Vincent Lloyd w swoim
dwudziestoośmioletnim życiu przeszedł naprawdę wiele. Przeżył
kilka wstrząsów swojego cennego mózgu, ucieczkę z płonącego
burdelu — nadal
uważał, że wina leżała po stronie jego przyjaciela — i pobicie
tłuczkiem do mięsa (co niezbyt chętnie wspominał), jednak nic z
tego nie sprawiło, że na drugi dzień miał totalną pustkę w
głowie. Aktualnie taki właśnie był jego stan. Sam nie wiedział,
czy był zbyt zmęczony, czy po prostu nie mógł otworzyć oczu.
Zmarszczył brwi i skoncentrował swoje siły na tym, by je otworzyć.
Powolny
uśmiech wygiął jego usta na widok kobiecych piersi, unoszących
się tuż nad jego twarzą. Nie wiedział gdzie był i co się
działo, ale jak dotąd nie miał powodów, by narzekać. Gdyby tylko
właścicielka tych atrybutów schyliła się nieco bardziej, byłby
bardzo, bardzo szczęśliwy.
Ku
jego niezadowoleniu, kobieta odsunęła się, jednak jego
rozczarowanie nie trwało długo, gdy miejsce piersi zajął
apetyczny tyłeczek. Przechylił nieco głowę, uważnie go lustrując
i po krótkiej chwili obserwacji pogratulował sobie wyboru
towarzyszki na dzisiejszą noc. Ukryte za bawełnianymi spodenkami
jędrne pośladki prowokacyjnie kołysały się tuż przed jego
nosem.
„Naprawdę
apetyczne”
— pomyślał z rozbawieniem i nie namyślając się zbytnio,
dźwignął się do siadu i delikatnie uwięził kawałek tego
ciała między zębami.
Kobieta
drgnęła i oparła dłonie na jego piersi, po czym mocno pchnęła.
Nim jednak jego głowa zderzyła się z twardym podłożem,
podłożyła pod nie ramię, zapobiegając uderzeniu.
Zdezorientowany, zamrugał i gdy obraz przestał wirować, szarpnął
się w przerażeniu.
—
Smoczyca.
Poruszyła
ustami, jednak żadne z jej słów nie dotarło do niego. Ponownie
zniknęła z pola widzenia, więc uniósł głowę i sapnął.
Granger zsuwała z jego przygniecionej nogi ciężkie skały i po
każdym kolejnym przez kończynę przepływała fala bólu. Zaklął,
czując, jak tysiące igieł wbijają się w jego pokaleczoną skórę.
Być może właśnie to sprawiło, że wszystko sobie przypomniał.
Hermiona
spojrzała na kogoś, kto był za nim i krzyknęła coś w jego
stronę. Spróbował odchylić głowę, jednak dziewczyna chwyciła
ją w dłonie, uniemożliwiając mu to.
—
Nie ruszaj się — wydyszała, odgarniając mu włosy. Syknął, gdy
delikatnie przebiegła palcami po jego skroni. — Niech to szlag...
—
Granger?!
—
Możesz chodzić? — spytała go, ignorując nerwowe nawoływania
Dracona.
Poruszył
nogą i zaklął, jednak skinął głową, powoli się podnosząc.
Zaczęło kręcić mu się w głowie i bez żadnego oporu przyjął
jej ramię.
—
Weź ją, da radę.
Draco
odwrócił się i porwał na ręce Scarlet. Po raz ostatni obrzucił
spojrzeniem zablokowany przez głazy tunel i zerknął na
Lloyda, który dołączył do nich, wspierając się na Hermionie.
Ktoś
krzyknął. Wśród szarpaniny dało się wyłapać ciche błaganie,
brutalnie przerwane w połowie zdania. Dobiegające z oddali głosy
pogoni stały się bardziej donośne.
— Na
plecy — rzucił Malfoy, pomagając Małej w zmianie pozycji.
Chwycił jej biodra i uniósł w górę, by mogła objąć ramionami
jego szyję. Nie tracąc czasu, oplótł się w pasie jej nogami i
szarpnięciem wyjął różdżkę. Tak mógł walczyć, jednocześnie
osłaniając małą Hermionę.
—
Tędy — warknął i puścił się biegiem, ściskając różdżkę
tak mocno, że niemal mógł usłyszeć cichy trzask drewna.
Reszta
ruszyła za nim. Spojrzenie Lloyda skierowało się na trzymaną
przez Hermionę różdżkę i sięgnął do kieszeni po własną,
jednak jej tam nie znalazł.
Zerknął
w tył i zaklął.
—
Granger... moja...
—
Nie mamy na to czasu — wydyszała pod naporem jego ciężaru.
Nadal
zamroczony Vincent odwrócił się, gotów wrócić po swoją broń,
jednak dziewczyna nie pozwoliła mu na to. Szarpnęła empatę i
przyśpieszyła, zmuszając go do dotrzymania jej kroku.
Jakby
czytając mu w myślach, szybko skierowała różdżkę na obolałą
nogę i rzuciła zaklęcie. Niemal westchnął, gdy ból częściowo
zmalał.
—
Gdzie idziemy?
Nie
odpowiedziała. Zamiast tego schyliła się i zaczęła kaszleć. Po
chwili i do jego płuc dostał się żrący gaz, uniemożliwiający
oddychanie. Odruchowo zaczął nabierać łapczywie powietrza, jednak
każdy nowy wdech palił jego płuca, wyciskając z oczu łzy.
Zachwiał się, pociągając za sobą Hermionę. Słyszał, jak syczy
coś wściekle pod nosem, mocniej zaciskając dłoń na jego
ramieniu. Szarpnęła go w górę, przyciągając na siebie
spojrzenie Vincenta. Wokół jej głowy falowała okrągła błona,
taka sama, która zaczęła formować się dookoła jego własnej.
—
Chodź!
Odwróciła
się, by zablokować jeden z korytarzy, z którego nadchodził
oddział mugoli. Zaklęcie uderzyło w sufit, posyłając na dół
stertę gruzu. Nie czekali, by dowiedzieć się, czy to rzeczywiście
było w stanie ich powstrzymać.
Dotarli
do ślepego zaułku. Vincent zmarszczył brwi, widząc, jak jego
przyjaciel, w przeciwieństwie do Granger, nie zatrzymuje się i
wbiega do wody.
— A
co z pozostałymi? — spytała rozdarta, zerkając za siebie.
—
Oni już są straceni, Granger — oznajmił twardo Draco, patrząc
na nią z rozdrażnieniem. — Właź do wody!
Hermiona
cofnęła się, kręcąc głową.
—
Nie możemy ich tam zostawić! Zginą!
—
Oni już są martwi!
Dziewczyna
spojrzała na niego ze łzami w oczach, obracając w dłoni różdżkę.
Wiedział, że podjęła decyzję.
Z
warknięciem puścił Małą i doskoczył do Hermiony.
—
Zostaw ich — syknął, a gdy spróbowała mu się wyrwać, owinął
ramiona wokół jej talii i podniósł ją. Nie zważając na jej
wrzaski, wrócił do wody.
—
Nie! — wrzasnęła, uderzając go w plecy.
Tylko
się wzdrygnął i chwycił ją mocniej. Wrócił do Lloyda,
trzymającego przerażoną Scarlet.
—
Nie możesz tego zrobić! Nie... — urwała, słysząc wysoki,
kobiecy wrzask. — Gloria! — zawyła, szarpiąc się z jeszcze
większą determinacją.
Silny
cios w głowę odebrał jej przytomność. Wszystko zalała czerń.
***
Draco
otworzył oczy, gdy do jego uszu dotarł cichy szmer. Wzrokiem
natychmiast odszukał budzącą się Hermionę. Westchnął,
pocierając sztywny od trwania w jednej pozycji kark i rozprostował
długie nogi, patrząc, jak dziewczyna powoli otwiera oczy. Napięła
ciało, instynktownie szykując się na walkę.
—
Wszystko w porządku, Granger — wychrypiał, jakby od dawna nic nie
mówił. — Jesteśmy bezpieczni.
Niepewnie
wsparła się na łokciach i rozejrzała po sypialni. Omiotła
spojrzeniem niewielki, skromny pokoik, kończąc na łóżku, na
którym leżała. Tak dawno nie miała do niego dostępu, że twardy
materac wydawał jej się najwygodniejszym ze wszystkich, na których
w całym swoim życiu miała okazję spać.
—
Gdzie...?
—
Twoja siostra jest w łazience obok. Kąpie się.
Powoli
usiadła, spuszczając stopy na ziemię i westchnęła, zaskoczona,
czując chłód drewna na nagiej skórze.
—
Pomyślałem, że tak będzie ci wygodnie.
Hermiona
podkurczyła palce, gdy chłód stał się zbyt dokuczliwy. Zauważyła
parę kapci i bez namysłu wsunęła w nie stopy. Cały czas
czuła na sobie badawcze spojrzenie arystokraty.
—
Czemu tak na mnie patrzysz?
Zawahał
się, zakładając ręce na piersi.
—
Nie zamierzasz się na mnie rzucić? Wrzeszczeć?
Nie
spuszczał z niej oczu, patrząc, jak szczelniej owija się swetrem.
Zamrugała i spojrzała na niego, dopiero teraz zauważając, że
została przebrana. Draco, w przeciwieństwie do niej, miał na sobie
swoje stare, nadal wilgotne spodnie. Zdjął bluzkę, pozwalając, by
wyschła na grzejniku, przez co czuł się nieco skrępowany, co nie
uszło jej uwadze, jednak nie skomentowała tego.
Zamrugała
szybko, próbując odpędzić łzy. W głowie wciąż pobrzmiewało
jej echo błagalnego krzyku Glorii. Poczucie winy spalało ją od
środka.
—
Gdzie jesteśmy?
Część
napięcia zniknęła z ramion Dracona. Wydawał się zadowolony ze
zmiany tematu.
—
Dwie godziny drogi od jaskini. Lloyd wyczuł, które przejście było
właściwe.
Hermiona
prychnęła pod nosem.
—
Wyczuł, tak? A więc oprócz ogłuszania ludzi ma jeszcze inne
cudowne zdolności?
Mężczyzna
wstał i przeszedł przez pokój, cały czas czując na sobie jej
oskarżające spojrzenie. Przysiadł na niskiej komodzie i spiętym
od emocji głosem oznajmił:
—
Nie obwiniaj go. Zrobił to, co musiał. I tak, zrobiłbym to samo —
dodał, widząc na jej twarzy mieszaninę wstrętu i złości. —
Gdyby nie on, nie byłoby nas tu.
— To
gdzie jesteśmy? — spytała ozięble, lustrując wzrokiem krajobraz
malujący się za oknem.
— Na
obrzeżach miasta. I nie, właścicielka nas nie wyda — wyprzedził
jej pytanie. — Nie jest w stanie — dodał z ponurym
uśmiechem.
To
zaalarmowało Hermionę.
— Co
jej zrobiliście?
Arystokrata
wzruszył ramionami.
—
Nic, co mogłoby jej trwale zaszkodzić — odpowiedział niechętnie.
—
Malfoy.
—
Vincent.... odciągnął jej uwagę — odparł wymijająco, choć
zdawało mu się, że ujrzał w jej oczach błysk zrozumienia. — To
wystarczyło, żeby móc się do niej podkraść.
— I?
—
Nie martw się, Granger — powiedział zjadliwym tonem. — Nie
zabiliśmy jej.
Obserwował,
jak dziewczyna zamyka oczy i z ciężkim westchnieniem opiera się o
ścianę. Czuł się nieswojo, mając odsłonięte ramiona, podczas
gdy ona była już przytomna, dlatego wstał i założył z powrotem
koszulę. Ponurym wzrokiem wpatrywał się w promienie zachodzącego
słońca odbijające się w rzece, gdy w końcu zdecydował się
przerwać ciszę.
—
Wiem, o czym myślisz, Granger. To byłby błąd, wrócić tam po
nich.
Usłyszał
słaby szloch.
—
Oni ich wszystkich zabili, Malfoy.
—
Może nie wszystkich.
Hermiona
prychnęła gniewnie. Żałowała, że stał do niej tyłem i nie
mógł zobaczyć jej obrzydzenia i szoku.
—
Czy ciebie to w ogóle rusza? Oni nie żyją — powtórzyła z
naciskiem, nienawidząc tego, że z taką obojętnością mówił o
losie bliskich jej osób. — Gloria. Sophia. Do cholery, byłeś tam
z nimi miesiąc i nic się to nie obchodzi? Nie boli cię to, że...
— To
nie jest tak, że nic nie czuję, Granger — przerwał jej gniewnie.
Uniósł drżące dłonie, zaczynając zapinać guziki. — Nie wiem,
za jakiego bezdusznego bydlaka mnie masz, ale mylisz się. Nic, co
byś zrobiła, nie przywróci im życia. Nie żyją, nie zasłużyli
na swój los, ale tego nie zmienisz. A boli cię to tak bardzo, bo
byłaś na tyle głupia, by się do nich przywiązywać. Gdybyś była
mądrzejsza, nie zrobiłabyś tego, a z pewnością nie próbowałabyś
pójść na pewną śmierć, chcąc ich ratować.
Ku
jego zaskoczeniu, dziewczyna zaśmiała się. Zerknął na nią,
zapinając kołnierzyk. Ukryła twarz w dłoniach, raz po raz kręcąc
głową. Nie trwało to długo i po chwili spojrzała na niego spod
splątanych loków.
—
Mój Boże, Malfoy, jesteś niesamowity — raz jeszcze zaśmiała
się ochryple i powoli wstała z łóżka. — Czyli, że co? Gdybym
została tam z resztą, zostawiłbyś mnie i uciekł? Zostawiłbyś
dziecko?
Pięści
Dracona mocno zacisnęły się, niemal bez jego świadomości. Po raz
kolejny ktoś wymagał od niego, żeby zachowywał się dokładnie
tak, jak się tego oczekuje. Począwszy od rodziców, którzy chcieli
go jako silnego, niewzruszonego mordercy i całego społeczeństwa
czarodziei jako skruszonego, potulnego chłopca do popychania. Nawet
Gabriele, kobieta, która go kochała, chciała go jako miłosiernego
i wyrozumiałego idiotę. Teraz to Granger chciała, aby zachowywał
się jak bohaterski, odważny obrońca całego świata.
W jego
wnętrzu, prócz gniewu i rodzącego się buntu, było coś jeszcze.
Coś, co jego samego zaskoczyło i sam do końca nie wiedział, skąd
to się wzięło. Gdy pracowali razem, szanował jej wiedzę i
umiejętności. Teraz gdy spędził z nią miesiąc, zaczął
doceniać nie tylko jej umysł. W całej ich grupie tylko z nią
rozmawiał, tylko ona od początku zdawała się trzymać jego stronę
i to wydawało się trzymać go przy zdrowych zmysłach. To, jak się
o niego troszczyła i jak przez ten czas zdołali poznać siebie
nawzajem, sprawiło, że zaczął patrzeć na nią inaczej i szanować
ją nie jako podwładną, ale jako...
„No właśnie. Kogo?”
Sam do
końca nie był pewny, wiedział natomiast, że Hermiona nie mogła
myśleć tak jak on, skoro nie dał jej szansy dostrzeżenia, jak
ważna stała się dla niego jej obecność.
Pokiwała
głową, biorąc jego milczenie za potwierdzenie swoich przypuszczeń.
—
Myślę, że potrzebuję przez chwilę pobyć sama — powiedziała
sucho, odwracając się od niego.
—
Trudno będzie ci mnie unikać, skoro ugrzęźliśmy w tym razem.
Objęła
się ramionami. Nagle znowu zrobiło jej się zimno.
—
Nie unikam cię.
—
Tylko? — spytał z wyraźnym niedowierzaniem.
—
Nigdy nie czułeś potrzeby opłakiwania kogoś? Pewnie nie. Przecież
to idiotyczne tak mocno się do kogoś przywiązywać — powtórzyła
jego słowa.
Draco
bez słowa wyszedł z pokoju. Ominął idącą w jego stronę Scarlet
i zszedł na dół, do salonu, gdzie przywitał go stłumiony,
kobiecy jęk przerażenia.
—
Och, daruj sobie — warknął, podchodząc do lodówki. Otworzył
ją, zlustrował jej zawartość i bez wahania sięgnął po puszkę
piwa.
Wziął
łyk i niemal od razu się skrzywił. Gorzki smak i okropny zapach
niemal sprawiły, że odstawił puszkę, jednak zamknął oczy i
ponownie przystawił ją do ust. Mugolskie piwo było okropne i
zaczął przeszukiwać szafki kuchenne w poszukiwaniu jakiegokolwiek
wina.
—
Sprawdzałem. Nie ma nic innego.
Odwrócił
się i spojrzał na siedzącego w kącie Vincenta.
—
Paskudne — powiedział Draco, opróżniając puszkę do połowy.
Brunet
skinął głową.
—
Prawda. Smakuje jak przeterminowany wielosokowy — podsumował, po
czym westchnął ciężko i dodał: — Podaj mi drugie.
Draco
rzucił mu puszkę, dokładniej przyglądając się wyposażeniu
lodówki. Gdy znaleźli to miejsce i odstawili Granger do łóżka,
niemal rzucili się na leżące na blacie owoce. Teraz gdy zaspokoił
pierwszy głód, naszła go ochota, by pierwszy raz od dłuższego
czasu zjeść coś ciepłego i porządnego.
—
Powiedz, że zastanawiasz się nad kolacją? — zapytał z nadzieją
Lloyd.
Blondyn
wzruszył ramionami.
—
Może Smoczyca coś zrobi, jak się obudzi?
—
Już się obudziła. Niestety — mruknął Malfoy, wyjmując ze
stojaka największy nóż. Przechylił go, a światło odbiło się
na ostrej krawędzi. Dla pewności nacisnął kciukiem na ostrze i
usatysfakcjonowany skinął głową.
Właścicielka
domu, na widok Dracona z nożem, zaczęła łapczywie oddychać.
Wytrzeszczyła oczy i zaczęła wiercić się na krześle, próbując
wydostać się z węzłów.
Blondyn
oparł dłonie na blacie, posyłając jej nieprzyjazne spojrzenie.
—
Niech ona się w końcu zamknie.
—
Banda krwiożerczych czarodziei włamała się do jej domu i
przywiązała ją do krzesła. Dziewczyna może nieco panikować,
zwłaszcza kiedy bawisz się w Edwarda Nożycorękiego — wyjaśnił
mu łaskawym tonem Vincent.
Arystokrata
zmarszczył brwi.
—
Kogo?
Empata
machnął dłonią i zwrócił się do kobiety.
—
Nie zwracaj na niego uwagi. Jest... nieokrzesany.
Doskonale
wiedząc, że sama z siebie się nie uspokoi, postanowił jej w tym
delikatnie pomóc. Przymknął oczy i skupił się na aurze tuż
obok niego. Już po chwili ich zakładniczka siedziała spokojnie,
będąc krok od zapadnięcia w głęboki sen.
Draco
uniósł brew.
—
Nie mogłeś tak od razu?
Lloyd
skrzywił się.
— To
nieco męczące. Prawie przez całą drogę zajmowałem się małą
Smoczycą. Teraz znowu musiałem uspokajać tą tutaj — skinął
głową w stronę kobiety. — Wyobraź sobie, że musisz rozciągnąć
kawał twardej plasteliny tylko i wyłącznie za pomocą
spojrzenia.
Arystokrata
nie odpowiedział na jego zaczepkę. Schylił się, przeszukując
dolne szafki w poszukiwaniu patelni i gdy w końcu jedną
znalazł, niezbyt delikatnie odstawił ją na kuchenkę.
—
Draco?
Blondyn
chwycił drugi nóż i zakręcił go na blacie tak, że zatrzymał
się rączką w stronę empaty.
—
Kroisz cebulę.
Lloyd
uniósł obronnie ręce, gorączkowo potrząsając głową.
—
Nie. Nie ma mowy.
—
Podaj mi jeden sensowny powód.
Jego
przyjaciel nie namyślał się długo.
—
Zostałem stworzony jako idealny kochanek, a nie podrzędna
kucharzyna — odparł bez chwili wahania.
—
Idealny kochanek? — zakpił Draco. — Tę opinię wystawiła ci
twoja ręka?
Vincent
zamilkł, szukając odpowiedniej riposty. W końcu westchnął i z aż
nadto widocznym żalem opuścił zajmowany fotem.
—
Punkt dla ciebie — mruknął, ujmując nóż.
Arystokrata
niemal się zaśmiał, widząc, jak empata zaciska na nim dłoń.
—
Czy ty chociaż wiesz, jak się tego używa?
— O
dziwo kilka razy w życiu zdarzyło mi się nim obsługiwać. Nie
ukrywam, wolę jadać w restauracjach, niż samemu się męczyć.
Draco
pokiwał głową, doskonale zdając sobie z tego sprawę. Na palcach
jednej dłoni mógł zliczyć, ile razy w życiu dane mu było
oglądać Vincenta w pobliżu kuchni.
—
Pieprzony wygodnicki. Lloyd — warknął nagle, rzucając mu
wściekłe spojrzenie. — Wypieprzaj z mojej głowy. — Nie tyle
wyczuł w niej jego obecność, co zauważył, że jest stanowczo
zbyt spokojny tuż po rozmowie z Hermioną i całej ich ucieczce
z jaskini. — Podobno jesteś wyczerpany.
Brunet
wzruszył potężnymi ramionami, zabierając się za pierwszą
cebulę.
—
Byłeś nieco rozpieprzony od środka. Wszyscy potrzebujemy cię
zdrowo myślącego.
—
Doskonale radzę sobie bez twojej pomocy. Oszczędzaj się na potem.
Oboje
wiedzieli, że kierowanie emocjami innych zabiera dużo energii, w
przeciwieństwie do kierowania samym sobą. Empaci z łatwością
mogli tłumić lub wzbudzać swoje własne odczucia. Po tym, co Lloyd
przeszedł, używał tego małego druczka regularnie, często będąc
większym sukinsynem, niż był w rzeczywistości. Przez pewien okres
nie było dnia, w którym Draco nie zazdrościłby mu tego.
Spokój
opuścił go tak nagle, że niemal się wzdrygnął. Gniew, wyrzuty
sumienia, niepewność, to wszystko wróciło w jednej chwili i choć
w głębi ducha chciał prosić przyjaciela o zatuszowanie tego,
wiedział, że tak będzie lepiej dla wszystkich. Lloyd był ich
największą szansą na przetrwanie.
Nagły
hałas, dobiegający z piętra, zaalarmował ich. Wymienili
spojrzenia i mocniej chwycili za noże.
— Co
się stało? — usłyszeli Hermionę i niewyraźną odpowiedź jej
siostry.
—
Pięknie — warknął Draco, widząc, jak właścicielka domu
wybudza się ze snu i na nowo rozpoczyna walkę z węzami.
Odłożył
nóż i do niej podszedł.
— Co
robisz?
Arystokrata
obrócił krzesło i zaczął je pchać.
—
Zamknę ją w drugim pokoju.
Vincent
skinął głową, wracając do swojego zadania. Przeklinając swoją
dolę, po paru minutach przerwał krojenie, przecierając załzawione
oczy.
—
Stało się coś? — usłyszał cichy kobiecy głos, podszyty nutą
troski.
Kilkukrotnie
zamrugał, próbując odpędzić uczucie pieczenia i pociągnął
nosem, odchodząc od blatu.
—
Nic, z wyjątkiem tego, że nie spodziewałem się u mojego
przyjaciela aż tak wielkich pokładów sadyzmu — odparł, po raz
kolejny pocierając podrażnione oczy. — Mogłabyś dokończyć,
mademoiselle? — spytał, wskazując na deskę do krojenia. —
Wiem, że te rączki stworzone są do celów o wiele wznioślejszych,
ale ja się po prostu do tego nie nadaję.
Lloyd
uśmiechnął się pod nosem, gdy dziewczyna bez słowa podeszła do
blatu i zabrała się do krojenia. Początkowo pragnął podążyć
za nią, jednak wizja stoczenia kolejnej walki z bezwzględnym
warzywem nieco zahamowała jego zapędy. Z bezpiecznej odległości
obserwował, jak Hermiona sprawnymi ruchami sieka kolejne porcje, z
czasem przeniósł wzrok na wiele ciekawsze i jędrniejsze rejony,
skryte pod beżowym cardiganem. Gdy skończyła, opłukała nóż i
zaczęła zaglądać do szafek, wyciągając z nich niektóre zioła
i przyprawy.
—
Jesteś zła? — spytał Vincent, podchodząc do milczącej w
dalszym ciągu dziewczyny.
Zawahała
się. W końcu odstawiła słoiczki z przyprawami i zerknęła na
niego przez ramię.
— Ty
mi powiedz, Lloyd. Jestem?
Mogła
niemal wyczuć, jak jego ciało napina się w odruchowej reakcji.
Wpatrywał się w nią, powoli kiwając głową, aż w końcu zmrużył
oczy i podszedł jeszcze bliżej.
— A
więc ci powiedział — stwierdził oschle.
—
Nie. Nie wprost.
—
Boisz się mnie, ma belle? — wyszeptał Vincent.
—
Nie — odparła, sięgając po moździerz. — Ja ci nie ufam. Nie
jako empacie, ale jako człowiekowi.
Hermiona
drgnęła, gdy przysunął się jeszcze bliżej, tak, że była w
pełni świadoma bliskości jego potężnego ciała. Myślała, że
próbował ją zastraszyć, aby upewnić się, że nie zdradzi nikomu
jego sekretu, jednak on oparł dłonie na szafce, po obu stronach jej
głowy.
—
Mógłbym łatwo to zmienić — szepnął wprost do jej ucha.
—
Odsuń się.
— Co
się dzieje, ma belle? Jesteś... zraniona — dokończył
powoli empata, nawet nie ukrywając swojego zdziwienia. — Co się
stało? Możesz mi powiedzieć — nakłaniał cicho.
Niemal
wcisnęła się w blat, próbując oderwać się od niego.
—
Żebyś mógł to wykorzystać?
—
Żebym mógł cię wyleczyć. Chodzi o dawną miłość. Skrzywdził
cię, ma chérie?
— dopytywał. — Zdradził? Nie był delikatny? Nie zadbał o
ciebie? — Lloyd sięgnął do jej włosów, zsuwając je na jedno
ramię. — Ze mną by ci się to nie przydarzyło...
—
Zabierz rękę, inaczej cię uderzę.
Posłusznie
się odsunął, jednak nie wypuścił jej z klatki, jaką tworzyło
jego ciało. Ponownie oparł dłoń na szafce, blokując Hermionie
drogę, gdy chciała go wyminąć.
—
Wiem, o co ci chodzi — oświadczyła napiętym głosem. — Wiem,
jakim typem mężczyzny jesteś. Powiem to tylko raz, panie Lloyd —
niemal syknęła. — Nie jestem zabawką do łóżka, którą
wyrzuca się po jednym użyciu. Nie będę kolejną kreską na twoim
łóżku. Jeśli jeszcze raz wejdziesz do mojej głowy, bawiąc się
moimi uczuciami, nie będę się powstrzymywać.
Mężczyzna
uważnie zlustrował ją wzrokiem. Posłusznie przestał badać jej
odczucia i choć przerwał to połączenie, wiedział, że wprawił w
ruch bolesną strunę wspomnień.
—
Nie zaprzeczam, nie szukam związku, szukam przyjemności — zgodził
się. — Sądzę, że podołałbym wszystkim twoim pragnieniom, ma
belle. To by ci pomogło.
Prychnęła
i położyła dłonie na jego ramionach, próbując go odepchnąć,
jednak był znacznie silniejszy.
—
Dlaczego, do cholery, uparłeś się właśnie na mnie?
—
Intrygujesz — odparł niemal natychmiast. — Masz w sobie coś,
czego u żadnej dotąd nie spotkałem...
—
Rozum?
Vincent
zaśmiał się głośno.
—
Może. Jeszcze żadna nie opierała mi się tak, jak ty.
Oboje
się wzdrygnęli i odskoczyli od siebie, słysząc kroki i bluzgi
wchodzącego do kuchni Dracona.
—
Cholerna poczwara — warknął, z odrazą wpatrując się z wyraźne
ślady zębów na nadgarstku. — Następnym razem ty ją pójdziesz
uciszać. — Zamarł, widząc, jak od siebie odskakują i uniósł
brew. — Przeszkadzam?
—
Tak — burknął Vincent, gdy Hermiona rzuciła stanowczo:
—
Nie!
Cała
trójka wymieniła spojrzenia. Empata, widząc niemrawą minę
przyjaciela, tylko uśmiechnął się pod nosem.
— O
kim mówiłeś? — spytała Hermiona, przerywając ciszę.
Draco
podszedł do zlewu, by pozbyć się małych kropelek krwi z miejsc,
gdzie zęby zdołały przeciąć skórę.
— O
naszej uroczej lokatorce.
Lloyd
prychnął.
—
Jak mogłeś dać się tak zrobić? Na Merlina, ona jest związana...
—
Związana? — powtórzyła Hermiona i nie czekając na wyjaśnienia,
wyszła do sąsiedniego pomieszczenia.
Otworzyła
rozsuwane drzwi i skrzywiła się na widok, jaki zastała. Bez
namysłu podeszła bliżej krzesła, do którego przywiązana była
kobieta. Gdy nerwowo podniosła głowę, dziewczyna skrzywiła się
na widok śladów łez na jej policzkach. Czarne włosy, przyprószone
przy skroniach siwizną przyczepiał się do jej twarzy, zasłaniając
ją niemal w całości.
Hermiona
uniosła dłonie, uspokajając ją, gdy ta gwałtownie wciągnęła
powietrze.
—
Spokojnie — powiedziała cichutko, przykucając przed nią. — Nic
ci nie zrobię. Chcę tylko zobaczyć, czy sznur nie wżyna się w
skórę, w porządku?
Kobieta
nieco się uspokoiła. Przestała się szarpać, jednak w dalszym
ciągu nie spuszczała z Hermiony przerażonego spojrzenia. Bez trudu
w jej oczach prócz strachu można było odnaleźć wściekłość i
wstręt.
Kasztanowłosa
sięgnęła do jej ramion, sprawdzając otaczający je sznur.
Spróbowała wsunąć dwa palce między niego a jej ciało i gdy to
jej się udało, przechyliła się, by zerknąć na jej zawiązane za
plecami nadgarstki.
—
Cholera — szepnęła na widok ciasno oplecionej taśmy. Wróciła
na miejsce i tym samym spokojnym tonem powiedziała: — Obiecuję
ci, że to nie potrwa długo. Nic ci nie zrobimy.
W
odpowiedzi dostała stłumione prychnięcie. Kobieta wymownie wbiła
wzrok w sufit.
—
Chcemy tylko zatrzymać się na trochę i odejdziemy. Chcemy tylko
przeżyć.
Spojrzała
na Hermionę, jednak nie wyglądała na przekonaną.
—
Przyjdę później dać ci coś do jedzenia — westchnęła, powoli
się podnosząc. — Naprawdę mi przykro — dodała i wróciła do
kuchni, gdzie Vincent i Draco pracowali nad kolacją. Podeszła
bliżej, zatrzymując się przed dzielącą ich ladą. — Malfoy?
Blondyn
uniósł głowę, przerywając krojenie mięsa i pytająco uniósł
brew.
—
Potrzebuję cię na chwilę.
— Po
co?
— Ja
mógłbym ci pomóc — wtrącił Lloyd, czym zarobił pochmurne
spojrzenie obydwojga. — Nie, jednak nie.
Draco
z powrotem przeniósł uwagę na dziewczynę.
—
Musisz przytrzymać jej ręce — skinęła głową w stronę drzwi.
— Chcę uwolnić na chwilę jej nadgarstki i podłożyć jakąś
szmatkę pod taśmę.
—
Granger... — westchnął, porywając z blatu ściereczkę i
wycierając nią dłonie. — Jej wygoda to ostatnia rzecz, o której
teraz powinniśmy myśleć. Myślisz, że dzięki temu będziemy tu
mile widziani?
— To
nieludzkie, tak ją trzymać — odparła twardo. — Jak możemy
mieć nadzieję, że mugole przestaną nas wybijać, traktując ich
tak jak ją?
Przyglądał
jej się w milczeniu, aż w końcu westchnął, wyciągając z szafki
kolejną ściereczkę. Bez słowa wyminął dziewczynę i ruszył do
drzwi, jednak przystanął przy nich, by je dla niej odsunąć,
wykonując przy tym drwiąco szarmancki gest.
—
Życzysz sobie, żeby przynieść jej jeszcze podnóżek? Poduszkę
pod głowę? A może wędrowny cyrk, żeby umilić jej czas?
Tylko
wciąż żywy obraz ich ostatniej sprzeczki w jej głowie powstrzymał
ją od komentarza. Przechodząc obok niego, wyrwała mu ścierkę z
rąk i skierowała swoją uwagę na przerażoną kobietę, która
szarpnęła się w tył na widok ich obojga. Widząc to, Hermiona
zwolniła, ponownie unosząc powoli dłonie.
—
Chcemy tylko oddzielić tym taśmę od twojej skóry — wyjaśniła,
podchodząc bliżej. — Rozwiąż jej ręce.
Arystokrata
chwycił ze stolika nożyce i ignorując głośniejsze już jęki
kobiety, kucnął za nią, przecinając kilka warstw taśmy. Gdy
tylko to zrobił, gwałtownie poderwała się z krzesła i uderzyła
Hermionę. Kasztanowłosa odruchowo przytknęła dłoń do ust,
jednocześnie przesuwając się tak, by zagrodzić jej drogę
ucieczki. Niepotrzebnie, ponieważ Draco już złapał kobietę i
właśnie pchał ją z powrotem na krzesło. Jedną dłonią oplótł
jej nadgarstki, drugą zaś mocno zacisnął na szczęce
zakładniczki.
—
Zrób tak jeszcze raz — szepnął, a cicha prośba sprawiła, że
zarówno właścicielka domu, jak i Hermiona wzdrygnęły się. W
jego głosie było coś mrocznego, coś, co sprawiało, że bardzo
łatwo mogły sobie wyobrazić, co by jej zrobił, gdyby odważyła
się na podobny wyczyn.
Kobieta
skuliła się, próbując spuścić głowę, lecz dopiero po chwili
blondyn jej na to pozwolił. Nachylił się, oddzielając jej ręce i
przenosząc je za oparcie krzesła.
—
Rób, co masz robić.
Hermiona
wytarła krew spływającą po jej podbródku i kucnęła za kobietą.
Zawinęła szmatkę wokół jej nadgarstków i z powrotem owinęła
je taśmą.
—
Gotowe.
Mężczyzna
skinął głową i bez słowa wrócił do kuchni, gdzie Lloyd
nieudolnie próbował wrzucić kawałki kurczaka na patelnię.
— Co
tam się działo? — spytał, w skupieniu przygryzając wargę. Gdy
ostatni skrawek mięsa wylądował na patelni, spojrzał na nich i
skrzywił się na widok rozciętej wargi Hermiony. — Ma belle...
— To
nic — wzruszyła ramionami. — Skupmy się na tym, co możemy
teraz zrobić. Sprawdzaliście radio?
Przyjaciele
wymienili spojrzenia, jednocześnie rzucając:
—
Co?
—
Radio. Może jakaś grupa zdołała podpiąć się pod jakąś
stację.
—
Bez magii? — spytał nieprzekonany empata. — To niewykonalne.
—
Znam kogoś, kto pracuje w mugolskim radiu — wyjaśniła. — Może
nie bezpośrednio, ale półsłówkami byłby w stanie przekazywać
jakieś informacje. Wiem, mało prawdopodobne, pewnie już dawno
powiązali go z czarodziejami — przyznała, maczając
chusteczkę w zimnej wodzie i przykładając ją do wargi. — Ale to
jedno wpadło mi do głowy. To i...
—
Dlaczego mam wrażenie, że mi się to nie spodoba? — spytał
Draco.
Hermiona
wahała się z odpowiedzią. Prawda była taka, że od dawna
planowała wyruszyć na poszukiwanie przyjaciół. Najpierw jednak
musiała zadbać o bezpieczeństwo siostry. Jej plan był ryzykowny i
wiedziała, jaka będzie ich reakcja.
—
Chcę odnaleźć członków Zakonu Feniksa.
Obaj
mężczyźni roześmiali się, jednak szybko dotarło do nich, że
dziewczyna nie żartowała. Popatrzyli po sobie, jakby bez słów
kłócili się o to, który z nich ma wyperswadować jej ten pomysł
z głowy.
— Ma
belle — zaczął w końcu Lloyd. — Niby jak chcesz to zrobić?
Nie wiesz, gdzie są...
—
Ale łatwo mogę się domyślić, gdzie mogliby być — odparła,
myśląc o Grimmauld Place.
Arystokrata
pokręcił powoli głową. W końcu zorientował się, że samo
patrzenie na nią budzi w nim gniew i odwrócił się,
zastępując empatę przy kuchence.
—
Czyli zamierzasz urządzić sobie uroczą wycieczkę po Anglii —
stwierdził szorstko, podrzucając smażące się mięso. Odstawił
nieco zbyt gwałtownie patelnię i dodał: — Nie uda ci się
przetrwać dnia, będąc non stop na widoku.
—
Zapominasz, że wychowałam się w rodzinie mugoli. Pamiętam te
ulotki, wiem, że zadają pytania i wiem, że nie zadadzą takiego,
na które nie będę znała odpowiedzi.
— A
co z twoją ostrożnością, Granger? W jaskini zapierałaś się
nogami i rękami, dopóki w grę nie wchodziła twoja siostra.
—
Teraz zasady się zmieniły, Malfoy. Teraz jesteśmy na powierzchni,
gdzie wszystko jest już postawione na jedną kartę. Teraz nie mamy
wyboru.
— Z
całym szacunkiem, mademoiselle, ale rozważniej byłoby
dołączyć do pierwszej napotkanej grupy czarodziejów — wtrącił
Vincent, patrzą na nią z całkowitą powagą. — Na razie nie
myślmy o dalszych planach, skupmy się na tym, co będzie za chwilę.
— A
za chwilę będziemy musieli stąd iść — dodał Draco, wyłączając
gaz. — Niedługo mogą się zorientować w jej pracy, że coś
jest nie tak — skinął w stronę sąsiedniego pokoju. —
Najpóźniej jutro po południu wychodzimy. Pytanie tylko gdzie...
Hermiona
zaczęła zastanawiać się nad jego słowami. Z roztargnieniem
zaczęła nakrywać do stołu z pomocą młodszej Granger. Zasiadając
do późnej kolacji, nie spodziewała się, że będzie aż tak
zaskoczona jej wykonaniem i mimowolnie z jej ust uleciało
westchnięcie. Tak dużo czasu minęło od porządnego posiłku, że
zwykły kurczak w towarzystwie warzyw i rozgotowanego ryżu
smakował lepiej niż najwykwintniejsze danie na świecie.
—
Chyba wiem, od czego moglibyśmy zacząć — oznajmiła, gdy reszta
skończyła jeść. — Moglibyśmy najpierw sprawdzić dom Larry'ego
— dodała, zerkając na Dracona. — Mieszka niedaleko stąd. Być
może mugole mieli tylko spis posiadłości czarodziei i jego mogła
pozostać nienaruszona.
Przerwała
na chwilę, nadal nie odrywając spojrzenia od arystokraty. Upiła
łyk herbaty, obserwując, jak zmarszczka pomiędzy jego brwiami
stopniowo staje się coraz mocniejsza. Zlustrowała całą jego
sylwetkę, krzywiąc się na kolor jego włosów.
—
Co? — rzucił, przeczesując je dłonią.
—
Zanim gdziekolwiek pójdziemy, musimy zrobić dwie rzeczy. Po
pierwsze, zaznajomić was z tyloma mugolskimi sprzętami, ile tylko
się da w tak krótkim czasie. Po drugie, musimy zająć się naszym
wyglądem, zwłaszcza twoim, Malfoy.
Draco
wzruszył ramionami, nawet nie próbując polemizować. Wiedział, że
jego wygląd wyróżniał go z tłumu. Co więcej, wszyscy byli pewni
tego, że ich zakładniczka opisze ich ze szczegółami. Im więcej
wprowadzą zmian, tym lepiej.
— Co
dokładnie planujesz? — spytał.
Tym
razem Hermiona zwróciła się do empaty.
—
Dobrze byłoby załatwić farbę do włosów. Soczewki też by się
przydały, jednak z tym może być trudniej. Podejrzewam, że ich
zakup wzbudziłby wiele podejrzeń, jeśli...
—
Jeśli zrobiłoby się to bez wpływu. Łapię — dorzucił Vincent.
— U twojej siostry nic nie trzeba zmieniać, nie widziała jej.
Załatwię jeszcze maszynkę do golenia, żeby zająć się sobą —
powiedział, patrząc na nią pytająco.
Hermiona
wiedziała, o co mu chodziło. Potarła nerwowo skroń, zastanawiając
się nad tym, co ona mogłaby zrobić. W końcu postanowiła skupić
się na swoich najbardziej charakterystycznym znaku.
—
Zrobię sobie grzywkę i sprawdzę, czy ma tu gdzieś drugą parę
okularów. Rozejrzyj się za samoopalaczem, to powinno wystarczyć.
Gdy
tylko skończyła mówić, Vincent wstał od stołu i podszedł do
komody, gdzie leżała torebka właścicielki domu. Pogrzebał w
niej, aż w końcu ze zniecierpliwieniem wyrzucił całą jej
zawartość. Mamrocząc pod nosem coś o kobietach i ich
torebkach, chwycił portfel i wyjął z niego plik banknotów.
—
Wiesz, jaką mają wartość? — spytała starsza Granger.
Brunet
skinął głową.
—
Jestem obeznany z podstawami mugolskiego świata. Zajmij się lepiej
ignorantem — odparł, posyłając
przyjacielowi krzywy uśmieszek.
—
Nie kupuj czarnej farby. Będzie
się to u mnie za bardzo rzucało — pouczył go, puszczając
przytyk mimo uszu.
***
Draco
zamknął oczy, pochylając się nad umywalką, by po raz ostatni
spłukać resztki farby. Jej ostry, chemiczny zapach wywoływał u
niego mdłości, starał się go jednak zignorować, trzymając się
nadziei, że to pomoże mu wtopić się w tłum i skutecznie zmyli
pościg. Jednak pomimo tej zmiany i połowie nocy spędzonej na
wypytywaniu Hermiony o wszystko, co mogło mu się przydać, czuł
się nieprzygotowany. Wszystkie te mugolskie nazwy, sprzęty i cała
reszta zlała się w jedną wielką plątaninę myśli, buszującą w
jego głowie.
Zakręcił wodę, sięgając po ręcznik i gdy osuszył mokre włosy,
wziął do ręki pudełko z soczewkami. Bez chwili wahania otworzył
je i od razu nałożył. Pieczenie w oczach sprawiło, że odczekał
chwilę, nim chwycił butelkę samoopalacza, opróżnioną do połowy
przez Hermionę. Nabrał odrobinę na dłoń, nakładając cienką
warstwę na twarz. Nim skończył z resztą ciała, włosy zdążyły
niemal całkowicie wyschnąć.
Wyprostował się, przyglądając odbiciu. Dziwnie było patrzeć w
lustro i widzieć postać zupełnie inną od tej, którą przywykł
oglądać każdego dnia. Miejsce platyny przejął jasny brąz, a
nieco dłuższe niż zazwyczaj kosmyki opadały na zielone oczy.
Automatycznym ruchem odgarnął je w tył i po raz ostatni przyjrzał
się swojej twarzy, sprawdzając, czy imitacja lekkiej opalenizny
jest równomierna.
—
Gotowy? — usłyszał głos
Hermiony.
Narzucił nieco przyciasną w ramionach skórzaną kurtkę i wyszedł
z łazienki. Nad ranem znaleźli szafę z męskimi ubraniami.
Nie wiedzieli, czy rzeczywiście ktoś jeszcze mieszkał w tym domu,
jednak mimo wszystko nie mogli ryzykować i postanowili wcześniej
opuścić kryjówkę.
—
Więc tak wygląda miodowa olcha —
skwitował Lloyd, uśmiechając się na widok fryzury przyjaciela. —
Nie kłamali z tymi promieniami słońca we włosach.
— Ja
przynajmniej je mam.
Empata zmrużył gniewnie oczy, przesuwając dłonią po wyjątkowo
krótkich włosach. W pewnym momencie ręka mu zadrżała i nie miał
innego wyjścia, jak wyrównać resztę kosmyków.
— Milcz.
Draco uśmiechnął się krzywo i przeniósł wzrok na krzątającą
się w kuchni Hermionę, która po raz kolejny przepakowywała
zawartość swojej torebki. Na samym dnie, pod podszyciem torebki
wylądowały przygotowane przez nią z mugolskich przypraw eliksiry,
przelane do niewielkich flakoników po mugolskich perfumach. Obok
nich wylądowała różdżka i niewielka apteczka, przykryte
zwyczajnymi rzeczami, które wypełniały po brzegi torebki
mugolskich kobiet.
Mężczyzna przejechał dłonią po delikatnym wybrzuszeniu kurtki,
gdzie w wewnętrznej kieszeni schowany był dość prymitywnie
wyglądający składany nóż, podarowany przez Vincenta. Prawdę
mówiąc, jeśli miałby oceniać jego przydatność w obliczu
starcia z patrolem mugoli, wydawał się bezużyteczny, jednak
postanowił nie podnosić tej kwestii, zwłaszcza że i tak nie mieli
żadnej alternatywy.
— Gdy tylko wyjdziemy, kierujemy się prosto do stacji metra —
powiedziała Hermiona, chcąc po raz ostatni uzgodnić plan
działania.
— Mieszamy się w tłum mugoli zmierzających do pracy, starając
się nie rzucać w oczy — wyrecytował Vincent. — Trzy stacje
później wysiadamy i jak gdyby nigdy nic zmierzamy do goblina. O
czymś zapomniałem, ma belle?
Dziewczyna zaprzeczyła, choć z wyrazu jej twarzy z łatwością
dało się odczytać, że po raz kolejny odtwarza w myślach ich
drogę, próbując jak najlepiej się do niej przygotować. Jednak
doskonale wiedzieli, że choćby spędzili tu jeszcze kilka dni,
snując kolejne plany, przygotowujące ich na każdą ewentualność,
nigdy nie będą gotowi na to, co może się stać po opuszczeniu
domu.
— Chodźmy już — zadecydował Draco, chwytając drobną rączkę
Małej, po czym skierował się do wyjścia.
Hermiona wzięła głęboki oddech i podążyła za nim, rzucając
krótkie spojrzenie na drzwi, za którymi przetrzymywana była
właścicielka mieszkania. Była pewna, że ktoś prędzej czy
później zauważy jej nieobecność i uwolni ją. Ostatni raz
omiotła wzrokiem salon i wyszła na zewnątrz.
Dzień był ponury, a chłodne, suche powietrze w niczym nie
przywodziło na myśl zbliżających się wakacji. Hermiona
przykucnęła i opatuliła szczelniej siostrę, zapinając wiosenny
płaszczyk aż po samą szyję.
— Bez względu na to, co się stanie, trzymaj się blisko Lloyda —
przypomniała jej, widząc, że przy nim będzie najbezpieczniejsza.
— Dobrze.
— Chodźmy już stąd — wtrącił cicho Vincent, czując na sobie
wzrok kobiety stojącej w oknie po drugiej stronie ulicy. — Tylko
naturalnie, spokojnie, a nie jakbyśmy właśnie uciekali z
mieszkania, do którego się włamaliśmy i trzymaliśmy jego
właścicielkę jako zakładniczkę — oznajmił, po czym odszedł
na bok i jak gdyby nigdy nic odpalił papierosa. Przepuścił przodem
swoje towarzyszki, idąc ramię w ramię z poirytowanym Draconem.
— Nie wydmuchuj tego w moją stronę — warknął po chwili, nie
mogąc już znieść duszącego dymu.
— A ty nie miej takiej naburmuszonej miny. Miałem się wtapiać w
tłum, to to robię.
— Możesz to też robić, idąc parę metrów za mną.
— Kuszące, zwłaszcza że z łatwością mógłbym wtedy kopnąć
cię w dupę — odparł Vincent, gdy opuścili nienaturalnie ciche
osiedle i wyszli na główną ulicę. — Lubisz ją.
Draco zmarszczył brwi, rzucając mu poirytowane spojrzenie.
— Kogo? Tą wymądrzałą, pyskatą, małą poczwarkę?
— Nie, jej zachowawczą, oziębłą formę ostateczną.
Arystokrata przeniósł wzrok na idącą przed nimi Hermionę. Miała
rację, doskonale dopasowywała się do otoczenia. Szła szybko,
epatując pewnością siebie, choć rzucała podejrzliwe spojrzenia,
doskonale naśladując w tym mijających ich mugoli.
Wydawało się, że mieszkańcy za wszelką cenę starali się
utrzymywać pozory tego, że świat czarodziejów i mugoli nie
stanął w obliczu wojny. Naiwnie trzymali się tworzonej przez nich
obłudy i tak jak jeszcze miesiąc temu wstawali i rzucali się w wir
codzienności, jednak nie sposób było nie zauważyć nieufnych
spojrzeń, przyśpieszonych kroków i nienaturalnej ciszy. Nikt się
nie zatrzymywał, nie rozglądał.
Mugole izolowali się od wszystkiego, co wykraczało poza ogólnie
przyjęte normy, jakby w obawie, że mogą zostać posądzeni o
posługiwanie się magią. A o to nie było wcale trudno.
Po każdym kolejnym ataku ze strony czarodziejów w społeczeństwie
narastała presja wokół schwytania i osądzenia winnych. Władze
przy aprobacie obywateli skrupulatnie badały każde zgłoszenie,
a tylko nieliczni byli w stanie dostrzec wyłaniającą się z
tego wszystkiego zależność: jeśli ktoś był niewygodny, wkrótce
potem zostawał oskarżany o współpracę z czarodziejami i temu
podobne brednie. Tak jak to było w przypadku Gareta Freya,
który przewodził Stowarzyszeniu na Rzecz Pojednania. Tydzień po
zgłoszeniu przez niego skargi za bezprawne zatrzymanie pary z
Liverpoolu podczas rutynowego przeszukania znaleziono przy nim fiolki
z podejrzanymi substancjami. Tyle przynajmniej Draco zdążył
przeczytać z pierwszej strony gazety, którą wertował mugol
stojący tuż obok niego.
— Tak. Lubię — przyznał w końcu.
Teraz gdy opuścił duszącą go jaskinię, w pełni widział jak
wielkim i irytującym był gnojkiem. Tym bardziej doceniał pokłady
cierpliwości Hermiony i to, z jaką zaciekłością go broniła.
— Choć oziębłą bym jej nie nazwał — dodał, uśmiechając
się na wspomnienie jednej z jej kłótni z Barrym.
Gdy tylko światła sygnalizacji świetlnej zmieniły kolor na
zielony, ruszyli wraz z innymi przed siebie.
— Mogę się założyć, że jej chłód do mnie nie utrzyma się
długo — oznajmił pewnie Vincent, zerkając na przyjaciela. —
Mogę się założyć, że choć wyobrażałeś ją sobie nagą, do
niczego między wami nie doszło. — Jego wargi wygiął podstępny
uśmiech. — Mogę się założyć, że będę miał ją pierwszy.
— Nie.
— Mon ami, chcesz mi powiedzieć, że pragniesz ją tylko
dla siebie?
Arystokrata posłał mu gradowe spojrzenie.
— Zbyt bardzo ją cenię, by postawić ją w roli zdobyczy w naszej
kolejnej rozgrywce, Lloyd. Ale proszę, możesz próbować szczęścia.
— Wykrzywił się wrednie. — I tak nie masz u niej szans,
playboy.
— Zobaczymy...
— Piękne limo pod twoim okiem za dwa dni? — zakpił Malfoy.
Widząc zmianę w wyrazie twarzy przyjaciela, dodał: — Czyżby w
końcu do ciebie dotarło, że tym razem nie podołasz? Lloyd?
— Skręcamy.
— Co? — spytała Hermiona, nerwowo oglądając się za siebie.
— Teraz — rozkazał, zrównując się z nią i odciągając w
boczną uliczkę.
Gdy tylko zniknęli za rogiem, na głównej ulicy wybuchło
zamieszanie. Do idącej do niedawna za nimi pary podeszła trójka
mężczyzn, nakazując im okazać dokumenty. Znajdujący się w
pobliżu mugole przyspieszyli, byle tylko znaleźć się jak najdalej
od miejsca kontroli.
— Myślicie, że już wiedzą? Że zdążyła się już uwolnić i
ich powiadomić?
— Nie wiem, ma belle — mruknął Vincent. — Być
może to tylko rutynowe przeszukanie.
Jednak pomimo jego słów z każdą kolejną minutą narastała w
nich niepewność. Choć zrobili wszystko, co w ich mocy, by ukryć
swoją tożsamość, nie mogli pozbyć się wrażenia, że są
obserwowani, a podążający za nimi mugole tylko czekają, aż
zapędzą ich w ślepy zaułek.
Im bliżej metra się znajdowali, tym ulice były bardziej
zatłoczone. Do tej pory miasto wydawało się niemal wymarłe, a
brak porannych rozmów, wybuchów śmiechu i beztroskich wymian
sąsiedzkich plotek sprawiał, że każda osoba zachowywała się
jeszcze bardziej nerwowo.
To niejedyna zauważalna zmiana, jaka rzucała się im w oczy. Na
przystankach, domach, tablicach informacyjnych pojawiły się napisy.
Hermionę przeszywał dreszcz, gdy mimowolnie na nie zerkała.
Śmierć
czarownicom.
Spalić
magiczne dziwki.
Zniszczyć
magię.
— Sympatycznie — burknął Draco na widok karykatury powieszonego
czarodzieja.
Choć żadne z nich nic nie powiedziało, poczuli ulgę na widok
wejścia do metra. Stał tam już tłum mugoli, powoli wchodzący do
środka.
— Trzymaj się blisko nas — szepnęła do siostry Hermiona.
W odpowiedzi Mała mocniej zacisnęła dłoń. Przysunęła się
bliżej, próbując zobaczyć cokolwiek pomiędzy plątaniną ciał.
— Może ja ją wezmę? — zaproponowała Lloyd, gdy zeszli do
tunelu. — Ze mną będzie spokojniejsza, me belle. Możesz
zaopiekować się naszą sierotką z tyłu.
— Nie potrzebuję niańki, Lloyd — syknął Draco.
Mężczyzna zaśmiał się gardłowo i bez problemu przeszedł przez
bramkę, po czym obejrzał się za siebie i uniósł brew w wyrazie
uprzejmego zdziwienia na widok niemrawej miny przyjaciela.
— Musisz po prostu wetknąć bilet do szczeliny, później metal
ustąpi i będziesz mógł przejść — szepnęła pośpiesznie
Hermiona. Nie miała pewności, czy dreszcz przebiegający przez jej
plecy wywołują zaalarmowane spojrzenia, czy jej wyobraźnia.
— Wiem, Granger, nie jestem ułomny — odpowiedział i podszedł
do bramki, starając się ukryć to, jak bardzo wydawało mu się to
idiotyczne. Gdy tylko bilet pojawił się z drugiej strony
urządzenia, naparł na metal i zmarszczył brwi, gdy ten nie
ustąpił. Słysząc ciche pyknięcie ponowił próbę i dołączył
do przyjaciela.
— Ani słowa — warknął i spojrzał wyczekująco na Hermionę.
Gdy jako ostatnia przeszła przez barierkę, mieli przeczucie, że
najgorsze było już za nimi. Udało im się wtopić w tłum i
już za chwilę mieli wyruszyć w podróż do bezpiecznego miejsca.
Nikt ich nie rozpoznał. Nikt ich nie podejrzewał. Co mogło pójść
nie tak?
Jak na zawołanie odwrócili się w stronę, skąd dobiegł do nich
dźwięk tłuczonego szkła. Wstrzymując oddech, obserwowali, jak
ocalała fiolka toczy się po posadzce pod nogi stojącej nieopodal
kobiety, która odskoczyła od niej ze wstrętem. Chwilę później
wskazała na staruszkę palcem, krzycząc:
— Wiedźma! Nie pozwólcie jej uciec!
Tłum zamarł na kilka sekund, po czym rozpętało się piekło.
Wrzaski i przekleństwa na chwilę ich ogłuszyły, ludzie zaczęli
na nich napierać, chcąc znaleźć się jak najdalej od wiedźmy.
Kilku z nich ruszyli ku przerażonej staruszce, która płacząc,
wycofywała się, aż trafiła na ścianę.
— Nie... nie, przyrzekam! Nie jestem wiedźmą! NIE JESTEM WIEDŹMĄ!
Hermiona odwróciła się, próbując ignorować błagania kobiety.
Zerknęła w dół, gdzie jeszcze przed chwilą stała jej siostra.
— Hermiona!
Nie chcąc się przewrócić i zostać stratowaną, musiała iść do
przodu pod naporem tłumu, jednak starała się jak najdłużej
zostać w miejscu, gdzie widziała ostatnio swoją siostrę.
Zobaczyła parę metrów dalej Dracona, który z przerażeniem
wpatrywał się w coś przed nim. Podążyła za jego wzrokiem i
serce podskoczyło jej do gardła. Jej siostra unosiła się kilka
cali nad ziemią
Trwało to zaledwie kilka sekund, zanim Vincent wziął dziewczynkę
na ręce, jednak te kilka sekund wystarczyło.
Jeden z stojących przy niej mężczyzn już wskazywał na Małą,
otwierając usta gotowe do krzyku. Hermiona zadziałała
instynktownie. Z całej siły wbiła obcas w jego stopę, a gdy ten
skulił się z bólu, wyszarpnęła z torebki flakonik i prysnęła
mu eliksirem prosto w twarz.
Miała nadzieję, że zrobiła to na tyle szybko, że w całym tym
zamieszaniu nikt tego nie zauważył, jednak tuż po tym ktoś
krzyknął:
— Kolejna! Tam jest! ZŁAPCIE JĄ!
Zamiast od niej uciekać, tłum jeszcze szybciej zaczął się
przemieszczać, popychając ją z większą siłą. Zrozumiała, że
dzięki temu, że było tu tak gęsto, niemożliwym było wyłowienie
dokładnie osoby, którą wskazywała nadal wrzeszcząca kobieta.
Hermiona cieszyła się z tego, do czasu, aż ona i niosący Małą
Vincent zostali rozdzieleni.
— Lloyd! — zawołała, jednak mężczyzna nie miał żadnych
szans, by zawrócić. Popychany przez innych, musiał iść naprzód.
Wkrótce zniknął jej z oczu. — Lloyd!
Sapnęła, gdy ktoś złapał ją za rękę i mocno szarpnął.
— Biegnij — warknął Draco, zaczynając przedzierać się przez
tłum.
Ruszyła za nim, po raz ostatni oglądając się za siebie. Nie mogli
podążyć za empatą, stali akurat w miejscu, gdzie większość
ludzi zaczęła biec w przeciwną stronę. Popychali ich, wbijając
łokcie w żebra, kopiąc i szarpiąc, byle jak najszybciej opuścić
stację. I choć to Draco szedł przed nią, odpychając pozostałych
i biorąc na siebie większość uderzeń, parę razy jęknęła z
bólu, wyduszone z płuc powietrze wydawało się palić jej gardło.
Nie wiedziała, co się dzieje, do czasu, aż gwałtownie się
zatrzymali. Po chwili podłoga pod nimi delikatnie zatrzęsła się,
a oni zaczęli oddalać się od stacji. Od Vincenta i Małej.
— Już jesteś bezpieczna. Wszystko w porządku. Wracamy do domu —
powiedział Draco na tyle głośno, by mieć pewność, że kilku
najbliżej stojących osób to usłyszało.
Delikatnie przyciągnął do siebie dziewczynę i objął ją,
chowając jej twarz na swojej piersi. Miał nadzieję, że to
wystarczy, aby nikt jej nie rozpoznał. Nie wiedział, czy któryś z
obecnych tu podróżujących widział, że to właśnie Hermionę
wskazywała tamta kobieta, ale nie zamierzał ryzykować. Zaczął
delikatnie pocierać plecy dziewczyny, jednocześnie drugą ręką
zdejmując z jej włosów spinkę. Pozornie niewinnym i czułym
ruchem, przeczesywał jej włosy, jeszcze bardziej osłaniając jej
twarz przed ciekawskimi spojrzeniami.
Hermiona nie musiała grać przerażenia. Zadrżała, kładąc dłonie
na jego piersi.
— Boję się.
Arystokrata wiedział, że jej wyznanie nie było tylko
przedstawieniem dla pozostałych. Odruchowo musnął wargami jej
czoło, przymykając na chwilę oczy.
— Niedługo będziemy w domu — powtórzył, tym razem ciszej,
tylko do niej.
Nie odpowiedziała, co tylko upewniło go w przekonaniu, że w głowie
już układała plan działania. Odsunęła od siebie strach o
siostrę, szukając sposobu na ocalenie ich wszystkich. Mógł niemal
poczuć, jak szybko poruszają się jej powieki. Już w czasach ich
współpracy w Ministerstwie zauważył, że kiedy myślała o czymś
intensywnie, zaczynała szybko mrugać i przygryzać wargę. Im
większy był problem, tym częściej i mocniej to robiła.
Po omacku sięgnął dłonią i przesuwając nią po jej podbródku,
natknął się na uwięzioną wargę. Nacisnął na nią kciukiem i
delikatnie przeniósł go niżej, uwalniając ją. W odpowiedzi
opuściła ramiona i oplotła go nimi w pasie.
Tkwili tak, ściśnięci pomiędzy innymi, aż w końcu wysiedli na
najbliższej stacji. Złapali się za ręce i niemal biegnąc,
wspięli się po schodach.
— Lloyd będzie na nas czekał u Larry'ego, jeśli jego dom
rzeczywiście jest nienaruszony — powiedziała dziewczyna,
skręcając w boczną uliczkę. Nie miała pojęcia, dokąd szła,
jednak stanie w miejscu było o wiele bardziej niebezpieczne. —
Jeśli jest inaczej, będzie czekał gdzieś w pobliżu. Jak wiele o
nim wiesz?
— O kim?
Dziewczyna zerknęła na niego z ukosa.
— O swoim przyjacielu. A dokładniej: o jego umiejętnościach.
Niewiele można o tym wyczytać i podejrzewam, że większość z
tego to brednie wyssane z palca — powiedziała, przeprowadzając go
przez przejście.
— Co dokładnie chciałabyś wiedzieć? — spytał zdawkowo.
— Czy może poznać, kto jest właścicielem emocjonalnej esencji
pozostawionej na przedmiocie? Czy może wyczuć kierunek, w jakim ten
ktoś wyruszył?
— Tak — odpowiedział, wiedząc, że Lloyd go za to zabije zaraz
po tym, jak pogratuluje im pomysłu na naprowadzenie go na nich.
— Jak to dokładnie działa?
Blondyn spojrzał na nią z irytacją.
— Nie wiem, Granger, nigdy tego nie rozumiałem. Jeśli wcześniej
miał kontakt z tą aurą, bez trudu rozpozna jej właściciela.
Mówił, że to jak linie papilarne. On po prostu dotyka rzeczy,
wyczuwa ślad aury i może za nią podążyć, ale tylko przez
kilkanaście metrów.
— Nie wiesz, ile dokładnie...
— Skoro wiesz, to dlaczego pytasz? — odwarknął. — Mówił
tylko tyle, że żeby mógł to zrobić, osoba, która dotyka
przedmiotu, musi przeżywać bardzo silne emocje. Zwykła radość,
zadowolenie, smutek nie wystarczy.
Dziewczyna skinęła głową. Zamyśliła się na chwilę,
przypominając sobie jeden z nielicznych tekstów o zdolnościach
empatów i zmarszczyła brwi.
— Czy to prawda, że empaci są szczególnie wyczuleni na
wściekłość i pożądanie?
Arystokrata skinął głową.
— Więc jeśli dom Larry'ego będzie zniszczony, a Lloyd będzie
szukał nas w jego okolicy, możemy zostawić mu ślady twojej aury w
miejscach, do których zajrzy. Dom. Hotel. Kościół. Cmentarz.
— Cmentarz? — powtórzył z zaskoczeniem Draco.
Wzruszyła ramionami.
— Dość charakterystyczny teren — wyjaśniła ponuro. — Jeśli
odpadną miejsca, które logicznie powinniśmy wybrać, Lloyd zacznie
sprawdzać główne, rzucające się punkty.
— Skąd ta pewność? — spytał i zaklął, gdy potknął się o
rozwiązaną sznurówkę.
Przystanął i schylił się, by z powrotem ją zawiązać. Nie
zwracając na to uwagi, dziewczyna podeszła do tablicy
informacyjnej, szukając mapy dzielnicy.
— To sprytny mężczyzna. Irytujący i nachalny, ale sprytny. Wie,
że właśnie to bym zrobiła.
— TAM JEST! TO ONA!
Gwałtownie odwróciła się i przełknęła ślinę na widok dwóch
biegnących w jej stronę mężczyzn.
— Nie ruszaj się — szepnęła do Dracona, po czym rzuciła się
do ucieczki, zostawiając go w tyle.
W momencie, w którym ją zauważyli był na tyle daleko od niej, że
mogliby go z nią nie powiązać. Jeśli arystokrata wiedział, co
dla niego jest dobre, zostanie tam, gdzie go zostawiła. Przynajmniej
taką miała nadzieję.
Okrzyk mimowolnie wydarł się z jej ust, gdy kula świsnęła tuż
obok jej ramienia, zatrzymując się w ceglanej ścianie domu.
Skręciła, znikając z oczu zarówno Draconowi, jak i mężczyźnie,
który z nim pozostał.
— Imię i nazwisko — warknął do niego.
— Tommy Smith — odparł automatycznie, z niepokojem zerkając w
stronę, w którą pobiegła Hermiona. — To była jedna z nich. Z
wiedźm — niemal wypluł to słowo. — Prawda?
Mężczyzna wyciągnął ku niemu dłoń.
— Dokumenty.
Draco sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki. Uniósł brwi w
udawanym zaskoczeniu i nerwowo poklepał pozostałe kieszenie.
— Nie mam — mruknął, po czym warknął wściekle. — Ta
wywłoka musiała mi je zabrać!
— Czym jest komputer?
Spodziewał się, że w końcu zada mu jakieś pytanie. Było jasne,
że mężczyzna nie był mugolskim policjantem, lecz należał do
samozwańczych organizacji łapiących czarodziejów.
— Urządzenie elektroniczne z myszką, klawiaturą i monitorem.
Złapcie ją szybko — próbował zmienić temat, nim padnie
pytanie, na które nie był przygotowany. — Bez dokumentów...
— Żelazko?
Arystokrata westchnął z udawanym zniecierpliwieniem. Zastanawiał
się, czy Hermiona zdołała się gdzieś ukryć. A jeśli tak, to
jak ją znajdzie?
— Sprzęt do prasowania. Słuchaj...
— Mikrofalówka?
— Do podgrzewania jedzenia.
— Fizyka kwantowa?
„Kurwa. Myśl. To nie może być trudne”
— stwierdził, kaszląc, by jakoś zatuszować jego przedłużającą
się odpowiedź. „Fizyka.
Fizyczność. Cielesność. Ciało... A kwantowa?”
Przygotowując się na atak, rzucił:
— Pozycja seksualna?
Twarz mężczyzny wykrzywiła się w grymasie obrzydzenia. Nim
wyszarpnął swoją broń, Draco wymierzył cios prosto w skroń.
Liczył na to, że przeciwnik runie na ziemie, jednak ten tylko
zatoczył się, chwytając za broń.
— Na kolana, magiczna dziwko — syknął, mierząc w arystokratę.
— Już!
— Spokojnie — powiedział cicho, spełniając polecenie. Uniósł
ręce. — Nic ci nie zrobię.
— Tacy jak ty zamordowali moją żonę i dziecko. Z przyjemnością
dostarczę cię do ośrodka.
Jego słowa wzbudziły w nim lęk. Słyszał o ośrodkach, w których
przetrzymywano schwytanych czarodziejów. W których skuwano ich
łańcuchami, trzymano w klatkach i przeprowadzano na nich badania. W
których większość umierała po tygodniu. Mugolskie władze? Nie
robiły z tym nic, jedynie skrzętnie zapisywały zdobyte informacje,
a każda następna ofiara przedstawiana była jako kolejny
schwytany przez nich potwór.
— To nie ja ich zabiłem. Do cholery, ja nikogo nie zabiłem —
warknął przez zaciśnięte zęby Draco. — Nie jestem mordercą.
Mężczyzna spuścił wzrok, zrywając z nim kontakt wzrokowy.
Arystokrata uśmiechnął się drwiąco.
— Racja, nie patrz. Jeszcze zamienię cię w ropuchę.
— Zamknij się. Jeszcze słowo, a zabiję cię na miejscu —
ostrzegł. Powietrze przeszył dźwięk odbezpieczanej broni. —
Zapnij to na nadgarstku.
Arystokrata ponuro spojrzał na rzucone mu kajdanki.
— Nie wiem jak — skłamał, w nadziei, że mężczyzna straci
cierpliwość i sam to zrobi. Być może wtedy udałoby mu się
zaskoczyć go i wytrącić mu broń.
— Zrób. To. Teraz.
Nie mając wyboru, powoli chwycił kajdanki. Nadal nie podnosząc
głowy, rozejrzał się, a gdy nie zobaczył żadnych świadków, w
głowie zrodził mu się kolejny pomysł. Zapiął zimną obręcz na
nadgarstku, czekając na kolejny ruch mężczyzny.
Tak jak przypuszczał, zaczął do niego podchodzić, by skuć za
plecami ręce Dracona. W czasie, gdy stawiał kolejne, ostrożne
kroki, arystokrata przymknął oczy, skupiając się na obrazie
białego wilka. Mimowolnie zadrżał, gdy przez jego ciało
przetoczyła się potężna, prymitywna siła i skoncentrował
wszystkie myśli na poskromieniu jej. Nie pozwolił na całkowitą
przemianę, jedynie na to, by echo zwierzęcych cech zniekształciło
rysy jego twarzy. Poczuł, jak jego oczy zmieniają kształt, nos
staje się bardziej płaski, a w jego wargę wbijają się kły i gdy
mugol był tuż przed nim, gwałtownie uniósł głowę.
Mężczyzna wrzasnął i instynktownie się odsunął. Nim zdołał
nad sobą zapanować, Draco skoczył na niego. Zdążył wytrącić
mu broń i posłać go na ziemię, nim zaczął zaciekle walczyć.
Pozbawiony przewagi mugol, zacisnął dłonie na gardle arystokraty,
z satysfakcją obserwując, jak jego twarz czerwienieje. Uśmiech
triumfu wyginał jego usta do czasu, aż Draco chwycił leżący
nieopodal kamień i z impetem uderzył go nim. Jego ręce opadły z
głuchym stukotem na chodnik.
Malfoy upadł tuż opok niego i przetoczywszy się na plecy, zaczął
dyszeć, rozcierając skórę na szyi. Resztkami sił usiadł i
przeszukał nieprzytomnego, a gdy znalazł zaczepione o pas drugie
kajdanki, wstał i zaciągnął mężczyznę w zaułek. Nie miał
pojęcia, gdzie się znajdował, jednak domy w tej okolicy wyglądały
na starsze, niemal opuszczone i jeśli dobrze zgadywał, dominującymi
budynkami były fabryki.
Zapiął jedną obręcz na nadgarstku mugola, wykręcił mu ramię do
tyłu i owinąwszy łańcuch wokół rury, zatrzasnął drugie
zapięcie. Rozejrzał się, szukając czegokolwiek, czym mógłby
zatkać mu usta. W końcu zauważył tułającą się po chodniku
reklamówkę, umazaną czymś, co od razu wywołało u Dracona
mdłości.
— Może wystarczy — mruknął do siebie, w pośpiechu zawiązując
ją wokół jego ust.
W pośpiechu wrócił po porzuconą mugolską broń i rzucił się w
kierunku, w którym pobiegła Hermiona. Mógł mieć tylko nadzieję,
że udało jej się ukryć.
— Granger — syknął, rozglądając się za jakimkolwiek jej
śladem. — Granger, wyłaź. Niech to szlag!
Ponownie przywołał w myślach postać wilka, tym razem pozwalając
na większą przemianę. Spuścił głowę, by ktoś przypadkiem nie
zobaczył jego zniekształconej twarzy i mocno zaciągnął powietrze
do płuc. W pierwszej chwili smród zamroczył jego zmysły, jednak
im dłużej szukał zapachu Hermiony, tym bardziej potrafił
oddzielić przytłaczającą woń od innych.
Uniósł dłoń i powąchał ją, przypominając sobie dokładną
nutę naturalnego zapachu dziewczyny. Wyczuwał jaśmin, miód i
zapach jakiegoś drzewa iglastego, mieszankę, którą łatwo było
wyłapać pośród tutejszego fetoru.
— Mam cię.
Gdy był już blisko i wiedział dokładnie, gdzie dalej biec,
zamknął na powrót magię, wracając do normalnego wyglądu. Gdy
usłyszał huk stali i towarzyszące mu ciche stęknięcie z bólu,
przyśpieszył, mając nadzieję, że nikt inny nie przyłączył się
do pościgu za nimi.
Hermiona zagryzła wargę, gdy napastnik kolejny raz kopnął ją
prosto w brzuch, posyłając jej ciało na stertę blach. Bała się,
że krzyk mógłby przyciągnąć jeszcze więcej mugoli. Zamrugała,
gdy obraz po raz kolejny zafalował i zamglonymi oczyma
spojrzała na napastnika.
— Proszę — szepnęła i zadrżała, gdy dostała w odpowiedzi
wściekłe spojrzenie.
Nie miała z nim żadnych szans. Mężczyzna mierzył prawie dwa
metry, sprawiał wrażenie, jakby składał się tylko i wyłącznie
z twardych, potężnych mięśni. Gdyby tylko udało jej się dostać
do swojej torebki...
— Żadna wiedźma nie zazna litości — splunął na ziemię i
kucnął, zaciskając dłoń na jej włosach. Szarpnął,
przyciągając do siebie jej twarz. — Jesteście złem. Zarazą —
szepnął z obłędem w oczach. Musnął kciukiem jej policzek i z
uśmiechem dodał: — Chętnie oglądałbym, jak płoniesz, wiedźmo.
Jak wijesz się w płomieniach, jak swąd palonej skóry odbiera ci
dech. Zasłużyłaś na to.
Szarpnęła się w jego uścisku na obraz, jaki stworzył w jej
umyśle, a syk bólu bezwiednie wydarł się spomiędzy jej drżących
warg.
— Nazywasz mnie złem? Ciekawe, kim ty jesteś.
Uderzył ją, ponownie wysyłając na krawędź świadomości. Coś
jej odpowiedział, jednak słowa straciły sens na widok skradającego
się w ich stronę Malfoya. Natychmiast wróciła wzrokiem do
oprawcy, nie chcąc zdradzić obecności Dracona.
— Gdy tylko uzyskamy pozwolenie, spłoniesz jako pierwsza, wiedźmo!
Uniósł pięść. Czas wydawał się zwolnić. Draco podbiegł do
nich, chcąc owinąć ramię wokół mugola i pozbawić go
przytomności, jednak gdy był tuż za nim, jego wzrok spotkał się
ze wzrokiem Hermiony. Zobaczył łzy znaczące jej policzki, kącik
ust skąpany we krwi i coś w nim pękło, wyzwalając zwierzęcy
instynkt. Wilk, który nie został jeszcze do końca okiełznany,
domagał się krwi.
Jego dłonie same znalazły odpowiednie miejsce, jakby podświadomie
wiedział, jak ma to zrobić. Zacisnął dłonie i szybkim
ruchem skręcił kark mugola. Martwy, runął na ziemię, tuż obok
Hermiony.
Dziewczyna szarpnęła się w tył, odsuwając się od zwłok.
Przełknęła ślinę i spojrzała na Dracona. Pustymi oczyma
wpatrywał się w ciało, aż w końcu uniósł na nią wzrok.
Nie wiedziała, co powinna powiedzieć. Nie była nawet do tego
zdolna, żadne słowo nie wydawało się odpowiednie. Draco czuł to
samo i w milczeniu podał jej rękę, przeprowadzając ją przez
wąskie uliczki.
„Zabiłem”.
To jedno słowo panoszyło się w jego głowie, kpiąc z jego
przeszłości, wszystkich jego starań, które miały zniweczyć
plany jego rodziców. Był tylko napełnioną naiwnością muchą,
miotającą się w garści losu, która w końcu zacisnęła się
wokół niego. W tym momencie, po ośmiu latach ojciec i matka,
Śmierciożercy i Voldemort dopięli swego.
— To w tobie drzemie — powiedział mu, gdy był jeszcze
przestraszonym, słabym nastolatkiem.
Nie mylił się. Stał się kimś, od kogo uciekał całe swoje
życie.
Tak bardzo zapomniał się w swoich myślach, że nie usłyszał
coraz głośniejszych nawoływań. Dopiero gdy Hermiona szarpnęła
go i zaczęła biec, dotarło do niego, co się działo.
— Mark? Mark! Gdzie ty, kurwa, jesteś?!
— Są blisko — wysapała dziewczyna. — Nie uda nam się ich
ominąć. Rozpinaj koszulę.
— Co?
Nie odpowiedziała. Weszła w wąską przestrzeń między dwoma
kamienicami i zaczęła ściągać płaszcz. W ślad za nim poszła
bluzka, nim jednak rzuciła ją na ziemię, starła nią krew z
podbródka.
— Granger?
Całkowicie zaskoczony, zachwiał się, gdy Hermiona podskoczyła,
owijając nogi wokół jego talii, jednak odruchowo chwycił ją w
biodrach. Zbyt zdumiony, by powiedzieć choćby słowo, w ciszy
patrzył, jak w pośpiechu rozpina mu koszulę. Gdy w końcu
zrozumiał, jaki był jej plan, odwrócił się, przycisnął ją do
ściany i schylił się, by zgarnąć jej usta w pocałunku.
Przymknął oczy, gdy dziewczyna ochoczo je dla niego rozchyliła.
Chwilę potem wsunęła mu dłoń we włosy i potargała je. To i
zarumienione od biegu policzki sprawiały, że wyglądał, jakby
spędzili tu o wiele więcej czasu.
Kroki stawały się coraz głośniejsze, niebezpieczeństwo czaiło
się tuż za rogiem. W duchu błagając, by jej decyzja nie okazała
się dla nich zgubna, jeszcze mocniej przywarła do Dracona,
przesuwając dłonie na jego plecy. Mogła dokładnie wyczuć każdy
napięty mięsień, jego siłę w mocnych ramionach i gdy coraz
bardziej brał w posiadanie jej wargi, mimowolnie zaczęła
oddawać pocałunek z pasją, o której nie wiedziała, że była do
niej zdolna. Oni, to, co się teraz działo było szaleństwem, bo
choć ryzykowali, zostając tu i udając parę kochanków, stopniowo
oddawali się temu coraz bardziej.
Hermiona wiedziała, że nie musieli tak dokładnie odgrywać swoich
ról, wiedziała, że to coś, ten pocałunek między nimi był zły
i plugawy. Mimo to nie protestowała, gdy Draco uniósł ją wyżej,
mocniej przyparł do chłodnego muru i zaczął schodzić ustami
wzdłuż kolumny jej szyi. Przeklinając to, że nadal miał na sobie
koszulę, przesunęła jedną z dłoni na jego kark i zacisnęła ją
na jego włosach. Westchnęła, czując na sobie jego język,
jednocześnie otwierając oczy i zerkając w stronę, skąd dochodził
odgłos kroków. Czuła, że ta chwila zaraz zostanie przerwana i żal
ścisnął jej serce. Bliskość dała im możliwość odsunięcia od
siebie tego, co niedawno przeszli.
Draco po raz ostatni obrysował wargami zagłębienie nad obojczykiem
i pochylił głowę, powolnie muskając czubkiem nosa jej piersi,
które w tym przymałym okryciu wręcz błagały o jego uwagę.
Zachęcany kolejnymi westchnieniami, rozchylił usta, by ssać
widoczną przez koronkę skórę.
— Hej! Wy tam! Och...
Oderwali się od siebie i z ciężkim oddechem spojrzeli na niewysoką
kobietę, przyglądającą im się w zdumieniu. Po chwili potrząsnęła
głową, jakby niepewna, jak ma ich potraktować.
— Wynoście się stąd — rzuciła w końcu na powrót szorstkim
tonem. — To niebezpieczne miejsce.
Malfoy poluzował uchwyt, zsuwając dziewczynę po swoim ciele.
Uniósł głowę i spojrzał na nią wściekle.
— Już idziemy — odpowiedział, zapinając koszulę.
Mugolka ze skrępowaniem przystanęła z nogi na nogę, po czym
odwróciła się, obracając w dłoni broń. Hermiona w milczeniu
porwała z ziemi bluzkę, nie mogąc powstrzymać się od zerkania na
arystokratę. Przed oczami nadal miała jego twarz, wykrzywioną w
grymasie złości.
— Malfoy?
— Później, Granger.
Złapała płaszcz i w pośpiechu narzuciła go na siebie.
***
— Biegnij!
Hermiona odwróciła się i serce podeszło jej do gardła, na widok
wijącego się z bólu Dracona. Zza jej pleców dobiegł chrzęst
odbezpieczanej broni. Bez namysłu rzuciła się na ziemię,
przybliżając się do Malfoya.
— Musisz wstać. To już blisko.
Mężczyzna jęknął, zaciskając dłonie wokół głowy i jeszcze
bardziej zwinął swoje ciało. Czuł, jakby milion szklanych
odłamków wbijało się w jego czaszkę. Ból był na tyle silny, by
odebrać mu nie tylko władzę nad ciałem. Nie mógł się
powstrzymać i wrzasnął z bólu, czując dotyk na ramieniu, który
choć był delikatny, niemal wysłał go na granicę przytomności.
Hermiona jak oparzona zabrała dłoń i nachyliła się nad jego
ciałem, gdy powietrze przeszył huk wystrzału. Zacisnęła powieki,
pewna, że następny strzał osiągnie swój cel. Zamiast tego,
została gwałtownie odciągnięta od arystokraty i przewrócona na
plecy.
— Szybko. Nie mamy dużo czasu.
— Rogers — sapnęła zaskoczona.
Aiden zmarszczył gniewnie brwi, wychylając się zza murku. Machnął
krótko dwa razy, po czym przykucnął przy Malfoyu.
— Dasz radę go udźwignąć? — spytał, podnosząc Dracona z
ziemi. Uniósł jego ramię, by Hermiona mogła pod nie wejść i
owinąć wokół szyi. — Biegnijcie, gdy tylko zobaczycie Lloyda.
Będę za wami. Jeśli któryś z nas zostanie ranny, biegnijcie do
schodów, wejście do sejfu jest w piwnicy.
— Sejfu?
Dziewczyna przyciągnęła bliżej Dracona, mocno chwytając go w
talii. Ledwo stała, mając na sobie jego ciężar. Nie miała
pojęcia, czy da radę z nim biec.
Spojrzała na zniszczony dom, szukając jakiegokolwiek znaku od
empaty. Był tam, razem z jej siostrą. Tylko kilka metrów dzieliło
ich od bezpiecznego schronienia.
— Malfoy? Malfoy, mów do mnie.
Powoli uniósł głowę, wbijając pusty wzrok w ziemię. Po chwili
jego ciało zwiotczało, pociągając Hermionę w dół.
— Malfoy!
— Nie widzę.
— Co?
— Nic nie widzę, Granger...
— Teraz!
Spięła ciało, rzucając się do przodu. Całą swoją uwagę
skupiła na ledwo widocznej sylwetce Vincenta, czekającego na nich w
zniszczonym korytarzu. Wyciągnął broń i strzelił. Po sposobie, w
jakim wykrzywił twarz, wiedziała, że chybił.
Tuż przed wejściem, Draco zemdlał. Hermiona zachwiała się i
razem z nim wylądowała na ziemi. Usłyszała jedynie świst kuli
sekundę przed tym, jak ból przeszył jej ramię. Otworzyła usta,
jednak jedyne, co się z nich wydostało to drżące sapnięcie.
Ktoś chwycił ją i zaczął nieść w ramionach. Świat zaczął
wirować przed jej oczami. Z trudem rozpoznała twarz empaty i zalała
ją fala spokoju. Byli bezpieczni. Nim zemdlała, usłyszała jeszcze
jeden wystrzał i urwany krzyk mężczyzny.
Ave my!
Kali zaplanował. Kali napisał. Kali dodał w ludzkim terminie.
Miłej majówki!
PS: CM&S wyrażają swoje zdumienie z powodu blisko 500.000 odsłon "Naucz mnie latać" podobnie zresztą jak 94 obserwatorów "Polowania" WOW.
PS2: O TUTAJ O trwa głosowanie na blog roku 2017 na Księdze Baśni. Kliku, kliku, głosu, głosu. Za każdy dziękujemy :)
PS2: O TUTAJ O trwa głosowanie na blog roku 2017 na Księdze Baśni. Kliku, kliku, głosu, głosu. Za każdy dziękujemy :)
Do następnego!
O kurde! Świetny rozdział, trzyma w napięciu co do ostatniego słowa...
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział 😊 Do następnego oby szybko 😄😄
OdpowiedzUsuńRozdział boski. A te przekomażanki Draco i empaty... w domu oficjalnie zostałam uznana za wariatke , która z niewyjaśnionych przyczyn śmieje się jak głupi do sera. ����Życzę weny i pozdrawiam cieplutko. Udanej majówki i do następnego����������
OdpowiedzUsuńOj tak, na to właśnie czekałam. Ten rozdział to ciąg akcji, ktora nawet przez chwilę nie zwalnia. A początek rewelacyjny - tych kilka pierwszych zdań nie miało za bardzo sensu, mój mózg pracował na najwyższych obrotach o co może wam chodzić, a tu tak zgrabnie wywiodłyście mnie w pole ;) Świetnie to pokazalo też charakter empaty, który budząc się jest przekonany, że to jego kolejny podbój, a okazuje, że budzi się w zupełnie nowej i strasznej rzeczywistości. Nie mogę się doczekać jak teraz Draco i Hermiona będą udawać, że scena w zaułku to zwykła gra i przecież nic do siebie nie czują ;)
OdpowiedzUsuńŻyczę dużo weny i jeszcze więcej czasu, żeby móc ją wykorzystać.
Gratuluje nominacji do Bloga roku na Księgę Baśni!
OdpowiedzUsuńZakochałam się w tym opowiadaniu
OdpowiedzUsuńBarzo spodibal mi sie ten rozdział. Naprawde mega
OdpowiedzUsuńWow...
OdpowiedzUsuńSwietny rozdzial trzymajacy w napieciu. Nie moge sie doczekac nastepnego :)
Niesamowity rozdział!
OdpowiedzUsuńTrzyma w napięciu, wspaniałe, mroczne klimaty.
Coś się zaczyna dziać między Hermioną a Draco... Obstawiam, że w następnym rozdziale już się zacznie przekonywanie siebie, że "ta scena w tym zaułku naprawdę nic nie znaczy":D
Czekam niecierpliwie!
Czasu i weny,
Karmelek
O matko tyle się tu wydarzyło. Czytałam do ostatniej linijki z zapartym tchem. Rozdział bardzo długi choć i tak dla mnie nigdy nie będzie wystarczająco długi. Genialne jesteście. To co wymyślacie i piszecie. Po prostu wielkie brawa, było na co czekać. Aż zaniemowilam brak mi słów. Na pewno jakoś z tego wyjdą. Ile tu się zadziało 😲 nie mogę się doczekać następnego.
OdpowiedzUsuńTo chyba mój ulubiony rozdzial, jak do tej pory..sama nie wiem dlaczego, ale po prostu bardzo szybko i lekko się go czytało. W przeciwieństwie do poprzedniego rozdziału, który troche się dłużył. Pasowało to jednak to klimatu w którym przebywali i ukrywali się bohaterowie :P
OdpowiedzUsuńCo zadziwiające, ani razu nie odezwała się w nowym rodziale mała Hermiona :P
Jestem ciekawa przemyśleń Hermiony w stosunku do Dracona, bo jak do tej pory więcej było ujawnionych mysli Mafloya, wyliczając w to rozmowy z Vincentem.
Co do samego LIoyda, to mam mieszane uczucia. Sama nie wiem czy go lubię i ufam :P Zastanawia mnie jak zachowa sie gdy glowni bohaterowie poczują coś do siebie. Zaakceptuje to i wciąż w żartach bedzie podrywał Granger, czy moze ujawni bardziej negatywne emocje.
Co do samego wątku miłosnego, mam nadzieje, że będzie się powoooli rozwijał.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, pozdrowionka :)
Kuz
Od razu po publikacji przeczytałam rozdział i mimo iż minęły dopiero (aż) cztery dni to ja co chwilę sprawdzam czy jest coś nowego :D (robię to automatycznie, nie kontroluję się haha). Świetny rozdział, ciekawa jestem ciągu dalszego. Robicie świetną robotę Dziewczyny! Życzę dużo weny, czasu i motywacji! :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Głos oddany :D
OdpowiedzUsuńRozdział niesamowity. Najpierw było tak w miarę spokojnie, a potem zaczęły się komplikacje. Rozdzielenie się naszej czwórki na dwie grupy, zdemaskowanie Hermiony i Draco. Potem namiętna scena odgrywana przez naszą parkę. Trochę niepokoi mnie to, co się wydarzyło na końcu. Zdemaskowała ich ta kobieta, czy może to już później się dzieje? Gdzie oni są? I co się stało Malfoyowi? Czy ten urwany krzyk należał do Rogersa? I skąd on się w ogóle wziął? Mam nadzieję, że już niebawem dowiemy się tego w przyszłym rozdziale ;)
America Malfoy
Witajcie!
OdpowiedzUsuńTo znowu ja... Tak ta, co meczyla ostatnio NML. Notka po krotce ciekawa aczkolwiek krótka jak na Was. Chyba się człowiek przyzwyczaja, ze cos jest kolosalnie długie. Nie żebym nazekala, lubię standardy, zwłaszcza gdy są w miarę często, a widzę, ze niebawem kolejny odcinek się szykuje! Yay!
Co do samej notki. Parę literowek się znalazło, nawet myslalam by wskazać które, ale bez możliwości zaznaczenia treści jest ciut trudniej, a na telefonie to juz w ogóle dno. Tak wiec zrezygnowalam z tego, wybaczcie mi moje lenistwo (choć probowalam,ale 3 pierwsze mi się nie zapisały w notatniku, poleglam).
Nie spodziewała się pocalunku, i to tak szybko. Co pchnęło Malfoya do tego? Poza strachem przed śmiercią ich obojga.
Animag? Czy Draco do animag? Smierdzialo grubo z opisu transmutacja :D ach... Wiec ten wilczek srebrny w nagłówku to nasz arystokrata!
Czekam na więcej! I marzy mi się krotki, przelotny romans z Vincentem ;) (pomarzyc można, zawsze)
Weny dużo i jeszcze więcej życzę :*
Ojojoj dzieje się... czekam z niecierpliwością na dalszy rozwój ten historii i życzę dużej ilości świetnych pomysłów :) Agata
OdpowiedzUsuńKiedy dodacie mniej więcej nowy rozdział? ��
OdpowiedzUsuńDziś wieczorem na blogu pojawi się... coś. Ten, kto już trochę nas zna wie, że lubimy od czasu do czasu namotać Wam w głowach i tego też możecie się spodziewać. Będzie tajemniczo, zaskakująco, okrutnie i gorąco, a to wszystko opisane na dwóch stronach :)
UsuńJeśli chodzi o pełnokrwisty rozdział, ciężko jest nam cokolwiek obiecać. Jestem w trakcie zaliczeń, czuję oddech sesji na karku i nie jestem w stanie poświęcić na to tyle czasu, ile bym chciała. Jesteśmy w połowie ale i ta połowa zostanie nieco zmodyfikowana. Prawdopodobnie całość opowiadania będzie brana pod lupę, bo nie do końca jestem zadowolona z tego, co już zostało napisane. Zmieni się prolog, to na pewno, niektóre sytuacje zostaną podrasowane. Zbierając to wszystko do kupy, rozdział może się pojawić za minimum trzy tygodnie.
Prosimy o cierpliwość. Będzie warto...
Abstrahując od dizdzidlu... Mam wrażenie że to ma coś wspólnego z Gabrielle(ugh dlaczego akurat to imię xD)...pojęcia nie wiem dlaczego ale od początku jej nie ufam(nie zmyli mnie jej anielska twarz Amandy!)
OdpowiedzUsuńOd rozdziału*
Usuń