuł, jak jego oczy zmieniają kształt, nos staje się bardziej płaski, a w jego wargę wbijają się kły i gdy mugol był tuż przed nim, gwałtownie uniósł głowę.
Mężczyzna wrzasnął i instynktownie się odsunął. Nim zdołał nad sobą zapanować, Draco skoczył na niego. Zdążył wytrącić mu broń i posłać go na ziemię, nim zaczął zaciekle walczyć. Pozbawiony przewagi mugol, zacisnął dłonie na gardle arystokraty, z satysfakcją obserwując, jak jego twarz czerwienieje. Uśmiech triumfu wyginał jego usta do czasu, aż Draco chwycił leżący nieopodal kamień i z impetem uderzył go nim. Jego ręce opadły z głuchym stukotem na chodnik.
Malfoy upadł tuż opok niego i przetoczywszy się na plecy, zaczął dyszeć, rozcierając skórę na szyi. Resztkami sił usiadł i przeszukał nieprzytomnego, a gdy znalazł zaczepione o pas drugie kajdanki, wstał i zaciągnął mężczyznę w zaułek. Nie miał pojęcia, gdzie się znajdował, jednak domy w tej okolicy wyglądały na starsze, niemal opuszczone i jeśli dobrze zgadywał, dominującymi budynkami były fabryki.
Zapiął jedną obręcz na nadgarstku mugola, wykręcił mu ramię do tyłu i owinąwszy łańcuch wokół rury, zatrzasnął drugie zapięcie. Rozejrzał się, szukając czegokolwiek, czym mógłby zatkać mu usta. W końcu zauważył tułającą się po chodniku reklamówkę, umazaną czymś, co od razu wywołało u Dracona mdłości.
— Może wystarczy — mruknął do siebie, w pośpiechu zawiązując ją wokół jego ust.
W pośpiechu wrócił po porzuconą mugolską broń i rzucił się w kierunku, w którym pobiegła Hermiona. Mógł mieć tylko nadzieję, że udało jej się ukryć.
— Granger — syknął, rozglądając się za jakimkolwiek jej śladem. — Granger, wyłaź. Niech to szlag!
Ponownie przywołał w myślach postać wilka, tym razem pozwalając na większą przemianę. Spuścił głowę, by ktoś przypadkiem nie zobaczył jego zniekształconej twarzy i mocno zaciągnął powietrze do płuc. W pierwszej chwili smród zamroczył jego zmysły, jednak im dłużej szukał zapachu Hermiony, tym bardziej potrafił oddzielić przytłaczającą woń od innych.
Uniósł dłoń i powąchał ją, przypominając sobie dokładną nutę naturalnego zapachu dziewczyny. Wyczuwał jaśmin, miód i zapach jakiegoś drzewa iglastego, mieszankę, którą łatwo było wyłapać pośród tutejszego fetoru.
— Mam cię.
Gdy był już blisko i wiedział dokładnie, gdzie dalej biec, zamknął na powrót magię, wracając do normalnego wyglądu. Gdy usłyszał huk stali i towarzyszące mu ciche stęknięcie z bólu, przyśpieszył, mając nadzieję, że nikt inny nie przyłączył się do pościgu za nimi.
Hermiona zagryzła wargę, gdy napastnik kolejny raz kopnął ją prosto w brzuch, posyłając jej ciało na stertę blach. Bała się, że krzyk mógłby przyciągnąć jeszcze więcej mugoli. Zamrugała, gdy obraz po raz kolejny zafalował i zamglonymi oczyma spojrzała na napastnika.
— Proszę — szepnęła i zadrżała, gdy dostała w odpowiedzi wściekłe spojrzenie.
Nie miała z nim żadnych szans. Mężczyzna mierzył prawie dwa metry, sprawiał wrażenie, jakby składał się tylko i wyłącznie z twardych, potężnych mięśni. Gdyby tylko udało jej się dostać do swojej torebki...
— Żadna wiedźma nie zazna litości — splunął na ziemię i kucnął, zaciskając dłoń na jej włosach. Szarpnął, przyciągając do siebie jej twarz. — Jesteście złem. Zarazą — szepnął z obłędem w oczach. Musnął kciukiem jej policzek i z uśmiechem dodał: — Chętnie oglądałbym, jak płoniesz, wiedźmo. Jak wijesz się w płomieniach, jak swąd palonej skóry odbiera ci dech. Zasłużyłaś na to.
Szarpnęła się w jego uścisku na obraz, jaki stworzył w jej umyśle, a syk bólu bezwiednie wydarł się spomiędzy jej drżących warg.
— Nazywasz mnie złem? Ciekawe, kim ty jesteś.
Uderzył ją, ponownie wysyłając na krawędź świadomości. Coś jej odpowiedział, jednak słowa straciły sens na widok skradającego się w ich stronę Malfoya. Natychmiast wróciła wzrokiem do oprawcy, nie chcąc zdradzić obecności Dracona.
— Gdy tylko uzyskamy pozwolenie, spłoniesz jako pierwsza, wiedźmo!
Uniósł pięść. Czas wydawał się zwolnić. Draco podbiegł do nich, chcąc owinąć ramię wokół mugola i pozbawić go przytomności, jednak gdy był tuż za nim, jego wzrok spotkał się ze wzrokiem Hermiony. Zobaczył łzy znaczące jej policzki, kącik ust skąpany we krwi i coś w nim pękło, wyzwalając zwierzęcy instynkt. Wilk, który nie został jeszcze do końca okiełznany, domagał się krwi.
Jego dłonie same znalazły odpowiednie miejsce, jakby podświadomie wiedział, jak ma to zrobić. Zacisnął dłonie i szybkim ruchem skręcił kark mugola. Martwy, runął na ziemię, tuż obok Hermiony.
Dziewczyna szarpnęła się w tył, odsuwając się od zwłok. Przełknęła ślinę i spojrzała na Dracona. Pustymi oczyma wpatrywał się w ciało, aż w końcu uniósł na nią wzrok.
Nie wiedziała, co powinna powiedzieć. Nie była nawet do tego zdolna, żadne słowo nie wydawało się odpowiednie. Draco czuł to samo i w milczeniu podał jej rękę, przeprowadzając ją przez wąskie uliczki.
Zabiłem”.
To jedno słowo panoszyło się w jego głowie, kpiąc z jego przeszłości, wszystkich jego starań, które miały zniweczyć plany jego rodziców. Był tylko napełnioną naiwnością muchą, miotającą się w garści losu, która w końcu zacisnęła się wokół niego. W tym momencie, po ośmiu latach ojciec i matka, Śmierciożercy i Voldemort dopięli swego.
— To w tobie drzemie — powiedział mu, gdy był jeszcze przestraszonym, słabym nastolatkiem.
Nie mylił się. Stał się kimś, od kogo uciekał całe swoje życie.
Tak bardzo zapomniał się w swoich myślach, że nie usłyszał coraz głośniejszych nawoływań. Dopiero gdy Hermiona szarpnęła go i zaczęła biec, dotarło do niego, co się działo.
— Mark? Mark! Gdzie ty, kurwa, jesteś?!
— Są blisko — wysapała dziewczyna. — Nie uda nam się ich ominąć. Rozpinaj koszulę.
— Co?
Nie odpowiedziała. Weszła w wąską przestrzeń między dwoma kamienicami i zaczęła ściągać płaszcz. W ślad za nim poszła bluzka, nim jednak rzuciła ją na ziemię, starła nią krew z podbródka.
— Granger?
Całkowicie zaskoczony, zachwiał się, gdy Hermiona podskoczyła, owijając nogi wokół jego talii, jednak odruchowo chwycił ją w biodrach. Zbyt zdumiony, by powiedzieć choćby słowo, w ciszy patrzył, jak w pośpiechu rozpina mu koszulę. Gdy w końcu zrozumiał, jaki był jej plan, odwrócił się, przycisnął ją do ściany i schylił się, by zgarnąć jej usta w pocałunku. Przymknął oczy, gdy dziewczyna ochoczo je dla niego rozchyliła. Chwilę potem wsunęła mu dłoń we włosy i potargała je. To i zarumienione od biegu policzki sprawiały, że wyglądał, jakby spędzili tu o wiele więcej czasu.
Kroki stawały się coraz głośniejsze, niebezpieczeństwo czaiło się tuż za rogiem. W duchu błagając, by jej decyzja nie okazała się dla nich zgubna, jeszcze mocniej przywarła do Dracona, przesuwając dłonie na jego plecy. Mogła dokładnie wyczuć każdy napięty mięsień, jego siłę w mocnych ramionach i gdy coraz bardziej brał w posiadanie jej wargi, mimowolnie zaczęła oddawać pocałunek z pasją, o której nie wiedziała, że była do niej zdolna. Oni, to, co się teraz działo było szaleństwem, bo choć ryzykowali, zostając tu i udając parę kochanków, stopniowo oddawali się temu coraz bardziej.
Hermiona wiedziała, że nie musieli tak dokładnie odgrywać swoich ról, wiedziała, że to coś, ten pocałunek między nimi był zły i plugawy. Mimo to nie protestowała, gdy Draco uniósł ją wyżej, mocniej przyparł do chłodnego muru i zaczął schodzić ustami wzdłuż kolumny jej szyi. Przeklinając to, że nadal miał na sobie koszulę, przesunęła jedną z dłoni na jego kark i zacisnęła ją na jego włosach. Westchnęła, czując na sobie jego język, jednocześnie otwierając oczy i zerkając w stronę, skąd dochodził odgłos kroków. Czuła, że ta chwila zaraz zostanie przerwana i żal ścisnął jej serce. Bliskość dała im możliwość odsunięcia od siebie tego, co niedawno przeszli.
Draco po raz ostatni obrysował wargami zagłębienie nad obojczykiem i pochylił głowę, powolnie muskając czubkiem nosa jej piersi, które w tym przymałym okryciu wręcz błagały o jego uwagę. Zachęcany kolejnymi westchnieniami, rozchylił usta, by ssać widoczną przez koronkę skórę.
— Hej! Wy tam! Och...
Oderwali się od siebie i z ciężkim oddechem spojrzeli na niewysoką kobietę, przyglądającą im się w zdumieniu. Po chwili potrząsnęła głową, jakby niepewna, jak ma ich potraktować.
— Wynoście się stąd — rzuciła w końcu na powrót szorstkim tonem. — To niebezpieczne miejsce.
Malfoy poluzował uchwyt, zsuwając dziewczynę po swoim ciele. Uniósł głowę i spojrzał na nią wściekle.
— Już idziemy — odpowiedział, zapinając koszulę.
Mugolka ze skrępowaniem przystanęła z nogi na nogę, po czym odwróciła się, obracając w dłoni broń. Hermiona w milczeniu porwała z ziemi bluzkę, nie mogąc powstrzymać się od zerkania na arystokratę. Przed oczami nadal miała jego twarz, wykrzywioną w grymasie złości.
— Malfoy?
— Później, Granger.
Złapała płaszcz i w pośpiechu narzuciła go na siebie.


***


— Biegnij!
Hermiona odwróciła się i serce podeszło jej do gardła, na widok wijącego się z bólu Dracona. Zza jej pleców dobiegł chrzęst odbezpieczanej broni. Bez namysłu rzuciła się na ziemię, przybliżając się do Malfoya.
— Musisz wstać. To już blisko.
Mężczyzna jęknął, zaciskając dłonie wokół głowy i jeszcze bardziej zwinął swoje ciało. Czuł, jakby milion szklanych odłamków wbijało się w jego czaszkę. Ból był na tyle silny, by odebrać mu nie tylko władzę nad ciałem. Nie mógł się powstrzymać i wrzasnął z bólu, czując dotyk na ramieniu, który choć był delikatny, niemal wysłał go na granicę przytomności.
Hermiona jak oparzona zabrała dłoń i nachyliła się nad jego ciałem, gdy powietrze przeszył huk wystrzału. Zacisnęła powieki, pewna, że następny strzał osiągnie swój cel. Zamiast tego, została gwałtownie odciągnięta od arystokraty i przewrócona na plecy.
— Szybko. Nie mamy dużo czasu.
— Rogers — sapnęła zaskoczona.
Aiden zmarszczył gniewnie brwi, wychylając się zza murku. Machnął krótko dwa razy, po czym przykucnął przy Malfoyu.
— Dasz radę go udźwignąć? — spytał, podnosząc Dracona z ziemi. Uniósł jego ramię, by Hermiona mogła pod nie wejść i owinąć wokół szyi. — Biegnijcie, gdy tylko zobaczycie Lloyda. Będę za wami. Jeśli któryś z nas zostanie ranny, biegnijcie do schodów, wejście do sejfu jest w piwnicy.
— Sejfu?
Dziewczyna przyciągnęła bliżej Dracona, mocno chwytając go w talii. Ledwo stała, mając na sobie jego ciężar. Nie miała pojęcia, czy da radę z nim biec.
Spojrzała na zniszczony dom, szukając jakiegokolwiek znaku od empaty. Był tam, razem z jej siostrą. Tylko kilka metrów dzieliło ich od bezpiecznego schronienia.
— Malfoy? Malfoy, mów do mnie.
Powoli uniósł głowę, wbijając pusty wzrok w ziemię. Po chwili jego ciało zwiotczało, pociągając Hermionę w dół.
— Malfoy!
— Nie widzę.
— Co?
— Nic nie widzę, Granger...
— Teraz!
Spięła ciało, rzucając się do przodu. Całą swoją uwagę skupiła na ledwo widocznej sylwetce Vincenta, czekającego na nich w zniszczonym korytarzu. Wyciągnął broń i strzelił. Po sposobie, w jakim wykrzywił twarz, wiedziała, że chybił.
Tuż przed wejściem, Draco zemdlał. Hermiona zachwiała się i razem z nim wylądowała na ziemi. Usłyszała jedynie świst kuli sekundę przed tym, jak ból przeszył jej ramię. Otworzyła usta, jednak jedyne, co się z nich wydostało to drżące sapnięcie.
Ktoś chwycił ją i zaczął nieść w ramionach. Świat zaczął wirować przed jej oczami. Z trudem rozpoznała twarz empaty i zalała ją fala spokoju. Byli bezpieczni. Nim zemdlała, usłyszała jeszcze jeden wystrzał i urwany krzyk mężczyzny.





Ave my!
Kali zaplanował. Kali napisał. Kali dodał w ludzkim terminie.
Miłej majówki!

PS: CM&S wyrażają swoje zdumienie z powodu blisko 500.000 odsłon "Naucz mnie latać" podobnie zresztą jak 94 obserwatorów "Polowania" WOW.

PS2: O TUTAJ O trwa głosowanie na blog roku 2017 na Księdze Baśni. Kliku, kliku, głosu, głosu. Za każdy dziękujemy :)

Do następnego!

19 komentarzy:

  1. O kurde! Świetny rozdział, trzyma w napięciu co do ostatniego słowa...

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział 😊 Do następnego oby szybko 😄😄

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział boski. A te przekomażanki Draco i empaty... w domu oficjalnie zostałam uznana za wariatke , która z niewyjaśnionych przyczyn śmieje się jak głupi do sera. ����Życzę weny i pozdrawiam cieplutko. Udanej majówki i do następnego����������

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj tak, na to właśnie czekałam. Ten rozdział to ciąg akcji, ktora nawet przez chwilę nie zwalnia. A początek rewelacyjny - tych kilka pierwszych zdań nie miało za bardzo sensu, mój mózg pracował na najwyższych obrotach o co może wam chodzić, a tu tak zgrabnie wywiodłyście mnie w pole ;) Świetnie to pokazalo też charakter empaty, który budząc się jest przekonany, że to jego kolejny podbój, a okazuje, że budzi się w zupełnie nowej i strasznej rzeczywistości. Nie mogę się doczekać jak teraz Draco i Hermiona będą udawać, że scena w zaułku to zwykła gra i przecież nic do siebie nie czują ;)
    Życzę dużo weny i jeszcze więcej czasu, żeby móc ją wykorzystać.

    OdpowiedzUsuń
  5. Gratuluje nominacji do Bloga roku na Księgę Baśni!

    OdpowiedzUsuń
  6. Zakochałam się w tym opowiadaniu

    OdpowiedzUsuń
  7. Barzo spodibal mi sie ten rozdział. Naprawde mega

    OdpowiedzUsuń
  8. Wow...
    Swietny rozdzial trzymajacy w napieciu. Nie moge sie doczekac nastepnego :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Niesamowity rozdział!
    Trzyma w napięciu, wspaniałe, mroczne klimaty.
    Coś się zaczyna dziać między Hermioną a Draco... Obstawiam, że w następnym rozdziale już się zacznie przekonywanie siebie, że "ta scena w tym zaułku naprawdę nic nie znaczy":D
    Czekam niecierpliwie!
    Czasu i weny,
    Karmelek

    OdpowiedzUsuń
  10. O matko tyle się tu wydarzyło. Czytałam do ostatniej linijki z zapartym tchem. Rozdział bardzo długi choć i tak dla mnie nigdy nie będzie wystarczająco długi. Genialne jesteście. To co wymyślacie i piszecie. Po prostu wielkie brawa, było na co czekać. Aż zaniemowilam brak mi słów. Na pewno jakoś z tego wyjdą. Ile tu się zadziało 😲 nie mogę się doczekać następnego.

    OdpowiedzUsuń
  11. To chyba mój ulubiony rozdzial, jak do tej pory..sama nie wiem dlaczego, ale po prostu bardzo szybko i lekko się go czytało. W przeciwieństwie do poprzedniego rozdziału, który troche się dłużył. Pasowało to jednak to klimatu w którym przebywali i ukrywali się bohaterowie :P
    Co zadziwiające, ani razu nie odezwała się w nowym rodziale mała Hermiona :P
    Jestem ciekawa przemyśleń Hermiony w stosunku do Dracona, bo jak do tej pory więcej było ujawnionych mysli Mafloya, wyliczając w to rozmowy z Vincentem.
    Co do samego LIoyda, to mam mieszane uczucia. Sama nie wiem czy go lubię i ufam :P Zastanawia mnie jak zachowa sie gdy glowni bohaterowie poczują coś do siebie. Zaakceptuje to i wciąż w żartach bedzie podrywał Granger, czy moze ujawni bardziej negatywne emocje.
    Co do samego wątku miłosnego, mam nadzieje, że będzie się powoooli rozwijał.
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, pozdrowionka :)

    Kuz

    OdpowiedzUsuń
  12. Od razu po publikacji przeczytałam rozdział i mimo iż minęły dopiero (aż) cztery dni to ja co chwilę sprawdzam czy jest coś nowego :D (robię to automatycznie, nie kontroluję się haha). Świetny rozdział, ciekawa jestem ciągu dalszego. Robicie świetną robotę Dziewczyny! Życzę dużo weny, czasu i motywacji! :D
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  13. Głos oddany :D
    Rozdział niesamowity. Najpierw było tak w miarę spokojnie, a potem zaczęły się komplikacje. Rozdzielenie się naszej czwórki na dwie grupy, zdemaskowanie Hermiony i Draco. Potem namiętna scena odgrywana przez naszą parkę. Trochę niepokoi mnie to, co się wydarzyło na końcu. Zdemaskowała ich ta kobieta, czy może to już później się dzieje? Gdzie oni są? I co się stało Malfoyowi? Czy ten urwany krzyk należał do Rogersa? I skąd on się w ogóle wziął? Mam nadzieję, że już niebawem dowiemy się tego w przyszłym rozdziale ;)
    America Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  14. Witajcie!
    To znowu ja... Tak ta, co meczyla ostatnio NML. Notka po krotce ciekawa aczkolwiek krótka jak na Was. Chyba się człowiek przyzwyczaja, ze cos jest kolosalnie długie. Nie żebym nazekala, lubię standardy, zwłaszcza gdy są w miarę często, a widzę, ze niebawem kolejny odcinek się szykuje! Yay!
    Co do samej notki. Parę literowek się znalazło, nawet myslalam by wskazać które, ale bez możliwości zaznaczenia treści jest ciut trudniej, a na telefonie to juz w ogóle dno. Tak wiec zrezygnowalam z tego, wybaczcie mi moje lenistwo (choć probowalam,ale 3 pierwsze mi się nie zapisały w notatniku, poleglam).
    Nie spodziewała się pocalunku, i to tak szybko. Co pchnęło Malfoya do tego? Poza strachem przed śmiercią ich obojga.
    Animag? Czy Draco do animag? Smierdzialo grubo z opisu transmutacja :D ach... Wiec ten wilczek srebrny w nagłówku to nasz arystokrata!
    Czekam na więcej! I marzy mi się krotki, przelotny romans z Vincentem ;) (pomarzyc można, zawsze)
    Weny dużo i jeszcze więcej życzę :*

    OdpowiedzUsuń
  15. Ojojoj dzieje się... czekam z niecierpliwością na dalszy rozwój ten historii i życzę dużej ilości świetnych pomysłów :) Agata

    OdpowiedzUsuń
  16. Kiedy dodacie mniej więcej nowy rozdział? ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziś wieczorem na blogu pojawi się... coś. Ten, kto już trochę nas zna wie, że lubimy od czasu do czasu namotać Wam w głowach i tego też możecie się spodziewać. Będzie tajemniczo, zaskakująco, okrutnie i gorąco, a to wszystko opisane na dwóch stronach :)
      Jeśli chodzi o pełnokrwisty rozdział, ciężko jest nam cokolwiek obiecać. Jestem w trakcie zaliczeń, czuję oddech sesji na karku i nie jestem w stanie poświęcić na to tyle czasu, ile bym chciała. Jesteśmy w połowie ale i ta połowa zostanie nieco zmodyfikowana. Prawdopodobnie całość opowiadania będzie brana pod lupę, bo nie do końca jestem zadowolona z tego, co już zostało napisane. Zmieni się prolog, to na pewno, niektóre sytuacje zostaną podrasowane. Zbierając to wszystko do kupy, rozdział może się pojawić za minimum trzy tygodnie.
      Prosimy o cierpliwość. Będzie warto...

      Usuń
  17. Abstrahując od dizdzidlu... Mam wrażenie że to ma coś wspólnego z Gabrielle(ugh dlaczego akurat to imię xD)...pojęcia nie wiem dlaczego ale od początku jej nie ufam(nie zmyli mnie jej anielska twarz Amandy!)

    OdpowiedzUsuń